7374


- 1 - 

W ubiegłym tygodniu byłem świadkiem bardzo przykrego zdarzenia. Chłopcy rzucali się śnieżkami, głośno krzycząc. Aż w pewnym momencie śnieg już nieco zgrupiony w bryłkę lodu uderzył w okno... Po chwili usłyszałem trzask szyby. Wybiegł gospodarz domu. I co się wówczas stało? - Chłopcy zaczęli zrzucać winę jeden na drugiego. Wyzywali się przy tym, wypominali sobie błędy. Nie chciało mi się wierzyć, że to ci sami chłopcy, którzy jeszcze przed chwilą byli tacy mili, sympatyczni, zgodni...

Ks. Molenda B., Eucharystia - źródłem i znakiem jedności, BK 6 (1986), s. 334

- 2 -

Francuski redemptorysta o. Dankelman w następujący sposób opisał wydarzenie, jakie podobno miało miejsce w pewnej parafii. Młody wikariusz wygłaszał kazanie o miłosierdziu Bożym. Wyjaśniał Chrystusową przypowieść o nielitościwym dłużniku, któremu jego wierzyciel darował dług wraz z narosłymi procentami. On sam jednak poszedł do swego znajomego i domagał się, aby ten natychmiast zwrócił mu pożyczone pieniądze. W pewnej chwili kaznodzieja powiedział: "Moi drodzy! Wiecie, że słowo Boże domaga się wprowadzania go w czyn. Nie możemy uczestniczyć w Eucharystii, jeżeli nasze życie jest niezgodne z Ewangelią. A ja jestem pewien, że w murach tej świątyni roi się od spraw, które nas dzielą: jest w nas wiele urazów, podejrzeń, nieufności, może nawet nienawiści. Dopóki one trwają, nie jesteśmy godni brać udział we Mszy św. Dlatego proszę was: idźcie do domu. Niech każdy wpierw pogodzi się z żoną lub mężem, z bratem albo siostrą, z sąsiadem czy kolegą. Ja też gotów jestem przeprosić tych, wobec których zawiniłem, a nawet już teraz publicznie przepraszam z ambony". Następnie wikary wrócił do zakrystii, zdjął szaty liturgiczne, usiadł na krześle i zaczął odmawiać brewiarz.

Przez kilka chwil w kościele panowało grobowe milczenie. Ludzie nie wiedzieli, jak zareagować. Wreszcie odezwały się głosy:, „Co mu się stało,?” "Może zasłabł", Trzeba wezwać lekarza!" Ktoś zdenerwowany zawołał: "Czegoś podobnego jeszcze nie widziałem! Czy ten ksiądz jest przy zdrowych zmysłach?

Sytuację załagodził przerażony proboszcz, który ubrał się w albę i ornat i dokończył Mszę św. Próbował usprawiedliwić wikarego, przepraszając parafian za jego dziwne zachowanie. Tłumaczył, że jego współpracownik jest bardzo wrażliwy i przeciążony pracą, że ostatnio spotkały go przykrości ze strony niektórych osób. Prosił, aby zebrani zapomnieli o zajściu, a on następnego dnia przedstawi sprawę biskupowi. Po paru dniach młody ksiądz został przeniesiony do innej parafii, a ludzie nieco ochłonęli. Niektórzy parafianie próbowali zrozumieć i usprawiedliwić niezwykłą reakcję kapłana; mówili: "To miły i gorliwy człowiek, ale trochę naiwny, bo młody i nie zna jeszcze życia. Chciałby wszystko reformować i zmieniać". A inni dodawali: "To niepoprawny marzyciel głoszący utopijne programy. Chciałby Ewangelię realizować dosłownie. Czy w naszych czasach jest to możliwe?

Ks. Śniegocki J. Z książki IDŹCIE I NAUCZAJCIE

- 3 -

29 lutego 1956 roku, umierający na raka ksiądz włoski Gnocchi ofiarował swoje oczy dwojgu niewidomym dzieciom. Okulista, prof. Galeazzi, przeszczepił jedno oko jedenastoletniemu chłopcu, drugie zaś osiemnastoletniej dziewczynie. Po kilku tygodniach przekonano się, że operacja się udała i dzięki ofierze bohaterskiego księdza obdarowane osoby mogą prowadzić normalne życie.

KS. MARIAN BENDYK ŻYĆ EWANGELIĄ - A -

- 4 -

Chciałbym, abyście posłuchali teraz krótkiej historii, która wydarzyła się przed miesiącem w takiej samej szkole, jak wasza. Pani wychowawczyni poprosiła jednego z uczniów klasy czwartej, Andrzeja, aby pokierował rozwiązywaniem jednego z zadań z matematyki - miał on kolejne działania zapisywać na tablicy. Andrzej wszedł do klasy i rozkazał, aby wszyscy usiedli, wyjęli zeszyty i zapisywali dokładnie to, co on będzie pisał na tablicy. Wtedy zbuntował się Grzegorz i krzyknął: "Z jakiej racji się tak wymądrzasz?" - Ania powiedziała, że wcale nie ma ochoty na matematykę, a Łukasz rzucił w Andrzeja papierowa kulą. Po chwili w klasie była już prawdziwa wojna: wszyscy biegali po klasie, przekrzykiwali się, niektórzy nawet zaczęli się bić. I wtedy weszła do klasy pani wychowawczyni. Natychmiast wszyscy ucichli, zostały tylko porozrzucane papierki i zeszyty, pokruszona kreda, poprzesuwane stoły i krzesła. Pani była bardzo smutna: zawiodła się na swojej klasie... Kto tak naprawdę był winny? (próba dialogu) - Grzegorz, Ania, Łukasz i cała klasa, bo nie chcieli rozwiązywać zadania, ale także Andrzej, bo próbował rozkazywać wszystkim i udawał kogoś najważniejszego. Co gorsze, kłótnia powstrzymana przez panią, rozgorzała na nowo zaraz po lekcji.

Ks. Szymon Likowski - CZY CHRZEŚCIJANIN MOŻE BYĆ WROGIEM CHRZEŚCIJANINA? BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 5 -

Kto czytał albo oglądał Kubusia Puchatka, ten wie kto to jest Kłapouchy. Kłapouchy nigdy nie był z siebie zadowolony i zawsze powtarzał: "Na pewno się nie uda". Biedny Kłapouszek! Przyjaciele starali się mu pomóc, ale on nie dowierzał, że coś może się zmienić. Był ponury i smutny. Wszystko widział przez ciemne okulary. Niekiedy starał się coś zrobić, ale nic z tego nie wychodziło, bo... nie lubił siebie! Ciężko być z kimś, kto widzi świat tylko w czarnych kolorach. Uciekamy od takich, gdzie pieprz rośnie. Kłapouchy miał jednak prawdziwych przyjaciół, którzy go nigdy nie opuścili...

Ks. Lesław Juszczyszyn CM BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(141) 1998

- 6 -

Sierpniową porą, kiedy na opadających ku wsi stokach dzwoniły kosy góralskie tnące na długich a wąskich zagonach wąsaty jęczmień, przeżywaliśmy z grupą młodzieży rekolekcje oazowe. Czas według naszych możliwości dzieliliśmy modlitwę i pomoc gospodarzom. Modlitwa była rozległa: amobnego zamyślenia się nad urokiem Pienin, wędrówek z różańcem w ręku po mieszanych lasach, soczyście zielonych, pacierze mruczących aż do wspólnego skupienia tajemnicą Eucharystii w ubogiej, z garażu uczynionej kaplicy podhalańskiej. Praca natomiast biegła jakby według aktualnych potrzeb: zaprosił gospodarz na pole, bo zboże wyschnięte, a pogoda jutro niepewna. Więc szliśmy do wiązania, i do ładowania wozów i wreszcie da zwożenia do stodół. Pracowało się mocno, twardo, po góralsku w tych skromnych dziedzinach. Potem odpoczynek przez trzy dni i znów potrzeba u sąsiadów, i znów ruszaliśmy w pole. Były to prawdziwe wyprawy otwartych oczu, a jeszcze bardziej otwartych serc. A w tym wszystkim, w modlitwie, pracy, uderzało mnie jedno: młodzi byli nadzwyczajni. Nie było sporów. Konflikty umierały w zalążku. "Cudownych dałeś mi, Panie, oazowiczów!" - modliłem się przed ciszą na zakończenie dnia. Aż raz, w wolnym po im czasie, gdy szedłem leśnym jarem wzdłuż potoku, naszła mnie "Jagienka" - oazowiczka już po maturze, nazwaliśmy ją tak dlatego, że w pierwszych dniach, niby za słońcem, cały dzień wodziła wielkimi oczami za animatorem Zbyszkiem. Otóż "Jagienka" dopadła mnie i mówi "prosto z mostu: "Nie mogę się pogodzić z dzisiejszym słowem życia: aby byli jedno. Ja wyjechałam z domu posprzeczana z mamą. Nie umiałam jej przeprosić...  U mnie to zawsze tak jest. Mama mnie nie rozumie, żąda ode mnie takich rzeczy, że aż koleżanki w szkole pękają ze śmiechu. Moja mama jest staroświecka..." I tak się potoczyła barwna i dramatyczna opowieść młodej maturzystki, która tak zgodna na oazie, nie umiała znaleźć wspólnego języka z rodzoną mamą - ale która wreszcie zastanowiła się nad słowami Chrystusa modlącego się do Ojca: "Zachowaj ich, aby tak jak My stanowili jedno" (J 19, 11).

Mówię o tej oazowej przygodzie, bo w dzisiejszym drugim czytaniu św. Paweł Apostoł upomina wiernych w Koryncie za to, że brakło pośród nich ducha zgody. I wiem też, że Pawłowe upomnienie jest do dziś aktualne i to nie w Koryncie, ale tu pośród nas. Problem "Jagienki" jest bowiem częstym problemem wewnętrznym rodzin, gdzie dorasta i dojrzewa młodzież. "Konflikt pokoleń" - jak to się mądrze nazywa jest konfliktem nieraz bardzo tragicznym w skutkach dla obu stron. Narzekają rodzice i męczą się dzieci.

Ks. Mirosław Drzewiecki - ZGODA W RODZINIE Współczesna Ambona - Kielce 1984 Rok XI Nr 1-2

- 7 -

W czasie II wojny światowej prezydent USA Franklin D. Roosevelt określił cztery zasady, na których musi się opierać pokój między narodami. Oto one:

- wolność słowa;

- wolność każdego człowieka do oddawania czci Bogu zgodnie z własnym sumieniem;

- wolność od nędzy;

- wolność od lęku.

Bez względu na to, jakimi intencjami kierował się ówczesny amerykański prezydent, wypowiedziane przezeń słowa korzeniami swymi sięgają źródeł ewangelicznych.

To już dwa tysiące lat temu "lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło" (Mt 4,16; por. Iz 9,1).

Tym światłem był i jest Chrystus, który łasi prawdę niosącą wolność.

Ks. Mieczysław Brzozowski - EKUMENIZM A WYZWOLENIE Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 1

- 8 -

No, nieźle musieli narozrabiać ci Koryntianie, skoro św. Paweł tak ich skarcił w swoim liście, pomyśleć mogą dziewczynki słysząc dziś drugie czytanie. Mieli być jak jedna rodzina, wspólnota braci i sióstr, a tu każdy zaczął myśleć o sobie, jak Zosia Samosia. Chłopcy mogli odczytać list inaczej. Jak przystało na rycerski stan, często biorący udział w sporach i zmaganiach, powiedzą: wstrętni skarżypyci z tych ludzi, którzy donieśli Pawłowi o zdarzeniach w Koryncie.

Myśleć można różnie, ale jedno wspólnie trzeba przyznać: choć list był napisany ponad 1900 lat temu, to wydaje się, jakby napisany był wczoraj i me do kogo innego, jak do nas, do naszej rodziny, do naszej klasy, do naszego bloku, do naszego kościoła, do naszej oazy, do naszej paczki... Do wszystkich razem i każdego z osobna. Dlaczego?

Bo wystarczy, że klasa nie pożyczyła Joli kredek i ta przestała się z nią Przyjaźnić... Że Basia zazdrościła Zosi skakanki, a Zenka ze złości pokazała długi język Wackowi, Wacka zaś ze złościło to, że Zenek nie strzelił karnego... To wystarczyło, żeby nie żyli w zgodzie i przestali być jedno.

Zapomnieli o P. Jezusie, o tym, czego uczył i co czynił. Że jedno był z wszystkimi, jak starszy brat, że życie oddał za wszystkich. To była prawdziwa miłość, na dobre i na złe. To się nazywa prawdziwą solidarnością.

Ks. Robert Dynerowicz - BĄDŹMY ZNOWU RAZEM Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 1

- 9 -  

Film produkcji angielskiej pt. „Nauczyciel z przedmieścia”, który był nadawany przez naszą telewizję w sierpniu 1974 roku, ukazuje nieznośną klasę dziewcząt i chłopców, bez więzi klasowej o nastawieniu buntowniczym, niewychowaną, skłonną do robienia wszystkiego na złość. Żaden z nauczycieli nie może znaleźć z nimi wspólnego języka. Przychodzi nowy nauczyciel - Murzyn. Dzięki wytrwałości, opanowaniu, umiejętności milczenia, życzliwości, miłości do uczniów - klasa staje się zwartą, kulturalną wspólnotą, gdzie najgorsi chłopcy umieją uszanować dziewczynę, każdego człowieka. Nauczyciel nauczył ich dostrzegać w drugim człowieku elementy wartościowe. Np., uczennica potępiająca surowo swą nie najlepszą matkę /rozwiedziona, przyjmująca w domu mężczyzn/, dzięki odpowiedniemu ustawieniu nauczyciela, który nie potępia, a każe zrozumieć - odnajduje z matką wspólny język, jedność.

Ks. Poloch L., Pogłębienie więzi i jedności z ludźmi, BK 1(94) /1975/, s. 5

- 10 -

  Przypomina się zdarzenie - mała historia ludzka. Dzieje dwojga ludzi, matki-wdowy i synka Piotrusia. Żyli oboje w skromnych a nawet trudnych warunkach. Matka ciężko pracowała, by zarobić na utrzymanie dla siebie i swego kilkuletniego syna. Słabe zdrowie i ciężka praca doprowadziły ją do wyczerpania i śmiertelnej choroby. Sąsiedzi przywołują kapłana z Najświętszym Sakramentem. Matka umacnia się Chlebem-Życia na ostatnie chwile wędrówki ziemskiej, a potem żegna się z otoczeniem i przygarnia swego jedynego synka, jeszcze przedszkolaka. Daje mu rady na dalsze życie, przypomina mu, żeby w całym swoim życiu był dla wszystkich dobry. „Bądź dobry, synku” - to były jej ostatnie słowa. Piotruś wyrósł na Piotra, ale testament matki często mu się przypominał. Pozostał dobry dla wszystkich. Pozostał bratem dla braci

Ks. Majka E., Każdy człowiek to mój brat, BK 1(94) /1975/, s. 6

- 11 -

  Świadectwo opuszczonego przez rodziców.

...Mnie chowała bieda, ulica i wyrachowani ludzie. Rodzice nie. Kobieta, która dała mi życie - żyje, lecz starała się i nadal stara zapomnieć o mnie! i o mojej siostrze! Na początku wojny wyjechała z kochankiem do Niemiec. Starannie zatarła za sobą ślady. Przychodziły nieoficjalne wiadomości, że zginęła w czasie działań wojennych. Ojciec czuł się „usprawiedliwiony”. Siostrę oddał do jednej babci, mnie do drugiej - sam poszedł do partyzantki i również ślad po nim zaginął. Nasze opiekunki wkrótce pomarły, a myśmy zostali skazani na życie. Było ono rozpaczliwe, nie ma potrzeby go opisywać.

Gdy byłem głodny i zmarznięty, to znaczy co dzień, modliłem się za rodziców, aby im przynajmniej za grobem było lżej i spokojniej. Teraz się boję, że te dziecięce modlitwy stały się u Boga nie prośbą lecz oskarżeniem.

W czternastym roku życia znalazłem pracę w zupełnie innym miejscu. Pracowałam ciężko, miałem wreszcie własne pieniądze, mogłem się uczyć dalej. Odnalazłem siostrę, żyła w okropnych warunkach, za moje pieniądze i one także poszła do szkoły. Takim sposobem zdobyłem dyplom maturalny. Bieda nauczyła mnie żyć bardzo oszczędnie z pracy w kopalni można było coś odłożyć. Doszły do mnie mgliste wieści, że rodzice żyję. Zacząłem w marzeniach stawiać „szklane domy”, zawsze bowiem zazdrościłem kolegom rodziców. Chciałem i siostrze sprawić tym radość, gdybym mógł ich odnaleźć.

Moje poszukiwania trwały dwa miesiące, prawie wszystkie oszczędności przejeździłem. Odnalazłem najpierw matkę. Przez kilkanaście minut przeżywałem więcej zmartwienia, niż przez wszystkie lata. Po krótkiej rozmowie odszedłem jako ktoś całkiem inny. Trudno mi jest pisać, bo o tym się nie da pisać, więc tylko sam fakt: ona żyje z kimś innym za cenę wyparcia się dzieci po pierwszym mężu, to jest nas dwojga. Nie jesteśmy jej do niczego potrzebni. Była bardzo zakłopotana.

Potem odnalazłem ojca. Zmienił nazwisko. Nazwał mnie „panem”. O siostrę nie spytał. Także był zakłopotany moją obecnością. Można by o nich jeszcze powiedzieć, że „to są tylko ludzie”, ale ja nie potrafię tak powiedzieć. Przecież nie chodziło o żadną pomoc, wystarczyłby mi jeden list od nich, jedno dobre słowo i zastanie ich żyjących razem. Tego ju nigdy nie będzie. /Moi rodzice, Kraków 1960, s.323-326/.

Ks. Parzyszek Cz. SAC, „Między sobą miejcie miłość ustawiczną”, BK 6(101) /1978/, s. 291



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
praca magisterska 7374
7374
7374
7374
7374
7374
7374
7374
7374

więcej podobnych podstron