7497


“Is it too late to say I'm sorry”


Szedł parkową aleją. Szare chmury kłębiły się na niebie tak samo jak jego myśli. Mimo że był środek lata, w ostatnich dniach temperatura znacznie się obniżyła. Padał deszcz. Krople spływały po mokrych włosach, kapały za kołnierz, wsiąkały w ubranie. Park był pusty, drzewa zatraciły gdzieś swą zieleń. Wszystko dookoła było szare i ponure. A może tylko tak mu się zdawało? Może wcale nie chciał widzieć żywych barw, gdy jego duszę otaczała zasłona bólu i tęsknoty. 
Już dawno powinien wrócić do domu. Właśnie, do domu. Problem polegał na tym, że on świadomie ten dom opuścił. Rozsądek mówił, by nie zważał na swoje uczucia. Tak będzie lepiej. Postąpił słusznie, wybierając tak zwane mniejsze zło. Poza tym chciał przecież pomóc Harry'emu, zamiast siedzieć bezczynnie. Jednakże… W jego uszach wciąż brzmiały słowa chłopaka.
Tchórz. 
Odbijały się echem niczym w pustym korytarzu. 
Czy postąpił słusznie? Decyzję podejmował z ciężkim sercem. W końcu, po tylu latach samotności, znalazł tę, która go nie odtrąciła. A raczej to ona go znalazła. Była gotowa na związek. To on stwarzał problemy i zamykał się coraz bardziej po śmierci Syriusza, głuchy na propozycje Tonks. Do znudzenia przytaczał wciąż te same argumenty. Po co to robił? Przecież nie mógł się bez końca okłamywać, że mu na niej nie zależy. Przeciwnie, coraz częściej łapał się na tym, że myśli o niej. Chciał dla niej jak najlepiej. Jemu wystarczało popatrzyć na nią czasem, porozmawiać. Do czasu, gdy podczas jednej z licznych godzin spędzonych we dwoje po śmierci Syriusza wyznała mu miłość. Wtedy odsunął się od niej, zamknął swe serce, nim zdążyła wejść na dobre w jego życie. Przez rok czasu Tonks wciąż szukała jego towarzystwa, oczekiwała najmniejszego gestu z jego strony, a on wbrew sobie pozostawał chłodny. Wtedy zdawało mu się, że coraz bardziej się od niej oddala. W rzeczywistości można powiedzieć, że zbliżyli się do siebie „na odległość”. Im dłużej się nie widzieli, tym częściej o niej myślał, zwykle nie zdając sobie z tego sprawy. 
W dniu śmierci Dumbledore'a jego życie wykonało gwałtowny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Uległ jej, zgodził się na związek, chcąc zaznać w życiu choć trochę miłości. Nim się obejrzał, planowali cichy ślub. Było pięknie i spokojnie, na ile spokojnie może być podczas wojny. Aż do wczoraj.

Wydawałoby się, że ten dzień powinien być najpiękniejszym w jego życiu. Gdy wrócił po pełni, Tonks przytuliła się do niego z ufnym uśmiechem. Objął ją, choć ledwie trzymał się na nogach. Dora zaciągnęła go na najbliższą kanapę i usiedli. Wciąż przylegając do niego wyszeptała trzy słowa. Słowa, które wpłynęły na jego decyzję. Będziemy mieli dziecko. W pierwszej chwili pomyślał, że majaczy, jednak wciąż widział nad sobą uśmiechniętą twarz żony i czuł jej dłoń ocierającą strumyczek krwi z policzka. Dopiero po chwili zareagował jak na przyszłego ojca przystało. Tulił ją do siebie szepcząc: kocham cię.
Większość następnego dnia przespał, regenerując siły po pełni. Po południu zdecydowali, że przeniosą się do rodziców Tonks, gdyż tam będzie bezpieczniej. Spakowali rzeczy i aportowali się. Andromeda i Ted powitali córkę z uśmiechem, natomiast na wieść o dziecku zachmurzyli się. Tonks została zaciągnięta przez matkę do sypialni, natomiast Ted wziął Remusa na poważną rozmowę. Mówił coraz bardziej podniesionym głosem o odpowiedzialności, której Remus widać nie posiada, skoro doprowadził do tego, że Dora zaszła w ciążę. Wyrzucał wszystko, co mu się w nim nie podobało. Powtarzał dokładnie to, co on sam wmawiał Tonks przez cały rok. Wyzywał go od lekkomyślnych idiotów, bezrozumnych wilkołaków, nieudaczników. Rozmowę, a raczej monolog przerwała rozpromieniona Dora, która przyszła, by zaprowadzić Remusa do sypialni. Nie zdołał ukryć przed nią zmiany nastroju. Gdy go o to spytała, odparł, że źle się czuje po pełni. Widział w jej oczach, że mu nie uwierzyła, ale nic nie powiedziała. Nie nalegała, gdy odmówił zejścia na kolację. Położyli się wcześnie. Udawał, że śpi, dopóki oddech Dory nie wyrównał się. Wtedy wstał. Wyciszył zaklęciem obszar wokół łóżka, na wypadek, gdyby zachowywał się zbyt głośno. Pospiesznie wrzucał do torby swoje rzeczy, wypakowane zaledwie kilka godzin temu. Następnie rzucił na nią zaklęcie ćwierćwagi i zmniejszył ją. Schował mały pakunek do kieszeni. Rozejrzał się po pokoju, upewniając się, czy czegoś nie zapomniał. Miał wszystko.
Pozostała najtrudniejsza rzecz. Co powiedzieć Tonks? A raczej: co jej napisać? Nie miał odwagi odejść od niej w blasku dnia, odprowadzany jej tęsknym spojrzeniem. Usiadł przy biurku, sięgnął po pergamin i zawiesił pióro cal nad jego powierzchnią. Po długim namyśle zdecydował się napisać krótko: „Popełniłem błąd związując się z Tobą. Nie chcę, by twoje dziecko cierpiało z tego tytułu. Na pewno będzie mu dobrze bez ojca, który skazywałby go na życie na marginesie społeczeństwa. Nie obwiniaj się za to, wina spoczywa wyłącznie na mnie. Zawsze będę cię pamiętać. Remus.”
Zostawił kartkę na biurku. Dora z pewnością ją zauważy. Wstał i narzucił płaszcz. Był gotowy, jednak zawahał się w progu. Odwrócił się, by jeszcze raz na nią spojrzeć. Spała spokojnie na boku, malinowe włosy leżały rozrzucone na poduszce. Westchnął. Tak bardzo cię kocham, myślał. Tak bardzo, a nie mogę z tobą zostać.
- Wybacz - szepnął. Otworzył drzwi. Z korytarza powiało chłodnym powietrzem. Dora drgnęła i zwinęła się w kłębek. Zdjął zaklęcie wyciszające i zamknął za sobą drzwi. Z bólem pomyślał, że właśnie zakończył kolejny etap w swoim życiu.

Deszcz nasilił się. Zadrżał, otulając się szczelniej płaszczem. Przez alejkę przebiegł bury kot i skrył się pod kamienną ławką. Dopiero wtedy do Remusa dotarło, że wokół jest przeraźliwie pusto. Rozejrzał się, poszukując jakiś oznak życia, lecz jedyną było miauknięcie kotka. Ta samotność przytłoczyła go. Dawno już nie przebywał w miejscu, w którym nie mógł się do nikogo odezwać. Nagle park wydał mu się obcy i groźny. Rozsądek podpowiadał, że są to odczucia całkowicie irracjonalne, jednak postanowił jak najszybciej wejść między ludzi. Jeszcze w nie tak odległym czasie zwykle byłem sam, pomyślał ironicznie. Zbyt łatwo przyzwyczajam się do towarzystwa, stwierdził ponuro.
Poczuł się lepiej, wychodząc na ulicę. Nieliczni przechodnie spiesznie przemierzali chodnik, chcąc jak najszybciej skryć się przed deszczem. On szedł powoli, wzbudzając zdziwienie u nielicznych, którzy zwrócili na niego uwagę. Zwalniał coraz bardziej. Długi spacer i stres powoli dawały mu się we znaki. Nie zagojone po pełni rany zaczęły dokuczać. Przeklinając w duchu swój kretyński pomysł, wszedł do najbliższej kawiarni. Usiadł przy stoliku koło okna, starając się zapanować nad bólem i zmęczeniem. Po chwili zjawiła się przy nim młoda kelnerka i spytała, czego sobie życzy. Bez namysłu zamówił kawę z whisky. Po chwili spytał dziewczynę, czy mogłaby mu przynieść jakieś tabletki przeciwbólowe. Skinęła głową i odeszła, by zrealizować zamówienie, mrucząc pod nosem coś o szkodliwości popijania leków alkoholem.
Gorąca kawa parzyła mu wargi, lecz zdawał się tego nie zauważać. Mimo woli pomyślał o Syriuszu, który często przyrządzał ten napój. Co ty byś zrobił na moim miejscu? Co byś mi doradził? Dlaczego milczysz, właśnie teraz, gdy potrzebuję twojej pomocy? 
Nigdy bym jej nie zostawił, szepnął jakiś cichy głos w jego wnętrzu.
Tak, ale ty nie jesteś wilkołakiem, odparł w myślach. Nie byłeś, poprawił się. Gdy głos (rozsądku? Sumienia?) milczał, mimowolnie zaczął się tłumaczyć. Ty nie miałbyś takich problemów i skrupułów. Zawsze żyłeś pełnią życia. Nigdy nie myślałeś o problemach, omijałeś je lub rozwiązywałeś na bieżąco. W naszej paczce to ja zawsze się wszystkim przejmowałem, to ja myślałem rozsądnie. Może czasami trzeba porzucić rozsądek i zaufać sercu, powiesz? Ja tak nie mogę. Raz się zdecydowałem i dziś żałuję. Wybacz mi, nie chciałem skrzywdzić twojej kuzynki. Chciałem dla niej szczęścia, a ona pozwoliła mi uwierzyć, że ze mną będzie szczęśliwa. 
- Proszę, oto pańskie tabletki -głos kelnerki wyrwał go z zadumy. Kiwnął głową w podziękowaniu. Na talerzyku leżały dwie pigułki. Gdy dziewczyna oddaliła się, wziął je do ręki i skierowawszy dyskretni różdżkę wymruczał kilka inkantacji. Co prawda bar był mugolski, jednak w uszach wciąż pobrzmiewało echo słów Moody'ego: „stała czujność”. Nigdy nie wiadomo, czym mogli chcieć go nafaszerować. Test wypadł pomyślnie. Przełknął tabletki i popił kawą. Whisky powoli rozgrzewała jego ciało.

Kilkadziesiąt kilometrów na północ od Londynu, w małym miasteczku, w samotnym domu na wzgórzu siedziała młoda kobieta. W pokoju panował chaos. Ubrania leżały zgniecione na łóżku, zwieszały się z krzeseł, zaścielały podłogę. Wyglądało, jakby ich właścicielka szukała czegoś lub kilkakrotnie się przepakowywała.
Owszem, szukała. Szukała, lecz wiedziała, że nie znajdzie. Nie tutaj. Kolejna samotna łza spłynęła po policzku. Palec śledził tor kolejnej kropli deszczu na szybie. Krótkie, brązowe włosy opadały bezwładnie na ramiona, okalając bladą, trójkątną twarz, przysłaniały zaczerwienione oczy. Nieobecnym wzrokiem patrzyła w dal, powtarzając w myślach wciąż to samo pytanie: dlaczego? Dlaczego mnie zostawiłeś? Piszesz, że to nie moja wina, ale ja musiałam coś zrobić, skoro odszedłeś. Gdzie mam cię szukać? Czy też sam wrócisz? Nie myśl, że po prostu się poddam.
Wstała gwałtownie. Z parapetu, na którym siedziała, spadła szklanka i roztrzaskała się z hukiem. Zaklęła i jednym ruchem różdżki naprawiła naczynie. Czy to o to chodziło? Czy to dlatego mnie zostawiłeś? Bo moja niezdarność doprowadzała cię do szału? Jeśli tak, to czemu nie powiedziałeś? Czy naprawdę aż tak przeszkadzało ci, że przewracam przedmioty, które u ciebie zawsze stoją w idealnym porządku?
Łzy popłynęły ze zdwojoną siłą. Tonks zrzuciła szatę i w samej sukience wyszła z pokoju. Zbiegła po schodach i cicho wymknęła się na dwór. Trochę deszczu mi nie zaszkodzi.

Ku jego zdumieniu ból zelżał. Gdy poczuł się lepiej, powróciło nurtujące pytanie. Co teraz? Dokąd pójdzie? Mieszkanie, w którym ostatnio się ukrywali, było wynajęte, a nie dysponował wystarczającymi funduszami, by dalej je opłacać. Nie zwróci się o pomoc do Weasleyów. Mają dość własnych zmartwień. To samo dotyczyło Kingsleya. Na razie może przenocować w jakimś mugolskim hotelu, ale co potem?
Wyjrzał przez okno. Deszcz nadal padał, bezlitośnie mocząc wszystko wokół. Przejechał palcem po szybie. Tęsknię za tobą, Ninny. Minęło zaledwie kilka godzin, a ja już tęsknię. Dałaś mi to, o czym zawsze marzyłem, a ja musiałem to odrzucić.
Z głośników popłynęła melodia. Sam nie wiedział, kiedy zaczął wsłuchiwać się w tekst piosenki.

By the way didn't I break your heart? 
Please excuse me, I never meant to break your heart
 
So sorry, I never meant to break your heart
 
But you broke mine
 

Kayleigh is it too late to say I'm sorry?
 
And Kayleigh could we get it together again?
 
I just can't go on pretending that it came to a natural end
 
Kayleigh, oh I never thought I'd miss you
 
And Kayleigh I thought that we'd always be friends
 
We said our love would last forever …
*

Nagle, zupełnie niespodziewanie, podjął decyzję. Wróci. Nieważne, co się stanie, wróci do niej. Nie będzie chciała go znać, odejdzie. Ale wróci i powie jej wprost, dlaczego odszedł. Spyta, czy zgodzi się, by został. Nie będzie tchórzem. Musi wziąć na siebie odpowiedzialność, nie może pozostawić Tonks bez opieki.
Remus zapłacił za napój i wyszedł. Deszcze powitał go zimnym prysznicem. Lupin rozejrzał się, czy nie patrzy na niego jakiś mugol. Sięgnął po różdżkę, by otoczyć się niewidzialną barierą, która będzie odpychać od niego wodę. Wątpliwości wróciły. Ninny, wybaczysz mi? Przyjmiesz mnie z powrotem? Wiedział, że nie będzie łatwo. Nie łudził się, że Tonks rzuci mu się na szyję na powitanie i wszystko będzie dobrze. Ruszył przed siebie, zastanawiając się, w jaki sposób przeprosić Tonks. Czym ją udobruchać, by nie wyglądało to sztucznie? Kwiaty? Czekolada? Nie, to zbyt banalne. Wtem jego wzrok zatrzymał się na szyldzie sklepu jubilerskiego. Może coś z biżuterii? To chyba najlepsze wyjście.
Pchnął drzwi i wszedł do środka. Dzwonek cichym brzękiem oznajmił właścicielowi, że ma klienta. Remus rozejrzał się bezradnie, błądząc wzrokiem po gablotach. Co jej kupić? Wzdrygnął się na widok srebra. Jednak w tym samym momencie odpowiedział sobie na zadawane w duchu pytanie. Srebro! Tonks uwielbiała srebro. Nim postali małżeństwem, często widywał ją z rękami pobrzękującymi srebrnymi kołami. Później, ze względu na Remusa, przestała je nosić. 
- W czym mogę pomóc? - Remus drgnął na dźwięk głosu. Za ladą stał starszy mężczyzna. Remus uśmiechnął się z zakłopotaniem i podszedł do gabloty ze srebrnymi wisiorkami.
- Potrzebuję prezent dla kobiety - uznał, że łatwiej będzie mu coś znaleźć z pomocą sprzedawcy. - Najlepiej wisiorek. Srebrny - zaznaczył.
Mężczyzna wyjął tacę z zawieszkami, na której dominowały serca. Małe, duże, błyszczące, matowe... Nie, to nie to, pomyślał. Widząc brak reakcji ze strony klienta sprzedawca sięgnął po kolejne. Literki...
- Czy ma pan coś innego? - spytał w końcu Remus. - Coś bardziej... oryginalnego?
Mężczyzna pochylił się, najwyraźniej szukając czegoś w szafce pod gablotą. Remus tymczasem obejrzał wisiorki wyłożone na wierzch. Serca, literki, słoniki i klucze. Wszystko miało symboliczne znaczenie, ale takie namnożenie ich sprawiało, że traciły swą niepowtarzalność.
- Może coś z tego?
Remus spojrzał na wisiorki leżące na ladzie. Wziął do ręki misterny kwiat. Przygryzł wargę, gdy srebro dotknęło dłoni. Czuł, jak zawieszka wypala ślad na skórze. Zmusił się do obejrzenia z bliska ozdoby. Nie, zbyt matowa. Odłożył ją na stół. Ręka rwała palącym bólem. Starając się nie okazać tego po sobie, pochylił się nad stołem. Wisiorki leżały jeden na drugim. By je obejrzeć, musiał ich dotknąć. Starał się przesuwać je koniuszkami palców. Z miejsca odłożył na bok głowy psów i serca. Choć te były wykonane w ładniejszy sposób niż poprzednie, nie zamierzał ich kupować. Czuł, jak srebro powoli pozbawia go sił. Zawsze tak na niego działało tuż po pełni. 
Coś błysnęło pod ciężką, rubinową różą. Delikatnie odsunął ozdobę i przyjrzał się wisiorkowi leżącemu na blacie. Była to mała, matowa gwiazdka. Pomiędzy jej ramionami znajdowała się druga, mniejsza gwiazda z cyrkonii. 
- Ten będzie odpowiedni - stwierdził. - Czy mógłby mi pan dobrać do tego jakiś delikatny łańcuszek? - spytał. Nie chciał już więcej dotykać srebra, i tak ledwie trzymał się na nogach. Sprzedawca wyjął kilka łańcuszków i pokazał je Lupinowi. Remus wskazał jeden z nich, dość długi, o prostym splocie. 
- Dobrze się pan czuje? - spytał nagle sprzedawca. Remus zorientował się, że opiera się na blacie. Powoli wyprostował się, chowając jednocześnie poparzone srebrem dłonie do rękawów. Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Myślę, że tak - odparł. - Nie doszedłem jeszcze do siebie po chorobie - skłamał. Sprzedawca spojrzał na swego klienta ze współczuciem i zabrał się za pakowanie prezentu. Remus patrzył z podziwem, jak sprawnie mu to szło. Po krótkiej chwili mężczyzna wręczył mu elegancko zapakowane pudełko. Remus zapłacił i lekko chwiejnym krokiem wyszedł ze sklepu.
Nadał padało. Przeszedł przez ulicę i skręcił w wąską ścieżkę, prowadzącą zapewne do innej drogi. Upewniając się, że nikogo nie na w pobliżu, teleportował się.

Remus stał przed domem rodziców Tonks, niepewny, co zrobić. Jeśli wejdzie, prawdopodobnie zostanie wyrzucony, nim zdąży zobaczyć się z żoną. Ruszył wolnym krokiem do ogrodu za domem. Nie starał się iść cicho. Wyszedł za róg budynku i zobaczył drobną postać skuloną na jakiejś ławce. 
Tonks siedziała na huśtawce w ogrodzie. Mokra sukienka oblepiała jej smukłe ciało, podkreślając powiększone piersi. Włosy opadały strąkami na plecy i ramiona. Krople deszczu mieszały się z łzami ściekającymi po policzkach. Kobieta zadrżała z zimna, lecz nie ruszyła się z miejsca. Jednak na odgłos kroków podniosła głowę. Odwróciła się. Stał niecałe pięć metrów od niej, tak samo ociekający wodą jak ona. Przez chwilę po prostu patrzyli na siebie, potem on zaczął wolno iść do niej. Wstała. Remus zatrzymał się. Co teraz?
- Ninny, ja...
Nie pozwoliła mu dojść do słowa. Była zbyt wściekła, by pozwolić mu mówić. Nie, nie krzyczała. Gdy odezwała się, jej głos był chłodny i opanowany:
- Co? Co: Ninny? Co chcesz powiedzieć? Czy naprawdę myślisz, że możesz odchodzić i wracać, kiedy chcesz? - syknęła. Choć była o pół głowy niższa od Remusa, zdawała się patrzyć na niego z góry. 
- Ja... przepraszam - szepnął Remus, gdy zamilkła na chwilę. - Wiem, co powiesz - nie pozwolił sobie przerwać. - Wiem. „Przepraszam” nie wystarczy. To słowo nic nie znaczy. Chciałbym ci powiedzieć, dlaczego odszedłem. To, co się dzisiaj zdarzyło to wyłącznie moja wina. Przestraszyłem się tej odpowiedzialności. Stchórzyłem - nie wierzył, że to słowo przeszło mu przez gardło. Zamierzał mówić szczerze. Tonks patrzyła na niego przenikliwym wzrokiem, jednak jej złość zelżała nieco. Milczała, więc kontynuował. - Wiem, że zaufanie bardzo łatwo stracić, a odzyskać później bardzo trudno. Czy zgodzisz się dać mi szansę?
Tonks zastanawiała się przez chwilę. Co teraz zrobić? Jak powinna zareagować? Wybaczyć, czy wyrzucić? 
- Powiedz, jak mam ci zaufać? - spytała cicho, zbliżając się do niego. - Skąd mam mieć pewność, że któregoś dnia nie opuścisz mnie nocą, zostawiając tylko jakiś świstek pergaminu? - urwała. Remus poczuł, że się czerwieni. Tonks położyła mu ręce na ramionach i spojrzała w oczy. Nie odwrócił wzroku. Patrzył jej w oczy i zastanawiał się, jak w ogóle mógł ją zostawić. Dora musiała zauważyć ciepło w jego oczach i podjęła decyzję. - Dobrze - szepnęła. - Dam ci szansę. Tylko obiecaj, że już nigdy mnie nie zostawisz w taki sposób.
- Przysięgam - szepnął, obejmując ją. Dziewczyna przywarła do niego. W porównaniu z nią był taki... ciepły. Stali tak przez dłuższą chwilę. Deszcz zdawał się oczyszczać ich ze wszystkich uczuć, które nagromadziły się w nich przez cały dzień, pozostawiając jedynie miłość. Krople spadały coraz wolniej i wolniej, aż wypogodziło się zupełnie. Dora podniosła wzrok na Remusa i uśmiechnęła się.
- Widzisz? - spytała. - Nawet niebo się cieszy.
Remus nieśmiało odwzajemnił uśmiech i sięgnął do kieszeni. Wyjął pudełeczko, ale nie wręczył go Dorze. Otworzył je i wyciągnął łańcuszek. Gwiazdka zamigotała w pierwszych promieniach słońca. Remus przygryzł wargi i zapiął go na szyi żony. Dziewczyna spojrzała na ozdobę, później na poparzone ręce Remusa i zrozumiała, że na pewno dotrzyma słowa. 



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7497
7497
08 reportid 7497
praca-magisterska-wa-c-7497, Dokumenty(2)
7497
7497
7497
7497
7497
7497
7497
7497
7497
praca magisterska 7497

więcej podobnych podstron