Całować, jak ja mogłam dotknąć jego ust. Spojrzałam na jego usta. Były idealne, matowe pełne czerwieni. Może całowanie z nim jest przyjemne? Wiedziałabym gdybym nie upiła się. Chociaż dobrze że nie pamiętam co robiliśmy razem w…… telefon zaczął wibrować.
- Mario?! Dlaczego nie odebrałaś? Po coś masz ten telefon- Tomowi drżał głos. Nie byłam pewna czy z gniewu czy z niecierpliwości.
- Hej ja dopiero…- no właśnie dopiero co oprzytomniałam i dowiedziałam się że spędziłam noc z…- nie ważne… co robiłam.
- Teraz mnie też to najmniej obchodzi. Wracaj natychmiast.-rozłączył się. CO?! Rozłączył się! Nigdy tak nie robi a w szczególności jeśli dotyczy to mnie. Teraz ciekawość będzie mnie zżerać.
- Tom dzwonił muszę iść. Był bardzo zdenerwowany.
- Ale nie możesz iść teraz. Moja rodzina nie wie że tu jesteś..
Nie wie? A ta dziewczyna to kto? Gosposia…
- Muszę.. Wyjdę przez okno.- zmierzałam u oknu gdy do pokoju weszła znów dziewczyna lecz tym razem w złym nastroju.
Odciągnęła Marka na bok i burzliwie z nim dyskutowała. W pierwszej chwili zachowywała się jakby mnie nie zauważyła. Mark też to zauważył bo desperacko spoglądał na mnie. Nie wiedziałam co robić. Byłam na połowie parapetu. Naprawdę mnie nie zauważyła czy tylko udaje. Nie miałam zamiaru przysporzyć problemów więc się nie ruszałam. W pewnej chwili wykręciła się na piętach w moją stronę, zmarszczyła brwi, oparła ręce o biodra i zaśmiała się bez humoru. Wskazała na mnie ręką.
- Tak traktujesz kobiety które bez względu na to kim jesteś pragną cię!?- jednym ruchem wciągnęła mnie do domu.
Marka te słowa zaskoczyły.
- Skąd…-jąkał się.
- Kellan mi powiedział. Że jestem młodsza to nie znaczy że nie możecie mi ufać. Mario zejdziesz z balkonu po drabinie. Przypuszczam ze nie masz lęku wysokości po tym co zobaczyłam.-chodzi jej o ta wspinaczkę po parapecie.
- Dziewczyny są raczej grzeczniejsze.-tłumaczył się Mark
Chyba nie poznał dużo dziewczyn. Najwidoczniej nie zna mnie bo by zmienił zdanie. Dłużej nie mogłam wytrzymać. Wybuchłam śmiechem.
- Jej śmiech tłumaczy wszystko. Zdziwiłbyś się, ja mam więcej tajemnic przed rodzicami niż ty i Kellan razem wzięci. Za uratowanie ci tyłka, później mi się odpłacisz.
Przeszłyśmy do pokoju w którym znajdował się balkon. Bez słowa zeszłam i udałam się do domu.
Gdy dotarłam do miejsca Tom wybiegł, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę domu. Zatrzymaliśmy się dopiero pod pokojem Brithney. Musiałam przykucną aby nie upaść, bo straciłam dużo sił przy tym wyczynowym biegu.
- Tom, Tom co to ma znaczyć…-dyszałam-…ten telefon, bieg i twoje…
- Britney dostała bzika. Zamknęła się w pokoju , rozkazała zadzwonić po ciebie i tatę.
- Wasz ojciec wyjechał za granice, przyjedzie tu najwcześniej dopiero….
- Wiem i powiedziałem to jej i rozkazała zadzwonić po ciebie. Znów ma jakieś problemy emocjonalne czy coś. Jak zawsze robi najwięcej zamieszania bez powodu.
- Nie wiem co jej odbiło, zaraz przemówię jej do rozsądku.
- Uważaj na siebie.
- Nie martw się. Britheny nie zrobi mi krzywdy.
- No nie wiem. Jedynym pretekstem do tego abym zadzwonił po ciebie jest to że oglądnęłaś ze 100 filmów o wampirach.
Wampiry? Jak zawsze próbuje mnie nastraszyć.
- Dokładnie 69 filmów.-fakt lubiłam filmy mrożące krew w żyłach.
Chwyciłam za klamkę. Nagle usłyszałam hałas.
- Yhmm to brzmiało jakby szafa uderzyła o ścianę.- chciałam rozluźnić atmosferę mimo to Tom bardziej był spięty.
Weszłam. Rzeczywiście to byłą szafa. Jeśli można ją teraz tak nazwać, jedynie drzwiczki SA w całości.
Brithney siedziała w kącie z podciągniętymi nogami pod brodę. Jej oczy jakby wyjaśniały, biły dzikością.
- Brithney…-patrzyła na mnie. Złapała za lampę i rzuciła o ścianę. Po lampie nic nie zostało prócz kabla.
- Britheny…
- Odejdź albo cię zabiję.
Podeszłam krok w jej kierunku. Spojrzałam na nią. Wyglądała jakby czegoś jej brakowało. Tak jakby uszło z niej dobre życie i zamiary a zastąpiły złe. Myślałam że się rozluźni lecz ona zaczęła napinać mięsnie i syczeć jak kot. Nie chciałam na to dłużej patrzeć, odwróciłam wzrok.
- Myślisz że masz nade mną przewagę. Nie boję się ciebie.
Nawet nie zauważyłam jak rzuciła się na mnie i ugryzła mnie w szyję. Moje ciało zaczęło ochładzać się i twardnieć. Czułam się tak jakby ktoś mnie zamrażał. Co ja mam robić. Umrzeć nie przeżyć życia pełnią go? Nie mam takiego zamiaru. Nie wiem skąd miałam tyle siły. Odepchnęłam ją i zadałam jej uderzenie prawą ręką w nos. Natychmiast się odsunęłam. Krew płynęła mi z rany wzdłuż szyi, padając na moje buty.
Znów napięła mięśnie i rzuciła się lecz zrobiłam unik. Powtórzyła atak lecz wpadła na biurku. Wykorzystałam czas i wyszłam zamykając za sobą drzwi.
- To była szafa-dyszałam, opierając się o drzwi.
Jak to możliwe że ma tyle siły. Jest szybka, zręczna a cera jeszcze bardziej się jej wygładziła. Teraz jej skóra wygląda jak porcelana. Tak piękna, delikatna, wręcz idealna.
Tom złapał mnie za barki i potrząsnął.
- Ała, co ty robisz! To boli!
- Spójrz… -zaprowadził mnie do lusterka które wisiało na korytarzu.-…to dopiero pewnie boli.
Moim oczom ukazała się wielka rana na szyi. Krew już prawie nie wydobywała się. Stopniowo rana zmniejszała się. Nie wiem jak to możliwe, że rana zarosła.
Staliśmy tak nieruchomo przez chwilę dopóki nie zadzwonił dzwonek. Tom otworzył drzwi.
Tata Brithney i Toma był wysokim, szczupłym 36 latkiem. Jego złotawo-rude włosy kontrastowały się z zielonymi oczami i jasną cerą. Pamiętam go z dzieciństwa jak był 20 latkiem.
Był młody ale również opiekuńczy i odpowiedzialny co teraz. Jego żona umarła zaraz po narodzinach Toma. Przez długi czas nie mógł sobie wybaczyć że musi zostawić swoje dzieci samotnie i wyjechać.
Pan John uściskał mnie na powitanie.
- Witaj Mario, rozumiem że macie problem z Marią. Co się dzieje?
- Tato, Ona dostała bzika.-krzyczał Tom, niepotrzebnie.
- Jak to możliwe że jest pan ta szybko. Lot powinien panu zająć minimum 8 godzin.- uśmiechnął się tajemniczo i wzruszył ramionami.- Przepraszam że zmieniłam temat. Brithney dziwnie się zachowywała, nie wiem co się stało.
- Dobrze Mario opowiesz mi wszystko co zaszło, bo widzę że Tom nie jest w stanie zrobić to tak spokojnie ja ty i gratuluje ci opanowania.
Jon słuchał mnie uważnie, rozmyślał każde moje słowo Opowiedziałam wszystko co było według mnie ważne. Mój przyjazd, telefon od Toma, zajście w pokoju Brithney i co najważniejsze zrośnięcie się rany
- Okey, teraz już wszystko rozumiem prócz jednego-John stanął na środku pokoju kilka metrów naprzeciw mnie. Zawiązał mi oczy opaską.
- Przypuszczam że twój telefon jest dużo wart. -zaczęłam przeszukiwać kieszenie, lecz po chwili zdałam sobie sprawę że go nie mam.
- Rozumiem że teraz pan go ma. Troszkę a dlaczego pan pyta?
- Gotowa, rzucam.
Nie wiem co mną kierowało. Czułam się jak marionetka. Nagle usłyszałam jak telefon rzucony w moją stronę przemieszcza się na lewą stronę. Wysunęłam rękę i złapałam go.
Zsunęłam opaskę Znów staliśmy przez chwilę w ciszy
- Może powie mi pan co mam powiedzieć.- głoś mi drżał. Rozumiem byłam zręczna i spostrzegawcza ale do tego stopnia nie. Już w najmniejszym stopniu zrobiło się to niemożliwe.
- Zrobimy kilka prób…jeszcze dla pewności mojej tezy.
Nie liczyłam ile razy łapałam telefon, wiedziałam tylko że ani razu nie upadł.
- Tak ja przypuszczałem ale dla pewności pobiorę ci krew, przy okazji zobaczę tooo..
- Zrastanie.