4605


cz.II

Długo leżeliśmy w milczeniu, napawając się wzajemną obecnością. Wreszcie poczułam na skórze niewielkie promienie słońca, przebijające się przez szare niebo. Zapowiadał się dzisiaj bardzo słoneczny dzień. Nie był to powód do radości, ale też wyjątkowo mnie nie zasmucił. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na Edwarda.
Jego twarz mieniła się jak tysiące brylantów, widok był niesamowity. Dopiero po chwili zauważyłam, że oczy mojego ukochanego wyglądają jak dwa czarne węgle. Nie było to pożądanie, wiedziałam, że jest to pragnienie. Przeciągnęłam się delikatnie na łóżku, podnosząc się jednocześnie. Westchnęłam, widząc jak bardzo się męczy. Zresztą, ja też już dawno nie polowałam.
-Edward, musimy się udać na polowanie, gdy wstanie Reneesme. Dlaczego nigdy mi nie mówisz, że jesteś głodny? To, że umiem powstrzymywać pragnienie, nie znaczy, że nie muszę polować.- rozmawialiśmy już o tym nie raz. On jednak nie chciał chodzić samotnie na polowania, a wiedział, że nie przepadam za polowaniem na roślinożerców. Pokiwał głową na znak, że się zgadza.
Nigdy nie potrafił mi odmawiać, a ja zawsze umiałam to wykorzystać. Po chwili znalazłam się w garderobie. Nadal nie mogłam przeboleć tego, że Alice stworzyła dla mnie tyle szaf pełnych ubrań. Zazwyczaj natrafiałam na wieczorowe suknie, lub eleganckie garsonki. Eh, wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do zapachu jeansu czy bawełny. Nie zauważyłam nawet, kiedy Edward pojawił się za moimi plecami. Oplótł swoje dłonie wokół mojej talii, zagłębiając twarz w moich gęstych lokach. Zaczął mnie całować po szyi, poczułam że się uśmiecha.
-Skarbie, dzisiaj to co zawsze? Jeansy i bawełna? Czy może coś innego dla odmiany? -wyszeptał mi cicho do ucha, nie odrywając ust od mojej skóry. Wiedział, jak doprowadzić mnie na skraj szaleństwa, jednak szybko się opanowałam. Wiedziałam, że jego głód był teraz najważniejszy.
-Dobrze wiesz, że to co zawsze. Muszę się za niedługo wybrać na zakupy, na gust Alice nie mogę liczyć.- Zaśmiał się cicho, lecz po chwili stał przede mną z parą jeansów i błękitną bluzą. Sam był już ubrany w sztruksy i kremową koszulę. Spojrzałam na niego pytająco, gdy tylko wyczułam, że oddech Reneesme się zmienił. Najwyraźniej już się obudziła. Wolnym krokiem opuścił naszą garderobę, kierując się do jej pokoju. Usłyszałam jedynie jej śmiech, gdy go zobaczyła. Wiedziałam, że nie muszę się o nią martwić. Szybko się ubrałam, popędziłam do łazienki, by poprawić splątane włosy i wyszłam do ogrodu.
Już tam na mnie czekali, widziałam zniecierpliwienie w oczach mojej córki. Tak, Reneesme zdecydowanie uwielbiała polowania, choć rzadko zabieraliśmy ją ze sobą. Ujęłam dłoń Edwarda i, trzymając się za ręce, ruszyliśmy w stronę lasu. W pewnym momencie zwolnił. Teraz poczułam to, co on. Jakieś 2 mile od nas znajdowało się stado łosi, piły wodę ze strumienia. Reneesme też to wyczuła, bo uśmiechnęła się zadowolona, schodząc z pleców ojca. Wszyscy troje wystartowaliśmy w tym samym momencie. Edward zaatakował największego, najwidoczniej był to przywódca stada, bo zwierzęta zamarły w bezruchu. Wykorzystałyśmy to, atakując je z ukrycia. Gdy skończyłam, wyczułam, że Reneesme jest od nas oddalona o jakiś kilometr. Pożywiała się napotkanym na swej drodze młodym lwem. Byłam zadowolona, widząc, że czarne jak węgiel oczy Edwarda zmieniły kolor na złoty. Sama uświadomiłam sobie dopiero teraz, że polowanie było niezbędne. Czułam się przepełniona spożytą krwią. Nagle zauważyłam przerażenie w oczach ukochanego.
-Reneesme jest w niebezpieczeństwie.- Tylko tyle zdążył wyszeptać, nim zniknął z moich oczu. Teraz i ja wiedziałam o co mu chodziło. Wyczułam, że zbliżają się do nas dwa nieznane wampiry. Zanim zdążyłam o tym pomyśleć, już byłam przy rodzinie, gotowa do ataku. Moja córka była w niebezpieczeństwie, w końcu w jej żyłach płynęła krew, a serce biło. Mogłaby być uważana za człowieka, gdyby nie to, że posiadała wiele wampirzych cech. Poczułam, że jad wypełnia moje usta, byłam gotowa do walki. Widząc wyraz twarzy Edwarda, wampiry nie były przyjaźnie nastawione. Chciały nas zaatakować, ponieważ mój ukochany zacisnął mocno pięści, a z jego gardła wydobył się najgłośniejszy ryk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Dopiero teraz zauważyłam, że również wydaje z siebie takie dźwięki, choć daleko było im do gniewu mojego męża.
Nagle jego ryk gniewu przepełnił się bólem i cierpieniem, nie wiedziałam co się dzieje, po chwili Edward leżał na ziemi zwijając się w agonii, jaka nim szarpała. Nagle poczułam to samo, ktoś napierał na mój umysł, nigdy wcześniej nie czułam takiego ataku, był mocniejszy nawet od ataku Jane. W sekundzie mój gniew się zwiększył tym samym uaktywniając moją tarczę, wiedziałam, że jestem wstanie ochronić najbliższych.
Widząc ból na twarzy ukochanego, rozciągnęłam tarczę wokół naszej trójki. Byłam atakowana tak mocno, że z trudem utrzymywałam granice poza rozbłyskającymi iskrami, poza moją rodziną. Wtedy usłyszałam za sobą wycie, tak to był Jacob. Kolejna iskierka rozpaliła się w moim umyśle jednak był on za daleko, żebym mogła objąć go moją tarczą. I w tym momencie przeniosłam wzrok na wampiry. Jeden stał oddalony, skupiając się na czymś mocno. Podejrzewałam, że to właśnie on mnie atakował. Drugi stał gotowy do ataku, jakby czekał na znak od swego pobratymcy. I właśnie wtedy akcja potoczyła się dokładnie w kilku sekundach. Jake wyleciał z lasu wprost na wampira, który przysadzał się do ataku. Zaczęli walczyć, wilk wbił swoje kły w przedramię wroga, odrywając tym samym część jego śnieżnobiałej skóry. Wampir ryknął, rzucając się na szyję Jacobowi, lecz wtedy został pozbawiony głowy . Jake dobrze wiedział, co trzeba zrobić. Szybko rozczłonkował pozostałą część ciała, rozrzucając je wokół. I nagle stało się coś nieoczekiwanego. Wilk zawył z cierpienia, a ja nie wiedziałam co się dzieje.
Zaczął zwijać się na trawie, byłam tak zaskoczona całym zdarzeniem, że nie zdążyłam rozciągnąć tarczy do odpowiednich rozmiarów. Wtedy, dotąd skupiony, wampir zaatakował Jake'a, wbijając swoje kły w jego szyję. Stałam jak zahipnotyzowana, wiedziałam bowiem, co się stanie. Jacob zginie, jad wampirów był śmiertelny dla wilkołaków. Nie zdążyłam nawet pomyśleć nad tym, co chciałam zrobić. W ułamku sekundy rzuciłam się na wampira wbijając swoje kły w jego plecy. Nie wiem co się stało, ale nieznajomy odrzucił mnie jednym ruchem, ryknął rozwścieczony i zniknął w lesie. Nim się spostrzegłam, Edward był już przy Jacobie. Jake nie był już wilkiem, kiedy został ugryziony, zmienił się w człowieka. Mój ukochany, widząc ból w oczach Reneesme i moich, wgryzł się w szyję Jake'a i starał się wyssać jad, tak jak wtedy w Phoenix, gdy zostałam ugryziona przez Jamesa. Nie widziałam już nadziei. Wiedziałam, że jad działał inaczej na ludzi, a inaczej na wilkołaki. Dopiero teraz zauważyłam, że moje ręce trzęsły się coraz mocniej, kiedy przyciskałam do siebie moją szlochającą córkę. Nie wiedziałam co robić. Czułam się tak, jakby ktoś rozbił mnie na tysiące małych kawałków, rozrzucając je daleko od siebie, tak by nie mogły znowu się połączyć.
-Edward, nie dasz rady. Jake już nie wróci-wyszeptałam tak, jakbym mówiła do siebie. Jednak on mnie usłyszał.
-Nie trać nadziei. Jeszcze nic nie jest stracone, trzeba jak najszybciej zanieść go do Carlisla -powiedział, po czym zniknął za zasłoną drzew z Jacobem na rękach. Byłam tak zdezorientowana, że zapomniałam o Reneesme w moich objęciach. Nagle poczułam, jak przykłada swoje malutkie dłonie do mojej twarzy i w tym momencie w moim umyśle ukazał się uśmiechnięty Jake, zaraz później nasz dom. Wiedziałam, że ta malutka istotka pragnie mnie pocieszyć. Nie zastanawiając się długo, wbiegłam do lasu najszybciej jak potrafiłam. Teraz bieg nie sprawiał mi radości, nie czułam wolności, która zawsze mu towarzyszyła. Byłam tylko ja i moja córka. Pragnęłam, by znów była bezpieczna…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4605
4605
praca-licencjacka-b7-4605, Dokumenty(8)
4605
4605
4605
4605 dolina z potokiem

więcej podobnych podstron