O KOBIECOŚCI- JADWIGA PULIKOWSKA
Napisał Administrator
piątek, 13 maj 2005
Pragnę zachęcić wszystkie kobiety do zapoznania się z najnowszą książką Jadwigi Pulikowskiej „O kobiecości”. Na naszym portalu, dzięki uprzejmości wydawnictwa Jerozolima z Poznania, umieściłam jeden rozdział tej pozycji..
Kilka słów wydawcy o autorce:
Jadwiga Pulikowska, żona i matka trojga dzieci. Pracowała w Instytucie Biochemii PAN, gdzie obroniła pracę doktorską. Od wielu lat jest Diecezjalną Doradczynią Duszpasterstwa Rodzin oraz Nauczycielem Naturalnego Planowania Rodziny. Ponadto co roku organizuje Podyplomowe Studium Rodziny na Wydziale Teologii UAM w Poznaniu. Wraz ze swoim mężem Jackiem służy swoją wiedzą i doświadczeniem młodzieży, narzeczonym i małżeństwom przeżywającym trudności.
„Jej pisanie nie jest żadną męską teorią, a świadectwem własnego życia
AKCEPTACJA SIEBIE JAKO KOBIETY
Proponuję, aby każda z pań zastanowiła się nad tym, jak to jest z moją akceptacją siebie jako kobiety? Często niełatwo odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie. Można to zrobić także w inny sposób, podejść do swojej kobiecości od innej strony i zastanowić się, czy jest coś specjalnego, co mnie w sposób szczególny ucieszyło w mojej płci? Może jakiś epizod z życia, jakieś wydarzenie jednorazowe lub częściej powtarzane? Co sprawia mi szczególną radość z bycia kobietą? Panowie mogą tutaj mieć zadanie specjalne: Czy jest coś takiego, czego kobiecie zazdroszczą, a może - za co ją szczególnie cenią? Mogą mieć na myśli tę swoją wybraną, jedyną kobietę albo dowolną spotkaną w życiu. Jestem przekonana, że każda z pań znajdzie choćby okruszek swojego życia, który w szczególny sposób ją cieszy. Kiedyś zdarzyło mi się rozmawiać z dziewczętami podczas dominikańskich dni w Hermanicach. Jedno ze spotkań miało charakter niezobowiązujący, przyszły tam dziewczęta i chłopcy (choć wiedzieli, że temat dotyczy kobiecości). Zadałam wówczas pytanie: Czy jest coś takiego, co szczególnie zapadło mi w pamięć, z czego byłam dumna lub cieszyłam się, szczególnie z tego, że jestem dziewczyną a nie chłopakiem? Wiele dziewcząt dzieliło się swoimi, bardzo różnymi przeżyciami i przemyśleniami,
mówili też chłopcy. Jeden z nich powiedział, że on najbardziej zazdrościł dziewczynkom sypania kwiatków w procesjach Bożego Ciała. Mój mąż opowiedział mi przykład prawdziwej samoakceptacji u młodej dziewczyny. Gdy miał około szesnastu lat, odwiedziła jego starszą o trzy lata siostrę koleżanka. Stanęła w pokoju siostry, przed szafą z dużym lustrem (nie wiedziała, że ktokolwiek jest w pobliżu) i spoglądając na swoje odbicie wydała okrzyk: „Jaka ja jestem piękna!” Potem, gdy zobaczyła młodszego brata swojej koleżanki, humor się jej zepsuł. On jednak był autentycznie wzruszony tym jej spontanicznym wyznaniem. Ja z własnego doświadczenia podzielę się takim malutkim okruszkiem, bo wiele było ważniejszych spraw i radości z bycia kobietą. To wydarzenie początkowo mnie zaskoczyło i nawet w jakiś sposób onieśmieliło, bowiem pewien ksiądz pocałował mnie w rękę. Byłam tak wytrącona z równowagi, że chciałam tę rękę wyrywać. Potem rozmawiałam z nim na ten temat. Powiedział, że przez pamięć swej matki każdą kobietę całuje w rękę. Od tego momentu rzeczywiście jakoś „urosłam”.
Akceptacja siebie w istotny sposób wpływa na szacunek dla siebie samej oraz na wymaganie tego szacunku od innych, zwłaszcza od mężczyzn. To jest jednocześnie sprawa poczucia swojej własnej godności. Szacunek dla siebie samej wywiera duży wpływ na otoczenie, wręcz zmusza je do tego, by ten szacunek okazywano. Myślę, że jest to niezwykle istotne w wychowywaniu każdej dziewczyny, żeby nauczyła się pielęgnowania poczucia własnej godności. Trzeba ją w tym wspomagać i równocześnie uczyć, aby wymagała tego od otoczenia, zwłaszcza od mężczyzn. To może przejawiać się w prozaicznych sprawach, jak choćby zwrócenie uwagi kolegom, że nie życzy sobie, by przy niej mówili w sposób wulgarny. Czasami ci koledzy są na tyle dojrzali, że mogą przyjąć do siebie uwagę, czasem jeszcze nie. A jednak uwagę należy zwracać. Gdyby kobiety solidarnie i konsekwentnie to czyniły, z pewnością mężczyźni odnosiliby się do nich lepiej. Zastanówmy się, czy w dzisiejszym świecie przeciętni mężczyźni rzeczywiście zachowują się lepiej w towarzystwie kobiet? (Hamują się - czy raczej: „chamują”?) chociaż to jest ich zadaniem, niemalże powinnością i obowiązkiem, niestety, mężczyźni nie zawsze na widok kobiety starają się być mili, uprzejmi, delikatni. Niektóre z nas swoją postawą niejako „wymuszają” odpowiednie pozytywne zachowanie mężczyzn. Niestety, wiele kobiet reagując niewłaściwie wprost prowokuje złe zachowania mężczyzn. Podobnie niemądrym traktowaniem samych mężczyzn niejednokrotnie kobieta naraża się na ich reakcje „odwetowe”.
Przykładowo gdyby któraś z nas weszła do firmy, w której pracują sami mężczyźni, jako wymądrzająca się businesswoman, pokazująca facetom, że są głupi, to natychmiast by ją solidarnie zniszczyli. Warto pamiętać, że mężczyźni są szczególnie czuli na punkcie swojej mądrości. Tak więc, jeżeli kobieta pozostanie kobietą z szacunkiem dla siebie i właściwym odniesieniem do mężczyzn, to sama będzie szanowana i ma ogromną szansę pozytywnie oddziaływać na mężczyzn. Mówi się, że mężczyzna długo pozostaje pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie. Dziewczyny, kobiety, macie naprawdę ogromną moc oddziaływania na płeć męską, tylko właściwie musicie to wykorzystywać. Cieszcie się dziewczyny, jeżeli w waszym
towarzystwie mężczyzna przeprosi, jak mu się „wymknie” niecenzuralne słowo albo gdy was przepuści w drzwiach przodem. To jest wasza rola, by wychowywać wszystkich w swym otoczeniu w ogóle, a mężczyzn w szczególności i tym samym łagodzić obyczaje. Jeśli powszechnie traktowane jesteście w sposób elegancki i z należnym szacunkiem, to nie jest przypadek. Jest to pośrednim dowodem na to, że jesteście takie, jakie kobiety powinny być. Tym bardziej trzeba sobie z tego zdawać sprawę, pilnować tego i ten dar pielęgnować.
Zdarza się, że do poradni przychodzi kobieta po 25 latach małżeństwa, torturowana zarówno psychicznie, jak i fi zycznie przez męża, nieszanowana zupełnie, pomiatana, nieraz bita. Trzeba wtedy uświadomić jej własny udział w dramacie, jaki przeżywa ich małżeństwo. Nie mówię
„winę,” lecz „udział”. Bo tylko wtedy jest szansa, by ona podjęła trud naprawy małżeństwa, do którego upadku pośrednio dopuściła. Należy tłumaczyć i pokazywać, że to ona miała moc do tego nie dopuścić, a dopuściła przyzwalając na nieakceptowalne zachowania. Mówiła sobie, że dla dobra domu, dla dobra dzieci to jeszcze wytrzyma, to jeszcze zniesie! „Jeszcze to chamstwo przeżyję” - nieporozumienie! Często powtarzamy w poradni, w pracy: „Szanujcie się kobiety, a będziecie szanowane”. To nie znaczy, że unikniecie złego traktowania i wulgarnych zaczepek. Może nie od razu będziecie traktowane odpowiednio, ale ostatecznie, po jakimś czasie wypracujecie sobie taką pozycję, że będziecie szanowane. Znam z opowiadania sytuację dziewczyny, która w swoim zakładzie pracy weszła w towarzystwo samych mężczyzn. Była młoda i atrakcyjna, oni o paręnaście lat starsi. Panowie prześcigali się w niedwuznacznych, momentami dosłownie chamskich zaczepkach słownych. Ona nie wiedziała, co z tym zrobić. Zwierzyła się ze swego kłopotu ojcu Karolowi Meissnerowi mówiąc, że się czerwieni, wstydzi, a koledzy tym bardziej zachowują się prowokacyjnie. Nie wie, co ma w tej sytuacji zrobić. Lekarz, kapłan i terapeuta w jednej osobie poradził jej, żeby wykorzystując nadarzającą się okazję, porozmawiała na osobności z tym najgorszym. By powiedziała mu, że słyszała, iż tego typu zachowania są typowe dla mężczyzn, którzy są impotentami. By następnie spytała go życzliwie, wręcz dobrotliwie: Czy pan ma jakieś kłopoty? Podziałało! Już więcej jej nie zaczepiali! Było to brutalne, ale czasami kobieta, nie znajdując innego wyjścia, we własnej obronie może tak bezwzględnie zagrać mężczyźnie na strunach, które są dla niego niezwykle ważne.
Myślę, że opisana sytuacja była naprawdę drastycznai nie musi to być rada dla każdej z pań i na każdą okoliczność. Tutaj między wierszami wyszedł pewien element, na który chciałabym zwrócić uwagę. To właśnie kobiety mają subtelniejsze - nie powiem, że głębsze - wyczucie moralności, poczucia przyzwoitości i wstydliwości, poczucia szacunku dla płciowości. Nie wiem, czy te wszystkie określenia są czytelne, ale coś w tym jest, że to dziewczyna na ogół łatwiej wyczuwa, że coś jest nie w porządku, że w relacjach jest jakiś fałszywy ton. I jest ogromnie ważne, żeby się tym swoim odczuciem podzieliła, żeby powiedziała: „Wiesz, tak nie chcę. Czuję się źle. Nie mogę na to pozwolić”. Kobieta z mnóstwa sygnałów delikatnych i często dla mężczyzn zupełnie niezauważalnych wyczuwa atmosferę, klimat, obraz sytuacji, i niejako intuicyjnie znajduje sposób, w jaki powinna zareagować. To jednak nie wystarczy, bowiem jest bardzo ważne, żeby się tym odczuciem podzieliła ze swoim najważniejszym mężczyzną życia. To jest z jednej strony obdarowywanie sobą, swoją głębią, a równocześnie jest to pokazanie wspólnej drogi. Drogi, którą powinniśmy iść, by nasza relacja stawała się coraz lepsza, do zaakceptowania i zarazem nasycająca pozytywnie kobietę. Być może to brzmi dziwnie, ale właśnie powinno być obiektywnie ważne dla mężczyzny to, że jej - kochanej kobiecie - się coś subiektywnie nie podoba. Także w akcie seksualnym, w czasie współżycia, coś, co kobiecie subiektywnie przeszkadza, jest obiektywną przeszkodą w ich spotkaniu. Jeżeli chcemy z kimś budować poważne, dobre, mądre relacje, to ta osoba, która ma większą wrażliwość, większe potrzeby, inaczej przesunięte granice poczucia przyzwoitości, akceptowalności pewnych zachowań, musi (w najlepszym tego słowa znaczeniu) narzucać ton obojgu. To jest jej prawdziwe zadanie - budować relację możliwą do zaakceptowania przez obydwie strony. To, że coś jest akceptowalne dla mężczyzny, że on nie widzi w tym nic złego, że dla niego jest w porządku, jeszcze nie wystarcza. Jeżeli w tym zachowaniu jest jednak coś złego lub choćby niestosownego w odczuciu kobiety, wtedy to zachowanie trzeba zmienić lub co najmniej zmodyfi kować. W każdym razie powinno to być przedmiotem szczerej rozmowy. Nie ma innego wyjścia. Dlatego każda kobieta - dziewczyna, narzeczona, żona, - powinna uświadamiać sobie samej, co należy zmienić w relacji z mężczyzną - chłopakiem, narzeczonym, mężem - żeby nie była raniąca dla niej. Nie chodzi tu bynajmniej o fanaberie, a o sprawy, które są rzeczywiście dla kobiety ważne, a przez mężczyznę często niezauważane. Ważny dla skuteczności działań kobiety jest styl jej działań. Przy roztropności kobiety nie będzie to narzucanie, tylko wypracowywanie wspólnej drogi. (To oczywiście nie powinno odbywać się w taki sposób, że kobieta mówi: „Ja ci zabraniam takiego zachowania, żebyś mi się więcej nie odważył” a mężczyzna myśli: „No dobra,
wytrzymam jeszcze parę dni”. Aż w końcu nie wytrzyma...) Należy sprawić, żeby mężczyzna sam tę zmianę ofiarował, wcześniej zrozumiawszy, jak to jest ważne dla kobiety. Dla kochanej kobiety podejmie wysiłek, ofiaruje jej to w wolności, dobrowolnie. Stać go na to. Mówimy tutaj o różnych etapach życia i poziomach akceptacji siebie. Chciałabym na jeden element zwrócić uwagę, niełatwy element. Zaakceptowanie siebie jako kobiety w przejawach swojej kobiecości, swojej płciowości. W uciążliwościach związanych chociażby z cyklem miesiączkowym, co zazwyczaj dla młodej dziewczyny jest całkiem niełatwe. Myślę, że jest to jedna z trudniejszych spraw, do których zaakceptowania muszą dziewczyny dorastać. Bodaj najpiękniejszym efektem tego zaakceptowania jest ten etap życia, o którym już tutaj była mowa, stan błogosławiony, kiedy rzeczywiście wszelkie utrudzenia związane z płciowością, również wszelkie utrudzenia tego etapu życia są stosunkowo mało ważne wobec tego cudu nowego życia, w którym uczestniczymy. Przed tą radością jednak jest niewątpliwie pewien trud przyjęcia siebie taką, jaką jestem na danym etapie życia. Powiem szczerze, że mi osobiście bardzo pomogła książka Ingrid Trobisch „Być kobietą”. Pani Ingrid Trobisch, z pochodzenia Szwedka, urodzona w Stanach Zjednoczonych, a przez wiele lat żyjąca w Afryce, to żona protestanckiego pastora, matka kilkorga dzieci. Przedmowę do książki napisał jej mąż. Piękne to i wymowne. Z całego tekstu w sposób nadzwyczajny wybija radość z tego, że jest kobietą. Dlatego myślę, że jeśli któraś z pań nie miała okazji tej książki trzymać w ręce, to naprawdę warto. Ja się z tą książką zetknęłam już jako mężatka, po wielu latach małżeństwa. Wtedy jeszcze, co prawda, nie byliśmy rodzicami, dopiero nas czekał ten etap życia, ale pewne prawdy w tej książce zawarte podtrzymały mnie na duchu i pozwoliły „urosnąć”, spojrzeć wzwyż. Chciałabym znowu nawiązać do sprawy wychowywania córek, wychowywania dziewcząt. Myślę, że to może być najpiękniejsza sprawa, jaką mama może swoim córkom przekazać - radość z tego, że one są dziewczynami i pokazanie tej nieprawdopodobnej godności kobiety, do której mogą i powinny wzrastać. Chodzi tutaj o godność macierzyństwa. Myślę tutaj nie tylko o macierzyństwie fizycznym, ale o szeroko pojętym „matkowaniu” innym ludziom, zwłaszcza biednym, zaniedbanym, bezradnym - słowem - potrzebującym. Ale tak czy inaczej ważne jest zaakceptowanie swojej płciowości, również zaakceptowanie swojej płodności i jej przejawów w życiu dziewczynki. Bywa to całkiem niełatwe, zwłaszcza na etapie dojrzewania, dorastania. W tym trudnym okresie, gdy powszechnie dostrzega się jedynie uciążliwość cyklu miesiączkowego kobiety, jest niezwykle ważne, w jaki sposób naszym córkom przekażemy prawdę o płciowości i płodności. O co w tym wszystkim chodzi? Co jest najważniejsze? Czemu to ma w przyszłości służyć? Czy ma się martwić tym, co ją spotyka, czy cieszyć? Na pewno będzie o wiele piękniej, gdy usłyszy, że w jej organizmie będzie dojrzewać takie miejsce, w którym kiedyś, w przyszłości będzie mógł wzrastać dzidziuś, że będzie się wytwarzać specjalna „kołderka”, która tego dzidziusia będzie otaczać. Natomiast w sytuacji, kiedy by tego dzidziusia w jej organizmie nie było, ta „kołderka” będzie po jakimś czasie niepotrzebna, wobec tego musi się wymienić, by organizm mógł przygotować nową. W takim kontekście najważniejsze nie będzie przecież złuszczanie się nabłonka i w efekcie krwawienie, tylko to przygotowywanie się całego organizmu na przyjęcie dziecka, jej dziecka. W takim układzie można powiedzieć, że najważniejszym wydarzeniem w każdym cyklu miesiączkowym jest to, że w organizmie kobiety jako przyszłej, możliwej mamy znajdzie się żywa, gotowa do zapłodnienia komórka jajowa. Tym najważniejszym momentem jest więc jajeczkowanie. A krwawienie - miesiączka - jest tylko wyraźnie zauważalnym sygnałem tego nadzwyczajnego wydarzenia. Czy nie o wiele piękniej jest, kiedy taka mała, dziesięcioletnia dziewczynka z zadumą kiedyś zawoła swoją mamę na dobranoc i powie: „Mamusiu, ja już się nie mogę doczekać, kiedy ja wreszcie będę miała to jajeczkowanie.” Jeśli młoda dziewczyna poczuje tę swoją absolutnie niezastąpioną godność, jako możliwej mamy, to naprawdę wzrasta i potrafi przejść ponad uciążliwościami codziennego dnia. Z tym jednakże wiąże się jeszcze jeden element, który tutaj chciałam tylko zasygnalizować. Twierdzę, że warto jest sporo o sobie wiedzieć, aby móc łatwiej siebie zaakceptować. Mam na myśli przede wszystkim znajomość swojego organizmu, to żeby swój organizm, jego rytm, cykliczność poznawać na bieżąco. Ogromnie ważne, żeby każda dorastająca dziewczyna mogła się nauczyć tego, co jest w jej organizmie istotne. Rozpoznawać moment jajeczkowania, który w jakiś sposób sygnalizuje organizm. Wiedzieć, że przygotowaniem do jajeczkowania jest pojawienie się śluzu, pojawienie się charakterystycznej wydzieliny z dróg rodnych. Niestety, bywa, że dziewczyny, które szykują się już do małżeństwa, przychodzą do poradni na spotkania dla narzeczonych i mówią: „Ale u mnie są upławy, to ja nie mogę siebie obserwować”. Gdy pytam, jak te upławy wyglądają, one podają cechy charakterystyczne dla śluzu płodnego. Wiele dziewczyn przygotowujących się do małżeństwa nigdy dotychczas nie słyszało o objawach świadczących o prawidłowości funkcjonowania organizmu. Słyszały tylko o objawach chorobowych, które w nieprawidłowy sposób skojarzyły z obecnością normalnej, fizjologicznej wydzieliny estrogenozależnego śluzu szyjkowego. Mało tego, bywają sytuacje, że właśnie młode dziewczyny zgłaszają się z wielkim przerażeniem i niepokojem do lekarza ginekologa, że u nich są jakieś „upławy” i one nie wiedzą, co to jest. A to była najpiękniejsza, normalna, naturalna sytuacja i objaw zdrowia, prawidłowego funkcjonowania organizmu. Dobrze, jeżeli taka dziewczyna może się ze swoimi wątpliwościami, pytaniami zwrócić do swojej mamy i ta jej pomoże. Ja miałam to szczęście.
Jako dziewczynka nastoletnia słyszałam wyłącznie o objawach chorobowych, a moja mama mi powiedziała na to: „To nie tak, to nie są żadne upławy. To objaw zdrowia i dowód na dojrzewanie organizmu do pełnej płodności. Do pełnienia ważnej życiowo funkcji, do przekazywania życia w miłości”. To było moje szczęście. Mam nadzieję, że wszystkie nasze córki będą miały to szczęście, że będą miały do kogo się zwrócić.
Patrząc również szerzej na ten problem, warto, żeby dziewczyny nie musiały tego typu stresów przeżywać. To nieprawdopodobne ułatwienie praktyczne w codziennym życiu. Wszystko jedno, czy żyjemy w małżeństwie, czy nie. Wiele dziewcząt mówi, że to jest niepotrzebne.
„Nie mam męża, to mi to jest niepotrzebne.” Znam zdanie poważnych psychologów, którzy twierdzą, że trudności w obserwacji swojego organizmu mają głównie te osoby, które nie akceptują swojej kobiecości. Bo obserwacja siebie, swojego cyklu niezbicie przypomina o tym, że jestem kobietą, że jestem potencjalną matką. Tego niektóre kobiety po prostu nie znoszą, jest to jedna z większych przeszkód podjęcia obserwacji i w końcu ucieszenia się z tego, że jest się jednak kobietą. Znam pewną przełożoną zakonną, która wszystkim siostrom każe obserwować przebieg podstawowej temperatury ciała. To jest dobre i ważne dla oceny ogólnej ich zdrowia. Ona sama jest z wykształcenia lekarką, gdy więc coś się zaczyna dziać niedobrego ze zdrowiem którejś siostry, ona widzi to dzięki obserwacjom. Po prostu organizm jest całością i jakiekolwiek poważniejsze zaburzenia zdrowia mają swoje odzwierciedlenie w gospodarce hormonalnej, co z kolei widać wyraźnie dzięki prowadzonym obserwacjom.
Zawsze mówi: „Siostrzyczki, rano można tylko: w Imię Ojca i Syna... i sięgać po termometr”.
Myślę, że ma tu miejsce swoiste sprzężenie zwrotne. Jeżeli zdecydujemy się na prowadzenie obserwacji, to łatwiej nam będzie zaakceptować swoją płciowość, a z kolei zaakceptowanie przejawów płciowości pomaga w prowadzeniu obserwacji. Mało tego, z faktu obserwowania siebie i tego, w jaki sposób przebiegają procesy w naszym ciele, czy to będą objawy jajeczkowania, takie jak śluz, jak ból owulacyjny, czy prowadzenie pomiaru temperatury, czy jeszcze mnóstwo innych objawów, które każda kobieta może u siebie zauważyć, wynikają praktyczne wnioski. Po prostu wiemy, co się z nami dzieje, wiemy, czego możemy się spodziewać po swoim organizmie w najbliższym czasie i wobec tego możemy na przykład pewne rzeczy planować. Wiedząc precyzyjnie zawczasu, kiedy nastąpi krwawienie miesięczne możemy tak planować życie, by unikać w czasie krwawienia szczególnie dużego wysiłku lub podróży, jeśli to możliwe. Jeżeli jednak podróż jest konieczna, to wówczas możemy z sobą zabrać odpowiednie środki higieniczne. Oczywiście, nie należy planować szczególnie poważnych i trudnych rozmów z mężem na czas miesiączki. Wreszcie, wiedząc o wpływie hormonów na stan psychiczny należy mieć dla siebie samej więcej cierpliwości w drugiej fazie cyklu. Dobrze byłoby, żeby ci najbardziej kochający mężowie właśnie szczególnie na ten etap zwracali uwagę.
Wracając do prawidłowości. Wbrew temu, co się powszechnie głosi i „wie”, cykle wcale nie muszą być regularne, czyli tej samej długości. To naprawdę nie w tym rzecz.
Natomiast cykle powinny być prawidłowe, czyli z jajeczkowaniem i odpowiednimi przebiegami zmienności hormonów. W szczególności faza druga, po jajeczkowaniu, powinna być dostatecznie długa (nie mniej niż 10 - 12 dni). Tak więc każdy cykl prawidłowy niezależnie od długości jego trwania będzie nas cieszył, jako przejaw zdrowia, przejaw tego, że wszystko jest w porządku. Równocześnie będziemy wiedzieli, co się dzieje i czego się spodziewać na podstawie tych obserwacji. Niektórzy twierdzą, że prowadzenie obserwacji to duża niedogodność. Jest to przesada, jeśli chodzi o tę uciążliwość, spróbujcie a okaże się niezauważalna. Mierzenie temperatury, to tylko parę minut dziennie (a są przecież termometry minutowe czy elektroniczne) i można znaleźć w tym nawet jakieś plusy. Powiem szczerze, że mnie to sprawiało sporo radości, że miałam dodatkowe pięć minut na leniuchowanie w łóżku, zanim musiałam wstać. Chodzi o poznanie i zaakceptowanie siebie z różnymi sygnałami płynącymi z organizmu, a będącymi przejawami życia i zdrowia. Konsekwencją takiego poznania będzie akceptacja swojej płciowości, a co za tym idzie akceptacja siebie jako kobiety w ogóle oraz jako żony i jako matki.
Bowiem te różne aspekty życia, które tu są omawiane, przenikają się nawzajem.