ROZDZIAŁ 9
Każde kolejne tyknięcie zegara i zerknięcie na drzwi sali przybliżało mnie do końca godzinnej tortury, jaką była nudniejsza niż flaki z olejem lekcja. Częste poruszanie powiekami odganiało sen z mojego umysłu, który domagał się odpoczynku, ale nie wystarczająco, żebym co chwila nie zawieszała się na kilka sekund. Wtedy wbijałam sobie paznokcie w ręce, żeby bólem odgonić senność. Jednak i to nie pomagało, dzięki cichemu i delikatnemu głosowi pani Marshall, kobiety, która widziała w swoim życiu więcej niż mogłam sobie wyobrazić, pomimo młodego, jak na oko, wieku.
Nauczycielka przechadzała się przed ławkami ustawionymi w kilku rzędach, zaplatając ręce za plecami, co jakiś czas poprawiając prawą ręką niesforne pasmo jasnych włosów wymykające się z wysokiego koka, który Marshall miała w zwyczaju nosić. Bladoniebieska suknia do łydek idealnie układała się na jej szczupłym ciele, prawie się nie poruszając, gdy kobieta stąpała z gracją po drewnianej podłodze, nie wywołując choć najmniejszego dźwięku. Może to była przyczyna jej niewiarygodnego wyczucia swojego ciała, a może większa zasługa pochodzenia z rodziny elfów. Zielone oczy spoczywały na wszystkich detalach sali, tylko nie na uczniach, jak gdyby bała się zobaczyć na ich twarzach znużenie, które mogłoby jeszcze bardziej ją zniechęcić do prowadzenia swojego wywodu na temat, kto wymyślił zaklęcie uciszające, jak i dlaczego.
Zdążyłam już poznać panią Marshall i wiedziałam, że nie lubiła opowiadać, choć historia zaklęć była jej pasją, i kochała swój zawód. Wolała, gdy wdawaliśmy się z nią w długie dyskusje, zadawaliśmy pytania i robiliśmy razem wypracowania. Po prostu w głębi duszy była energiczną i żywą kobietą, lecz nudniejsza część lekcji, jaką było dłuższe streszczenie historii każdego z zaklęć, była jej obowiązkiem.
Naprawdę szanowałam i bardzo lubiłam naszą nauczycielką, lecz w tej chwili chciałam, by jak najszybciej przestała gadać, i pozwoliła nam wyjść wcześniej z lekcji, co często robiła. Jednak ona, jakby na złość, wydawała się dopiero dochodzić do połowy monologu, a do końca lekcji było jeszcze 10 minut.
Westchnęłam bezgłośnie, ukrywając twarz w dłoniach. Coraz częściej zastanawiałam się, po jaką cholerę do życia jest mi potrzebna historia zaklęć.
Gdzieś z boku usłyszałam dosyć głośne parsknięcie, więc zerknęłam w lewo, żeby zobaczyć, komu nagle zachciało się śmiać i z jakiego powodu.
Natrafiając na brązowe spojrzenie Erica, westchnęłam tym razem w duchu. Niestety, choć z całego serca chciałam unikać Dallasa na każdym kroku, to lekcji uniknąć z nim nie mogłam. Należał do tego samego roku co ja, co równało się z tym, że będzie miał wszystkie - a na pewno część - takie same lekcje, jak ja.
Ten wpatrywał się we mnie z uniesioną brwią, wykrzywiając usta w na wpół złośliwym na wpół rozbawionym uśmiechu. Domyślałam się, że to ze mnie miał ubaw i nawet nie miałam pojęcia czemu. A może przypomniał sobie, jak to potraktował mnie prawym sierpowym?
Taa, było to bardzo zabawne, Dallas, miałam ochotę powiedzieć, ale powstrzymałam się od jakiejkolwiek reakcji, przewróciłam oczami i wbiłam wzrok w dłonie. Jedną z nich po chwili uniosłam do ust, by stłumić wymykające się z nich ziewnięcie. Przecierając oczy, znów usłyszałam te irytujące parsknięcie.
Ze zmrużonymi oczami popatrzyłam teraz na plecy Dallasa, który zapisywał coś w swoim zeszycie. Olśniona, przyciągnęłam do siebie swój notatnik i wyrwałam z niego kartkę, po chwili mając już w dłoni zmiętą kulkę papieru. Czekając, aż pani Marshall nie będzie miała w zasięgu wzroku mojej ławki, wymierzyłam cel i trafiłam dużą kulką prosto w pusty łeb Erica. Uśmiechnęłam się triumfująco, a gdy ten odwrócił głowę z morderczym wyrazem twarzy, pokazałam mu język, wyrażając przy tym swoim zadowolenie.
Brunet pokręcił głową z dezaprobatą, wywracając przy tym oczami, jakby ubolewał nad moją dziecinnością i odwrócił się do swojego kolegi z ławki, szepcząc mu coś do ucha. Siedzący z nim niejaki Mark Twist, wzruszył jedynie ramionami i zagłębił w przyglądanie się swojej książce od historii zaklęć.
Też mogłabym coś szepnąć swojej koleżance z ławki, Elise, gdyby nie to, że w najlepsze sobie drzemała, z głową opartą na ramionach leżących swobodnie na ławce. W przypatrywaniu się śpiącej koleżance przerwał mi świst lecącej kulki papieru w moją stronę, a ja w ostatniej chwili zdążyłam tylko odchylić głowę do tyłu, lecz kulka i tak trafiła mnie w policzek, w dodatku była cała obśliniona.
Syknęłam, wściekle ścierając rękawem bluzy resztki śliny z twarzy. Ignorowałam widok kątem oka pełnego złośliwości uśmiech mojego odwiecznego wroga, sięgnęłam do wąskiego piórnika po gumkę wielkości mojego kciuka i rzuciłam nią bez zastanowienia w głowę chłopaka. Zanim trafiła go w oko, widziałam jego zaskoczoną twarz, a później była już tylko wściekłość, która mnie niezmiernie rozbawiła.
- Catherine. - Głos nauczycielki przywołał mnie do porządku, choć wciąż był tak samo cichy jak wcześniej. Szybko się opanowałam i wbiłam wzrok w nauczycielkę, uśmiechając się przymilnie.
- Tak, proszę pani?
- Czy to ty właśnie rzuciłaś gumką?
- Wypadła mi, proszę pani. - Zamrugałam niewinnie oczami, a za mną poniósł się chichot. No cóż, nie musiałam mówić, że wypadła mi nieprzypadkowo. Pani Marshall zerknęła szybko na wściekłego Erica, który pocierał zawzięcie swoje oko - cudem jeszcze go nie wydłubał - i znów na mnie spojrzała, a jej wargi zadrgały lekko.
- Lepiej pilnuj swojej gumki, bo może wpaść w niepowołane ręce. - Z tymi słowami odwróciła się, by kontynuować swój pochód i zaczęła od nowa swój wywód.
Pochyliłam się ze słodkim uśmiechem w stronę ławki Erica, która była rząd przede mną, po lewej.
- Mark, możesz podać mi gumkę? - spytałam, posyłając mu proszące spojrzenie.
Chłopak sięgnął po przedmiot leżące na ławce, poprawił drugą ręką sterczące blond włosy i podał mi gumkę z rozbrajającym uśmiechem, wychylając się jak najdalej mógł, żebym mogła dosięgnąć.
Podniosłam się troszkę z miejsca i wzięłam od niego moją gumkę, dziękując mu wzrokiem.
- Co ty robisz? - spytał zły Eric, patrząc oburzonym okiem na kolegę z ławki.
Mark znów wzruszył ramionami.
- Chciała swoją gumkę.
- Gumkę, którą prawie wydłubała mi oko! - syknął wściekle, a ja powstrzymałam szeroki uśmiech, który próbował wyleźć na moje usta.
- Tobie, nie mnie - odpowiedział niezrażony złością Erica Mark i pochylił się nad książką.
Kaszlnęłam, ukrywając śmiech i rozglądnęłam się wesoło po sali. Spotkałam się wzrokiem z kasztanowłosą dziewczyną, Bellą, z którą byłam w dobrych kontaktach. Puściła mi oko z chytrym uśmiechem, a ja go odwzajemniłam, ciesząc się, że choć jedna dziewczyna w tej klasie popiera moją wrogość do „tego przystojnego i słodkiego” Erica.
Zanim się obejrzałam rozbrzmiał donośny dzwon wskazujący koniec lekcji, w trakcie gadaniny pani Marshall, która wyraźnie odetchnęła z ulgą. Wstałam z wielkim bananem na twarzy i wyszłam z sali jako jedna z pierwszych, spiesząc się na korytarz piętro wyżej.
Gdy już tam dotarłam, nie zawiodłam się. Mniej więcej w połowie pustego korytarza, gdzie nigdy nie odbywały się lekcje po czternastej stała pod ścianą wysoka sylwetka, bawiąca się mankietem swojej białej koszuli.
Podbiegłam jak najciszej do Matta, całując go na powitanie mocno w policzek, a on spojrzał na mnie zaskoczony i lekko zamroczony.
- Hej. - Uśmiechnęłam się promiennie, a on odwzajemnił go dopiero po chwili, najpierw uważnie mi się przyglądając, jakby mnie nie rozpoznał.
- Hej - odparł cicho. Mój uśmiech trochę się zmniejszył, zaniepokojona byłam tym dziwnym zachowaniem.
- Coś się tak wystroił? - spytałam, pociągając za gładki materiał jego koszuli, a on wzruszył ramionami i mruknął coś pod nosem.
- Słucham? - spytałam grzecznie, niecierpliwiąc się, że nie chciał mi wyjawić jakiegoś powodu, dla którego się tak ubrał. Czyżbym zapomniała, że dzisiaj jest jakieś ważne święto? A może ktoś ma urodziny?
- Nie miałem czasu znaleźć czegoś innego. - Ponownie wzruszył ramionami, unikając mojego wzroku.
- Aha. Zły sen? - spytałam z troską i złapałam go za rękę, domyślając się, że pewnie przez koszmar się nie wyspał, i zaspał na lekcje.
- Nie. - Odwrócił ode mnie głowę, gdy się przybliżyłam. Zmarszczyłam zdziwiona brwi.
- Matt? - Brak odpowiedzi. - Mattie? - spytałam głośniej.
Spojrzał na mnie nieprzytomnie, a mnie zrobiło się zimno.
- Co się dzieje, Matt? - Spróbowałam go pocałować w usta i wtedy poczułam znajomy odór. - Piłeś? - spytałam zaskoczona.
- Co… Nie. - Pokręcił skrępowany głową. - To znaczy tak, ale wczoraj. Dzisiaj pozostał kac.
Miałam ochotę zapytać „znowu?”, ponieważ w tym miesiącu zdarzyło się to już chyba 3 razy, a to naprawdę nie było podobne do Matta. Najbardziej niepokoiło mnie to, że to pijaństwo mojego chłopaka zaczęło się po tym, jak zaczęliśmy razem chodzić, wcześniej - wiedziałam to od Agnes - nie zdarzało się to tak często.
- Coś się ostatnio stało? Dlaczego tak nagle zacząłeś balować, hę? - Nie oczekiwałam odpowiedzi, po prostu wtuliłam się w chłopaka, teraz trochę mniej niespokojna, gdy już wiedziałam, co było przyczyną jego niemrawości.
- Jak to, czy coś się stało? Chodzisz ze mną. - Pogłaskał mnie po włosach, muskając przy tym palcami skórę mojego policzka. - Ale nadal nie wiem, czemu chciałaś - nadal chcesz - to ukrywać - stwierdził z goryczą w głosie i wiedziałam, co sobie teraz myśli.
Oderwałam się od niego i spojrzałam mu w oczy.
- Nie chodzi o to, że się ciebie wstydzę. To nie ma nic wspólnego z tobą. Chodzi raczej o… nie wiem. Po prostu… wiem, co zaraz z tego zrobi Liz, cała szkoła będzie od razu o nas wiedzieć, a ja wolę znaleźć odpowiednią chwilę bym mogła odpowiednio to wyjaśnić Liz, uwzględniając w to powiedzenie jej, że nie chcę zamieszania wokół naszego związku. Ale znasz Lizzie.
- Bardzo dobrze - odparł. - Ale naprawdę chciałbym przestać żyć już w kłamstwie przed naszymi przyjaciółmi. Wydaje mi się, że to nie jest wobec nich fair. I jestem pewien, że będą na nas źli.
- Kilka dni, nie więcej - powiedziałam cicho, zastanawiając się nad słowami Matta, że nie chce żyć w kłamstwie przed przyjaciółmi. Ja także nie chciałam, a jednak było to nieuniknione.
- Mam taką nadzieję - westchnął, opierając brodę o czubek mojej głowy, a ja wpatrzyłam się w biel jego koszuli.
- Nadal nie powiedziałeś mi, dlaczego tak balujesz - przypomniałam.
- Powiedziałem. Chodzisz ze mną.
- I to jedyny powód? Przecież to nic wielkiego. - Wzruszyłam ramionami.
- Może dla ciebie. Ale dla mnie… Boże, nawet nie umiem tego wyrazić. Do tej pory cieszę się jak głupi, że zgodziłaś się dać nam szansę. Wciąż jest dla mnie to niemożliwe i niesamowite. Cały czas byliśmy tylko przyjaciółmi, wydawało mi się, że traktujesz mnie bardziej jak brata, sądziłem, że nic z tego nie będzie. Wtedy, gdy ciebie pocałowałem, nie myślałem racjonalnie. Te wszystkie emocje to wywołały. Byłem tak wściekły na Erica, że cię prześladuje, a później to, jak cię uderzył… To było za dużo. I później patrzyłem, jak z zakrwawioną twarzą nie zwracasz uwagi na swój ból, tylko ochrzaniasz mnie za to, że próbowałem cię chronić. To było równocześnie śmieszne i cudowne. I cię pocałowałem, nie liczyłem na to, że coś do mnie poczujesz, jedynie potrzebowałem twojej bliskości. A ty mnie tak zaskoczyłaś. I nadal tutaj ze mną jesteś. - Zamilkł na chwilę, nabierając oddechu, tak szybko mówił. - Cały czas czuję się szczęśliwy i boję się, że przez to nagle wszystko się skończy. Że „my” się skończymy. Chcę się tobą nacieszyć, bo w każdej chwili wydaje mi się, że ktoś może mi ciebie zabrać, tak samo jak mamę. Że nagle tak po prostu… znikniesz.
Wymknęłam się spod jego uścisku, z którego nie wypuszczał mnie przez całą swoją przemowę i spojrzałam mu głęboko w oczy, delektując się płynnym złotem jego oczu.
- Tak się nigdy nie stanie. Nie zniknę. Rozumiesz? Będę tutaj cały czas - obiecałam, choć wiedziałam, że okłamuję samą siebie, tak jak i jego. Byłam Wybranką Ognia i cały czas byłam narażona na niebezpieczeństwo, o czym przypomniał mi liścik, który znalazłam u siebie w pokoju. Narażałam na nie również moich przyjaciół, ale nie mogłam tak nagle przestać się z nimi codziennie spotykać. To byłoby zbyt podejrzane, ale ja nawet nie chciałam przestać ich widywać. Nie chciałam znów popaść w melancholię związaną z moim dawnym życiem.
- Kocham cię - mruknął, patrząc na mnie, jak pokrzywdzone zwierzę, a ja po prostu musiałam go pocałować. Złączyłam dłonie na karku chłopaka, a on przyciągnął mnie delikatnie do siebie, jakby gwałtowniejszy ruch mógłby mnie złamać. Uśmiechnęłam się, nie przerywając pocałunku. Kochałam tę wrażliwość Matta. Kochałam go całego, ale wiedziałam, że to nie jeszcze taka miłość, której Matt ode mnie oczekiwał. Mógł sobie mówić, co chciał, że niczego ode mnie nie oczekuje itd., ale ja wiedziałam swoje. Pragnął, żebym ja też go pokochała, tak jak on mnie - ja też tego chciałam - ale na razie te uczucie pozostawało przyjacielskie, czy tego chciałam, czy nie.
- Zrobiło się trochę melancholijnie, nie uważasz?
- Doprawdy? Mnie się to podoba. - Matt uśmiechnął się w końcu jak on i pocałował mnie w czoło, a ja przytuliłam się do niego z całej siły.
- Wiesz co… - zaczęłam, gładząc dłońmi jego plecy, gdy poczułam kogoś obecność, a ten ktoś chrząknął głośno.
Oderwałam się gwałtownie od Matta i odwróciłam do przybysza, czując przypływającą do policzków gorącą krew. Zerknęłam na jasnowłosego, która kaszlnął nerwowo, choć na jego twarzy pojawił się uśmiech i znów powróciłam wzrokiem do tęczówek, które prześladowały mnie co jakiś czas, a które patrzyły teraz na nas wyczekująco.
- Cześć, Will - wykrztusiłam.
***
- Zastanawiam się, kiedy zamierzałaś nam o tym powiedzieć. - Agnes nawinęła rudego loka na palec wskazujący, patrząc na mnie spod rzęs. - Nie, żebym się nie domyślała, że coś się pomiędzy wami zmieniło, ale…
- Domyślałaś się?!
Skrzywiłam się, słysząc oburzony głos mojej kuzynki, która w przeciwieństwie do spokojnej i uśmiechniętej Agnes, patrzyła na mnie z wyrzutem, stojąc nade mną, jak kat. W tej chwili posłała rudowłosej złe spojrzenie, zakładając ramiona na piersiach.
- To było łatwe do zobaczenia, Liz. - Ag wzruszyła ramionami, wpatrując się ze skupieniem w pasmo swoich włosów.
- Świetnie, że wszyscy tutaj o tym wiedzieli, tylko nie ja - fuknęła Lizzie, mierząc mnie obrażonym wzrokiem. Nie kuliłam się pod tym spojrzeniem, jak zapewne chciała, bo tysiąc razy je widziałam, i tak samo wiedziałam, że to jej minie, gdy wieczorem ją trochę udobrucham.
- Ja nie wiedziałem - odezwał się Will z kąta pokoju, gdzie zwykle stawał, a ja spuściłam jedynie wzrok. Nadal byłam zawstydzona po tym, jak nas nakrył. Nie wiedzieć czemu byłam przed nim bardziej skrępowana tą sytuacją niż przed moimi przyjaciółkami.
On jednak nie wydawał się być obruszony czy zły, poznałam po nim jedynie, że był zaskoczony, ale później chyba nawet pogratulował Mattowi, jeśli dobrze interpretowałam te ich uśmiechy i szepty za moimi plecami, gdy zmierzaliśmy, jak na skazanie do pokoju Agnes, gdzie przesiadywała u niej Liz. Tak się dowiedziały o mnie i Matcie. Ethan o tej porze dawał korepetycje uczniom z pierwszego roku, więc dowie się jako ostatni. Miałam nadzieję, że nie będzie miał o to do mnie pretensji. Najwięcej narzekała tylko Liz, ale to było normalne.
Lizzie wzniosła ramiona do sufitu.
- Widzisz, do czego doprowadziłaś, Cat? Postawiłaś mnie w takiej sytuacji, że moim jedynym sojusznikiem pozostaje on!
- Kto tu mówi o sojuszu? Mnie ta sytuacja jakoś nie trapi, tak jak ciebie. - Will przekrzywił głowę i przyjrzał się z uśmiechem Liz. - A może jesteś zazdrosna?
Parsknęłam cicho, ale szatynka mnie zagłuszała o wiele głośniejszym parsknięciem niedowierzania. Odwróciła się na pięcie w stronę Willa i zmrużyła gniewnie oczy.
- Niby o co?
- Nie wiem. Ale Ethan ostatnio mi się zwierzał, że wam się trochę nie układa - powiedział poważnym tonem brunet, nie spuszczając wzroku z twarzy Liz, z której nagle zniknęło oburzenie, a pojawiło się wahanie.
- Co ci mówił? - spytała z cieniem paniki w głosie. Również przez chwilę myślałam, że Ethan naprawdę skarżył się Willowi na Liz, ale widząc diabelski uśmiech na jego twarzy - którego moja kuzynka najwyraźniej nie była w stanie dostrzec - wiedziałam, że próbuje ją tylko zirytować.
- Mówił, że przestałaś nazywać go „misiaczkiem”. To go bardzo martwi.
Obok mnie rozbrzmiał głośny kaszel, więc wbiłam łokieć w brzuch Matta, który od samego początku siedział ze mną na łóżku, nie zwracając na siebie większej uwagi, bo najwięcej pretensji było skierowanych do mnie. Teraz starał się nie roześmiać, ale nikle mu się to udawało. Sama chciałam wybuchnąć śmiechem na widok czerwonej twarzy Liz.
- Co… skąd ty… jak… Och! - warknęła, uświadamiając sobie, że Will znów się z nią droczył, ale rumieniec wstydu nie schodził z jej twarzy. Czułam, że w tym „misiaczku” był cień prawdy.
- Liz, misiaczku, nie denerwuj się - mruknęła słodko Agnes, wyciągając ramiona w stronę zawstydzonej Lizzie, a ta, jak mała dziewczynka szukająca pocieszenia u matki, podeszła do rudowłosej i usiadła na jej kolanach, teraz już z lekkim uśmiechem na ustach.
Poczułam ulgę, że przynajmniej na razie Liz mi odpuściła, a to wszystko dzięki Willowi. Odważyłam się na niego spojrzeć, a gdy zorientowałam się, że on też na mnie popatrzył, posłałam mu wdzięczny uśmiech. Jeśli chciał, to potrafił być dobrym przyjacielem, a czasem i wrednym pół-wampirem. Cieszyłam się, że miał tylko część z cech wampira, bo nie wiem, czy bym wytrzymała, gdyby straszył mnie kłami, jak kiedyś to robił, tyle że sztucznymi, na jego szczęście. Bo od razu bym mu je wybiła.
Odwróciłam głowę do Matta i przycisnęłam się do jego boku, całując go przedtem w policzek. Przymknęłam zadowolona powieki.
Powoli odpływałam zmorzona całym dniem, w oddali słyszałam jeszcze śmiechy przyjaciół, ale to wszystko szybko zniknęło, a ja już spałam, wtulona w mojego chłopaka.
W końcu mogłam to mówić otwarcie i czułam z tego powodu niezmierną ulgę. Żałowałam, że od razu nie powiedzieliśmy o sobie przyjaciołom, ale to była już przeszłość. Teraz liczyła się tylko przyszłość.
Niestety usiana kolejnymi kłamstwami.
***
Obudziłam się we własnym łóżku, co mnie trochę zaskoczyło. Zasnęłam przecież w pokoju Agnes, a nagle znalazłam się tutaj. Podniosłam się na łokciach, a kołdra zsunęła się z moich ramion odkrywając niebieską bluzę, którą miałam na sobie od rana. Poczułam niewielką ulgę, że nikt nie próbował mnie rozbierać do snu. Co jak co, ale nie chciałam, by któryś z chłopaków oglądał mnie w samej bieliźnie, nawet Matt. Na to jeszcze nie czas.
Zamrugałam kilka razy powiekami, próbując dostrzec coś w blasku ostrego światła lampki, która była zapalona w kącie mojego biurka. Podniosłam rękę do oka i otarłam skrawkiem rękawa kilka łez, która wyleciały mi spod powiek pod wpływem wpatrywania się w światło. Robiąc to, poczułam przyjemną woń męskich perfum i czegoś cynamonowego. Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie, gdzie już to czułam. Na pewno nie był to zapach Matta. On zawsze pachniał jak czekolada - przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Zmarszczka na moim czole powoli się wygładziła, gdy uświadomiłam sobie, kogo to zapach.
Will?
Czyżby to on mnie tutaj przyniósł? Zrobiło mi się ciepło na sercu i byłam po raz kolejny mu wdzięczna. Uśmiechnęłam się do siebie i podniosłam z łóżka, rozprostowując kości, na co te w odpowiedzi głośno chrupnęły. Czasami naprawdę czułam się jak staruszka.
Zanim zdążyłam podejść do drzwi łazienki, by wziąć prysznic, usłyszałam cichy głos, który wywołał we mnie palpitacje serca.
- Dobry wieczór, Catherine.
Drgnęłam przerażona i okręciłam się na pięcie szukając źródła głosu. W odruchu paniki, sięgnęłam po medalion, ale nie było go. Rozglądnęłam się przerażona i dostrzegłam go na szafce nocnej. Nie próbowałam po niego sięgnąć, najpierw chciałam się dowiedzieć, kto i gdzie się ukrywa.
- Kim jesteś? - spytałam drżącym głosem.
- Na pewno nie wrogiem - odparł melodyjny damski głos dobiegający spod okna, więc wpatrzyłam się kąt pokoju i wreszcie dostrzegłam w cieniu zarys postaci. Tam światło nie dochodziło, więc zrobiła się idealna kryjówka.
- Co tutaj robisz? Czego ode mnie chcesz? - Pytałam spanikowana, ponieważ przypomniał mi się ten dzień, kiedy znalazłam w pokoju liścik z groźbą, który pojawił się znikąd. Ta kobieta też pojawiła się znikąd, obeszła zaklęcia chroniące mój pokój, które odblokować mogli tylko moi przyjaciele i ja.
- Zadajesz za dużo pytań, Cat - powiedziała kobieta i zrobiła krok do przodu, tak że mogłam zobaczyć jej świecące w mroku zielono-szare oczy w kształcie migdałów. Miałam niepokojące wrażenie, że gdzieś już widziałam te oczy.
- Skąd znasz moje imię?
Potarłam nerwowo skórę dekoltu, czując się nieswojo bez pomocy w postaci wszystkowiedzącej Alice. Ona na pewno by wiedziała, kto to jest, a przynajmniej pomogłaby mi z nią walczyć, gdyby groziło mi niebezpieczeństwo.
- Wszyscy znamy twoje imię - mruknęła lekceważąco, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Otworzyłam szeroko oczy, czując jak krew odpływa z mojej twarzy.
- Jacy wszyscy?
- Rada Kręgu. Jestem jedną z jego przedstawicielek, wiem o tobie wszystko, tak jak o innych Wybranych. Wiem również, że masz już dość tej niewiedzy o swoich zdolnościach, dlatego chcę, żebyś przyszła w sobotę razem z Elizabeth do domu jej rodziców. Tam Jack zaprowadzi cię w odpowiednie miejsce, gdzie spotkasz się z resztą Wybranych. Ja też tam będę.
- Jack… on o tym wie? - Nie mogłam powstrzymać zaskoczenia, choć mogłam się tego domyślić, po tym jak to on dał mi medalion Wybranki Ognia i powiedział, żebym czekała, aż ktoś się z niego do mnie odezwie.
- To ja kazałam mu dać ci ten medalik - powiedziała, jakby czytając mi w myślach albo po prostu odpowiadała na tamto pytanie, ale… Spojrzałam w jej oczy, które świeciły się jasno, a coś w nich kazało mi sądzić, że rzeczywiście czytała mi w myślach.
- Jesteś wampirzycą? - spytałam cicho.
- Wszystkim po trochu. Ale to nie pora na takie dyskusje. - Spuściła na chwilę głowę, a po chwili znowu ją podniosła. Tym razem jej oczy nie świeciły już tak jasno, jak wcześniej. - Będziemy czekać na ciebie za 3 dni. Nie zawiedź nas.
- Ale o której mam być?
- Elizabeth wie, o której ma się zjawić u rodziców.
Skinęłam powoli głową, wciąż oszołomiona perspektywą spotkania się z resztą Wybranych. Czy są ode mnie starsi? Młodsi, w tym samym wieku? Koniecznie chciałam się tego dowiedzieć.
- I, Cat… jeszcze jedno. - Podniosłam pytająco wzrok, a jej oczy przybrały na moment odcień czerwieni, przez co cofnęłam się o krok. - Wiesz, że jesteś w niebezpieczeństwie, prawda?
- Alice mi mówiła.
- Tak myślałam. Dlatego nie możesz mówić nikomu niepowołanemu o tym, kim jesteś. To narazi cię na jeszcze większe niebezpieczeństwo i twoich przyjaciół także. Za wszelką cenę musisz trzymać to w tajemnicy, inaczej wszystko może skończyć się tragicznie, a nie chcemy ani stracić kolejnego Wybranego, ani znów szukać brakującego ogniwa przez kolejne stulecie. Rozumiesz?
Pod wpływem jej szkarłatnego spojrzenia zgodziłabym się na wszystko, więc potaknęłam, bojąc się, że mogę w byle jaki sposób zdenerwować wampirzycę.
Kobieta nadal ukrywała się w cieniu, ale jej twarz była w półmroku, więc dostrzegłam na niej zadowolenie. Po chwili jednak znów była śmiertelnie poważna, ale na szczęście czerwień znikła z jej źrenic.
- Jeśli dostaniesz jakąkolwiek pogróżkę, ostrzeżenie czy inny niepokojący znak, musisz powiedzieć o tym Alice lub poprosić ją o kontakt z nami. To ważne, żebyś nam o tym powiedziała od razu, byś nie wpadła w pułapkę ich manipulacji. Lubią wysyłać puste pogróżki, żeby zastraszyć swoje ofiary, a najczęściej po wszystkim okazuje się, że nic by się nie wydarzyło, gdyby nie łatwowierność i zbyt wielki strach Wybranych. - Wbiła ostry i spokojny wzrok w moje oczy. - Ich największą i najskuteczniejszą kartą jest grożenie śmiercią najbliższym ofiar. Wybierają najczulsze punkty, znając je z dokładnych obserwacji swoich ofiar. Mówię ci to, żebyś wiedziała, jak ważne jest, żebyś nikomu nie wyjawiła tajemnicy i żebyś nie nabrała się na ich sztuczki. Bo może skończyć się to tragiczniej niż byś im się nie dała nabrać.
- Wiem o tym doskonale - mruknęłam, pocierając ręce, które trochę mi zziębły.
- Cieszy mnie to. Zatem… do zobaczenia. - Nim mogłabym się z nią pożegnać czy też spytać o imię, rozpłynęła się w powietrzu.
Wpatrywałam się jeszcze długą chwilę w miejsce, gdzie stała przed kilkoma sekundami, nie mogąc się sobie nadziwić, jak ja mogłam wpaść w takie gówno?
- 1 -
Wybranka Ognia
by shiny