4077


Afera

Granice dzielą nas, religie dzielą nas
Co jeszcze stworzy świat by trudniej żyć,
Trudniej kochać?
Pieniądze dzielą nas, ambicje dzielą nas,
Pytasz mnie gdzie kryje się trochę prawdy.
[Bajm, Dobre i złe]


Kingsley oczyścił dłonie Hermiony zaklęciem i wyczarował jej ogromny kubek kawy. Po sekundzie namysłu wyciągnął piersiówkę z ognistą, zza połów szaty i obficie zakropił nią napój. Spojrzał przy tym na Aarona wzrokiem sugerującym, że lepiej, aby ten nic nie mówił. Splinwood jednak wyglądał nadal na szczerze zaszokowanego. Usiadł, a głowę oparł na splecionych dłoniach.
- Panu też by się przydało - powiedział sucho Shacklebolt. Współczuł jedynie Hermionie. Znał Splinwooda i wiedział jakim jest formalistą, wiedział też, że po prostu uwziął się na Malfoya, a właściwie w ogóle na Malfoyów. Zresztą, każdy w Ministerstwie to wiedział. Nie to, żeby czarnoskóry Auror za nimi przepadał, ale...
- Ja dziękuję - Aaron machnął ręką. - Muszę podpisać to sprawozdanie, dodać obszerna notatkę i opieczętować je odpowiednio. Potem Granger doda to do akt - mimo swojego stanu emocjonalnego mówił całkiem spokojnie, za co Kingsley był w tej chwili na niego zły. Zignorował jednak Splinwooda, który zabrał jego sprawozdanie do swojego gabinetu, skupiając się na pojeniu Hermiony kawą. Z ulgą zauważył, że czarownica szybko dochodzi do siebie.
- Dziękuję - szepnęła, patrząc na niego już zupełnie przytomnie.
- Nie ma za co. Pewnie chcesz udać się do Św. Mungo, prawda?
Skinęła w odpowiedzi głową i zanim zdążyła go spytać, czy wybierze się razem z nią, sam zaproponował jej swoje towarzystwo.
- Boje się - szepnęła tak cicho, że Kingsley ledwo dosłyszał.
- Wiem, Malfoyowie na pewno wszystko rozdmuchają. To jest w ich stylu. I obawiam się, że tym razem mają cholernie dobre podstawy, by nam przywalić.
- Nie chodzi mi o Malfoyów, ja boje się o... o niego.
- Hermiona - Kingsley był bardzo zaniepokojony. - Czy ty... Ty coś do niego czujesz? - zapytał ostrożnie.
- Jasne, że nie. Po prostu nie chcę, żeby nasz jedyny przesłuchany zmarł i to z naszej winy. Czy to nie oczywiste? - starała się brzmieć obojętnie i prawie jej się udało.
- Jasne - przytaknął Shacklebolt, chociaż bez większego przekonania. - Chodź, może uda nam się dotrzeć przed tymi sępami z prasy.
Skinęła w odpowiedzi głową.
Kiedy w końcu dotarli na odpowiedni oddział, czyli dziesięć minut później, Hermiona miała wrażenie, że minęły godziny. Nerwowo przygryzła dolną wargę.
- Ty naprawdę za bardzo się przejmujesz - zauważył łagodnie czarnoskóry czarodziej.
- King, jestem temu winna... Mogłam postawić się Splinwoodowi, najwyżej odsunąłby mnie od sprawy, ale prawda jest taka, że ja... Ja też w głębi duszy nie wierzyłam w to, że Malfoy naprawdę jest uczulony - przymknęła oczy, a na jej twarzy pojawił się wyraz bólu. - Dopiero, gdy cisnął mi na biurko pisemną zgodę, zdałam sobie sprawę, że mówi prawdę, ale było już za późno, bo uniósł się honorem. Za późno mu uwierzyłam. To tylko i wyłącznie moja wina.
- Przestań pieprzyć! Gdybyś go nie przesłuchała miałabyś powody siebie obwiniać, a tak wykonywałaś tylko swoje obowiązki.
- Przez te obowiązki on leży teraz w szpitalu i może umrzeć. Gdybym tylko mu uwierzyła...
- Do diabła, to Malfoy, oni zawsze kłamią! A teraz przestań się użalać, musimy zobaczyć, czy twój podejrzany nadaje się do kolejnych przesłuchań.
- Jak możesz? - Hermiona wyglądała na zaszokowaną
- Spokojnie, tylko żartuję - Kingsley przewrócił oczami i solennie obiecał sobie, że wypyta Tonks, czemu Grangerówna tak niebywale martwi się o Malfoya juniora.
Nie wiedzieli, w której sali leży Draco, więc Shacklebolt podszedł do młodziutkiej czarownicy w recepcji oddziału zajmującego się magicznymi uczuleniami i cicho o to ją zapytał. Panienka uśmiechnęła się niepewnie, ale gdy wysoki, potężny i wzbudzający zaufanie mężczyzna powiedział skąd jest i pokazał odznakę aurorską, podała mu numer sali.

*
- Stan pacjenta jest, jak widzę, stabilny. Dziękuję wam obojgu za pomoc - Zabini uśmiechnął się blado do Ginewry i Aresa. Wlał w Dracona wszystkie odpowiednie eliksiry i czekał aż mężczyzna się ocknie. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie w śpiączkę. Gdyby nie obudził się przez godzinę, należałoby podać kolejny eliksir, tym razem wybudzający.
Kiedy zapukano do drzwi, otworzył i nachmurzył się od razu. Widząc jednak miny Shacklebolta i Grangerówny, postanowił nie słać im wiązanek na temat pracy Aurorów. Powiedział jedynie:
- Jeżeli nie ma z wami Splinwooda, to zapraszam. Proszę o zachowanie ciszy i spokoju - rozejrzał się przy okazji po korytarzu, z ulgą konstatując, że nigdzie nie ma dziennikarzy. Jeszcze.
- Hermiona! - Ginewra omal nie rzuciła się koleżance na szyję. Ostatnio bardzo rzadko się widywały, bo Ginny, tak samo jak pana Granger, była oddana swojej pracy.
- Prosiłbym o ciszę, panno Weasley. W innym wypadku całkowicie wykluczę panią z praktyk - syknął przez zaciśnięte zęby Zabini. Miał nerwy napięte jak postronki i mimo, że okrzyk dziewczyny nie był zbyt głośny, zbeształ ją tak ostro, że spuściła wzrok i mocno zacisnęła usta. Nie miał pojęcia dlaczego ją tak traktuje; przecież była pilna i pracowita. Czasami jednak po prostu w ten sposób się zachowywał.
- Cześć, Ginny - powiedziała bardzo cicho Hermiona. - Nie przejmuj się - dodała jeszcze ciszej. - Blaise jest dzisiaj zdenerwowany i ma do tego prawo.
- W porządku. Przyzwyczaiłam się, że mi się dostaje - odpowiedziała Ginewra, szepcząc drugiej czarownicy do ucha i delikatnie się uśmiechnęła.
- Ja bardzo przepraszam, ale to jest szpital, na ciężkiego gumochłona, a nie plotkarnia, jak chcecie gadać to na zewnątrz - jeśli ktoś potrafił krzyczeć szeptem to na pewno Zabini.
Hermiona i Ginny tylko się zarumieniły i żadna już się nie odezwała. Blaise miał rację; zachowały się jak dwie gówniary, a nie dorosłe kobiety.
- Jak on się czuje? - Kingsley próbował coś zrozumieć z karty przyczepionej do łóżka, ale wszystko, co tam napisano, było dla niego prawdziwą magią. - No dwoje Sybilla wróżyła - Blaise odezwał się już normalnie. - Jeśli nie zapadnie w śpiączkę, to będzie dobrze, ale jak zapadnie to wolałbym się nie znaleźć w waszej skórze.
- Zapadnie w śpiączkę... - wyszeptała przerażona Hermiona
- Do której ty doprowadziłaś, szlamo! - warknął Lucjusz Malfoy, który niezauważony przez nikogo wszedł właśnie do sali.
- Tu leży pacjent i należy pukać, a w środku trzeba zachować ciszę! - Zabini znowu dał popis krzyku szeptem.
- Jestem jego ojcem - syknął Malfoy senior, podchodząc prosto do Hermiony.
- Może pan być nawet Archaniołem Gabrielem, albo nowym, lepszym wcieleniem Merlina. To jest szpital i obowiązują pewne zasady - odrzekł spokojnie Blaise.
- Jeżeli mu się coś stanie, to nie chciałbym być tobą, Granger. Będziesz marzyć o śmierci - wysyczał wściekle mężczyzna i przypadł do łóżka, na którym leżał jego syn. Hermiona się nie przejęła słowami Lucjusza, modliła się tylko o to, żeby Draco nie zapadł w śpiączkę.
- Proszę o spokój i nie zaczepianie nieprzytomnego pacjenta, inaczej pana wyproszę - łagodnie, ale stanowczo oznajmił Zabini. - Wy możecie już iść do domów - skinął na Weasley i Notta. Oboje posłusznie wyszli, cicho się żegnając.
- Radziłbym też, panie Malfoy, nie grozić osobie prowadzącej sprawę o morderstwo. Pana syn złożył pisemne oświadczenie z własną świadomą zgodą i podpisem. Proszę uważać na to, co pan mówi przy świadkach.
Lucjusz rzucił mu jedynie mordercze spojrzenie.
- Chodźmy na zaplecze, panie Malfoy - Zabini wskazał pomieszczenie za parawanem. - Muszę z panem króciutko porozmawiać na temat stanu Dracona.
Dystyngowany czarodziej jeszcze raz zavadował wzrokiem Hermionę i Kingsleya, i poszedł za uzdrowicielem.
- A państwa proszę o przepisowe zachowanie - dodał jeszcze Blaise, zanim zniknął na zapleczu.
Panna Granger powolutku i niepewnie podeszła do łóżka z pacjentem i pochyliła się nad nim. Był strasznie blady i wyglądał jakby przybyło mu kilka lat. Zrobiło się jej niesamowicie przykro. Zapomniała o obecności Shacklebolta i delikatnie, opiekuńczo odsunęła niesforny kosmyk jasnych włosów z policzka Malfoya juniora. Mocno starała się nie rozpłakać. Wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę, aż nagle Draco odkaszlnął cicho i otworzył oczy.

*
Recepcjonistkom zawsze płacono za mało. Przynajmniej tego zdania była Margaret O'Cloud, dlatego dorabiała sobie od czasu do czasu, przesyłając tą czy inną wiadomość. Przecież kosmetyki dobrej jakości są drogie, a ona musi jakoś wyglądać przed następną randką z Samuelem. W końcu w szpitalu zawsze dziej się coś ciekawego. Ciekawego dla prasy. Dlatego w momencie, gdy Uzdrowiciel Blaise Zabini przybył do szpitala z nieprzytomnym dziedzicem majątku Malfoy ona nie próżnowała. Natychmiast wysłała podręczna sowę do `Proroka'. W końcu oni najlepiej płacą. Już po kilku minutach okazało się, że dobrze zrobiła. Tuż za Zabinim pokazało się kilku Aurorów, w tym ta cała Grangerówna, o której ostatnio było dosyć głośno. Następnie, tuż przed jej okienkiem aportował się Lucjusz Malfoy, a kwadrans po nim, znana ze swoich anty - czystokrwistych poglądów Andromeda Tonks wraz z córką.
Plotki rozchodzą się błyskawicznie. Zwłaszcza na terenie Ministerstwa. Zwłaszcza Ministerstwa Magii - w końcu czary do tego też się przydają. Dzieje się to na tyle szybko, że Nymphadora wiedziała o przypadku Dracona, już dziesięć minut po zaistniałym nieszczęśliwym wypadku. Ponieważ jej matka była w Ministerstwie, aby porozmawiać ze swoja ukochaną córką i umówić się z nią na weekend - ostatnio nie widywały się zbyt często - wylądowała na oddziale, który miał pod swą pieczą Zabini wraz ze swą latoroślą.
O'Cloud uśmiechnęła się półgębkiem. Za kilka minut powinna zjawić się prasa, a zestawienie towarzystwa jakie odwiedziło młodego Malfoya było na tyle oryginalne i urozmaicone, że gwarantowało dobrą, jeśli nie bardzo dobrą zabawę.
`Będzie niezła chryja' - pomyślała Margaret, wyjmując bladoróżowy, niezmywalny magiczny lakier spod biurka. Po czym uważnie obejrzała swoje paznokcie.

*
Hermiona niemal odskoczyła, gdy szare tęczówki, teraz nieco mętne, napotkały spojrzenie jej orzechowych oczu. Malfoy junior zamrugał nieprzytomnie i chciał powiedzieć coś złośliwego, ale jedynie jęknął, gdy spróbował ruszyć głową. Był dziwnie bezwładny, obolały i senny. Zmarszczył brwi i uświadomił sobie, co się stało i gdzie jest.
- To ciekawe, że spotykam cię w każdym moim koszmarze, Granger - wychrypiał szeptem i zamknął oczy.
Zabolało, jak zwykle, ale teraz była mu w stanie wybaczyć.
- Jest tutaj twój ojciec - powiedziała chłodno, zanim cokolwiek innego przyszło jej do głowy.
Draco gwałtownie usiadł na łóżku, a raczej próbował usiąść. Jego ciało bowiem nie zamierzało go słuchać. Hermiona wstała i stłumiła impuls, który kazał jej mu pomóc.
Malfoy opadł bezwładnie na poduszkę, klnąc cicho i tak siarczyście, że nawet Kingsley uniósł brwi, a na policzki Hermiony wystąpił delikatny rumieniec.
- A cóż to za język? Bluzgasz jak stary Auror po nieudanej akcji - oznajmił młodzieńcowi sarkastycznie czarnoskóry czarodziej. - Przypominam ci jednak, że nawet oni starają się tak nie wyrażać w obecności dam.
- Cóż za czarne poczucie humoru, Shacklebolt - Draco nie zamierzał być dłużny. - A Granger to nie dama, tylko...
- Jeżeli to powiesz, to zapomnę, że jesteś niedysponowany - warknął Auror.
Zupełnie niepotrzebnie, bo Malfoy sam ugryzł się w język. I nie tylko dlatego, że obawiał się potężnego i silnego Murzyna. Pomyślał, że Hermionę i tak dręczy poczucie winy. Wystarczające.
- Przyzwyczaiłam się, King - powiedziała wykrzywiając się w sarkastycznym uśmiechu. - Jestem w końcu szlamą, prawda?
- Granger, lepiej uważaj, bo zapomnę, że jesteś kobietą - powiedział to bardzo poważnie i Hermiona jedynie prychnęła.
- Szlamą także - warknął Lucjusz, który właśnie wyszedł z zaplecza razem z Blaise'em.
Kingsley wyciągnął błyskawicznym ruchem różdżkę i przyłożył ją do gardła Malfoya seniora.
- Jeżeli panowie chcą się pojedynkować, to proszę stąd wyjść - grzecznie i stanowczo oznajmił Zabini. - A pana, panie Malfoy, proszę o nie używanie pejoratywnych i obraźliwych określeń. Zdecydowanie wyrosłem z nich i z ich tolerowania także - dodał z naciskiem, mrużąc ciemne skośne oczy.
Shacklebolt niechętnie schował różdżkę, a Lucjusz otrzepał protekcjonalnie szatę i obrzucił Aurora spojrzeniem pełnym wyższości. Kingsley jedynie zgrzytnął zębami.
- Cóż za zaszczyt mnie kopnął, szanowny ojcze. To zupełnie jakby sam Merlin mnie odwiedził - zakpił jadowicie Draco. - Myślałem, że masz głęboko w swojej szlachetnej malfoyowskiej dupie, czy coś mi jest, czy nie... Ups, przepraszam szanowną damę.
Zanim oburzony Lucjusz cokolwiek odpowiedział, do gabinetu - po jednorazowym puknięciu - wtargnęły Nymphadora i jej matka.
- Och, drogi Lucjuszu, cóż za piękne rodzinne spotkanie - sarkastyczny uśmiech ozdobił całkiem ładną i pełną wyniosłości twarz Andromedy. Jej czarne włosy piętrzyły się w dumnym, gęstym koku, a fiołkowe oczy rzucały błyski pełnego pogardy rozbawienia.
Hermiona pomyślała, że ta kobieta nosi się tak samo dumnie jak Malfoyowie, ale w końcu należała do prastarego szacownego rodu Blacków. Poczuła złośliwą satysfakcję, że Lucjusz nie może jej nazwać szlamą, ani w żaden sposób jej poniżyć.. Nie wyglądała na taką, która dawała sobą pomiatać, a senior rodu Malfoyów był wyraźnie nieco zbity z tropu. Granger nie mogła się powstrzymać od rzucenia okiem na Draco. Wyglądał na zadowolonego ze skonsternowanej miny swojego ojca.
- Kochana ciocia przyszła odwiedzić zimnokrwistego mordercę. Witam - uśmiechnął się złośliwe.
Andromeda pogardliwie wydęła usta.
- W tej chwili wyglądasz jak niedysponowany, anemiczny charłak, Draco, więc sobie nie pochlebiaj - odcięła się gładko, a na twarzy młodzieńca wykwitł delikatny rumieniec. Nie znał ciotki zbyt dobrze, prawie wcale. Nie pamiętał, że wygląda tak jak wygląda - prawie tak samo wyniośle jak jego matka. Poznał ją przede wszystkim z opowieści. Faktycznie miała ostry, nieoszlifowany języczek.
- Mamo.. - szepnęła karcąco Tonks, której włosy były teraz jaskrawo niebieskie i mocno poskręcane. Shackleboltowi wydało się, że sprężynują z niesmakiem na dźwięk słów Andromedy.
- Czy mógłbym prosić, aby część z państwa, a najlepiej wszyscy opuścili tę salę, przynajmniej na kwadrans? Muszę zbadać pacjenta - Zabini z surową miną otworzył drzwi i nakazał gestem wszystkim się wynosić. Gniewnie odrzucił przydługą grzywkę i spiorunował spojrzeniem, nie wiedzieć czemu, Lucjusza, a nie Andromedę.
Kiedy wszyscy znaleźli się na korytarzu - z Zabinim nie było sensu dyskutować, był nieugięty - Hermiona i Kingsley stali się świadkami wylewności uczuć w rodzinie Malfoy - Tonks.
- Co cię tu sprowadza? - gdyby nie to, że Lucjusz przebywał w miejscu publicznym, to pytanie wyglądałoby zupełnie inaczej.
- W tej sali leży mój siostrzeniec i wydaje mi się, że potrzebuje pomocy rodziny - spokojnie odpowiedziała Andromeda.
- On ma rodzinę, miłośnicy szlam nie są mu potrzebni.
- Coś ty powiedział?! - Tonks już wyciągała różdżkę, ale powstrzymała ją matka.
- Nymphadoro, opanuj się, wiesz doskonale, że zaściankowe rozumowanie tego pana nigdy się nie zmieni. A ty, Lucjuszu, posłuchaj. Dzięki Merlinowi Draco nie jest takim pozbawionym rozumu rasistą jak jego rodzice. Zagadką dla mnie jest jak udało mu się to osiągnąć, w czasie gdy był wychowywany przez takie osoby, jak ty, czy moja siostra. Dla mnie to samotny, zagubiony młody człowiek, który potrzebuje wiary i rodziny, i ta rodzina będzie przy nim. Czy to ci się to podoba, czy nie.
- Ty już dawno nie należysz do rodziny - dał się słyszeć władczy głos Narcyzy Malfoy.
Kobieta przybyła do szpitala kilka minut temu i niezauważona przyglądała się Andromedzie.
- Nie jesteś moją siostrą i nie należysz do rodziny.
- Może ja nie jestem twoją siostrą, ale ty zawsze pozostaniesz moją, a Draco to mój siostrzeniec i to on zdecyduje, czy chce taką rodzinę czy nie. Jest już dorosły i nie możecie mu rozkazywać.
Nymphadora zmarszczyła brwi, i potrząsnęła swoim niebieskim afro. Opowiadanie mamie osobistych odczuć i przemyśleń skutkowało jej natychmiastowym działaniem, tak jak teraz. Ale to między innymi kochała w matce. Dumę, pewność siebie, wolę walki i działania.
- To jest nasz syn - warknęła Narcyza.
- Właśnie Cissy, syn, a nie marionetka na sznurku. Jak to jest sprzedać syna Czarnemu Panu, Lucjuszu? - zimny uśmiech ozdobił twarz o regularnych rysach. - Nieważne, to było pytanie retoryczne.
Malfoy senior pobladł i wyglądał tak, jakby ostatkiem woli powstrzymywał się przed rzuceniem Niewybaczalnego, Hermiona mimowolnie się wzdrygnęła, a Kingsley potrząsnął głową i ostrzegawczo spojrzał na Tonks, która ścisnęła matkę znacząco za rękę. Niepotrzebnie, gdyż Andromeda bardzo szybko porzuciła drażliwy i niebezpieczny temat.
- Jak śmiesz, ty mugolska dziwko... - Narcyza nie dokończyła, bo siostra błyskawicznie przystawiła jej różdżkę do gardła.
- Nie jestem dziwką, tylko mężatką, Narcyzo. Zapamiętaj to raz na zawsze, bo nie będę się powtarzać - lodowate spojrzenie fiołkowych oczu mogło zamrażać i pod tym względem Andromeda była świetną konkurencją dla Malfoyów.
Hermiona i Kingsley nie odzywali się, a teraz patrzyli na Narcyzę z najwyższą odrazą.
Jasnowłosa piękność umilkła i strąciła różdżkę siostry.
- Nigdy więcej nie obrażaj mojej matki - Nymphadora przerwała niezręczną ciszę, która zapadła. W jej oczach czaił się ból, ale też dzika nienawiść.
- Chciałam wam tylko oznajmić, że Draco może zawsze się do mnie zwrócić o pomoc. A jeżeli jesteś takim kochającym i dobrym ojcem, to ciekawe dlaczego wolał zwierzać się ze swojego bólu mojej córce, niż tobie, Lucjuszu? Możesz mi to wyjaśnić? - Andromeda uśmiechnęła się drwiąco i wyniośle.
- O czym ona mówi? - spytała zimno Narcyza.
- Nie warto wspominać tego incydentu - Lucjusz skrzywił się, przypomniawszy sobie, jak lekceważąco potraktował go Draco, gdy zwrócił synowi uwagę na temat towarzystwa, z którym się zadaje.
- Mam gdzieś twoje adopcyjne zapędy. Syna mi nie odbierzesz, Andromedo - warknęła Narcyza.
- Oczywiście, że nie, Draco sam o sobie decyduje - spokojnie odrzekła pani Tonks.
- Draco zrobi, co zechce - dodała tak samo spokojnie Nymphadora.
- O ile ktoś na niego nie rzuci Imperiusa - podsumował z kwaśną miną Kingsley, a Hermiona ostrzegawczo go uszczypnęła.
Nikt nie zdążył zareagować na insynuację Shacklebolta, gdyż od strony recepcji nadciągnął sznur dziennikarzy.
- k.... mać - zaklął cicho Auror.
Prasa, niczym chmara much otoczyła grupkę ludzi i natychmiast zaczęła zadawać im pytania.
- Czy to prawda, że Hermiona Granger doprowadziła do śmierci Draco Malfoya?
- Czy Draco był prawą ręką Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
- Czy to był wypadek, czy morderstwo z premedytacją?
- Czy zemściła się pani za to, że pan Malfoy zerwał wasz związek?
- Czy wiecie już kto zabił „Szalonookiego”?
Pytania były zadawane w tak szybkim tempie, że nikt, nawet jakby chciał, nie mógłby na nie odpowiedzieć. Nagle na korytarz wypadł wściekły Blaise.
- Co tu się, na Merlina, dzieje?! To jest szpital i są tu ciężko chorzy ludzie. Kto tu w ogóle wpuścił tu całą prasę? Proszę natychmiast stąd wyjść! - wydarł się wskazując palcem w stronę wyjścia. Jego oczy płonęły.
- Czytelnicy maja prawo wiedzieć...
- zaczęła pewna wysoka blondynka o cukierkowym uśmiechu.
- A moi pacjenci maja prawo odpoczywać w spokoju. Wszyscy pacjenci. Łącznie z Draco Malfoyem. A teraz wynocha stąd! - Zabini omiótł wściekłym spojrzeniem grupę.
- Może pacjenci mają prawo odpoczywać, ale my mamy prawo poinformować społeczeństwo czarodziejów o tym, co się dzieje - odezwał się starszy dziennikarz, Andre Lermont z Czarownicy. - Chcielibyśmy usłyszeć od panny Granger jakieś oświadczenie.
- Wszyscy mają prawo wiedzieć, że niekompetentna pani Auror omal nie doprowadziła do śmierci podejrzanego - Rita Skiter wpatrywała się triumfalnie w Hermionę. Mogła się w końcu odwdzięczyć za to jak Grangerówna potraktowała ją kilka lat temu, zamykając w słoiku.
Młoda czarownica zacisnęła zęby, ale zmilczała. Wiedziała, że cokolwiek by powiedziała, prasa, zwłaszcza Rita, wykorzysta to przeciwko niej, dlatego zagryzła wargi, żeby tej wrednej baby nie zwymyślać.
- A może wywiad z ojcem poszkodowanego? - ze złośliwym uśmiechem podjęła Skiter.
- Chciałem oświadczyć, że mój syn nie powinien być przesłuchiwany pod Veritaserum, miał nawet zaświadczenie o uczuleniu na korzeń tentakuli i... - Lucjusz Malfoya wyprostował się z dumą, a jego szare oczy błyszczały jak diamenty.
- Bardzo proszę o opuszczenie terenu szpitala! Wszystkich! - skośne, ciemne oczy Blaise'a pałały wściekłością - WON!
Jeśli dziennikarze mieli jeszcze jakieś opory to groźne miny Zabiniego, Kingsleya i Tonks przekonały ich, że szpital należy opuścić. Przynajmniej na chwilę.
Blaise z satysfakcją patrzył jak za ostatnim z nich zamykają się drzwi. Następnie zwrócił się do pozostałej w korytarzu grupy.
- Draco chce się widzieć ze swoja rodziną. Ma na myśli również panią Tonks i jej córkę.
Narcyza obrzuciła zdziwionym spojrzeniem Andromedę, ale nie powiedziała ani słowa.
Kiedy Malfoyowie i Tonksowie zniknęli w szpitalnej sali, Hermiona zwróciła się do Blaise'a.
- Jak on się czuje?
- Na tyle dobrze, że pogłoski o jego śmierci były przedwczesne. Ale nie licz na to, że pozwolę ci go przesłuchać. - Odpowiedział magomedyk.
- Nie o to mi chodziło - odwarknęła nieuprzejmie i zmarszczyła brwi.
- Granger, przyjmij przyjacielska radę i idź się przespać, byle nie do domu. - Mężczyzna popatrzył na nią uważnie.
Hermiona spojrzała zdziwiona na Zabiniego.
- No chyba, że chcesz przed swoim mieszkaniem spotkać miłych dziennikarzy. - Dodał poirytowany.
- On ma racje - Kingsley posłał Blaise'owi zmęczony uśmiech. - Chodź Hermi, udamy się kominkiem do Ministerstwa, do mojego gabinetu i coś wymyślimy.
- Zawsze mogę przespać się w pracy - skrzywiła się, mówiąc to, i wzruszyła ramionami.
- Tak źle nie będzie. Dzięki, Zabini, za rozgonienie tej hołoty. A swoją drogą mi się to jeszcze nigdy tak szybko nie udało - dodał z podziwem
- Ma się ten autorytet - zażartował uzdrowiciel, a jego uśmiech był tysiąckrotnie bardziej zmęczony, niż ten aurorski.
- Ty też powinieneś dziś dłużej spać - zauważyła Hermiona.
- Mną się nie przejmuj, jestem zaprawiony w boju.
- Ale zdrowie masz jedno - Hermiona pomyślała, że Blaise jest wyjątkowo dobrym magomedykiem. To było widać i czuło się, że poświęca się swojej pracy z wyjątkowym zaangażowaniem i że liczy się dla niego każdy człowiek.
- W szkole musiałem być niezłym dupkiem, skoro nie zauważałem, że jesteś obiektywną i mądrą dziewczyną. Trzymajcie się - Zabini trochę zawstydził się swojej szczerości i pomyślał, że naprawdę jest zmęczony. Po cichu wszedł do sali.
- Zadziwiający gość - opowiedział Shacklebolt w zamyśleniu.- Uczyliście się razem?
- Był w Slytherinie - Hermiona omal nie wybuchła śmiechem, widząc zaskoczoną minę Kingsleya.

*
Hermiona i Kingsley aportowali się w kominku, w przestronnym biurze czarnoskórego Aurora, w chwili gdy rozległo się pukanie.
- Proszę - zadudnił Shacklebolt i do pomieszczenia wsunął się Harry.
- Szukam Her... A tu jesteś!
- Myślałam, że skończyłeś pracę.
- Bo tak jest. Słyszałem, że Malfoy leży umierający w szpitalu, co tu się u diaska działo?! - powiedział na jednym oddechu.
- Nie pytaj - Kingsley ciężko usiadł za biurkiem i wyciągnął z szuflady cygara
Natomiast Hermiona po cichu streściła Potterowi wydarzenia.
- No, to pięknie. Ale mimo, że wyraził pisemną zgodę na przesłuchanie, to prasa i tak nie da ci spokoju. Chcesz dziś pobyć u mnie?
- A co to zmieni i tak prędzej czy później mnie przyszpilą.
- Miona, nieraz później oznacza lepiej. Chodź zjemy dobra kolację, Luna ostatnio coraz lepiej gotuje.
- Harry, naprawdę nie wiem - Hermiona nie wydawała się przekonana.
- Ale ja wiem i King mnie poprze.
- Zgadza się, dziewczyno potrzebujesz teraz trochę spokoju.
Hermiona westchnęła i skapitulowała. Naprawdę była zmęczona.
- Chodź wyjdziemy tajnym wyjściem dla tajnych aurorskich służb - powiedział Potter, a Kingsley roześmiał się cicho, bo wiedział o jakie wyjście chodzi.
Hermiona rzuciła mu pytające spojrzenie, ale Shacklebolt jedynie zrobił tajemniczą minę. Rzeczywiście kominek na końcu korytarza, którego użyli nieco rzucał przy transporcie i wylądowali w salonie Pottera z wielkim hukiem, ale chociaż było zabawnie.

**
- Chciałem ci tylko, ojcze, powiedzieć, i tobie też, matko, że dobrowolnie zgodziłem się na to przesłuchanie, chociaż mogłem zrezygnować. W przeciwieństwie do większości znam swoje prawa. Obydwoje o to zadbaliście, zwłaszcza ty, drogi tato. Złożyłem oświadczenie. - Draco mówił, opierając się ciężko o poduszki i wpatrując się w rodziców stanowczym wzrokiem.
- I po co to zrobiłeś? Zawsze postępowałaś jak głupiec. - Malfoy Senior nie zamierzał ukrywać swej dezaprobaty względem postępku syna.
- Zrobiłem to dlatego, by w razie takiej sytuacji, jak ta tutaj, Hermiona Granger nie miała nieprzyjemności - poczuł, że się rumieni i skrzywił się z irytacją
- Zrobiłeś to dla niej?! - Lucjusz zaczął krzyczeć. Nie mógł uwierzyć, że jego syn zrobił coś takiego dla byle szlamy.
- Tak, zrobiłem to dla niej i gdyby zaszła taka potrzeba zrobię to raz jeszcze.
- Po raz drugi zrobisz to po moim trupie! - wydarł się Lucjusz, a Narcyza chwyciła dłoń męża. Arystokrata wyrwał rękę i obdarzył ją morderczym spojrzeniem. - Zostaw mnie! Mój syn nie będzie robił nic dla jakiejś szlamy! - Malfoy senior darł się jak opętany i dopiero gdy ujrzał najwyższą pogardę w oczach szwagierki, zamilkł.
- Proszę się uspokoić, bo pana wyrzucę - zimno oświadczył Zabini, który chwilę wcześniej wszedł do pomieszczenia.
- Draco jest zmęczony i wyczerpany, Lucjuszu. Nie czuje się jeszcze dobrze - Narcyza próbowała ułagodzić męża, który zaciskał teraz dłoń na swojej lasce, aż do granic bólu. Draco natomiast poczuł ogromną satysfakcję, wyprowadzając ojca z równowagi.
- Może i jestem zmęczony, ale na pewno nie bredzę, matko - zaperzył się blondyn. - A oświadczenie złożyłem nie tylko dlatego, żeby Granger nie miała nieprzyjemności, bo wiedziałem, że Splinwood nie odpuści. Zrobiłem to, ponieważ nikt mi nie wierzy, nawet ty, ojcze. Być może wierzy w moją niewinność jedynie Potter. Cóż za ironia losu, prawda? - Mówił spokojnie ale stanowczo. - Chcę zaznaczyć, że jeżeli będziesz zadręczał Hermionę i ją zastraszał, to naprawdę mogę zostać mordercą. To wszystko, co chciałem wam powiedzieć. Ciociu, Tonks - Draco zwrócił się do Andromedy i Nymphadory. - Chcę żebyście wiedziały, że nawet jeśli jesteście na nas wściekłe, a macie do tego prawo, to ja uważam was obie za rodzinę i tak zamierzam was traktować. - Znowu poczuł denerwujący rumieniec i wbił wzrok w pościel, międląc w palcach kołdrę. Poczuł się nagle wyczerpany. Chciał się położyć i spać. Najlepiej przespać całe życie.

*
Pół godziny później, gdy już wszyscy bliscy Dracona opuścili Świętego Mungo, a sam pacjent usnął, Blaise wrócił do swojego gabinetu, by wypełnić raporty i kartę zdrowia przyjaciela. Podszedł ociężałym krokiem do swego biurka i opadł na fotel. Oparł łokcie o blat, a dłonie przyłożył do skroni. Dopiero teraz, po całym zamieszaniu z Malfoyem Juniorem, jego „cudowną rodzinką” (jak zwykł nazywać ich Zabini) oraz goniącymi za sensacją dziennikarzami, poczuł jaki jest zmęczony. Przed oczyma znowu zaczęły mu migotać kolorowe plamki, a on sam czuł się jak na karuzeli.
`Muszę się koniecznie położyć' - pomyślał, potrząsając głową. Spojrzał na teczkę z kartą Draco i na szpitalny druk i westchnął ciężko. Na razie nie miał czasu na odpoczynek. I wolał się nie zastanawiać, kiedy ów czas znajdzie. Takie myśli frustrowały go jeszcze bardziej. Westchnął ciężko, sięgnął po pióro i zaczął wypisywać raport dla prezesa, który miał obowiązek przesłać go do Ministerstwa.
W regulaminie Mungo był oddzielny paragraf odnoszący się do raportów dotyczących „specjalnych pacjentów”. Tym słowami określono pacjentów przywożonych przez oddziały aurorskie - niezależnie od tego czy byli to więźniowie Azkabanu, podejrzani, czy też sami Aurorzy. Wobec wszystkich nich należało stosować specjalne środki: najpierw ratować życie, potem, gdy pacjent dochodził do siebie, pozwolić aurorskim lekarzom przebadać raz jeszcze chorego, pozwolić na przesłuchanie przez szefa odpowiedniego wydziału, - ale jedynie na przesłuchanie dotyczące okoliczności, które spowodowały to, że delikwent wylądował w szpitalu - a na końcu nie zgłaszać sprzeciwu, gdy MM będzie chciało zabrać pacjenta do specjalnej willi położonej gdzieś w Walii, by tam dalej się kurował pod czujnym okiem Brytyjskich Służb Aurorskich. Oczywiście, przed wszystkimi tymi ceregielami należało wypełnić odpowiedni druk i niezwłocznie odesłać go do Ministerstwa, gdzie podejmowano ostateczna decyzję co do dalszego postępowania. Zabini nie miał wątpliwości, że wobec Dracona, mimo tego, iż nie był on oficjalnie postawiony w stan oskarżenia, zostaną zastosowane wszystkie procedury. Był podejrzanym i omal nie wykitował na jego oddziale, co w zupełności wystarczyło. W końcu Ministerstwu zależało na złapaniu przestępcy za wszelką cenę, co dobitnie pokazało właśnie dzisiejszego dnia, przesłuch..ąc tego człowieka. Z drugiej jednak strony był Lucjusz Malfoy i jego gniew, który mógł poważnie zaszkodzić urzędnikom. Według skromnego zdania Blaise`a mógł ich nawet zniszczyć. Jak historia czarodziejstwa brytyjskiego długa, Malfoyowie od zawsze... a właściwie od XIV wieku mieli ogromne wpływy w Ministerstwie. Cała społeczność magiczna wiedziała, że z Malfoyami lepiej nie zadzierać. Ten ród, będący w posiadaniu kilku banków mugolskich w Szwajcarii i Wielkiej Brytanii, kilkunastu posiadłości w ośmiu najbardziej liczących się krajach świata (a także kilku wysepek gdzieś na Pacyfiku), mający liczne koneksje i pokrewieństwa ze starymi czarodziejskimi rodami (w tym z rosyjskimi Rurykiwiczami i amerykańskimi Franklinami), że o ogromnej fortunie nie wspominając, nie raz wpływał na magiczną historię świata. A gdy włos spadał z głowy któremuś z członków rodu...
`Niech Merlin ma w opiece Ministerstwo' - uśmiechnął się na wpół drwiącą do siebie na tę myśl. Wiedział, że Hermionie Granger nie ujdzie na sucho to, co się stało. Nawet jeżeli nie była to bezpośrednio jej wina. Lucjusz Malfoy już się o to postara. Pióro zawisło w powietrzu.
Granger
Tutaj sytuacja się komplikowała i Zabini wiedział, że Draco prędzej umrze niż pozwoli, by włos spadł jej z głowy. Problem w tym, że Lucjusz również nie popuści, a to oznacza wojnę pokoleń w rodzinie Malfoyów, co zdarzało się bardzo rzadko. Prawdę powiedziawszy, w tym rodzie nigdy nie miało miejsca, a w historii magicznej arystokracji tyko kilka razy i to w odstępie dwustu lat ( w tym wieku aż dwa razy).
`Tego tylko brakowało' - Blaise podrapał się piórem po brodzie. I tak są już w środku wojny, z tajemniczym mordercą i wielką niewiadomą na karku, nie mówiąc o tej najważniejszej wojnie, którą wszyscy pomijali milczeniem i zachowywali się jakby nigdy nic.. Kolejna wojna, tym razem pokoleń w arystokracji, mogłaby tylko pogorszyć sprawę. Mężczyzna oparł głowę na ręku i wbił wzrok w ramkę ze zdjęciem swojej córeczki. Widok błyszczących czarnych niczym węgielki oczek, zarumienionych policzków i roześmianej twarzyczki sprawił, że ponure myśli natychmiast zniknęły zastąpione przez wspomnienia sprzed dwóch dni. Obudziła go łaskocząc po nogach przed szóstą, a potem bawili się razem magicznymi klockami, które Draco podarował małej, gdy ostatnio do nich wpadł. Uśmiechnął się do swoich wspomnień i zabrał się do dalszej pracy z większym entuzjazmem.
Pięć minut później, gdy kończył wypełnianie druku, w gabinecie rozległo się ciche pukanie i do pomieszczenia wkroczyła Ginny Weasley. Blaise zerknął na nią znad papieru i wrócił do pisania.
- Co jest, Weasley? - spytał oschle podpisując się u dołu dokumentu, który skończył.
- Przyniosłam wyniki ostatnich badań z sali numer sześć, panie Uzdrowicielu - odpowiedziała podchodząc i kładąc nieśmiało zwój pergaminu na biurko. Następnie cofnęła się o krok, czekając na dalsze polecania. Blaise odłożył pióro i sięgnął po papiery. Przez chwilę studiował je uważnie, by w końcu odłożyć na miejsce.
- Dziękuję, panno Weasley. Proszę wracać do pacjenta. I informować mnie na bieżąco, gdyby wystąpiły jakieś komplikacje - powiedział i spojrzał na nią z powagą. Praktykantka skinęła głową, a w miedziano-rudych włosach zamigotały promienie słoneczne sprawiając, że wyglądały niczym ogień. Mężczyzna obserwował jak kobieta wychodzi z gabinetu, po czym, gdy drzwi już się za nią zamknęły, westchnął ciężko i rozmasował sobie skronie.
- Naprawdę powinienem przestać ją tak traktować - mruknął pod nosem przymykając oczy. Nawet nie wiedział kiedy przysnął.

*

...Uzdrowiciele Świętego Munga odmawiają wszelkich komentarzy w tej sprawie. Gdy tylko dowiemy się czegoś więcej na temat stanu zdrowia Dracona Malfoya,...

Lucjusz trzasnął dłonią w wyłącznik i w czarnej limuzynie słychać było teraz tyko cichy warkot silnika. Narcyza, która przeglądała się w lusterku, spojrzała na niego niepewnie.
- Kochanie...? - spytała, choć dobrze wiedziała co martwi jej małżonka. Oczywiście, o ile w ogóle martwi, bo żyjąc z Lucjuszem od tylu lat wątpiła by cokolwiek kiedykolwiek go martwiło. Mężczyzna oderwał zdegustowany wzrok od ulicznego tłumu i strzasnął wyimaginowane pyłki kurzu. W końcu w czarnej limuzynie z siedzeniami ze smoczej skóry nie miało być prawa brudno. Gdyby było, skrzat odpowiedzialny za wóz gniłby już w lochach dworu w Whiltshire.
- Powiedz mi, Narcyzo - zaczął powoli podnosząc wzrok i spoglądając na żonę siedzącą naprzeciwko. Kobieta schowała lusterko do małej niebieskiej aksamitnej torebki i wbiła uważne spojrzenie w swego męża - ... dlaczego nasz syn jest taki nieroztropny? - spytał zimno podnosząc lewą brew, zupełnie jakby chciał powiedzieć `To twoja przeklęta wina[`.Narcyza zmrużyła oczy.
- Sugerujesz, że to moja wina, Lucjuszu? - spytała zimno. Jej mąż miał w zwyczaju oskarżać o wszelkie niepowodzenia w wychowywaniu Dracona właśnie ją. A gdy już zauważył jakieś odstępstwo od charakteru Malfoyów, z rozkoszą wyżywał swoją wściekłość na jej rodzinie, szczególnie na tym zdrajcy Syriuszu.
- Nic nie sugeruję - warknął Malfoy Senior, jego szare oczy pociemniały .- Stwierdzam tylko oczywisty fakt, skarbie - dodał sięgając po kieliszek. W jego głosie dosłyszeć można było nutki złośliwości. Narcyza obserwowała przez chwilę jak Lucjusz nalewa sobie Ognistej Whisky Oldena, po czym założyła nogę na nogę.
- Co zamierzasz zrobić? - spytała, starając się, by jej ton jej głosu nie brzmiał na zaciekawiony. Arystokrata spojrzał na nią znad kieliszka.
- To, co będzie konieczne, moja droga - opowiedział zimno i upił łyk złocistego trunku.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem do Whiltshire.

*

Harry z głośnym hałasem wylądował na swoim dywanie i nie zdążył się podnieść, gdyż został przygnieciony przez zdezorientowaną Hermionę.
- Co to takiego?
- Aurorski kominek szybkiego reagowania. Prawda, że fajnie?
Hermiona nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż oboje usłyszeli głos Luny
- Bo zacznę być zazdrosna.
- No wiesz co? - Panna Granger z niedowierzaniem spojrzała na koleżankę i powoli podniosła się z podłogi.
- No co, mnie nigdy nie chciał przefiukać tym kominkiem.
Harry przewrócił oczyma.
- Kobieto, to specjalny, rzadko używany kominek. W nagłych sprawach. A to była nagła sprawa. Hermiona nie miał ochoty zostać pożarta przez hieny z Czarownicy, Proroka, Magicznej Rozgłośni i innych takich żonglerów - ostatnie słowo powiedział ze złośliwą intonacją. - A ja nie chciałem zostać przez nich stratowany, Luno.
Lovegood prychnęła i czekała, a Hermiona uśmiechnęła się łagodnie. Widać było, że tych dwoje rozumie się doskonale.
- Poza tym, nigdy za bardzo nie prosiłaś o takie przefiukanie. Raz wspomniałaś, że chciałabyś...
- No właśnie, - przerwała Luna - a ty odpowiedziałeś, że ten transport jest zarezerwowany na specjalne okazję, wiec się nie narzucałam, ale to nie znaczy, że nie miałam ochoty, Harry. - Czarownica złożyła ręce na piersi.
- Ech... Okey, obiecuję, że się tak fiukniemy razem. W końcu jesteś żoną Aurora i twoje chęci nabierają rangi rzeczy poważnej, zwłaszcza... - Chciał powiedzieć coś o jej błogosławionym stanie, ale ugryzł się w język, bo nie chciał się zdradzać z domysłami, a tym bardziej nie chciał się rozczarować, w końcu pewności nie miał. - Zwłaszcza, - odchrząknął - że twój Auror bardzo cię kocha i jest w jednostce specjalnej. - Podszedł do Luny i ucałował ją w oba policzki. - Usiądźcie sobie, kobiety, prawdziwy mężczyzna zrobi wam prawdziwa kawę.
- Haaaaary, a ...
- Dodam do niej pieprzu
- a...
- papryki też
- a...
- Luna, zajmij się Hermioną, a mi daj zrobić w spokoju kawę.
- A co to ja jestem bagaż, żeby się mną zajmować? - Hermiona udała oburzoną.
- A cicho być... baby z nimi źle, a bez nich jeszcze gorzej - wymruczał Harry, na szczęści dla siebie pod nosem.
- Nie gniewaj się na to, że zakłócam wam sielankę, Lun. - Granger miała skruszoną i rozbawioną minę. - Jeśli zechcesz, zaraz wrócę do siebie. Harry zaproponował mi nocleg, bo wie, że nawet pod moim domem będą czyhać, tacy zawsze znajdą adres... Po twojej minie wnioskuję, że wiesz o co chodzi.
- Wiem, specjalne, popołudniowe wydanie Proroka zostało mi dostarczone dwadzieścia minut temu.... Nie chcesz tego czytać, Herm.
Zaciekawiona mina Hermiony przestała zdradzać zainteresowanie, gdy czarownica zobaczyła na twarzy przyjaciółki wyraz niesmaku i politowania dla tego, co ta zdążyła przeczytać.
- Jeśli chodzi o tego dupka, Malfoya, o zbytnio się nim nie przejęłam. Może lekki szok poprzestawia mu klepki na właściwe miejsca - uśmiech Luny zionął zjadliwością.
- Nie mów tak... Pierwszy raz w życiu widziałam, jak kona człowiek i to nie było miłe... Odratowali go pewnie tylko dlatego, że pomoc była na miejscu. - Hermiona wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać, ale wzięła głęboki oddech i się otrząsnęła.
- Och, przepraszam - Lovegood lekko pobladła. - Ja myślałam, że... No wiesz, że Rita przesadza, w końcu to syn wielkiego Malfoya, a ona jest łasa na sensację... Nie wiedziałam... Przepraszam, Hermiono.
- Nic się nie stało, w końcu ona bardzo rzadko pisze prawdę. O ile się nie mylę to było na pierwszej stronie, prawda?
- Niestety, choć zupełnie nie wiem dlaczego. O tym, że minister co rano wysysa krew ze szczuroszczetek nie napisali, a wybacz, dla mnie to jest ważniejsze. Malfoyów jest dość na świecie, a szczuroszczetki są zagrożonym gatunkiem.
Hermiona z niedowierzaniem wpatrywała się w Lunę. Zastanawiała się czy ona tylko udaje, żeby poprawić jej humor, czy rzeczywiście mówi serio. Chociaż znając Lunę...
- Hermiono, nie mniej takiej miny, obecna populacja szczuroszczetek wynosi tylko dwa tysiące, jak tak dalej pójdzie, zupełnie znikną.
No tak, Luna zawsze była inna. Wyraziła skruchę swoim nietaktem, a za chwilę mówiła coś o dziwacznych zwierzaczkach, które prawdopodobnie nie istniały, a według niej były zagrożone. Jedyne, co Granger mogła w tej sytuacji zrobić, to wzruszyć ramionami i oczywiście uczyniła.
- Skoro tak mówisz.
- A Skiter to kawał rury - dodała, ni z gruszki ni z pietruszki, Lovegood.
Hermiona, mimo wszystko, zerknęła na popołudniowe wydanie Proroka i przeczytawszy, jaką jest zimną, wyrachowaną i mściwą kobietą, prychnęła.
- Po części odgrywa się za to, co jej zrobiłam na czwartym roku - powiedziała i, widząc zaciekawienie w oczach dziewczyny Pottera, opowiedziała historię słoika oraz zamkniętej w nim reporterki w animagicznej postaci.
Kiedy Potter przyniósł tacę z trzema dużymi i parującymi kawami, zastał rozchichotaną Lunę i uśmiechniętą zawadiacko Hermionę.
- Siedziała w słoiku na twojej łasce? - Luna zatrzęsła się od śmiechu i odetchnęła. - Hermiono, ona ci do końca życia tego nie zapomni. Teraz będzie się pastwiła na tobie do upadłego! Ale mam nadzieję, że po wszystkim wyparzyłaś słoik. Taka Skiter może być toksyczna.
- Lu, ona jest toksyczna - powiedział Harry i usadowił się koło panny Lovegood.
- Mam nadzieję, że nie będę wam przeszkadzać - Hermiona chciała przerwać dyskusję o toksyczności reporterów Proroka.
- Przestań. Harry będzie spał na kanapie, a my sobie urządzimy babski wieczór.
- Hej! Dlaczego wy się macie dobrze bawić, a ja będę tu sam, biedny zziębnięty?!
- Nie, Luna, dzięki, ja chyba potrzebuje trochę spokoju.
W tym samym momencie Harry i Hermiona zaczęli protestować.
- Akurat spokój może ci teraz zaszkodzić. Nawiedzą cię Sangresy i kompletnie się załamiesz.
- O właśnie, Sangresy mogą być bardzo nieprzyjemne - podchwycił Harry, jednocześnie posyłając Hermionie spojrzenie, które mówiło, żeby się nawet nie pytała o to kim lub czym są Sangresy.
- Są okropne, nie powinnaś w takim stanie siedzieć sama i się zamartwiać. Pogramy sobie w coś.
- Ja idę jutro do pracy - zaprotestował Hermiona, ale z niezbyt wielkim zapałem.
- Ja też - podchwycił Harry.
- Ty nie prowadzisz tego okropnego śledztwa i nie będziesz jutro czytał na swój temat w gazetach i słuchał o tym w radio.
- Ale wiem, co to znaczy czytać na swój temat, a poza tym nie będziemy grali całą noc, możemy też po prostu siedzieć i poopowiadać sobie mroczne historie przed snem. Jak wolicie.
Hermiona tylko pokręciła głową. Z tą dwójka nigdy nie wygra i lepiej była zgodzić się niż z nimi walczyć, gdyż stała na straconej pozycji. Zresztą, może Luna miała rację, nie powinna być teraz sama, bo co by było, jakby znowu zaczął ja nawiedzać jakiś blond Sangres.

*
Trzy godziny później Hermiona była wykończona, ale było to przyjemne uczucie. I bez leku kładła się do łóżka. Nigdy nie sądziła, że eksplodujący dureń, może być tak męczący, ale też nigdy nie grała w niego razem z tym nieznośnym duetem.
Patrząc na tę dwójkę nie potrafiła sobie wyobrazić, że Harry mógłby być z kimś innym. Nawet z Ginny. Szczególnie, że ta traktowała Harry'ego bardziej jak brata niż jak materiał na męża. I tylko jedna osoba nie mogła się z tym pogodzić. Ale Ron stał się prawdziwym autsajderem. Nawet rodzina nie mogła się z nim porozumieć.
Hermiona westchnęła i jeszcze szczelniej nakryła się kołdrą. Było jej okropnie ciężko i wolała nie zastanawiając się nad tym, co czeka ją jutro. ***
Blaise wzdrygnął się nagle i otworzył oczy. Przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem rozglądał się po miejscu, w którym przysnął i z irytacją odkrył, że to jego gabinet. Przeklinając w duchu na swoją nieodpowiedzialność i zmęczenie wyprostował się na fotelu. Kremowy szpitalny koc zsunął się z jego pleców i z cichym „plask” wylądował na podłodze. Mężczyzna zmarszczył brwi- nie przypominał sobie by się przykrywał przed snem. Była to raczej niezaplanowana drzemka. Podniósł koc i położył na biurku. Przez chwilę bawił się jednym z rogów zastanawiając się któż mógł być tak miły i go przykryć, by w końcu pokręcić głową i spojrzeć na zegarek. Zbliżała się ósma i sądząc po słońcu za oknem , była to raczej ósma rano niż wieczorem. Wyglądało na to, że zasnął w środę, a obudził się w czwartek.
- Cholera - mruknął magomedyk wstając. Szybkim krokiem podszedł do metalowej szafki z kartami pacjentów i zaczął w nich szybko szperać poszukując tych, które należały do zarejestrowanych na dziś pacjentów. Zignorował przy tym nieprzyjemne ssanie w żołądku, obiecując sobie, że jak tylko znajdzie chwilę czasu to przegryzie coś w bufecie. Na razie miał jednak inne sprawy na głowie. Wyjął wszystkie potrzebne karty i wrócił do biurka. Przez chwile przeglądał je na stojąco, po czym odłożył w zgrabny stosik i chwycił kartę swego przyjaciela. Z nosem utkwionym w dokumentach skierował się do wyjścia. Nacisnął klamkę, otworzył drzwi i... Bum! Zderzył się w progu z Ginewrą Weasley. Papiery wyleciały mu z rąk i rozsypały się po podłodze, podobnie jak i kartki, które trzymała praktykantka.
- Patrz, jak leziesz, Wiewióra ! - wrzasnął kucając by wszystko pozbierać. Ginny również ukucnęła, a efekt był taki, że stuknęli się głowami. Zabini, przeklinając na czym świat stoi, zaczął zbierać papiery, masując sobie jednocześnie czoło.
- Przepraszam - powiedziała cicho czerwona ze wstydu dziewczyna ,podając swemu przełożonemu wynik testu alergologicznego Malfoya Juniora. Były Ślizgon rzucił jej spojrzenie spode łba i bez słowa zebrał pozostałe pergaminy. Następnie wstał i, wyminąwszy bez słowa dziewczynę w drzwiach, ruszył korytarzem w kierunku sali ,w której leżał jego przyjaciel.
`Głupia dziewucha' - myślał wymijając personel szpitalny. To nie pierwszy raz, gdy wpadli na siebie w drzwiach, ale nigdy wcześniej na nią nie tak nie nakrzyczał. Właściwie to od czasów Hogwartu nie użył określenia „Wiewióra” w stosunku do dziewczyny. Nagle poczuł się strasznie zawstydzony swoim zachowaniem. Już chciał się odwrócić i pójść przeprosić, jednakże widok dwóch jegomościów przed salą ,w której leżał Draco, skutecznie wywiało mu przeprosiny z głowy. Obaj ubrani byli w czarne szaty i takie same płaszcze. Na nogach mieli wysokie buty ze smoczej skóry, a w rękach trzymali różdżki. Obaj również mieli taki sam kamienny wyraz twarzy. Zabini rozpoznał bez problemu w jednym z nich swego byłego „kolegę” z roku - Harry`ego Pottera.
- A panowie do kogo? - spytał z umiarkowanym zainteresowaniem. Potter zdjął nogę z drewnianego krzesełka przy drzwiach i wyjął z kieszeni płaszcza zalakowana kopertę z pieczęcią ministerstwa, po czym podał ją magomedykowi. Blaise przez chwilę wodził między Aurorami wzrokiem, by w końcu wziąć list i przeczytać jego treść.
- Rozumiem, ale do tego chyba nie potrzeba aż panów dwóch? - odezwał się po chwili unosząc wysoko lewą brew i chowając list do kieszeni szaty.
- Właściwie to potrzeba, Zabini - odezwał się chłodno Potter. Uzdrowiciel zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Nie rozumiał dlaczego Ministerstwo przysyłało do zadania kilku pytań aż dwóch Aurorów. Obecność jednego całkowicie wystarczyła. Chyba...
- Według mnie to nie jest konieczne - zaczął powoli. Potter wyprostował się i zmrużył oczy. - Ale nie będę się kłóci z władzą - dodał z ironicznym uśmieszkiem. - Zapraszam, panowie - tworzył drzwi sali i zaprosił ich gestem do środka.
Draco oderwał wzrok od błękitnego nieba za oknem i spojrzał na gości. W jego oczach błysnęła złość na widok Pottera i plakietek aurorskich. W głębi serca Blaise wcale mu się nie dziwił - chyba nikt z jego znajomych nie miał tyle do czynienia z Brytyjskimi Służbami Aurorskimi co Draco Malfoy. Zamknął cicho drzwi i ruszył ku łóżku swego przyjaciela.
- Draco, panowie chcieliby ci zadać kilka pytań - oznajmił podchodząc do niego i zakładając stetoskop.
- Ale ja nie chce z nimi rozmawiać - warknął mężczyzna rzucając nieprzychylne spojrzenie swemu Nemezis z lat szkolnych.
- Malfoy, jesteśmy tu z polecenia Ministerstwa, więc bądź łaskaw nie utrudniać - oświadczył z powagą Chłopiec z Blizną, obserwując jak Uzdrowiciel bada pacjenta.
- Doprawdy? - zadrwił arystokrata spoglądając na drugiego Aurora, który wyczarowywał właśnie w powietrzu notatnik i samo notujące pióro.
Blaise uśmiechnął się pod nosem i zaczął mierzyć puls swego pacjenta. Nie był zaskoczony, iż był on nieco wyższy niż zwykle; Draco był tylko człowiekiem i jak każda istota ludzka denerwował się tego typu sytuacją.
- Malfoy - zaczął Potter, a w jego głosie zadźwięczała z trudem opanowywana złość.
- Słuchaj no, Potter. Jestem chory i nie mam ochoty z wami gadać, wiec powiedz temu swojemu ministerstwu by się wypchało smoczym łajnem - głos Dracona był nad wyraz spokojny. Aurorzy wymienili między sobą spojrzenia.
- Panie Malfoy, jeśli nie zgodzi się pan na tą rozmowę to... - zaczął drugi Auror.
- To? - zadrwił blondyn.
`No właśnie, co?'- pomyślał początkujący Auror, dwudziestoletni Alcest Grey. - `Najważniejsze jest dostarczenie go do Ośrodka Wypoczynku i Rekonwalescencji Magicznych Służb Aurorskich, nie musi być szczęśliwy z powodu ostatnich zajść.'
Widząc dokąd zmierza ta konwersacja, Blaise doszedł do wniosku, że wystarczy tego dobrego.
- Draco, proszę, uspokój się. Panowie zadadzą ci tylko kilka pytań związanych z ...- spojrzał na czarnowłosego pytająco. Właśnie, związanych z czym? Chyba nie ze śmiercią Moody`ego, gdyż te śledztwo prowadziła Hermiona Granger. Poza tym, po groźbach ze strony Lucjusza Malfoya Blaise szczerze wątpił w to, że Ministerstwo odważyłoby się zadawać jakiekolwiek pytania na ten temat.
- .. wczorajszym przesłuchaniem - dopowiedział Harry.
- Właśnie, wczorajszego przesłuchania - jeśli Zabini był równie zaskoczony tą odpowiedzią, co jego podopieczny, to tego nie okazał. Bycie Ślizgonem nauczył go wielu cennych zasad, a jedną z nich było nie okazywanie swoich emocji.
Emocje to cecha Gryfonów, Ślizgoni to skały, mój synu - mawiał swego czasu jego ojciec. Może to był powód, dla którego rozpadło się jego małżeństwo z Morganą - nie potrafił okazać jej uczucia... STOP! Nie powinien teraz o tym myśleć. Zwłaszcza, że Morgana było o stokroć chłodniejsza od niego i zbyt mocno zaangażowana w karierę, aby poświęcić się rodzinie. Poza tym, to go tylko rozpraszało...
- A co panowie chcieliby wiedzieć? - jadowity uśmiech Dracona miał właściwości toksyczne, a przynajmniej Harry był w tej chwili przekonany o tym, że takowe posiada. Czuł się od niego gorzej niż wcześniej.
- Chcemy wiedzieć w jaki sposób doszło do tego, że pan znalazł się w krytycznym stanie w Świętym Mungo i tylko to. Nie obchodzi nas to jak przedstawia całe zdarzenie prasa , chcemy krótkiej, zwięzłej relacji; relacji pacjenta, a nie dziennikarza -bardzo spokojnie, profesjonalnie i chłodno oznajmił Alcest, a Harry popatrzył na niego z uznaniem. Myślał, że będzie miał problemy z nowicjuszem. Nie miał. Nowicjusz mówił spokojnie w momencie, gdy on zacząłby warczeć. W rezultacie Potter odetchnął i nie zżymał się już na nieżyczliwe spojrzenie Zabiniego. Draco przewrócił oczami, poprawił poduszki i usadowił się w pozycji półleżącej.
- Chcecie prawdy. Nie ma sprawy. Zostałem wezwany na przesłuchanie z użyciem eliksiru prawdy i na nie przybyłem. A to, że jestem uczulony na jeden ze składników, to już mój problem, a nie ministerstwa. I to cała prawda.
Gdyby ironie sprzedawano, Draco byłby jeszcze bogatszy niż jest do tej pory.
- Panie Malfoy, czy pan powiadomił prowadzącego przesłuchanie o swojej alergii? - Grey udawał, że nie słyszy ironii Aurora.
- Oczywiście, że tak. Miałem nawet specjalne zaświadczenie. Czy ja wyglądam na Gryfona, żeby nie uzbrojonemu rzucać się na blanki?
- Nie wiem jak postępują Gryfoni, byłem Ślizgonem. A wracając do tematu, rozumiem, że panna Granger zignorowała...
- Nie panna Granger, tylko jej przełożony, który stwierdził, że przesłuchanie i tak musi się odbyć. - Pacjent wyglądał na coraz bardziej poirytowanego. - Dla Granger napisałem nawet specjalne oświadczenie, że wyrażam zgodę na przesłuchanie. Coś jeszcze, czy mogę mieć trochę spokoju?
- Jak to dla Granger? - Grey był zdumiony i na dowód tego uniósł obie brwi.
- Tak to, szlachetny panie, - Draco miał ogromną ochotę użyć słowa „baranie”, ale wołał nie robić tego wobec oficjalniej wizyty Aurorów, poza tym młody nie był do niego uprzedzony, a to było zadziwiające - że ona prowadzi sprawę, a przełożonego musi słuchać mimo wszystko. Nieważne, że jest bardziej od niego myśląca - uśmiechnął się podle. - Splinwood mnie nie lubi - dodał wyjaśniająco, widząc, że brwi młodszego z przedstawicieli aurorskich służb specjalnych podjeżdżają jeszcze wyżej. - Nic nie ma do mnie i do mojego ojca, a mój ojciec go szanuje, bo jest czystej krwi, ale nie przepadają za sobą. A mnie Splinwood nie trawi. Był przekonany, że zaświadczenie jest lewe... W sumie nie ma co się dziwić, nigdy chodzącą uczciwością nie byłem - ostatni zdanie dodał zmęczonym głosem i ziewnął szeroko.
- Co racja, to racja - oznajmił Harry. - Prasa i tak nie schodzi z panny Granger. Chciałem tylko jeszcze zapytać, w jakich okolicznościach odbyło się przesłuchanie.
- Trudno powiedzieć, że się odbyło, bo zdążyłem odpowiedzieć tyko na kilka wstępnych pytań... Pod drzwiami sali był obecny Magomedyk - pan Blaise Zabini, na którego teraz panowie mają okazję popatrzeć przy pracy.. - Zabini pokazał uzębienie w niewesołym uśmiechu; wyglądał teraz nieco jak szaleniec. - Potem zacząłem krwawić jak zarzynana świnia i wszyscy próbowali mnie ratować, a najskuteczniej Blaise. To by było na tyle. A prasa... Te kmioty niedługo napiszą, że Granger sama zabiła Szalonookiego i próbuje zwalić winą na mnie, Potter. Prasę proponuję olać.
- Pozwól, że tego nie zamieszczę w protokole rozmowy - Harry uśmiechnął się blado. Zaczynał się naprawdę cieszyć, że będzie „stróżem” Malfoya w Ośrodku. Konwersacja pełna zjadliwej ironii dobrze zrobi im obu.
- To chyba na tyle, prawda? - Młodszy Auror spojrzał niepewnie na Pottera.
- Och, teraz tak - Harry uśmiechnął się słodko, a wszyscy poczuli dziwne dreszcze na kręgosłupie.
- Potter, nie próbuj na mnie tych swoich numerów.
- Ale o jakie numery ci chodzi, ja jestem tylko miły, po za tym my obaj będziemy mieli dużo czasu na rozmowy.
- A kto powiedział, że ja będę z tobą rozmawiał? I jak to obaj?! - brwi blondyna zmarszczyły się gniewnie.
- Po prostu zostałem mianowany twoja osobista niańką.
Przez chwilę panowała niebezpieczna cisza. Grey wolał się nie odzywać i zrobił usta w ciup, Zabini zaś obserwował. Jego oczy w kolorze ciemnego bursztynu, pięknie kontrastujące z ciemnooliwkową skórą, wędrowały od Malfoya, do Pottera i z powrotem. Wyraz cierpienia na obu twarzach wydał mu się nieco przesadzony i zabawny. Domyślił się, że okropne stosunki między nimi musiały ulec ociepleniu, a jeżeli nie ociepleniu to chociaż neutralizacji. Pełna boleści mina Draco była wręcz komiczna.
- Akurat ty, Potter! - wybuchnął nagle Malfoy. - Z całego resortu Aurorów, akurat ty, członek jednostki specjalnej! Możesz mi powiedzieć, co ludzie z waszej jednostki mają do zrobienia w tym Ośrodku? Myślałem, że jesteś od specjalistycznej roboty! No, ale widocznie mam pecha giganta i muszę ciągle cię spotykać. Nie tylko na cmentarzu!
- Po prostu bardzo cię lubię i zgłosiłem się na ochotnika - Harry uśmiechnął się niewinnie, a Alcest musiał zacząć udawać napad kaszlu. Blaise natomiast wolał nic nie mówić, nic nie robić i nawet nie oddychać, naprawdę nie chciał, żeby Draco wyżył się na nim, a był do tego zdolny.
- O żesz k....! CO? Chyba nie nudziłeś się w oddziale specjalnym! - Malfoy opadł bezwładnie na łóżko. - Chcę umrzeć - mruknął.
- Właśnie, że ostatnio się nudziłem....
- Potter, czy na świecie nie ma już żadnych poważnych zagrożeń, że uwziąłeś się akurat na mnie?
- Och wiesz, wroga trzeba poznać.
- Twoim wrogiem jest Voldemort ! - Grey zachłysnął się słysząc to nazwisko, lecz nikt nie zwrócił na niego uwagi, a Draco zdziwił się jak gładko przechodzi mu przez usta. - Ja jestem tylko biedną ofiarą, na która się uwziąłeś!
- Draco, przyjacielu, sam rozumiesz, że Voldemort jest już trochę oklepany, a ty to jakby... powiew świeżości.
Harry z minuty na minutę bawił się coraz lepiej. Już nie mógł doczekać się sam na sam z Malfoyem.
- Wiesz, że ty jesteś psychiczny! Ta blizna musiał ci zaszkodzić bardziej niż wszyscy myśleli.
- Malfoy, nie martw się, jakoś się dogadamy. No młody, chodź, idziemy, trzeba złożyć raport.
- Potter mnie wykończy - oznajmił Draco, kiedy Aurorzy wyszli.
- Odrobina zdrowego humoru ci nie zaszkodzi. Myślałem, ze jest gorszy - odpowiedział Blaise, gotowy uciec z sali, jak tylko Malfoy zacznie skarżyć się, utyskiwać i wyzywać się na nim psychicznie. Draco jednak nic takiego nie zrobił.
- Czy to prawda, ze w tym walijskim ośrodku mają jakuzzi? - spytał po chwili z miną filozofa.
- Tak - odrzekł Zabini.
- A pole do gry w Quiddicha?
- Także, ale tobie bym nie radził się forsować, ewentualnie możesz spróbować jutro, ale nie dziś.
- Aha... Oddzielne sypialnie i pokoje wypoczynkowe?
- Owszem... A jeżeli nie jesteś kurującym się po podłym wypadku Aurorem, albo Aurorem wypoczywającym, ale zwykłym podejrzanym, to masz sypialnię z pilnującym cię pieskiem.... Ogromną sypialnię. Z dwoma wielkimi łóżkami... I nie patrz na mnie jak pufek-krwiopijca. - Zabini odgarnął z oczu grzywkę i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Tylko nie pufek, Blaise... A Potter pewnie chrapie jak troll i nic nie pomoże największa sypialnia - sarknął złośliwie Draco.
- Jak znajdziesz w tym chociaż jeden pozytywny element, to wyślij mi sowę - Zabini wziął się pod boki i posłał Malfoyowi pełen irytacji półuśmiech. - Muszę obejrzeć jeszcze kilku pacjentów. Ach! Zapomniałbym. Maja tam też taki mugolski wynalazek w jedynej sali, z której zdjęto pole magiczne. Nazywa się kino domowe.

*
- Panowie musieli się lubić w szkole? - Grey niepewnie zapytał Harry'ego. Było to jego pierwsze spotkanie ze sławnym Aurorem i nie wiedział zbytnio jak ma się wobec niego zachować.
- Ja i Malfoy? Jesteś tylko dwa lata młodszy i chodziłeś do Hogwartu, a nie wiesz... No, może i nie wiesz... Och bardzo się lubiliśmy, gdyby dano nam taką możliwość utopilibyśmy jeden drugiego w łyżce wody, a później odtańczyli kankana nad jego grobem. I nie mów mi pan, jestem Harry. Po prostu Harry. A teraz chodź czeka nas naprawdę niewdzięczne zadanie.
Widząc zdziwioną minę partnera, Harry uśmiechnął się pokrzepiająco i powiedział tylko dwa słowa.
- Robota papierkowa.

***
Hermiona przybyła do pracy równo o godzinie dziewiątej. Z niepokojem zauważyła, że wszyscy jej się przyglądają i szepczą po katach. No tak, znowu stała się tematem ministerialnych plotek. Z ulgą dotarła do swego gabinetu i schowała się w nim. W tym momencie była wdzięczna, że nie pracuje już w dużej grupie osób, że może ukryć się, za solidnymi, drewnianymi drzwiami i w spokoju pomyśleć.
Czekał ja naprawdę ciężki dzień. Mnóstwo roboty papierkowej. Musiała złożyć raport dotyczący wczorajszego zajścia i nie było to wcale przyjemne.
Przyjemne nie było, ale wiedziała, że sobie poradzi i sobie poradziła. Poradziła sobie także z wszystkimi papierzyskami i, o dziwo, nie zaczęła kląć jak szewc, przeczytawszy w dzisiejszym Proroku jaka jest okropna. Doczytała się też, że Draco ląduje w Ośrodku Wypoczynku i Rekonwalescencji Magicznych Służb Aurorskich i uśmiechnęła się pod nosem. Harry wieczorem dostał, jak każdy doświadczony Auror, sowę z informacją o tym fakcie i stwierdził, że zgłosi się do pilnowania Malfoya. Oczywiście nie miał większej konkurencji.
`Chociaż ci dwaj uciekną na dwa dni od całego zamieszania' - pomyślała niewesoło. Prasa nie zostawiała na niej suchej nitki i nie zanosiło się na zmiany. Uzbroiła się jednak w cierpliwość i zimne nerwy, i znosiła wszystkie spojrzenia pełne współczucia lub pogardy w absolutnym spokoju. Przynajmniej na zewnątrz. Kiedy późnym popołudniem przybyła do domu, czuła się zmęczona i z lubością wyciągnęła się w fotelu z filiżanką orzechowego cappucino.
Ledwo jednak spoczęła w obszernym pokoju, który nazwały z Tonks salonem, usłyszała gwałtowne pukanie do drzwi. W pierwszym momencie pomyślała, że to prasa i nie chciała otwierać. Pukanie jednak przybierało na sile i Hermiona ,przez wzgląd na sąsiadów, postanowiła otworzyć. Nie sprawdzając się, kto stoi za progiem, uchyliła drzwi I był to jej błąd. Na widok mężczyzny, który przyszedł złożyć jej wizytę, próbowała zatrzasnąć je z powrotem, ale Lucjusz Malfoy był szybszy i silniejszy. Nie zważając na sprzeciw gospodyni wszedł do środka i zmierzył wnętrze mieszkania pogardliwym spojrzeniem. Na końcu spojrzał na Hermionę, a ona poczuła się jak mała dziewczynka, która ubrudziła sukienkę komunijną jeszcze przed rozpoczęciem uroczystości.
- Proszę natychmiast opuścić moje mieszkanie! - krzyknęła.
`Raczej mieszkanie Tonks' - pomyślała, ale szybko oddaliła tę myśl. Mieszkała razem z przyjaciółką, ale dokładała się do opłat i mogła uważać mieszkanie za swoje.
- Nie bój się, opuszczę to lokum, ale najpierw mam ci coś do powiedzenia...
- Ale ja nie chce pana słuchać!
- Nie zawsze dostajemy to co chcemy, nieprawdaż, panno Granger?
- Pana szef powinien coś o tym wiedzieć, a teraz proszę wynosić się z mojego domu, nie życzę sobie przebywać w pana towarzystwie! - Była zarumieniona z tłumionej złości.
- To jest akurat bez znaczenia. Posłuchaj, głupia szlamo, masz natychmiast zostawić mojego syna w spokoju, po pożałujesz, że się urodziłaś.
- Słucham?! - prychnęła jak rozwścieczona kotka.
Lucjusz miał wrażenie, że poczęstuje go pazurami, co jeszcze bardziej ubodło jego miłość własną. Takie nic mugolskiego pochodzenia powinno milczeć w jego obecności i lizać mu buty, kiedy łaskawie raczy odwiedzić zamieszkałą przez nie norę.
- Mój syn nie zawsze wie, co jest dla niego dobre. Mam nadzieję, że ty jesteś mądrzejsza. Głupotą byłoby ryzykować własne życie.
- Nie wiem, o co panu chodzi - powiedziała bez grama szacunku, który marzył się Malfoyowi.
Rzeczywiście nie miała pojęcia, dlaczego mówi do niej w ten sposób, była zbyt rozzłoszczona jego impertynencją, zbyt zmęczona, żeby się zastanawiać nad takimi drobiazgami.
- Uważaj na to, co mówisz i jak mówisz, mugolska zdziro! - Lucjusz wpadł w jeszcze większy gniew.
Hermiona przyłożyłaby mu na odlew w twarz, gdyby nie wyraz jego oczu. Błysk nienawiści na granicy szaleństwa przestraszył ją na tyle, że nie podniosła ręki. Poczuła pod powiekami łzy bezsilnej wściekłości i upokorzenia, ale opanowała je i mężnie przełknęła. Na pewno nie będzie płakać przy tym skończonym chamie.
- Mało mnie obchodzi, co robi pan, a tym bardziej, co robi pański syn, oczywiście pomijając okoliczności śledztwa które prowadzę. - Z ulgą usłyszała, że jej głos nie drży. - Jeżeli to wszystko, to żegnam, nie mam ochoty dłużej na pana patrzeć i pana słuchać, panie Mam Wszystkich W Dupie, Bo W Moich Żyłach Płynie Krystalicznie Czysta Krew I Mogę Kupić Za Swoje Galeony Całą Wielką Brytanię.
Uderzył ją w twarz. Mimo jego bezczelności, mimo tego że traktował ją jak szmatę, tego się nie spodziewała. Odwróciła się, żeby nie widział jej łez. Policzek piekł ją żywym ogniem. Przestraszyła się jeszcze bardziej, ale, na Merlina, nic nie skłoni jej, aby okazać słabość wobec tego człowieka, a tym bardziej aby okazać strach. Popatrzyła na niego wyzywająco, a jej kpiący uśmiech trochę go ostudził.
`Zachowuję się jak mój niedorozwinięty, szalony syn' - pomyślał.
Nie miał ochoty odpowiadać za pobicie Aurorki pełniącej śledztwo, w którym podejrzanym jest jego pierworodny.
- Nikt się o tym nie dowie... To nie jest chyba wina Dracona, że jego ojciec nie grzeszy manierami... Odbiło się to tylko nieco na jego wychowaniu - zakpiła, świadomie igrając z ogniem, świadomie prowokując go, żeby zrobił coś strasznego.
- Nie dowie się, Granger - odrzekł zimno. - Nie dowie się o niczym i nie dowie się nikt, inaczej czeka cię marny los. Tak samo marny los cię czeka, jeżeli nadal będziesz uwodzić mi syna, szlamiasta dziwko . - Poczuł dziwną satysfakcję i lekką ulgę.
Wiedział, że albo ja znieważy, albo ją zmaltretuje, nie pomijając wszystkich znanych mu klątw. Nie pomagał mu fakt, że Granger była ładna. Naprawdę ładna tą delikatna, świeżą urodą młodej, niewinnej kobiety. To powodowało w nim jeszcze większą złość. Jej zimny śmiech i pogardliwie wydęte usta sprawiły, że zapragnął ją brutalnie zgwałcić i zwyczajnie, po mugolsku, zmasakrować jej twarz. Musiał na sekundę zamknąć oczy, żeby się opanować.
- Jak pan śmie? - śmiech czarownicy urwał się bardzo szybko i patrzyła teraz na niego oczyma pełnymi obrzydzenia i zimnej wzgardy. - Jak pan śmie mi insynuować coś takiego? Wy, Malfoyowie, myślicie, że cały świat się kręci wokół was. Niedorzeczność. Ale nawet Draco wyśmiałby pana, gdyby to usłyszał
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości, brudna szlamo!
- Hola! - Hermiona bardzo szybko skierowała na jego pierś różdżkę. - Nie zawaham się przed Cruciatusem, jeśli jeszcze raz mnie obrazisz. Mam swoją godność!
Zaskoczony Lucjusz, uśmiechnął się jedynie zimno.
- Mam nadzieję, panno Granger, że jest w istocie tak jak mówisz... Oczywiście nie chodzi mi o twoją wyimaginowana godność, - wypluł to słowo z najwyższą pogardą, a jego oczy powiedziały jej wszystko, co myśli na ten temat - ale o to, co mówiłaś wcześniej. Masz się trzymać z dala od mojego syna.
- Proszę wyjść. Wyjść i nigdy więcej nie przychodzić
- Do tej nory, w której mieszkasz razem z Tonks?- prychnął sarkastycznie. - Przyjdę tylko wtedy, jeżeli dasz mi powód i odłóż to... - wskazał na różdżkę w ręku Hermiony. - Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Wyszedł i cicho zamknął drzwi.
Ten cichy odgłos podziałał na nią gorzej niż podziałałoby trzaśnięcie drzwiami. Zaczęła rzucać przekleństwa na wszystkie możliwe obiekty w zasięgu jej wzroku. I, gdy zdemolowała już cały przedpokój, poszła do „salonu”. Czuła się dziwnie otępiała.
Kiedy kwadrans później wróciła Nimfadora, wrzasnęła, widząc w jakim stanie jest mieszkanie. Po czym, przerażona wbiegła do pokoju, w którym, skulona w fotelu pochlipywała Hermiona. Krzywołap właśnie wskoczył na jej kolana, gdzie, wtulony, zaczął głośno i pocieszająco mruczeć.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4077
4077
4077
4077
4077
4077
33 Wielkanocny koszyczek DRUK ,150,4077,pobierz (2)
4077
4077 ac W klusie

więcej podobnych podstron