Clinofobia
Większość z nas marzy, żeby po ciężkim dniu w pracy wskoczyć do ciepłego i miękkiego łózka. Clinofobicy odczuwają silny strach przed położeniem się do snu, pomimo świadomości, że nie jest to normalny lęk. Mogą obawiać się koszmarów, samego zapadania w sen lub śmierci w czasie snu. Ta fobia często prowadzi do bezsenności, która ma bardzo negatywny wpływ na samopoczucie.
Heliofobia
Podczas słonecznych dni heliofobicy pozostają w domach szczelnie przykryci, np. kocami, przez co cierpią na niedobór witaminy D. Słońce naturalnie stymuluje syntezę tej wzmacniającej kości witaminy. Dawniej heliofobicy byli posądzani o to, że są wampirami
Nomofobia
To dość nowa i w pewnym stopniu modna fobia. Jest to strach, że pod ręką nie ma telefonu komórkowego, zgubił się, stracił zasięg lub wyczerpała się bateria.
Papyrofobia
Papyrofobia to lęk przed papierem. Wiąże się też z czystą kartką papieru i presją, żeby ją zapisać. Niepokój może też wywoływać papier, który jest pomięty, rozdarty lub mokry.
Irladia: Opuszczając Kinvarę, kierujemy się ku miejscu mającym być główną atrakcją dzisiejszego dnia - osławionym Klifom Moheru. Nieuchronnie musimy przeciąć wapienny płaskowyż Burren (Boireann, „skalista ziemia”). To niezwykle interesujące miejsce. Nigdy nie powiedziałabym, że to Zielona Wyspa. Połacie płyt wapiennych zajmujące powierzchnie 300 km2, poprzeplatane są pastwiskami i płytkimi jeziorami. Co intrygujące, nie ma żadnych drzew, co było nie lada bolączką i dla samego Olivera Cromwell'a, krwawo rozprawiającego się z irlandzkimi rebeliantami. Miał on swego rodzaju obsesję na punkcie drzew, współcześni psycholodzy i im podobni wymyślaliby zapewne nowe terminy na jej określenie. Dendrofobia - być może owo określenie można by praktykować. Otóż Cromwell, miejsca gdzie rosły puszcze, będące miejscem schronienia działaczy owego antyangielskiego ruchu oporu, ogołocił doszczętnie z wszelkich drzew. Z kolei w stosunku do Burren stwierdzał (ustami swego oficera) , że “ za mało tu drzew, aby kogoś powiesić, za mało wody, by kogoś utopić i za mało ziemi, by pogrzebać ciało “.
Piotr Maciej Małachowski
Jak dąb obalił się na dziennikarstwo
Urzędnik kazał wyciąć drzewo, zwolennicy przyrody zapłakali, a dziennikarz to opisał - krótka historia kreowania rzeczywistości.
Za zgodą gminnego urzędnika w Przylepie koło Zielonej Góry wycięto drzewo. Opowieść o tym zdarzeniu można przeczytać w „Gazecie Lubuskiej”: Rozpacz i łzy za dębem. W Przylepie drwale wycięli wiekowe drzewo.
Dla leniwych skrót artykułu: mieszkańcy Przylepu przeżyli szok. Ich zdaniem chodzi o pięćsetletni dąb. Już tylko ze względu na wiek powinien być pomnikiem przyrody. Ale drwale dąb ścięli. Żal serce ściska. Oburzenie i płacz. Łzy ronią także zwierzęta. - Ptaki, co mieszkały na drzewie zanosiły się płaczem u mnie na podwórku - relacjonowała w gazecie kobieta.
Gazeta publikuje zdjęcie mieszkańców stojących na powalonym drzewie. Nóż się w kieszeni otwiera, gdy się je widzi. Zdrowiutki, niewinny dąb! - Tą sprawą powinna zająć się prokuratura - konkludują ludzie.
Urzędnik na to, że wycinka była zgodna z prawem i konieczna ze względów bezpieczeństwa. - Drzewo miało potężny ubytek w pniu i jego masa wywierała duży nacisk na tę dolną część - wyjaśnił w artykule. I zapewnił, że przed wycinką dąb został dokładnie sprawdzony. Ptasich gniazd nie było.
Ujęcie wybrał fotoreporter
Na zdjęciu w gazecie nie widać, aby dąb był chory. Wygląda na zdrowy, więc zdziwiło mnie, że dziennikarz tak łagodnie potraktował urzędnika. Wyciąć zdrowe, dorodne drzewo to przecież nie tylko przestępstwo, ale także jawna arogancja.
Akurat miałem blisko do ściętego dębu. Policzyłem słoje - niewiele ponad sto, a nie pięćset. To chyba słoje mówią prawdę o wieku drzewa, a nie gazety? Poza tym faktycznie okazało się, że dąb był chory. Nie mogłem uwierzyć, że aż tak bardzo. Łatwo wyobrazić sobie, co by się mogło stać, gdyby postał jeszcze trochę.
Widok spróchniałego pnia diametralnie zmienił optykę mojego patrzenia na tę sprawę. Czytelnicy gazety nie mieli takiej szansy, bo zobaczyli tylko zdrowe, górne części dębu. Tekst ten można by więc zakończyć już teraz stwierdzeniem, że rozległość próchnicy w pniu nie pasowała dziennikarzowi do koncepcji artykułu. Ale lepiej, żeby on sam to wyjaśnił.
Zadzwoniłem więc do redakcji. Dlaczego w gazecie nie ma zdjęcia spróchniałego pnia, który był przecież źródłem całej sprawy?
- Zdjęcie, które się ukazało, zrobił fotoreporter, nie ja. To ciekawe ujęcie, bo pokazuje ludzi, którzy zwrócili się do nas, a „Gazeta Lubuska” działa w imieniu społeczeństwa obywatelskiego - wyjaśnił dziennikarz. Przyznał jednak, że drzewo faktycznie powinno być wycięte ze względu na zagrożenie, które stwarzało. - Ale nie w okresie, gdy były na nim ptasie gniazda.
Teoria czapki-niewidki
Ptasie gniazda… Widziano je wtedy, gdy dąb stał. Choć wysoki był, widziano je bardzo dokładnie. Ale gdy drzewo padło pod nogi mieszkańców, dziennikarza oraz fotoreportera i każdy mógł je uwiecznić na zdjęciach, po gniazdach wszelki ślad zaginął. Nie ukazało się ani jedno zabite pisklę, rozbita skorupka, czy nawet gałązka z gniazda.
Teraz, choć drzewo nie jest wysokie, tylko leży na ziemi, ptasich gniazd po prostu w nim nie ma.
Zdaniem dziennikarza możliwe jest, że urzędnik je wywiózł, bo mógł mieć w tym interes. Możliwe też, że testował czapkę-niewidkę, bo mieszkańcy, którzy przybyli na miejsce zanim drwale dokończyli swą robotę, urzędnika nie widzieli. - W dniu wycinki wziął urlop, by nie widzieć jak usuwają to cudo przyrody - to wypowiedź mieszkańca, którą dziennikarz sam zresztą zacytował w swym artykule.
Cóż, szkoda chorego drzewa i szkoda nieistniejących gniazd. Szkoda też takiego dziennikarstwa…
Skomentowano 27 razy
Znam dęby - pomniki przyrody z wypróchniałym pniem, zabezpieczone przed szkodnikami, zadbane, stoją tak dziesiątki lat i postoją jeszcze długo. Nie lubię tekstów, które wyobcowują nas jeszcze bardziej z naturalnego środowiska, które krzyczą - „drzewo jest niebezpieczne!” lub, co gorzej - „drzewo może uszkodzić samochód” (bardzo często używany argument „nie do odparcia”). Taka dendrofobia jest na rękę firmom, które zbijają majątek na wycinkach. Dębina jest w cenie, zarówno na potrzeby stolarskie, jak i dla pizzeri oferujących „pizzę z pieca”. Obecnie trwa sezon lęgowy i wycinanie drzew jest zabronione. Można to zrobić tylko w przypadku zagrożenia. Urzędników łatwo przekonać o „zagrożeniu”. Tymczasem samochody są dużo bardziej niebezpieczne (porównajcie, ile osób rocznie, dziennie itp ucierpiało w wypadkach komunikacyjnych, a ile z powodu drzewa), a jakos nikt nie postuluje usuwania samochodó z naszego otoczenia.
gragaK pisze:
Wycinanie drzew i powszechne ich przycinanie do kikutów przywodzących na myśl kaleki bez kończyn bądź z tylko ich fragmentami, to temat oboczny. Artykuł zwraca uwagę na nagminne już manipulowanie informacjami, czyli na zagubioną gdzieś (i jakoś) dziennikarską rzetelność. Spójrzmy choćby na ostatni „wyczyn” słynnej polskiej dziennikarki Moniki…
Piotrze Macieju daleko mi do przesady
Jola pisze:
gragaK , masz rację, że artykuł „zwraca uwagę na nagminne już manipulowanie informacjami”, sama nie pochwalam - http://www.wiadomosci24.pl/artykul/za_manipulowanie_opinia_czytelnikow_nagroda_92744.html
Kiedy gazeta pisze cykl artykułów pod z góry założoną tezę, wychodzą takie perełki.
Poza tym wiele tu wątków…
krzysztof fedorowicz gazeta lubuska pisze:
Jestem autorem tekstów w gazecie Lubuskiej i z dużym zainteresowaniem czytam tekst pana Małachowskiego i powyższe komentarze. Przy okazji informuję Państwa, że tytuł tego artykułu - jakkolwiek bardzo nośny - nie dotyczy istoty problemu. Problemem była wycinka drzewa, która odbyła się bez konsultacji z mieszkańcami ul. Turystycznej - oni rośli w cieniu dębu i zwycznie zwiążali się z nim. Także oni zauważają, że dziupla w dębie była od kilkudziesięciu lat, w tekście - wbrew temu co pisze pan Małachowski - pisałem o tym, wystarczy dokładnie przeczytać.
Urzędnik oczywiscie broni swojej decyzji i ma do tego takie samo prawo jak owi mieszkańcy do wypowiedzenia swoich racji. Pisałem tekst bez żadnej tezy -co imputują mi forumowicze - a wyrażałem w nim wątpliwości mieszkańców i przyrodników. Przyrodnik dla profesjonalnego dziennikarza jest w kwestii ochrony przyrody i wycinki drzewa autorytetem, i dlatego cytowałem w tekstach zarówno profesora Jarzaka jak i dr Redę, ten ostatni określił zresztą w niedzielę wiek drzewa na 300 lat - nie napisałem o tym, bo wydawało mi się to mało istotne, w każdym razie jest opinia fachowca, wątpię czy jest nim pan Małachwowski, który stwierdza autorytatywnie, że policzył słoje i dąb ma 100 lat. Słoje liczylismy w przedszkolu i pytam dlaczego pan Małachowski odrzuca autorytety i sam próbuję występować jak mędzrzec, podczas gdy brakuje mu podstawowej wiedzy dotyczącej dziedziny, o której pisze?
Naprawdę dąb nie obalił się na dziennikarstwo, lecz przemówił ustami mieszkańców tej ulicy, dla wielu osób stał się też wyrazem walki o prawa przyrody, tak ignorowane przez urzędników gminy. Nadmienię jeszcze, że przed chwilą dzwonił do mnie pan Tomek Rymaszewski, którego firma wycięła to drzewo. Przyznał, że można było je uratować stosując odpowiednie naciągi, ale to kosztowałoby 25 tys. złotych no i te trzebaby zamontować na działce prywatnej. Firma pana Ryamaszewskiego ratowała już w ten sposób drzewa w Zielonej Górze. Urzędnicy jednak idą po najmniejszej linii oporu - trzy lata temu chcieli też wyciąć piękna aleję lip przy ul. Wyspiańskiego w ZG - bo projektant tak a nie inaczej zaprojektował przebudowę drogi. Okazało się, że drogę można było inaczej zaprojektoewać i dzrewa zostały uratowane - dzięki wolnej prasie, właśnie obywatelskiej, i autorytetom - m.in. naukowcom z Uniwersyetetu Zielonogórskiego.
pozdrawiam - K. Fedorowicz
@Krzysztof Fedorowicz, Gazeta Lubuska
Faktycznie, tytuł mojego artykułu nie odnosił się do wycinki drzewa. Odnosił się do sposobu, w jaki opisał pan ją w swoich artykułach. Taki komentarz dziennikarza amatora na temat pracy dziennikarza profesjonalisty - to gwoli wyjaśnienia, jeśli jeszcze nie zajarzył pan mojej amatorszczyzny.
Do przedszkola chodziłem dawno, ale wiem, że wiek drzewa nadal określa się na podstawie przeliczania słojów: http://pl.wikipedia.org/wiki/Wiek_drzew. Naliczyłem ich 120, bo faktycznie amator ze mnie. Dobrze jednak, że wczoraj w „GL” nie napisał pan, iż drzewo miało 300 lat. Czytelnicy mogliby tego nie zrozumieć, bo jeszcze w piątek w pańskim artykule dąb miał o dwieście lat więcej. Skoro jednak napisał pan to tutaj, to można warto wyjaśnić fenomen drzewa, któremu maleje wiek? I to w jakim tempie? Kilkadziesiąt lat na dobę!
Zachęcam także do publikacji w „GL” zdjęcia „dziupli”, w której rzekomo mieszkały ptaki. To na pewno byłby niezbity dowód, którego do tej pory ciągle nie ma i nie ma.
Do głowy mi nie przyszło podważać autorytetu naukowców. Wręcz przeciwnie. To przecież jeden z nich potwierdził w pańskim wczorajszym artykule, że „dąb nadawał się do usunięcia, bo był mocno wypróchniały”, choć w poprzednim tekście (bez opinii naukowca na ten temat) był „pomnikiem przyrody”, który trzeba leczyć.
Jako kiepski amator i to przywołany publicznie do porządku, muszę się teraz naprawdę głęboko zastanowić, o czym naprawdę były pańskie artykuły.
krzysztof fedorowicz gazeta lubuska pisze:
Cytowałem mieszkańców - to oni mówili o 500 letnim drzewie i pomniku przyrody, który trzeba leczyć, wystarczy sprawdzić w tekście - ich wypowiedzi nie wykpiwałem (jak pan, a kpi pan tak: „Dla leniwych skrót artykułu: mieszkańcy Przylepu przeżyli szok. Ich zdaniem chodzi o pięćsetletni dąb. Już tylko ze względu na wiek powinien być pomnikiem przyrody. Ale drwale dąb ścięli. Żal serce ściska. Oburzenie i płacz. Łzy ronią także zwierzęta.”), ale potraktowałem poważnie. A o tym jak stwierdzić wiek drzewa radzę zapytać specjalistów. Dr Piotr Reda mówi, że można liczyć słoje, ale jedynie u nasady pnia, a tam nie mógł pan ich policzyć bo w tym miejscu pień jest wypróchniały (sic!). Natomiast to co pan pisze - co się panu wydaje - nazwałbym nie artykułem, ale felietonem czy komentarzem internetowym na - delikatnie mówiąc - kiepskim poziomie. pozdrawiam - K. Fedorowicz. P.S. Dr Reda obliczył wiek drzewa na podstawie obwodu pnia i odpowiednich tabeli, zapewne zapozna się pan i z tą metodą… Życzę powodzenia i kolejnych sukcesów w pracy „dziennikarskiej”. KF
Jola pisze:
Panie Krzysztofie,
przede wszystkim moje wyrazy uznania, że zechciał Pan dyskutować z obywatelskimi (nie wszyscy zawodowi chcą). Na początek odniosę się do zarzutu założonej tezy. Skąd taki wniosek? Ano z dodanych do artykułu linków, cytuję:
“Przeczytaj więcej:
· Urząd popełnił błąd wycinając teraz drzewo w Przylepie - twierdzi Piotr Reda, dendrolog (1-06-2009)
· Nasi Czytelnicy są oburzeni wycinką dębu w Przylepie (29-05-2009)
· Wycinka przy drodze prowadzącej z trasy nr 2 do Przełaz była legalna (28-04-2009)
· Nikt nie wydał zezwolenia na wycinkę na zabytkowym cmentarzu w Żaganiu (zdjęcia) (17-04-2009)
· Mieszkańcy Tomaszowa oburzeni dzisiejszą wycinką drzew (2-04-2009)
· Krwawa wycinka drzew na drodze w pobliżu Dąbia. Drwale podcinają drzewa, na których ptaki właśnie uwiły gniazda! (31-03-2009)
· W powiecie świebodzińskim 140 przydrożnych drzew pójdzie pod topór (30-03-2009)”
A że z drzewami sprawa wcale nie jest prosta, np. z określaniem wieku na podstawie słojów, np. dębów, też miałam okazję się przekonać:
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/no_i_gdzie_w_polsce_rosnie_najstarszy_dab_szypulkowy_28120.html
Szkoda, że Gazeta Lubuska ciągle upiera się przy swoim (z góry założona teza?), że to Chrobry jest najstarszy:
http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090328/LUBUSKIECUDA/400243929
Pozdrawiam, Jolanta Paczkowska
Szanowny Panie Krzysztofie,
naprawdę nie docenia pan mojej amatorszczyzny. To może ja wyjaśnię jak prosty chłop krowie na rowie:
W piątek ukazał się pański pierwszy tekst o wycince. A w nim informacje o tym, że dąb miał prawie 500 lat i był pomnikiem przyrody. Ludzie się na to pięknie złapali, czego efektem był pański tekst nazajutrz pt. „Nasi Czytelnicy są oburzeni wycinką dębu w Przylepie” oraz krytyczne komentarze - w tym dziesiątki wpisów o przestępstwie, niekompetencji, a nawet pijaństwie urzędnika. Też się na to pięknie złapałem. Byłem oburzony wycinką. Przypadkowo znalazłem się jednak w Przylepie i naprawdę zdębiałem.
Z tego zdębienia powstał tekst, który teraz komentujemy.
Widzi pan, różnimy się tym, że ja, jako amator, wiek drzewa policzyłem sobie sam. Jasne, że nieudolnie. Pan jako zawodowiec opiera się tutaj na opinii naukowca, który wiek drzewa obliczył niewątpliwie lepiej, niż ja. Różnimy się jednak dużo bardziej. Ja, po obejrzeniu dębu, poddałem w wątpliwość wiek drzewa podawany w pańskim artykule i o tym napisałem. Pan jako profesjonalista poprosił o zdanie naukowca, od którego dowiedział się, że drzewo było o 200 lat młodsze. I co pan z tym zrobił? „Nie napisałem o tym, bo wydawało mi się to mało istotne”.
Przed napisaniem artykułu nie uważał pan także za istotne sprawdzenie, czy dąb figuruje jako pomnik przyrody. Nie figuruje. Profesjonalnie, czy amatarsko będzie spytać, dlaczego pan tego nie sprawdził? Gdybym ja tekst pisał - prosty amator - zacząłbym właśnie od tego, ale wtedy koncepcja artykułu mocno by się zachwiała.
Efekt jest taki, że my tu gadu, gadu, a Czytelnicy „GL” nadal nie wiedzą, że informacja o wieku drzewa, która oburzyła ich tak bardzo, jest nieprawdziwa. Minęło już sześć dni od dnia, w którym napisał pan pierwszy tekst, opublikował pan nawet dwa kolejne, broni pan tu swego dobrego imienia, ale nadal nie uważa pan za istotne poinformować Szanownych Czytelników „Gazety Lubuskiej” jaka jest prawda. My tu gadu, gadu, a oni - jak Lubuskie długie i szerokie - ciągle myślą, że dąb miał prawie 500 lat!
No i pewnie czekają, jak ja, na dowody gniazdowania ptaków na dębie. Wierzę, że pan je posiada - był pan przecież przy drzewie prędzej, niż ja - lub potrafi je wydobyć od mieszkańców, którzy byli tam przed panem przy wycince.
W jednym się jednak zgadzamy. W kpinie. Według pana ja kpię z mieszkańców Przylepu. Według mnie kpi pan z Czytelników „GL”.
Pozdrawiam serdecznie.
krzyztof fedorowicz pisze:
Pan cały czas swoje. 300 czy 500 lat to bez znaczenia - tak czy owak dąb miał wymiary które gmina powinna wziac pod uwagę i wpisac drzewo na listę pomników przyrody. Jest paragraf - w komentarzach na forum GL: „Zgodnie z ustawą o ochronie przyrody ustanowienie pomnika przyrody następuje w drodze rozporzadzenia wojewody lub uchwały rady gminy. Niestety bez tej decyzji nic nie jest pomnikiem nawet jeżeli spełnia wymogi. W tym przypadku jednak moim zdaniem urzędnik zaniedbał inny obowiązek wynikający z art. 4 tej ustawy, który mówi o obowiązku dbałości o przyrodę będącą dziedzictwem i bogactwem narodowym, a za takie należy uznać wycięte drzewo.”
Poza tym w Lubuskiem jest bałagan z tymi pomnikami - proszę sobie wyobrazic że przy przy podziale województw (przed laty, na zielonogórskie i gorzowskie) częśc wykazów zniknęła… A - jak mówi dr Reda - dowody gniazdowania zostały zniszczone podczas wycinki - też przeczytam tę wypowiedź w moich artykułach. Powtarzam: zniszczone. Drzewo nie stanie na powrót przy Turystycznej w Przylepie i gniazda na nie nie wrócą, proszę uwierzyc… Pan zdębiał jak zobaczył drzewo, bo pan wiedział (np to że gazeta manipuluje i to że wycinka była konieczna). Nie zazdroszczę, i życzę wiecej pokory - warto wgłębic się w problem zanim opisze się to co ze zdębienia ego wynika… pozdrawiam - KF.
picturepunk pisze:
@klisowska - nieco off topic
najpierw cytat: „Tymczasem samochody są dużo bardziej niebezpieczne (porównajcie, ile osób rocznie, dziennie itp ucierpiało w wypadkach komunikacyjnych, a ile z powodu drzewa), a jakos nikt nie postuluje usuwania samochodó z naszego otoczenia.”
teraz mój koment: o ile wiem, całkiem sporo ludzi w samochodach ucierpiało z powodu stojących zbyt blisko krawędzi drogi drzew. efekt komunistycznej fobii przed wrażymi nalotami - drzewa miały chronic kolumny wojskowe przemieszczające sie po drogach.
jestem przekoanny, że wycinka wszystkich stojących zbyt blisko dróg i skrzyżowań drzew (dębów i wszelkiej innej maści roślin) tylko polepszy jakośc zycia (tak jak polepszają go samochody). za każde wyciete drzewo można posadzic kolejne - dalej nieco od drogi lub w ogóle gdzie indziej.
jestem przeciwnikiem milości do wszelkich istot z wyjątkiem ludzi. świat ma ludziom służyć. ludzie nie muszą go niszczyć, ale zdrowy rozsądek i umiar są mile widziane tu i ówdzie.
Piotrze Macieju, fajnie, że tropisz dziennikarską nierzetelność, głupio, że nie odpuściłeś tematu drzewa. Tak jak wcześniej pisałam, armie bezrefleksyjnych dziennikarzy (tych profesjonalnych) ukształtowały na przestrzeni ostatniego czasu świadomośc społeczną pod dyktando lobby włascicieli pił spalinowych. Na tym tle red. Krzystof Fedorowicz jawi się jako ewenement - dziennikarz - który broni drzew! Wiec choćby za to nalezy mu się uznanie. Do tej pory raczej jedynie obywatelscy piętnowali niepotrzebne, nadmierne wycinki i ogławianie drzew. Tu się o dziwo role odwróciły.
Piszesz, że nikt nie zarobił na drewnie z tego wyciętego dębu. Sprawdź, ile gmina zapłaciła za wycinkę - to są grube tysiące złotych. Więc to nie jest tak, że ktoś wycina drzewo z czystego altruizmu. Ktoś na tym zarabia. To jest cały przemysł i tej grupie zawodowej bardzo na rękę są takie artykuły jak twój, który w założeniu wcale nie dotyczył drzewa, ale jednak, zrobił dobrą robotę dla nich.
Red Fedorowicz poruszył jeszcze jedną ważną rzecz, która dla postępowych technokratów jest bez znaczenia, ale dla wielu - jest bardzo ważna - drzewo za oknem to częśc krajobrazu serdecznego, część życia tych ludzi. I dlatego jeszcze bardziej doceniam działanie redaktora Fedorowicza.
O liczeniu słojów już ci ktoś wcześniej napisał - skoro pień był wypróchniały, to nie mogłeś policzyć rzeczywistego wieku. Można to było zrobić mierząc obwód drzewa w pierśnicy i porównując z odpowiednimi dla danego gatunku tabelami.
@picturepunk - powiem tylko tyle „zdrowy rozsądek i umiar są mile widziane” także w kwestii wycinania drzew. W podstawówce uczą, jaką rolę pełni drzewostan miejski (filtr powietrza, filtr akustyczny, powstrzymywanie wiatrów, wytwarzanie korzystnego mikroklimatu itp), oraz lasy jako takie, np w odniesieniu do globalnego klimatu. Szkoda, że po zakończeniu edukacji odstawiamy tę wiedzę w kąt i wierzymy, że człowiek może bezkarnie manipulować w swoim środowisku, a zdrowie kupić sobie w hipermarkecie.
Pozdrawiam
picturepunk pisze:
oczywiście - filtr, mikroklimat itp. niech się samochody rozbijają. wyciąć co zawadza i tyle.
gragaK pisze:
A w ogóle, o co tyle krzyku?
Głupie drzewo.
Głupie MY.
Bezsens.
Panie Krzysztofie, powinienem machnąć ręką, ale mam nadzieję, że doczyta pan do końca, a czytelnicy wybaczą długość tego komentarza.
Powinienem machnąć ręką, bo:
1. Pisze pan teraz już o jakiś nowych historiach - „paragrafie w komentarzach na forum GL”, bałaganie z pomnikami przyrody w Lubuskiem. Owszem, to ciekawe tematy, ale nie mają nic wspólnego z wycinką tego dębu.
2. Zaczyna pan podważać autorytet naukowca, na który pan się powołuje. Pan dr Piotr Reda nie powiedział, że drzewo należało wpisać do rejestru pomników przyrody, ani leczyć je, ani też dbać w żaden, także ustawowy, sposób. Stwierdził za to wyraźnie, że „DĄB NADAWAŁ SIĘ DO USUNIĘCIA, BO BYŁ MOCNO WYPRÓCHNIAŁY” - to cytat z pańskiego artykułu.
3. A także zaczyna pan kpić z mieszkańców Przylepu i podważać ich wiarygodność, na której oparł pan swój artykuł. Skoro pan dr Reda twierdzi, że dowody gniazdowania ptaków zostały zniszczone PODCZAS WYCINKI, zastanówmy się, kto mógł być tym przestępcą? Pokora tu niepotrzebna, ale logika jak najbardziej.
Zatem kto był obecny podczas wycinki? Urzędnik nie, bo - jak pan sam napisał - wziął w tym dniu urlop i nikt go nie widział na miejscu zdarzenia. Pana i fotoreportera też nie było. Mnie również. Nie było nawet pana dr Redy. Kto więc był? Mieszkańcy i drwale. To wśród nich trzeba szukać winnych. Mieszkańców chyba wspólnie wykluczymy, bo przecież nie zniszczyli dowodów przestępstwa, które chcieli ujawnić. To byłoby nielogiczne. Pozostają więc drwale. Tutaj nawet nie trzeba logiki. Wystarczy uruchomić wyobraźnię. Zatem pstryk i co mamy?
Drwale tną drzewo na oczach mieszkańców. Ci patrzą im uważnie na ręce, bo przecież chętnie, by je „obcięli”, zamiast dębu. Jednak żaden z mieszkańców nie widzi, aby ktoś z drwali niszczył gniazda, czy chował je za pazuchę, albo do majtek. Ten wariant więc odpada. Skoro drwale nie zniszczyli specjalnie dowodów, ani ich nie ukryli, pozostaje tylko możliwość, że gniazda spadły wraz z drzewem na ziemię. Kto stoi na ziemi? Mieszkańcy. Już nie patrzą na ręce drwali, bo oni zakończyli swą powinność. Patrzą na ziemię, na ukochany dąb. Jedna z mieszkanek słyszy nawet, jak ptaki PŁACZĄ na jej podwórku. Oburzenie wielkie. Wycięliście dąb z gniazdami! O patrzcie, tu są te gniazda! Tu są te rozbite, zniszczone gniazda! Wszyscy patrzą i co widzą? Nic. Nic nie widzą. Nie widzą nawet jednej gałązki z gniazda, ani jednego kawałka skorupki, która z niego wyleciała. Nic. Kompletnie nic. Ot, cała tajemnica gniazd i ich zniszczenia.
Nie pokora, tylko trochę logiki i wyobraźni panie redaktorze szanowny, a tajemnica ta objawiłaby się panu bardzo szybko.
Ale pan się nie spieszył. Od wycinki do publikacji pańskiego artykułu na jej temat upłynęło dziewięć dni. Pan dr P. Reda przybył na miejsce wycinki jeszcze później - kilka dni po tekście w gazecie. Czy to nie jest ciekawa informacja? Mieć dziewięć dni przed opublikowaniem artykułu i nie zrobić takich rzeczy, jak:
- upewnić się, czy drzewo było pomnikiem przyrody (zajmuje to kilka minut),
- poprosić eksperta o przybycie na miejsce i wydanie opinii o wyciętym drzewie (kilkadziesiąt minut)
- określić wiek drzewa (w wykonaniu tegoż eksperta to pewnie kolejne kilka minut)?
Mieć 9 dni i nie zrobić tego, co zajmuje godzinę? Można było to zrobić, jasne. Pan to przecież zrobił, tyle tylko, że po opublikowaniu (!) artykułu. Bo gdyby zrobić to wszystko przed publikacją - zrobić prostą, rzetelną, dziennikarską robotę - to przecież nie dałoby się już napisać tekstu, jaki pan napisał. O tym, że:
- drzewo było pomnikiem przyrody (nieprawda)
- drzewo należało wpisać na listę pomników przyrody i leczyć (nieprawda - vide opinia dr Redy, że „dąb nadawał się do usunięcia, bo był mocno wypróchniały”)
- drzewo miało prawie 500 lat (nieprawda)
Dziewięć długich dni, by napisać tekst oparty na trzech nieprawdach? Gdyby wykonał pan prostą, rzetelną, dziennikarską robotę, nie udałoby się to. Nie udałoby się także podburzyć czytelników, żerować na emocjach i manipulować nimi. Nie udałoby się także „ciągnąć” sprawy w dwóch kolejnych tekstach, by zwiększyć czytelnictwo.
Może pan nadal kwestionować moje kwalifikacje dziennikarskie, panie Krzysztofie. I dalej używać sobie na mojej amatorskiej formie pisania. Nie obrażę się. A to dlatego, że nie jest to moją pracą. Piszę, bo chcę. To moja pasja. Sprawia mi ona radość i przyjemność. Nie dostaję za to żadnych pieniędzy. I nikt nie musi płacić, by czytać to, co napiszę. Co najwyżej czytać przestanie.
Jednak od pana - zawodowca - wymagałem i wymagam minimum prostej, rzetelnej roboty dziennikarskiej. Nie dlatego, że chodzi mi o standardy pisania, ale dlatego, że za to płacę. Kupuję „Gazetę Lubuską” i wymagam dobrego, pełnowartościowego towaru.
Używając słów klasyka mógłby pan oczywiście powiedzieć, żebym pocałował się w ogólnie znaną część ciała i przestał gazetę kupować. Odpowiem wtedy panu: nie. Bo ja już zapłaciłem. Wstałem rano, poszedłem do kiosku i kupiłem gazetę, w której znalazłem pański tekst z trzema nieprawdami. Nie zweryfikował pan ich, choć miał pan na to 9 dni. Dla mnie to bubel. Gdybym kupił jakikolwiek inny zły towar, choćby ścierkę, mógłbym go zwrócić. Ale gazety z bublowatym tekstem nie mogę oddać w ramach reklamacji.
Nie proszę pana ani o pokorę, ani zgodę na moje argumenty. Proszę pana tylko o taką „profesjonalną robotę”, abym w przyszłości na słowo „gazeta” nie przychodziła mi jednak do głowy ta „ścierka”.
adam pisze:
ale dąb wcale nie zwalilby się. W ogóle nikt nie poprosil o opinię dendrologa. Jak urzędnik sam mogl podjąć decyzję- nie rozumiem. Oburzające.
No tak…
„Niekompetentny” urzędnik sam podejmuje decyzję w wycince drzewa z powodu jego choroby, a „niekompetentny” dendrolog stwierdza, że dąb nadawał się do usunięcia, bo był mocno wypróchniały.
Rzeczywiście oburzające.
Jola pisze:
A Bartkowi może ktoś pomóc??
http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090629/POWIAT0104/420451608
oak8 pisze:
mobilizacja wszystkich służb odpowiedzialnych za ochronę dziedzictwa narodowego
Strach przed drzewami
- W większości miast utrzymanie drzew, parków, ogólnie mówiąc: zieleni miejskiej traktowane jest jak dziedzina, która nie wymaga żadnych kwalifikacji - opowiada Andrzej Skup. - Nie ma ich większość urzędników i nie wymaga od osób wykonujących takie usługi. W efekcie większość publicznych przetargów na pielęgnację drzew to faktycznie przetargi na ich niszczenie.
Przykładem bezmyślności jest potraktowanie pięknych, przedwojennych jeszcze lip węgierskich na placu Wolności w Prudniku. To rzadkie u nas, duże i silnie pachnące drzewa. 20 lat temu, jeszcze za nieboszczki komuny, przyjechali strażacy z podnośnikiem i obcięli lipom konary na wysokości kilku metrów. Po mieście poszła fama, że z okien sąsiedniego komitetu partii nie było dobrze widać pomnika wdzięczności dla Armii Czerwonej i dlatego władza kazała lipy "przerzedzić”. Powód faktyczny mógł być inny: w koronach drzew w czasie przelotów dwa razy w roku gromadziły się gawrony, paskudząc i hałasując. Obcięte pnie puściły miotły gęstych młodych gałęzi i po kilku latach nad kikutami rosła prawdziwa gęstwina. Gawrony nie mogły się do niej wcisnąć, lecz na ich miejsce przyszły jeszcze bardziej hałaśliwe i uciążliwe szpaki. Po kilku latach cały rząd starych lip zupełnie usunięto, sadząc na ich miejsce młode drzewa. Innym razem topolową aleję przy drodze z Prudnika do Głogówka zaatakował szkodnik białka wierzbówka, prawdziwy niszczyciel drzew. Andrzej Skup zatelefonował wtedy do zarządcy drogi, żeby go ostrzec, zmobilizować do ochrony, zanim owady dokonają zniszczenia.
- Gość w telefonie aż się ucieszył, że szkodnik im wreszcie zje te drzewa, które tylko kłopot robią, bo gmina nie chce wydać legalnego pozwolenia na wycinkę - opowiada Skup. - Biała wierzbówka topól nie zabiła, ale osłabiła i teraz na drogę sypią się suche gałęzie.
Przeciętny Polak zazwyczaj deklaruje sympatię dla ekologii, środowiska naturalnego i drzew, ale w codziennym życiu tych deklaracji już nie widać. Andrzej Skup na własne potrzeby ukuł nawet nowe określenie: dendrofobia - strach przed drzewami. Strach, że rozsiewają alergeny, zagrażają ruchowi drogowemu, mogą się złamać, przewrócić na domy czy przechodniów. Ten strach często powoduje zupełnie niepotrzebne, choć z świetle prawa legalne wycinanie zdrowych okazów. Dochodzi do tego bezmyślność i lenistwo. Między Prudnikiem a Białą przy drodze wojewódzkiej rośnie jeszcze lipowa przedwojenna aleja złożona z czterystu różnych gatunków lipy. Ich żywot jest trudny, bo sąsiedztwo ruchliwej drogi powoduje same zagrożenia. Na dodatek rolnicy z sąsiednich pól złożyli kiedyś pod lipami pryzmę z liści buraków, na kiszonkę. Kiszonka tak zakwasiła glebę, że kilkadziesiąt drzew uschło. Na resztę alei wkroczył inny szkodnik, niszczyciel drzew brudnica nieparka. Są sezony, że gąsienice brudnicy wyjadają doszczętnie wszystkie liście na lipach. Wojewoda tylko raz znalazł pieniądze na opryskanie z powietrza alei preparatem niszczącym brudnicę i nie powodującym dodatkowych szkód w środowisku. Bez dalszych oprysków aleja nie wybroni się sama przed szkodnikiem.
- Drzewa to żywe i bardzo skomplikowane organizmy - opowiada prudnicki chirurg drzew, jakby mówił o swoich pacjentach. - Mają szczególne wymagania, a ludzie traktują je zazwyczaj jak przedmioty i jeszcze oczekują, że wyrosną "ładne”.
Wzięte z:
Co mnie martwi, niepokoi, denerwuje
Dodano: 2006-05-16, autor: Redakcja Gazety
Polska dendrofobia
Od kilku lat narasta w naszym kraju - obok szeregu negatywnych zjawisk społecznych i gospodarczych, groźne zjawisko dendrofobii. Odnosi się ono do całego kraju, jak i do naszego najbliższego otoczenia. Od czasu do czasu głośno o nim w prasie. Chodzi o wycinanie zdrowych, okazałych i pięknych drzew stanowiących bogactwo kraju i ozdobę krajobrazu (między innymi w „Polityce”, pt. „Golne Mazury”). Pisałem o tej kwestii na łamach Gazety Kartuskiej w artykule pt. „Czy drzewa umierają stojąc?” - odnosząc się do bezmyślnej i szkodliwej wycinki drzew wzdłuż wielu dróg tworzących piękne aleje w krajobrazie.
Obrońcy tego procederu - wycinania zdrowych drzew wzdłuż dróg - usprawiedliwiają ten fakt bezpieczeństwem użytkowników dróg.
Pytam - drzewa, czy kierowcy pojazdów są pijani? Ku rozwadze nadgorliwych niszczycieli żywej przyrody.
P.S. W parku i na przylegających doń ulicach widoczne są zdrowe pnie po ściętych drzewach.
Utrzymanie porządku to walka z wiatrakami
Wracam do tematu, który niejednokrotnie - nie tylko zresztą ja - podnosiłem na łamach Gazety Kartuskiej.
Tym razem pragnę zwrócić uwagę na sprawę przydomowych śmietników. Występuje tu trwający od jakiegoś czasu pewien proceder. Ma on miejsce wedle znanej powszechnie tezy - w negatywnym tego słowa znaczeniu - Polak potrafi, przy ul. Majkowskiego 2. Są tu dwa przenośne - dość duże - kontenery na śmieci. Opróżniane są regularnie w poniedziałki. W połowie tygodnia są już pełne, a pod koniec tygodnia śmieci zalegają w obrębie kontenerów. Okazuje się, że śmieci przynoszone (przywożone) są najczęściej nocą, albo z innych posesji, albo też z przedmieścia bądź ze wsi. Jeżeli w czwartek - piątek wieczorem kontenery nie są jeszcze pełne, to rano następnego dnia jest wokół nich pełno śmieci. Jak to komuś udowodnić?! Czy jest to przysłowiowa walka z wiatrakami?
Myślę, że nie czynią tego tylko ludzie, którzy są źle wychowani. Są zapewne wśród nich i tacy, którzy mają pełne usta frazesów o solidarności, uczciwości i dobrym wychowaniu.
Karać jednych i drugich
Co pewien czas znajdujemy w prasie i innych środkach masowego przekazu wzmianki o ukaraniu „złomiarzy” za kradzież użytecznych urządzeń metalowych (między innymi pokrywy od studzienek na jezdniach). Co najmniej dziwnym wydaje się, że za skupowanie urządzeń z metalu żadnych konsekwencji nie ponoszą osoby trudniące się skupem złomu. Czyżby nie wiedziały one, że te urządzenia pochodzą z kradzieży? Czy organy wymierzające kary z góry zakładają, że pochodzenie urządzeń z kradzieży nie powinno obchodzić zajmujących się skupem złomu? Takie odnosi się wrażenie. Czy kierownik punktu skupu złomu przymknie - przysłowiowe - oko, gdy złodziej przyniesie mu kawał szyny kolejowej? A teraz, gdy likwiduje się kolej, okazji jest co nie miara. Przestańmy traktować kierowników punktów złomu jako ludzi naiwnych!
Zaobserwowane przez Stanisława Roszkowskiego
blog bez możliwości kopiowania http://zby.blog.onet.pl/Drewniana-paranoja,2,ID95953884,n