3231


Mój eliksir

(An ka)

Spojrzał na dziewczynę śpiącą na łóżku. Ze spokojnym wyrazem twarzy, lekko rozchylonymi ustami i jasną karnację odznaczającą się wyraźnie na tle czarnej pościeli stanowiła ucieleśnienie niewinności. Burza niesfornych włosów, zdecydowane rysy twarzy i koszulka z własnoręcznie robionym napisem WESZ świadczyły o niepospolitym charakterze. Inteligencja i naiwność, delikatność i upór, siła i kobiecość... Mieszanka wybuchowa. Kiedyś może by się nawet niej zakochał. Wszystko w niej było nieszablonowe. Stanowiła idealny przykład człowieka, którego misją życiową jest zmieniać świat. Uśmiechnął się gorzko. Ciekawe, na ile starczy jej siły i entuzjazmu. Kiedy życie da jej w kość tak, że już się nie podniesie. Pewnie i tak szła by na czworakach… Głupia dziewczyna. Miała jednak „to coś” Taaak… Kiedyś może zdołała by obudzić w nim jakąś iskierkę. Kiedyś, kiedy jeszcze zdolny był do takich uczuć. Kiedyś…

Wojna zmienia ludzi. Odczłowiecza ich. Nieodwracalnie. On robił rzeczy, o których chciał zapomnieć, widział miejsca, jakich nikt nie powinien oglądać, wydarzenia, tkwiące w umyśle niczym niekończący się obraz z myślodsiewni. Gdy chciał z tym zerwać, nie było odwrotu. Nie da się usunąć Mrocznego Znaku, cofnąć podjętych decyzji, złapać w locie zielonego światła Avady… Mógł jedynie grać takimi kartami, jakie miał; sprawić by jego przekleństwo stało się atutem. Został szpiegiem. Tymczasem wciąż w jego życiu były te same rzeczy, miejsca, wydarzenia... Inna perspektywa. Świadomość, że jest nadzieja. Skryta satysfakcja, że to się kiedyś skończy i on będzie miał w tym swój udział. Pragnienie zemsty na tych, którzy spowodowali, iż utracił panowania nad własnym życiem.

Ponownie spojrzał na śpiącą dziewczynę. Wiedział, że nie powinien był tego zaczynać. Mógł przewidzieć, do czego doprowadzą te ich wspólne badania. Stanowili kiepskie połączenie. Mroczny — były śmierciożerca i szlama — idealistka. Problem w tym, iż nie mógł się oprzeć. Była taka świeża, pociągająca, dawała ukojenie w świecie, którego miał dość, a który nie odcisnął na niej jeszcze swojego piętna. Pozwalała przez chwilę mieć wrażenie, że żyje, nie tylko istnieje między kolejnymi lekcjami, zebraniami Śmierciożerców, a warzeniem eliksirów. Pozwalała oderwać się od całego tego bagna, w jakim od dawna egzystował.

Spojrzał w okno — nieme przyzwolenie księżyca na niebie. Noc skrywająca tajemnicę przed wścibskim światłem dnia. Wesoło mrugające gwiazdy, dzielące z ludźmi ich małe szczęścia. Przymknął oczy. Jeszcze chwila, a słońce zgasi wszystko krwawą łuną. Przeklął cicho. Wiedział, że musi to przerwać. Nie chciał jej irytujących, pełnych obawy spojrzeń, gdy wracał od Czarnego Pana. Niecierpliwych pytań, czy aby na pewno wszystko w porządku. Nawet pieszczotliwych przesunięć ust po bliznach. Ani miłości, ani litości. Poradzi sobie. Zawsze sobie radził. Jeżeli teraz tego nie skończy, nie zrobi tego nigdy...

— Dzień dobry — usłyszał zaspany głos. Prawie widział przed oczyma jej uśmiech. Jest w dobrym humorze. Świetnie — łatwiej jej będzie znieść.

— Dobry? Nie sądzę — stwierdził. Postanowił od razu przejść do rzeczy — Podjąłem decyzję. Koniec z badaniami.

— Dlaczego? — odpowiedziała zaskoczona. — Znalazłam w bibliotece książkę o Starożytnych Miksturach. Sądzę, że gdybyśmy zamiast piór hipogryfa użyli…

— Granger, ile razy mam ci jeszcze powtarzać, żebyś nie popisywała się nie pytana! Może powtórzę to wolniej, bo najwyraźniej twoja tak wielokrotnie wychwalana inteligencja jeszcze śpi — zadrwił. Hermiona spojrzała na niego ze złością. O co mu chodzi? Zaczęła analizować wczorajszy wieczór. Może powiedziałam coś nie tak?

— Panie Profesorze — zaczęła ostrożnie — o co chodzi?

— O nic. Uznałem, że należy zakończyć ten… hm… „związek” — w jego ustach brzmiało to jak coś obrzydliwego. Niedowierzanie i oburzenie aż ją zatkało.

— Coo?

— Widzę, że przebywanie w towarzystwie Pottera ci zaszkodziło. Twoja elokwencja jest wprost zdumiewająca — kolejna sarkastyczna uwaga. — Zresztą, czego mogłem się spodziewać. Gryfoni nigdy nie odznaczali się złożonością umysłów. A ostatnio już całkowicie schodzą na psy… Longbottom planuje chyba wpisać się w historię Hogwartu jako jedyny uczeń, któremu uda się wysadzić w powietrze lochy. Bądź łaskawa nie zapomnieć wszy jak będziesz wychodzić. Irytujący napis. Najwyraźniej masz równie wiele durnych pomysłów, co włosów na głowie. — Hermiona nie wytrzymała. Co on sobie wyobraża? Jak on śmie?

— Co znowu jest nie tak? Nie masz się na kim wyżywać od rana — z wściekłości nawet nie zauważyła jakim tonem mówi — więc postanowiłeś uprzykrzyć mi życie? — oddychała ciężko. Przeklęła się w myślach. Hermiono, uspokój się. Cierpliwości. On nigdy nie robi nic bez powodu. Na pewno za chwilę wyjaśni o co chodzi. Każdy z nas ma jakiś gorszy dzień. Może śnił mu się koszmar? Podeszła do niego. Stał odwrócony plecami. Dotknęła ustami karku — to zawsze działało. Snape zesztywniał.

— Słuchaj mnie, Granger. Z.. Nami. Koniec. Definitywnie. To już przesądzone. — Starał się mówić spokojnie. Jednak zwykły, beznamiętny ton głosu kosztował go więcej niż myślał.

— Dlaczego tak mówisz? Czemu decydujesz za mnie? — brązowe oczy rozpaczliwie starły się odnaleźć czarne, ale on nie chciał w nie spojrzeć.

— Życie jest brutalne, pogódź się z tym — stwierdził sarkastycznie. — A teraz weź te książki i zanieś do biblioteki. Powiem skrzatom, żeby odniosły twoje rzeczy do dormitorium.

Hermiona zacisnęła zęby. Nie będę płakać. Nie będę płakać… Spojrzała na niego uważnie, szukając śladu tego mężczyzny, z którym była w nocy. Ostre rysy twarzy powodowały, iż nie wyglądał na swój wiek; przebyte doświadczenia odcisnęły na nim swoje piętno. Ziemista i pożółkła, niezdrowo wyglądająca cera i wiecznie przetłuszczone włosy — skutek rozregulowania organizmu przez silne eliksiry i klątwy — odbierały mu jeszcze więcej z urody. Wąskie, zaciśnięte usta i niegdyś haczykowaty, aktualnie złamany w dwóch miejscach nos dopełniały obrazu. A jednak ją pociągał… Dlaczego? Spojrzała jeszcze raz. Inteligencja i silny charakter. Pewność siebie, charakterystyczna dla ludzi nawykłych do niebezpieczeństw. Koci, zwinny sposób poruszania się, który sprawiał, iż serce łomotało w piersi. Długie zwinne palce, nadające się nie tylko do robienia eliksirów… Nie mogła tak tego zostawić, to nie było w jej stylu.

— Nie chcę odchodzić. Nie wiem, co się stało, że podjąłeś taką, a nie inną decyzję — starała się mówić spokojnie i logicznie, jakby chciała sprawić by i on zaczął tak myśleć — ale przemyśl to jeszcze. Być może stało się coś o czym nie wiem, ale to nie powód by od razu podejmować tak stanowczą decyzję, prawda? — szukała jakieś reakcji na swoje słowa. Niedoczekawszy się żadnej, powiedziała: — Żyje się tylko raz. Jest nam dobrze ze sobą. Nie marnujmy tego daru Losu…

Snape'a ogarnęła nagła złość na dziewczynę. Czas, by wytłumaczyć jej kilka spraw. Ktoś musi ją sprowadzić na Ziemię, zanim wzleci do góry jak Ikar na tych swoich skrzydłach. Bo w to, że skutek będzie taki sam, nie wątpił.

— Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? — zapytał niebezpiecznie niskim głosem, który zwykle oznajmiał uczniom, żeby uciekali gdzie olbrzymy mieszkają. — „Dary Losu” — ironia aż kapała z jego słów — Powiem ci coś. Los to nie dobrotliwy staruszek, żywcem wyjęty z mugolskich pocztówek ze świętym Mikołajem, zajmujący się wysyłaniem ludziom prezentów, a jeśli ześle jakąś katastrofę, to tylko przez pomylenie sów albo sklerozę — przerwał nagle, patrząc w okno niewidzącym wzrokiem. Hermionie wydawało się, że pogrążył się we własnej, gorzkiej myślodsiewni. Drgnęła słysząc ponownie jego sarkastyczny głos, w którym pobrzmiewały jednak jakieś obce, nieznane jej jeszcze nuty. — Los to Warzyciel. Obłąkany, nieprzewidywalny Warzyciel, który eksperymentuje z życiami ludzkimi jak z eliksirami. Konkretne składniki: osoby, fakty, okoliczności. Prawdopodobne reakcje: spokój, radość, miłość, ale też ból, smutek, nienawiść. Czasem wystarczy podgrzać odrobinę mieszaninę, by reakcja zaszła z całą gwałtownością. I katalizatory, ale dodawane powoli, metodycznie, by kontrolować wybuch — dokończył już swym zwykłym, beznamiętnym tonem.

Hermiona wpatrywała się w niego bez słowa. Nigdy jeszcze nie słyszała w jego głosie tylu różnych emocji. Tymczasem Snape sięgnął ręką do kieszeni i wyjął flakonik z barwionego, zielonego szkła. Hermiona wiedziała, że używa się takich do przechowywania wyjątkowo niebezpiecznych eliksirów, by każdy miał świadomość, z czym ma do czynienia.

— Wiesz co to jest? — zapytał cicho, bawiąc się buteleczką.

— Eliksir. Zapewne jakiś trujący — odpowiedziała.

— Nawet więcej. Toksyczny eliksir. Mój eliksir… — stwierdził gorzko. Ledwie dostrzegalny skurcz przebiegł przez jego twarz. — Lekcja skończona. Zamknij drzwi jak będziesz wychodzić.

Dziewczyna popatrzyła na niego jeszcze przez chwilę, potem cicho wyszła. Nie odeszła jednak od razu. Przecisnęła policzek do ciemnego drewna i szepnęła z błyskiem determinacji w orzechowych oczach. Życie jest darem. Przekonasz się.

***

Nie przekonał się.

Eksperyment Warzyciela skończył się tej nocy. Nowy agent Voldemorta spełnił swoje zadanie — wykrył zdrajcę. Los jest przewrotny. Perspektywa rzeczywiście się zmieniła — z oprawcy w ofiarę. Dziwne uczucie — świadomość Końca pośród tak niewątpliwie rzeczywistego uczucia, jakim jest cierpienie. Czyjeś orzechowe oczy widziane jakby przez mgłę. Czyje? Niepokojące uczucie, że coś zostało niedopowiedziane. Olśnienie zmieszane z zielonym światłem i szept wysłany w świat razem z duszą: „Ty jesteś darem.”

Gdzieś daleko w tym czasie z głośnym brzękiem stłukła się mała, zielona buteleczka.

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
3231
3231
3231
3231
3231

więcej podobnych podstron