Całonocne podchody zimowo - wiosenne 19/20.03.2005
Tekst: Maciej Markowski, Adam Piotrowski
Zdjęcia: Adam Piotrowski, Maciek Rynkiewicz, na www.akk.pg.gda.pl, produkcja marzanny
Relacja dwóch ekip: Uciekających i Goniących
Punkt 21:00 zebraliśmy się na pętli tramwajowej w Oliwie. Jak w zwyczaju to bywa, spóźnił sie kto? Paweł! Wartko pomaszerowaliśmy ku TPK, gdzie znajduje się Pachołek (101 m n.p.m.). Na schodach wieży widokowej widnieje takie oto zaproszenie: "UWAGA! WIEŻA USZKODZONA. Wejście i przebywanie grozi kalectwem lub śmiercią. WSTĘP SUROWO WZBRONIONY". Kilka osób sforsowało słabe zabezpieczenie i wtargnęło na wieżę.Widok oświetlonego Trójmiasta był piękny i nastrajający do dalszej zabawy.Około godziny 21:30 zaczynamy podchody, ustalamy reguły, szybki podział na dwie grupy. Uciekający i Goniący w stosunku 6:9.
No i w drogę. Oczywiście pół godziny fory dla Uciekających.
Na początek idziemy kawałek niebieskim szlakiem zostawiając strzałki. Ktoś rzuca hasło: "o ale fajna droga w dół" i tym sposobem staczamy się po śniegu i lodzie ze stromej skarpy. Żeby zyskać na czasie wymyślamy pierwsze zadanie: niech się wrócą i przeczytają, co jest napisane na pomniku, który był jakieś z 200 metrów wcześniej, pod górę oczywiście.
Około 22:10 ruszyliśmy w pościg nocnymi, zaśnieżonymi, pośród błogiej ciszy szlakami. Już pierwsze metry pokazały, że Uciekający to szczwane lisy. Pierwsze zadanie odnaleźliśmy po zejściu ze stromej góreczki. A tam? "Co jest na pomniku Bitwy Oliwskiej". Kurna ale ten pomnik jest na samej górze tam gdzie przed chwilą byliśmy. No nic, poszedł Paweł.
Dalej idziemy kawałek zielonym szlakiem i skręcamy w las, co by nie było im za łatwo. Dzielimy się na 2 grupki i jedni idą najkrótszą drogą a drudzy wyznaczają jakieś okrężne serpentyny, po drodze mijając stertę ściętych pieńków, które w drugim już zadaniu każemy im policzyć, zostawiając kartkę o tym, jakieś no ze "150 metrów dalej", chyba trochę więcej to było.
Ruszamy dalej. Jest cicho i nawet mało zawiłą trasę nam przygotowali. My tu gadu, gadu a tu kolejne zadanie. Dziwne conajmniej bo 2 zadania już po pół km? "Policz pieńki na zakręcie te które mijaliście jakieś 150 m stąd" Musieliśmy się wrócić, ale nie 150 m, tylko bynjamniej jakieś 300 m. Pieńków było 84.
Z braku ciekawszych pomysłów idziemy prostą drogą, raz tylko na chwilę skręcając w jakiś mega nierówny teren. Przechodzimy na chwilę na niebieski szlak, ale znów pada pomysł, żeby pójść na przełaj, tak więc w prawo pod górę i przedzieramy się przez trzeszczący pod nogami twardy śnieg. Rzeźba terenu jest dosyć urozmaicona, więc i droga jest ciekawa. Przecinamy jakąś małą dolinkę, po czym postanawiamy przedrzeć się przez, no nie żeby zarośnięty, ale dosyć gęsto zalesiony zagajniczek, oni nas jeszcze nie znają i nie wiedzą na co nas stać. Niestety nie był on za długi, ale sam fakt wejścia w niego i wyjścia 1 grupą nas bardzo raduje, ciekawe jak oni sobie poradzą, no ale w końcu przecież zostawiliśmy jakieś odblaskowe karteczki (w takie nas organizator zaopatrzył :D), więc żeby nie było, że się o nich nie martwimy. Cały czas idziemy nie po żadnej drodze, ale no ja idę pierwszy i widzę przed sobą jakieś ślady 1 człowieka i to całkiem świeże, ciekawe, co tu robił o tej godzinie, hehe. Poza tym na jakiejś jednej górce postanawiamy się trochę ochłodzić i spijamy jedną butelkę wiśniowego napoju. Przyjęliśmy mniej więcej kierunek na ogródki działkowe na Reja w Sopocie.
Ruszamy dalej za lisami. Prosto i prosto, rzadnych ciekwostek, cały czas drogą i tak przez 20 minut. W końcu jednak zboczyliśmy z drogi. Z czasem trzeba było sforsować zagajnik (czyt. chodzenie na czworakach między gęstymi choinkami).¦niegu po kolana.
Następnie kolejne ciekawe zejście do dna dolinki, którą postanawiamy pójść dalej. Myślimy nad kolejnym zadaniem i oto spisujemy je: wierszyk 13- zgłoskowcem zawierający wyrazy... no nie umiem ich powtórzyć ale między innymi księżyc, ksero, belzebub i wiele, wiele innych dużo bardziej wykręconych. Kartki, których było kilka umieszczamy w różnych miejscach także jakieś urozmaicenie. Przyjmujemy też plan, że odwiedzimy mały cmentarzyk w okolicach Opery Leśnej, ale to jeszcze daleka droga. Idąąc tak na przełaj przez las w końcu, gdzieś w oddali widzimy jakieś światełka - ogródki działkowe się zbliżają. Przecinamy zielony szlak, więc dokładnie wiemy w którym miejscu jesteśmy. Idziemy jakby "w górę" Reja, żeby tam przebić się przez wspomniane działki. Gdy tylko doszliśmy do drogi zostawiamy jakieś strzałeczki, a przy jednej Maciek robi zdjęcie - jak się okazuje Paweł z grupy goniących robi zdjęcie dokładnie przy tej samej. Nie mamy dokładnie sprecyzowanego planu, ale bardzo słuszna uwaga pada, że w dolinie, w której właśnie jesteśmy będziemy bardzo dobrze widzieć, kiedy goniścy wyjdą z lasu i na tej podstawie określimy ile mamy przewagi. My idziemy ul. Reja w dół, a oni będą iść równoległą drogą w przeciwną stronę, a dzielić nas będą ogródki działkowe, przez które nie ma jak przejść. Zachodzimy do altanki, w której postanawiamy grzańca zrobić. Znów dzielimy się na dwie równe grupy i: jedni robią grzańca, a drudzy idą wyznaczyć jakąś pętelkę, żeby czasu nie tracić. Mamy cały sprzęt do przygotowania cieplutkiego winka, Maćka garnek, Karola palnik, Adama nabój, do tego wiata z ławeczkami i stolikiem, no cudnie po prostu. Grzejemy wino, robimy jakieś pamiątkowe foty, do tego próbujemy (skutecznie) wydobyć miód z goździkami ze słoiczka. Wyglądam na chwilę z pod daszku no i widzę po drugiej stronie dolinki jakieś 100 - 200 m od nas białe światła diodowe, co oczywistym się wydaje grupa pościgowa idzie, gasimy wszystkie latarki i w miarę cicho siedzimy. Z obliczeń wynika, że mamy 30 minut przewagi +/- 5. Gdy ich tylko zobaczyliśmy zaczynamy konsumpcję wspomnianego już napoju. Po co odkręcać nakrętki od termosów, skoro można pić ze słoiczka, w którym był miód, prześmiesznie to wygląda. Przychodzą akurat Maciek, Karol i Tofi z pętelki, więc spijamy do końca podgrzany płyn, zostawiamy odpowiednie adnotacje i udajemy się w dalszą drogę.
Dochodzimy do doliny ¦wiemirowskiej. Nareszcie asfalt. Ale co to strzałki prowadzą ku górze. No to idziemy. W głowie jednak czai się myśl, że "Lisy" pewnie sobie siedzą jakieś 200 m dalej w altance, no ale idziemy. ¦nieg i śnieg. Na szczycie robimy popas, herbatki, ciasteczka i inne specjały. Super miejsce na rozbicie namiotu, nawet zimą. W końcu jednak obeszliśmy te góry i dochodzimy do altanki, a tam - "tutaj piliśmy grzańca". Jeszcze pachniało, a więc są niedaleko.
Mniej więcej północ dochodzi. Idziemy asfaltem w dół i powstaje plan, jakiego podejrzewam, że jeszcze w GDAKKu nie było: podchody niekonwencjonalne - po mieście. Do tego Karol przeprowadza nas slalomem po alejkach działkowych i na jednym z płotów zostawiamy kartkę: "następna wiadomość w Auto - Gazie koło bocznicy kolejowej na ulicy...". Ciekaw jestem czy się zdziwili. Napieramy najkrótszą drogą na tenże właśnie Auto Gaz zwany również przez naszą ekipę "camping gazem". Tam piszemy kolejną kartkę a w zasadzie jest to mapka określająca lokalizację następnej wiadomości. Rozmowa ze stróżem jest śmieszna, on zbytnio nie wie, o co nam chodzi, ale jak mu wyjaśniamy, że to podchody i że za pół godziny tu druga grupa przyjdzie to aż mu się chyba humor poprawił, bo w końcu coś się dzieje. Na mapce jest umieszczony Monciak, Paradox, jedna uliczka i mały wiadukt, przy którym będzie wiadomość.
Lecimy. Przechodzimy działki i udajemy się na stację gazową w Sopot Wyścigi. Po drodze cudnie pachnąca piekarnia. Z pewnościa to kolejny ich chwyt na spowolnienie naszego marszu. W budce koło Auto Gazu, miły Pan po zapukaniu otworzył wrota swojej karocy. Usilnie próbował nas zatrzymać dłużej, twierdząc, że i tak ich nie dogonimy. My mu pokarzemy.
Schodzimy "Nieczynnymi schodami" i zostawiamy kartkę na przęśle mostu, sami udajemy się do przepustu pod torami kolejowymi nieopodal. Kierujemy się na rondo koło straży pożarnej, bo tam będzie kolejne info. Ronda koło Straży są dwa, ale to szczegół, tak myślimy czy pójdą na to samo, co my?
Szybki przemarsz przez Sopot.Kolejne instrukcje. "Rondo". Lecimy. Pierwsze rondo no i drugie i idziemy dalej.
Od ronda kierunek Oprea Leśna, a przed nią skręcamy na wspominany już wcześniej cmentarzyk, na którym kolejne zadanie: spisać dane nieboszczyka, na którego grobie położyliśmy odblaskową karteczkę, chyba do każdego nagrobka zostawiliśmy mylne ślady, a kartkę z zadaniem umieściliśmy na drzewie. Idziemy czarnym szlakiem na Łysą Górę, wcześniej przechodząc koło "skoczni sopockiej". Na Łysej robimy parę nocnych fotek i dalej w drogę. Trochę czasu straciliśmy. Schodzimy ze szlaku i idziemy kawałek wzdłuż ogrodzenia Opery Leśnej. Ktoś mówi, że chyba widział flesza od aparatu. (Wtedy właśnie grupa pościgowa była akurat na cmentarzu). Widzimy światła osiedla Przylesie i niebawem również latarnie przy drodze do sanatorium Leśnik, na które się kierujemy. Schodzimy na przełaj do drogi asfaltowej, później do wspomnianego Leśnika.
Na cmentarzu radzieckim chwila postoju. Bo należy poszukać karteczki, którą zawieszona została na 150 m drzewie. Ale co to dla nas. Jeszcze tylko odczytujemy groby: Wiktor, Aleksiej itd. ¦cieżynkami to w prawo to w lewo. Niemalże non stop w kółko. Trudno określić przeważający kierunek marszu. No i znowu śnieg po kolana, chaszcze i mijamy Operę Leśną. Potem sanatorium. Robimy wieeeeelką pętlę i schodzimy do Brodwina. Tutaj już "Lisy" straciły inwencję, i postanowiły pójść najkrótszą i najprostszą drogą.
Jest dosyć późno i no nie da się ukryć trochę jesteśmy zmęczeni ciągłym uciekaniem, tak więc przyjmujemy plan: jak najszybciej do celu i jak najłatwiejszymi drogami. Idziemy szeroką aleją do niebieskiego szlaku, skręt w prawo i w dół do Sopockiej, dalej do zabudowań nazwanych bodajże Bernardowo, czyli do dosyć dużej polany w środku lasu, na której znajduje się wybieg dla koni. Idziemy drogą na skraju lasu, do czerwonego szlaku, nagle przypominamy sobie, że jakoś dawno rzadnej strzałki nie było, więc teraz będą ze 4 w jednym miejscu. Przecinamy rzeczkę Swelinię i dalej w dół na Kolibki, a jeszcze przed wyjściem z lasu, to było chyba trochę po 3 w nocy spotykamy jakąś panią, ciekawe co pomyślała na nasz widok.
Z czasem dochodzimy do Kolibek. Niektórzy z nas postanowili położyć się na zaśnieżonym chodniku i nieco odpocząć. Marzymy o łóżeczku o szeleszczącej pościeli. MMMhhhhhh. Mijamy "amerykańskie zamnkięte" osiedle. Ble.
Przechodzimy koło toru Motocrossowego i idziemy wzdłuż torów, gdy dochodzimy do Orłowa zaczynamy myśleć o tym żeby skończyć podchody. Gdy tak stoimy pod wiaduktem i już w zasadzie mamy prawie tekst do napisania, coś w stylu "widzimy się na molo" Maciek krzyczy: "idą!!" no to biegniemy, ale no zauważyli nas więc spotykamy się wszyscy tuż obok stacji benzynowej i idziemy już razem do mola w Orłowie.
Potem tor motocrossowy i niespodzianka. Paweł postanowił wpaść w kałuże błotną po kolana i dalej. Tak mu się spodobało, że uczynił to aż dwa razy. Witamy zakłady odzieżowe i dawaj dalej. Za zakrętem nagle pojawiły się odblaski latarek no i przemykające cienie. Tak to oni, szturmujemy! Wśród "namierzonych" zaponowała panika. Piechrzli w chaszcze, myśląc że uda im się uciec. Płonne nadzieje. Dorwaliśmy ich w krzaczorach. Jak można było przewidzieć, od razu nastąpiły głośne rozmowy typu: "A tam i tam to wiesz, a tutaj to my a my, oaiscsxvnfdeakfhewkvnalscn". Hehe. Jest godzina 4:00 no i co lecimy nad redłowskie molo utopić marzannę. Tylko że jeszcze mamy 1,5 h.
Na stoliczku z szachownicą znów napuszczamy maszynę do podgrzewania. Niestety większa część z grupy goniących udaje się już na kolejkę i do domów. My czekamy ponad godzinę, bo byliśmy tu około 4:20, a marzanna ma przyjechać samochodem o 5:30 rano. Tak więc jakoś nam czas na placu zabaw zleciał popijając czerwony "barszczyk".
Na miejscu chłód zmusił do spreparowania z trzech deragonbottle przysmku rozgrzewającego.
O 5:30 pojawili się: Marta, Olga, Ewa, Adam, i Michał. Wspólnymi siłami osłabieni 7-ką osób (postanowili nie czekać 1,5 h, osoby z grupy Goniących, pozostał jedynie Paweł i Maciek), udać się na ekshumację Marzannny. Piękne to było pożegnanie zimy. Marzanna została podpalona od dołu, najpierw zadymiała a później buchnęła płomieniami.Paliła się uroczo, sprawiając nam wiele radości, że w końcu nadchodzi wiosna. Spełniwszy piękną tradycję udaliśmy się do samochodów i na pociąg w celu zdobycia - ciepłego łóżeczka we własnych domach.