ABRARA KABARA - NO, JAKOŚ TAK
- Nie, Granger, nawet się nie waż. Nie dotykaj mnie, Granger!! No, dobra, ostrzegałem cię…
- Au! Co pan robi?
- Zamkniesz w końcu tę swoją gryfońską niewyparzoną czy życzyłabyś sobie, żebym ci pomógł? Bo jeśli to drugie, to ja bardzo chętnie.
- Czy nie mógłby pan poleżeć spokojnie przez pięć minut?!
- Spokojnie?! Granger, obok ciebie nie da się leżeć spokojnie. Stać, siedzieć, cokolwiek!! Nie patrz tak na mnie i, niech to szlag, zabieraj to żelastwo!!!
- To tylko kociołek…
- Kociołek?? Po raz pierwszy na oczy taki kociołek widzę.
- A na nos…?
- Nie łap mnie za słówka, Granger!
- A za co mam łapać?
- Grrrr…
- Dobrze, już dobrze. Hej! Co pan robi?!
- Zabieram się stąd, skoro ty nie chciałaś.
- Nigdzie pan nie idzie. Takie są rozkazy dyrektora…
- Chcesz wiedzieć, gdzie mam dyrektora?!
- Wolę nie.
- Jednakowoż…
- Wolę nie!
- Mówiłem, żebyś mnie nie dotykała!
- To jak mam panu usunąć to paskudztwo?
- Poradzę sobie.
- Wątpię.
- Po co ci ten… eee… kociołek?
- Eliksir.
- Eliksir co?
- Jest.
- W środku?
- Mhm.
- Elokwencja, Granger, gdzie twoja sławna elokwencja?
- Tam gdzie i pana małomówność.
- Robimy się zgryźliwi, co?
- Nie - to ja robię się zgryźliwa. Mam niemiłe wrażenie, że pan zgryźliwość wyssał z mlekiem matki.
- Grrrr…
- Proszę to wypić.
- Nie.
- To nie była prośba.
- Kto tu jest Mistrzem Eliksirów?
- Ten, kto ma połamaną różdżkę, pozostałości dowcipu Irytka umiejscowione dość głęboko w pośladku i nieco zaćmiony umysł, zdaje się.
- Poddaje się.
- Tak szybko? To do pana nie podobne.
- Przestań mnie irytować.
- Nawet mi coś podobnego przez myśl nie przeszło. Pije pan czy nie?!
- Eee…
- To znaczyło nie?
- Nie.
- Czyli oznaczało: tak.
- Dorwę cię jeszcze w swoje ręce, Granger.
- Prosiłabym o ich wcześniejsze umycie. Trochę się panu lepią.
- Nie skomentuję.
- A szkoda. Ponawiam zapytanie.
- Piję. Granger?
- Taaak?
- Co to za eliksir?
- Rozkoszna Tortura, profesorze Bardzo-Wszystkich-Irytuję-Snape.
- Tak też myślałem.
- Nie wiem, dlaczego się pan uśmiecha.
- Uśmiecham się?
- Wyraźnie.
- Hm. A teraz?
- Nie, teraz już nie.
- A więc - na czym skończyliśmy?
- Rozkoszna Tortura.
- Aha. No więc, tak też myślałem. Granger?
- Taaak?!
- A tak naprawdę?
- Eliksir Znieczulający.
- Jestem mężczyzną.
- Jak widać na załączonym obrazku.
- Nie mogę tego wypić. Jestem mężczyzną.
- Oo! A to nowość. „Eliksir Znieczulający jest to eliksir… bla, bla, bla… przeciwwskazania: kobiety w ciąży, wampiry, krogulce złociste, gumochłony…” To pańskie słowa. Przegapiłam moment o mężczyznach, czy najzwyczajniej w świecie go tam nie było?
- Twardy, Granger, twardy. Mężczyzna musi być twardy.
- Ja bym powiedziała, że to zależy od sytuacji.
- Coś sugerujesz?
- Pije pan czy nie?
- Nie.
- Ostatnie słowo?
- Niech cię dunder świśnie!
- O trzy za dużo. No dobrze, skoro woli pan bez…
- Żadnego bzu. Ewentualnie chryzantemy.
- Bez eliksiru.
- Och, doprawdy, Granger?
- W takim razie liczę do trzech.
- To może do pięciu. Umiesz?
- Podołałabym. Jednakowoż wolę do trzech.
- Mam! Siedem. Siódemka jest silną magiczną liczbą…
- To może jednak eliksir?
- Licz.
- Do trzech?
- Na Merlina, Granger, licz!
- Raz…
- Au!! Ty… ty… ty… potworze!!
- Och, jestem pewna, ze stać pana na bardziej obraźliwe obelgi pod moim adresem.
- Miało być do trzech!!
- Po ostatniej kwestii doszłam do wniosku, że to panu obojętne.
- Pożałujesz tego.
- Ale jest jedna dobra strona…
- Tak. Drugi pośladek.
- Też. Ale chodziło mi raczej o to, że podziałał element zaskoczenia.
- I to ma być ta dobra strona?
- W każdym razie lepsza.
- Polemizowałbym.
- No i pozbył się pan tego drutopodobnego czegoś… Przynajmniej w większości.
- Granger… Być może uznasz, że się czepiam szczegółów, ale…
- Tak, profesorze?
- Co to znaczy, do cholery, w większości?!
- To znaczy, ze jedna malutka część została…
- Oszczędź mi szczegółów.
- …w środku.
- Och, nie.
- Niestety, tak. Eliksiru?
- Poproszę. Granger?
- Tak?
- Nie tego.
- ??
- Tego.
- Protestuję. To nie jest eliksir!
- Ależ jest. Zadziwiająco skuteczny.
- Nie wypije pan tego!
- Hm, chcesz się założyć, Granger?
- To mi wygląda podejrzanie. Chce się pan otruć, tak?
- O niczym innym nie marzę. Ale nie dziś. Dziś chcę się tylko upić.
- Alkohol?!
- Bingo, Granger. Dołączysz się?
- Nigdy w życiu!!
***
- Widzisz tam to, co ja?
- Mhm.
- Czekaj, Granger, skąd wiesz, co ja widzę?
- Nie wiem. A rzeczywiście to pan widzi?
- Mhm.
- Aha. No to w porządku.
- Granger?
- Taaak?
- Możesz łaskawie zabrać tą czuprynę z mojej szaty?
- To rozkaz?
- Nie, skądże. Delikatna sugestia. Granger!!! Co ja ci powiedziałem?!
- Mówił pan, ze to tylko delikatna sugestia.
- Grrrr!
- Profesorze…?
- Pij, Granger. Zauważyłem, że alkohol zamyka ci usta.
- Czy to coś nadal tam jest?
- Masz na myśli…?
- Mhm.
- Nie, wybrało się na spacer po zamku. Urocze widoki.
- Tak tylko pytam… To może jednak wyjąć…?
- Ani mi się waż!
- To dobrze.
- Dlaczego?
- Bo… Nie bardzo mogę się podnieść…
- Chwała ci Merlinie za to!
- Profesorze…?
- Śpij, Granger.
- Mhm.
- Cóż za upiorna dziewucha!
- Słyszałam…
- Śpij!!
***
- Albusie… Czy sok dyniowy, który spożywaliśmy w twoim gabinecie…?
- Słucham cię, Minerwo.
- Czy jesteś pewien, że on był, no wiesz, świeży?
- Jak najbardziej. Źle się czujesz?
- Nie. Tylko… Mam omamy.
- Zezowate gnomy w czapeczkach świętego Mikołaja? Króliczki playboya tańczące polkę z Ministrem Magii? Zielone puchate stworzonka całujące namiętnie Argusa Filcha? Białe, koronkowe pończoszki na nogach profesor Umbridge? A może - panna Granger i profesor Snape w dwuznacznym uścisku, w stanie wskazującym na spożycie…?
- To… To ostatnie, Albusie. Dodałabym do swojej wizji wietrzące się pośladki Mistrza Eliksirów.
- Tak. Ewidentnie nieświeży. Do skrzydła szpitalnego, Minerwo!
***
ABRARA KABARA - NO, JAKOŚ TAK c.d.
- Granger… Czemu tak na mnie patrzysz?
- Próbuję zachować w pamięci ten komiczny widok.
- Uważaj. Gryzę.
- Jakie to dziwne uczucie: widzieć, że potrafi pan przez dziesięć minut nie pluć jadem.
- Nie zwykłem pluć przez sen.
- Ale mimo to…
- Szlaban!
- Co?!
- Szlaban. Ogłuchłaś?
- Za co?
- Za nadużycie alkoholu.
- Ale to przecież pan mnie upił!
- Co nie zmienia faktu.
- Grrrr!
- Hej! To była moja kwestia!
- Może mnie pan puści?
- A czy ja cię trzymam, Granger? Wyplącz te swoje kończyny z mojej szaty sama. Ja ich nie dotykałem.
- Profesorze?
- Nie próbuj na mnie żadnych gryfońskich sztuczek!
- Dlaczego pan uważa, że zamierzam?
- W tempie błyskawicznym zmienił ci się wyraz twarzy.
- Gdyż właśnie… ekhm…
- Do stu piorunów, Granger - wyduś to z siebie!
- Gdzie spożywaliśmy… eee… rozmawialiśmy wcześniej?
- Pod klasą transmutacji.
- Nie wiedziałam, że wystrój wnętrza może tak diametralnie ulec zmianie w ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut.
- Rzeczywiście. Hm. W dziwnie znajomym kierunku nastąpiła ta zmiana. Tu jest niemal jak w moim gabinecie. Do stu piorunów - to JEST mój gabinet!!
- Ekhm… Nie przypominam sobie, abyśmy zmienili lokalizację.
- A to oznacza, że…?
- A to oznacza, że uraczyliśmy kogoś niezwykłym widokiem. Panna-Ja-Wiem-To-Wszystko-Granger z Gryffindoru oraz Profesor-Bardzo-Wszystkich-Irytuję-Snape, pogromca Gyfonów, chwilowy ekshibicjonista, złączeni w pijackim uścisku.
- Zaciekawił mnie fragment: chwilowy ekshibicjonista…
- Szata.
- O, Merlinie! A jeśli to był uczeń?!
- Nie sądzę. Obudzilibyśmy się wtedy na boisku Quidditcha.
- Ciekawi mnie twój tok rozumowania.
- Nie musi pan syczeć. I tak mówi pan niewyraźnie. Po prostu w korytarzu nie zmieściliby się wszyscy, którzy chcieliby nas obejrzeć.
- Przekonuje mnie twoje wersja, Granger.
- Co robimy?
- Ty rób co chcesz. Ja właśnie zamierzam wyrzucić pewną smarkulę za drzwi.
- Nie może pan tego zrobić! Jestem nieuczesana.
- Jak zawsze, Granger. Nie irytuj mnie, bo mogę ci zrobić coś gorszego.
- Na przykład?
- Zawsze uważałem, że jesteś wyjątkowo niesubordynowana.
- A co z panem?
- Co masz na myśli?
- Drut.
- O ile się nie mylę, ten element mamy już za sobą.
- Nie do końca.
- Rzeczywiście. Granger?
- Tak?
- Myślisz, że można z tym żyć?
- Eeee… Na moje oko ma pan już zbyt wiele rzeczy w dupie, aby jeszcze pomieścić i ten kawałek drutu.
- Drugi szlaban.
- Ale ja chciałam tylko rozluźnić sytuację!
- Lepiej rozluźnij PALCE, bo rysujesz paznokciami moje biurko. To bardzo delikatne drewno!
- To jak z tym drutem?
- Udam się do Poppy.
- Jak pan sobie chce. Mogę w takim razie wyjść?
- Czekaj, Granger. Miałem cię przecież wyrzucić.
- Ach, tak - zapomniałam. Tylko proszę nie zapomnieć o tych rękach. Rozumie pan, prałam szatę.
- Nie będziesz mi dyktowała warunków, Granger. I tak miałem umyć…
- Niech się pan pospieszy!
- Już.
- Nie, proszę mnie nie łapać w tym miejscu!
- ??
- Mam łaskotki.
- Aha. A tu może być?
- Tak.
- Wiesz, co, Granger?
- Nie wiem.
- Jesteś trochę ciężka. Może zmodyfikujemy plan?
- Jakieś sugestie?
- Usiądź na biurku, owiń nogi wokół mnie. Oficjalna wersje będzie taka, że się opierałaś.
- Rozumiem. Pomysłowe.
- Granger, możesz łaskawie uważać na moje wrażliwe pośladki?!
- Przepraszam.
***
- Znów dostałeś O?
- Czy to nowość? Snape mnie nienawidzi.
- Nie da się ukryć. Czy my naprawdę musimy tam iść?
- Ron, chcesz odzyskać kociołek czy nie?
- Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to… nie.
- Dobra. To tu. Kto wchodzi pierwszy?
- Na pewno nie ja.
- Ja też nie. Snape mnie potraktuje pierwszą lepszą klątwą.
- Razem.
- Na trzy. Raz… Dwa… Trzy…
- ??
- Cii… Wycofujemy się, Ron.
- Myślisz, że nas usłyszał?
- Myślę, że nie. Ale na wszelki wypadek oddalmy się trochę.
- Zamknąłeś za sobą drzwi?
- Mhm.
- Harry?
- Tak?
- Powiedz, że nie widziałeś tego, co ja.
- Zależy, co ty widziałeś.
- Ta dziewczyna, która siedziała na biurku i obejmowała nogami kogoś, kto dziwnie przypominał Snape'a z gołymi pośladkami, to nie była Hermiona.
- Skoro tak mówisz…
- Chciałem się tylko upewnić.
- Myślisz, że powinniśmy wpaść później?
- Zdecydowanie.
***
- Trzymasz się?
- Mhm.
- Dobra, podnoszę cię.
- Au! Czemu znów mnie pan upuścił?
- Twoja różdżka mi się wbija.
- Gdzie?
- W…
- Dobra, wycofuję pytanie.
- Możesz ją wyjąć?
- I gdzie mam ją włożyć?!
- Decyzja należy do ciebie, Granger. Nie obchodzą mnie twoje perwersyjne praktyki, dopóki narzędzie zbrodni nie wbija mi się we wrażliwe miejsca.
- To było nie na miejscu. Nie mam drugiej kieszeni, a ręce mam zajęte.
- Granger!
- Dobrze, wezmę do ust.
- Wystarczy, że nie będziesz wbijała tam tego patyka.
- Różdżkę!!!
- Aha. Dobra, rób, co chcesz. Trzymasz się?
- Tak.
- O, Merlinie! Takie to drobne, a tyle waży.
- To moja siła ducha.
- Waga ducha, chyba. Uwaga, rzucam…
- Au! To bolało!!!
- Myślisz, że jak kogoś wyrzucam za drzwi, przygotowuję mu wcześniej materac?
- Jest pan…
- Myślę, że nie chcesz skończyć tego zdania, Granger. I tak masz już dwa szlabany. Widzę cię tu jutro o osiemnastej.
- Nie możemy sobie tego… eee… podarować?
- Jak myślisz?
- Myślę, że nie.
- Dobranoc, Granger!
***
- Wejść!
- Eeee… Dzień dobry, panie profesorze.
- Daruj sobie, Granger, te uśmieszki. Nic mnie dziś nie powstrzyma przed znęcaniem się nad twoim biednym… ekhm... duchem.
- Rozumiem. Jak tam drut?
- Zamknij usta, albo potraktuję cię Cruciatusem.
- To dyrektor to zrobił.
- Co? Potraktował cię Cruciatusem? A myślałem, że już bardziej nie potrafię go szanować…
- Przetransportował. Nas. Do. Pańskiego. Gabinetu.
- Nerwowa ta dzisiejsza młodzież. Nie zaciskaj tak ust, bo zaczynasz parę uszami wypuszczać.
- Parę? Parę pluszowych króliczków?
- Nie wymawiaj tego słowa na „P” w moim gabinecie!
- Którego? Aaa - pluszowych? To może zmienimy na, hm, różowych, na przykład…
- Tracę cierpliwość.
- Już się boję.
- A więc mówisz, że to Dumbledore. Chwała ci, Merlinie. Więc tylko on nas widział.
- Niezupełnie… Z tego, co wiem, widziała nas jeszcze profesor McGonagall, Harry, Ron i jeszcze jakiś pierwszoroczniak z Hufflepuffu. Ale ten ostatni się nie liczy, bo wpadł na nas w trakcie poszukiwania swoich okularów.
- To skąd w ogóle wie, że na nas wpadł?
- Wrażenia dotykowe.
- Pierwszoroczniak z Hufflepuffu dotykał moich…?
- Prawdopodobnie.
- Kolejny szlaban.
- Ja?! Za co?
- Za to, że się z tobą upiłem, spałem na korytarzu, zostałem zmolestowany przez jakiegoś niedowidzącego Puchona, skompromitowałem się przed dyrektorem, stałem się obiektem drwin Pottera i dlatego, że znów się nie uczesałaś, Granger. Wystarczy?
- Tak jakby.
- A teraz przejdźmy do szlabanu.
- Nie mogę się doczekać.
- Widzisz tą szafę?
- A jeśli powiem, że nie?
- To dostaniesz czwarty szlaban.
- Widzę.
- W środku jest chyba z dziesięć tysięcy starych ksiąg. Posegregujesz je w kolejności alfabetycznej.
- Przez trzy szlabany?! To niewykonalne!
- Oczywiście, że nie przez trzy. Tylko dziś.
- Grrrr!
- Zaczynaj. Tylko uważaj, bo te drzwi się… no, właśnie… zatrzaskują.
- …ak się… … … … omu… … .. ie!
- Głośniej, Granger, nic nie słyszę!
- JAK SIĘ STĄD ZARAZ NIE WYDOSTANĘ, KOMUŚ SIĘ OBERWIE!!!
- Poczekaj, zaraz coś wymyślę. Tyle, że połowa twojego ciała, na dodatek ta bardziej ponętna połowa, wystaje poza szafę i nie mogę się skupić.
PUK PUK
- Wejść!
- Dzień dobry, panie profesorze.
- Dzień dobry.
- Mam pewien problem.
- Słucham, Malfoy. Bądź tylko łaskaw się streszczać.
- Otóż, dziś rano Potter i Weasley wypróbowali na Goylu Zaklęcie Swobodnego Zwisu i teraz nie możemy go ściągnąć z sufitu…
- Wybacz, Malfoy, ale mam teraz poważniejsze problemy.
- Właśnie zauważyłem. Nie chciałbym być wścibski, ale dlaczego z pana szafy wystaje tyłek Granger?
- Więc nie bądź wścibski. A teraz się wynoś.
- Jak pan sobie życzy.
- Malfoy!
- Tak, profesorze Snape?
- Skąd wiesz, że to tyłek Granger?
- Ekhm… W takim razie ja już nie przeszkadzam. Zapytam profesora Flitwicka, na pewno zna przeciwzaklęcie.
- Granger? Słyszysz mnie? Poczekaj chwilę, gdzieś mam przeciwzaklęcie.
5 minut
10 minut
15 minut
- Mam!! Secundo flegalis!
- Nie. Muszę. Chyba. Przekonywać. Że. Jestem. Strasznie. WŚCIEKŁA!!!
- Ucisz się, kobieto. Sama jesteś sobie winna, trzeba było mnie wysłuchać do końca.
- Aaaargh!!!
- Granger?
- Mhm?
- Zdajesz sobie sprawę, że ugryzłaś mnie w ucho?
- Tak jakby.
- Zdajesz sobie sprawę, do czego jestem zdolny, kiedy kobieta gryzie mnie w ucho?!
- Tak jakby…
- Zdajesz sobie sprawę, że jestem skłonny oddać?
- Och!
- Owszem.
- Co pan robi?!
- Zamierzam oddać.
- O, Merlinie!!!
- Granger, gdzie idziesz? Granger! Zaczekaj!!! O, nie - tym razem ci to nie ujdzie na sucho!
- Aaaaaa!!!
***
- Harry…
- O, cześć, Ron. Byłeś na kolacji?
- Mhm. Właśnie wracam.
- Możesz mi podać notatki z transmutacji? Leżą na łóżku Neville'a.
- Harry…
- No?
- Pamiętasz, jak wczoraj szliśmy do Snape'a po kociołek?
- Wtedy, kiedy zdawało się nam, że widzimy Hermionę?
- Mhm. Tylko trochę wcześniej.
- ??
- Pamiętasz, jak mijaliśmy profesor McGonagall, rozmawiającą z profesorem Dumbledorem o zatrutym soku dyniowym?
- Taaak…
- No więc - oni chyba mieli rację. Ktoś MUSIAŁ zatruć sok dyniowy.
- Dlaczego tak uważasz?
- Dziś znów miałem halucynacje…
- ??
- Przed chwilą w pokoju wspólnym widziałem… To znaczy, wydawało mi się, że widziałem… Snape'a i Hermionę. Ona uciekała, a on ją gonił z krzykiem.
- Snape krzyczał?
- Coś o tym, że nie spocznie, dopóki jej nie odgryzie ucha. A potem Hermiona uciekła do dormitorium.
- Ron…
- Wiem, głupie, nie?
- Mhm. Podasz mi te notatki?
***
- Witaj, Severusie! Co cię do mnie sprowadza?
- Hm… Wczoraj… troszeczkę się wygłupiłem.
- ??
- No, dobrze! Bardzo się wygłupiłem.
- Nie szkodzi.
- To dobrze, bo… Nie szkodzi?
- Nie szkodzi, Severusie. Nawiasem mówiąc, bardzo mi się wczorajsze zdarzenia podobały.
- Podobały?
- Tak. Myślałem nawet, żeby je trochę… hm… ubarwić, ale się powstrzymałem.
- Chyba dla własnego spokoju nie powinienem pytać, co to był za pomysł.
- Zaiste, nie powinieneś.
- No więc… Pójdę do siebie, dyrektorze.
- Gdybyś miał jakiś problem, powiedzmy… natury drucianej… jesteś tu zawsze mile widziany.
- Dyrektorze!
- Tylko sugeruję.
- Pozbyłem się mojego problemu. A co do innych, proszę się nie martwić. Na razie do największych zalicza się fakt, że pan Malfoy rozpoznaje pannę Granger po... tej części pleców, gdzie tracą one swą szlachetną nazwę…
- ??
***
- Granger!!!
- Och!
- Zatrzymaj się, głupia dziewczyno!
- Intuicja podpowiada mi, że nie byłoby to rozsądne…
- Stój! Zmieniłem zdanie! Nie zamierzam odgryźć ci ucha!
- Och! Ups…
- Mam małą prośbę…
- Ja też. Może pan ze mnie zejść?
- A ty możesz na przyszłość sygnalizować, kiedy zamierzasz się zatrzymać?!
- Mhm. A więc - co pan mówił o tym uchu?
- Hm… Że zmieniłem zdanie.
- Z dobroci serca?
- Przeceniasz mnie, Granger. Doszedłem do wniosku, że nie mogę zniżyć się do tego poziomu.
- Rozumiem. To przecież niemal zakrawa na kanibalizm…
- O tym nie pomyślałem. Chodziło mi raczej o konsumowanie Gryfonów. Albo ich części. Obrzydliwe.
- Aha.
- Granger?
- Mhm?
- Mogę ci zadać pytanie?
- Podejrzewam, że cokolwiek odpowiem, pan i tak je zada.
- Racja.
- No więc, słucham?
- Powiedz mi, dlaczego Malfoy rozpoznaje cię po…
- ??
- Ekhm…
- Nooo…
- Pupie?
- A rozpoznaje?
- Takie odniosłem wrażenie.
- Cóż.
- No więc?
- Coś panu zaproponuję…
- Umieram z ciekawości.
- Może przestanie pan wtykać swój długi nos w moje…
- Uwierz, Granger, że nos to ostatnia część mojego ciała, którą chciałbym ci gdziekolwiek włożyć.
- Chyba wolę nie poznać głębszego sensu tego zdania.
- Wolisz.
- Profesorze?
- Granger?
- Pozostała tylko jedna sprawa. Nie cierpiąca zwłoki, dodałabym.
- Tak?
- Zapiera mi dech.
- Tak na ciebie działam?
- Właściwie tak. Wciąż mnie pan przygniata do podłogi…
- Och, rzeczywiście. Teraz lepiej?
- Zdecydowanie.
- Oczywiście pamiętasz o szlabanie?
- Mhm…
- Dziś o osiemnastej w moim gabinecie.
- Tylko nie księgi…
- Uwielbiam się nad wami znęcać!
- Jeśli to miała być pokrzepiająca odpowiedź, to się panu nie udało.
- Nie miała być.
- Och, no tak…
- To już wszystko, Granger. Możesz odejść.
- Niech pan uważa w drodze powrotnej na swoje… hm… na niespodzianki Irytka.
- Spokojna twoja rozczochrana, Granger!
***
- Dyrektorze, musimy porozmawiać.
- Ależ oczywiście, Severusie. Kiedy tylko zechcesz.
- Właściwie to już chcę.
- Ach, no cóż. W takim razie usiądź. Chyba, że wolisz się położyć.
- ??
- Wolałbym jednakowoż rozmowę na siedząco. Obawiam się, że zbyt długi kontakt poziomy z podłogą nie posłużyłby mojemu staremu ciału. Reumatyzm, sam rozumiesz…
- Eeee, dyrektorze, jeśli widział pan to, co, jak mi się wydaje, sugeruje pan, że widział, zapewniam…
- Nic nie widziałem, Severusie. Nic a nic. Dropsa?
***
- Kogo my tu mamy? Witaj, Granger…
- Och, to ty…
- Nie widzę entuzjazmu na twojej twarzy.
- I całkiem słusznie, bo go tam NIE ma. Zejdź mi z drogi, bo ci zrobię krzywdę.
- I po co te nerwy? Już sobie idę… A tak przy okazji…
- Hm?
- Co twoje pośladki robiły wczoraj u Nietoperza w gabinecie?
- Nie twój zasmarkany interes!
- Granger…
- Proponowałabym, żebyś zabrał łapy z mojego tyłka.
- Ale ja lubię twój tyłek. To prawdopodobnie jedyny gryfoński akcent w całym zamku, który toleruję.
- Nie mogę tego powiedzieć o żadnym „akcencie” ślizgońskim, wybacz.
- Nic straconego, Granger. Chcesz sobie podotykać? Całkiem przyjemny.
- Jesteś odrażający, Malfoy.
- Ale mam coś, czego ty potrzebujesz…
- Doprawdy?
- Ostatni składnik…
- Och!
***
- Jesteś wreszcie, Granger! Jest pięć po szóstej.
- Przepraszam, profesorze…
- Tak jak myślałem - spotkamy się jeszcze nie raz, a dwa.
- To tylko pięć minut…
- Milcz, kobieto! Hm… Mam dziwne wrażenie, że twoje włosy są jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle. O ile jest to w ogóle możliwe.
- Złośliwiec.
- Ech, Granger. „Już taki jestem - zimny drań…”
- Jest z panem gorzej niż myślałam. Pan śpiewa.
- Masz omamy słuchowe.
- I węchowe pewnie też?
- Dlaczego tak myślisz?
- Wyraźnie wyczuwam zapach brandy…
- A więc węchowe też.
- Może lepiej niech pan usiądzie. Niebezpiecznie się pan chwieje.
- Granger?
- Znów jakiś problem natury egzystencjalnej?
- Mhm. Można i tak to ująć. Źle zapięłaś bluzkę. Pomyliły ci się guziki…
- Niech to licho!
- Nie wyrażaj się, Granger. Powinno być tak…
- Hej! Co pan robi?!
- Zapinam ci bluzkę.
- Raczej odpinam.
- Żeby zapiąć, trzeba najpierw odpiąć. To chyba logiczne.
- Jak dla mnie nie.
- Granger, zamknij usta i kontempluj.
- Kontempluj?!
- Coś w ten deseń.
- Jest pan kompletnie pijany!
- Twoje spodnie też nam będą przeszkadzać…
- Jest. Pan. Kompletnie. Pijany.
- Myślę, że teraz będzie w porządku.
- Jest pan kompletn…
***
- Harry?
- Ron?
- Nie pomyślałeś nigdy, że…
- ??
- Snape jest… ekhm… Pociągający?
***
- Cześć, Neville!
- Cześć, Ron! Nie widziałeś gdzieś mojej ropuchy?
- Obawiam się, że nie. Neville, szukam Hermiony. Nie wiesz, gdzie może być?
- Hm, Ron? Widziałeś może moją ropuchę?
- Już ci powiedziałem, że nie. Pytam o Hermionę.
- Oo, cześć Ron. Nie widziałeś przypadkiem mojej ropuchy?
- ??
***
- Harry?
- Hm?
- Neville.
- Jak się zdecydujesz, daj znać.
- Nie! Chodzi o to, że chcę POROZMAWIAĆ o Neville'u.
- Aha.
- Coś jest z nim nie tak.
- Nie, żeby z tobą było wszystko tak.
- Co masz na myśli?
- Hm… Snape'a.
- Och, daj spokój. Nie wiem, co mnie wczoraj napadło.
- Wyrażam szczerą nadzieję, że było to coś ogromnego i włochatego, bo chyba nie zniósłbym myśli, że sam na to wpadłeś.
- Eeee… Ja też.
- Co mówiłeś o Neville'u?
- Jest strasznie monotematyczny.
- Bardziej niż zwykle?
- Eeee… No tak. Pytałem go o Hermionę, ale nie potrafiłem wywnioskować, czy ją widział, czy też nie.
- Rozumiem. Może znów jest ze Snape'em…
- Neville?!
- Hermiona.
- Aha. Ze Snape'em…
- Nie podoba mi się twoja rozmarzona mina.
- Hej, Harry, gdzie idziesz?
- Gdziekolwiek, byle dalej od ciebie.
- Harry!
- Wybacz, stary! Nie chcę się zarazić. Nie wiem, co to za choroba, ale objawy są nader paskudne.
***
- Posiekaj te korzonki.
- Przestań mi rozkazywać, Granger.
- Posiekaj te korzonki!!!
- Dobra, wyluzuj. Już siekam.
- Kiedy się dowiedziałeś?
- W zeszłym tygodniu. Zgubiłaś listę składników w lochach.
- Malfoy?
- Hm?
- Dlaczego chcesz mi pomóc?
- Hm. Dobre pytanie.
- No?
- Podoba mi się. Jesteś ostatnią osobą, po której bym się tego spodziewał, Granger.
- Nie spoufalaj się tak. I zabierz łapy z mojego tyłka!!!
- Nie zamierzam.
- Tracę cierpliwość…
- Wczoraj nie byłaś taka płochli… Au!!! Kobieta mnie bije...
- W dziwny sposób wyrażasz swoje niezadowolenie.
- Co masz na myśli?
- Uśmiechasz się.
- Czerpię z twojej wściekłości masochistyczną przyjemność.
- Chcesz powiedzieć, że jestem sadystką?
- Jakoś się musimy uzupełniać.
- Być może się powtórzę, ale musisz wiedzieć, że jesteś odrażający.
- Więc dlaczego wciąż na mnie siedzisz?
- Eeee…
***
- Za Rolandę!
- Tak, za Rolandę!!
- Za Poppy!
- Racja! Za Poppy!
- Hik! Za Albusa!
- Zdrowie!
- I jeszcze jeden, za Severusa!
- Sto lat!
- Hik! Minerwo?
- Tak, Argusie?
- Nie masz wrażenia, że jesteśmy mocno niekanoniczni…?
- Ekhm…
***
- Dzień dobry, profesorze.
- Witaj, Harry. Co cię do mnie sprowadza?
- Eeee… Profesorze… W zamku dzieje się coś złego.
- Skąd takie przypuszczenia?
- Wszyscy zachowują się co najmniej dziwnie.
- Ciekawe, zaiste bardzo ciekawe… Wnioskuję, że chcesz o tym porozmawiać.
- Eeee… Tak.
- Napijesz się czegoś? Mam tu piwo kremowe, sok dyniowy, miód pitny madame Rosmerty…
- Wystarczy sok.
- Proszę.
- Dziękuję.
- A więc, o co chodzi?
- Wszyscy zwariowali. Ron, Hermiona, Neville, Snape…
- Profesor Snape, Harry…
- Właśnie - ja i Ron widzieliśmy ostatnio w gabinecie profesora Snape'a… Snape…
- Ekhm, Harry? Wszystko w porządku?
- Profesorze?
- Tak?
- Nie sądzi pan, że profesor Snape jest, ekhm, pociągający…?
***
- Wejść!
- Dzień dobry.
- Witaj, Granger.
- To może od razu zaczniemy… Jestem dziś ograniczona czasowo.
- Zapnij tę bluzkę, Granger.
- A więc nie ma pan ochoty na… eee… szlaban?
- Wybacz, nagły przypadek…
- Mroczny Znak?
- Mhm.
- Och! Kolejne Mroczne Zebranie Śmierci Jabłek Deserowych*?
- Wątpię. To raczej indywidualne wezwanie.
- Och! Jakaś samotna misja?
- Można tak powiedzieć. Trzeba odstawić Czarnego Pana do domu.
- ??
- Wiedziałem, że to głupi pomysł z tą wiśniówką w Rocznicę Powrotu.
- Wiśniówką?
- Mhm. Prezent od Lucjusza.
- Voldemort pije wiśniówkę??
- Do dziś nie.
- Voldemort się… upił?!
- Obawiam się, że tak. Przez te wszystkie transformacje ma trochę słabą głowę.
- I pana zadaniem jest odstawienie go do DOMU? Cokolwiek rozumie przez tę nazwę…
- Tak jakby. A więc - do zobaczenia, Granger.
- Profesorze?
- Hm?
- Nie można go jakoś… doholować do Hogwartu…?
- To jest starszy człowiek, Granger. Chyba nie chcesz mu zrobić krzywdy?
- Nie, no jasne. Oczywiście, że nie. Heh…
***
- Sevusie…? Ekhm… Ten, no, Severusie…?
- To ja, panie.
- Ten tego, no… Świetnie, że wpadłeś.
- ??
- Napijesz się?
- Dziękuję. Postoję.
- Severusie…?
- Tak, panie?
- Nie lubię, kiedy tak na mnie patrzysz.
- Nieśmiało oferuję swą pomoc w dotarciu do… domu.
- I koniec zabawy…?
- Obawiam się, że tak.
- Dlaczego zawsze wszystko psujesz, Severusie? Hik!
***
- Wejść!
- Dzień dobry, panie profesorze…
- Dobry Merlinie! Chłopiec, Który Się Poniżył Do Tego Stopnia, By Przyjść Do Gabinetu Mistrza Eliksirów Po Godzinach. Cóż za zaszczyt…
- Bez tej ironii powitanie byłoby całkiem znośne.
- Zastanawiam się, czego możesz ode mnie chcieć.
- A więc… To jest całkowicie prywatna sprawa.
- Och, czyżbyś zamierzał stoczyć ze mną męską walkę na miecze o względy panny Granger?
- Ja, eee… Dlaczego pan tak myśli, profesorze?
- Nie myśl, że ostatnim razem twoja obecność tu umknęła mojej uwadze.
- ??
- Nie rób takich wielkich oczu, Potter. Tak, w zeszłą sobotę, mimo swojego zaawansowanego stanu, zdołałem kątem oka dostrzec wyraz udręki na twarzy Quidditchowego Króla Mijania Się Z Kaflem oraz Chłopca, Pragnącego Potajemnie Swojej Przyjaciółki, która, gwoli ścisłości, owijała nogi wokół MNIE. Wokół mnie, Potter!
- Pańskie założenie jest nad wyraz błędne.
- Nie zapominaj, Potter, że kanoniczny Ty operuje monosylabami. Raz w życiu mógłbyś się dostosować.
- Eeee… Racja.
- Tak więc, jeśli nie zazdrość, cóż cię może do mnie sprowadzać…?
- No więc…
- Tak?
- W przyszłą sobotę… Ekhm… W przyszłą sobotę jest wypad do Hogsmeade.
- Mam ci udzielić błogosławieństwa?
- Eeee… Niezupełnie.
- W takim razie…?
- Może wybierzemy się… ekhm… razem?
- ??
***
- Granger?
- Tak?
- Czy ty faszerujesz tym FACETÓW?!
- Skądże.
- Nie oszukasz mnie, przebiegła kocico. To ja - nie pamiętasz? Draco Malfoy. Król Ciemności, Podstępu i Niecnych Zamiarów. Możesz się wiele ode mnie nauczyć. Na przykład, że za całe złoto Gringotta nie powinnaś się rumienić w tak kompromitujących momentach.
- Zamknij się, fretko.
- A co? Sprawisz, że nagle zapragnę Starego Nietoperza?
- Och, mogłabym sprawić. Gdybyś JUŻ go nie pragnął.
- Cóż za krzywdzące insynuacje, Granger. Wiedz, że nie każdy Malfoy ma skłonności homoseksualne względem Snape'a.
- Jesteś żałosny. Właśnie skompromitowałeś swojego ojca.
- O, Największy z Czwórki! Celne spostrzeżenie.
- Nie wyglądasz na przejętego długością własnego języka.
- Ja nie. Ale mógłbym sprawić, że TY byłabyś całkiem przejęta, zapewniam.
- Znane ci jest pojęcie „subtelnych aluzji”?
- Sub-jakich?
- Tak myślałam.
- A wracając do tematu… Nie zamierzasz chyba częstować tym facetów? To niemoralne.
- Czyżby Draco Malfoy… Ekhm, jak to było? Król Ciemności, Podstępu i Niecnych Zamiarów - zamierzał uraczyć mnie wykładem o moralności?
- Och, daj spokój, Granger. To obrzydliwe.
- Wykłady o moralności, płynące z twoich ust? Owszem.
- Nie. Mówię o skutkach picia soku przez facetów.
- Słyszałeś Harry'ego?
- Słyszałem. Wiesz co? Kosmetyczna poprawka. Możemy tego używać na Chłopcu Upośledzonym, Wieprzleju Bez Grosza i Ciapciowatym Longbottomie. To było nawet zabawne.
- Doprowadzasz mnie do…
- Szaleństwa?
- ??
- Szczytu rozkoszy?
- ??
- Ostateczności?
- Malfoy!
- I teraz zamierzasz się na mnie rzucić, zatopić swe ostre zęby w mej królewskiej, niewinnej, białej skórze i zbrukać moją czystą krew tym paskudztwem.
- Za dużo… eee… Harlemagiców?
- O czym ty mówisz?
- Magicquinów…?
- Jesteś chora, Granger.
***
- Harry!
- Ech, cześć.
- Co się stało? Wyglądasz jakoś mizernie…
- Snape.
- Och, jeszcze raz usłyszę to nazwisko w wieży i rzucę w kogoś Upiorogackiem! Co tym razem?
- Odrzucił mnie.
- ??
- Zapytałem, czy nie poszedłby ze mną do Hogsmeade…
- Ugh! Co?!
- …a on mnie wyśmiał.
- Harry…
- Chyba tego nie zniosę.
- Harry!
- Mhm?
- Rona też odrzucił, jeśli cię to pocieszy…
- Niezbyt.
- Tak myślałam. Harry Potterze?
- Eeee… Co robisz?
- Pomagam ci się rozluźnić.
- Ginny…
- Tak?
- Popełniłbym duży błąd logiczny, gdybym nazwał twoje spojrzenie lubieżnym?
- Myślę, że nie.
- A mogę zaryzykować stwierdzenie, że zachowujesz się jakoś… inaczej?
- Jesteś irytujący. ZAWSZE byłam gorącą, rudą, napaloną lwicą, tylko ty byłeś zbyt głupi, żeby to zauważyć!
- To jakaś nowoczesna metoda uwodzenia, tak?
- Nie. My - gorące, rude, napalone lwice - występujemy od pokoleń. I gwiżdżemy na procesy ewolucyjne.
- Mam rozumieć, że… maphegmpfm…
***
- Witaj, Severusie.
- Wzywałeś mnie, panie?
- Zaiste. Wzywałem.
- Z góry wybacz mi, panie, impertynencję, ale nowa tiara całkowicie nie komponuje się z twoim mrocznym imidżem.
- Zamilcz.
- Przepraszam, wasza lordowska mość.
- Severusie?
- Tak, panie?
- A co właściwie jest nie tak z moją nową tiarą?
- Różowy nie jest twoim kolorem, panie.
- Aha. Szkoda. Kosztowała dwanaście galeonów.
- Myślę, że wystarczyłoby proste Zaklęcie Zmieniające Kolor.
- Za dużo myślisz.
- Ale…
- Czy możemy zmienić temat na mniej drażliwy?
- Jak sobie życzysz, panie. Hm… Harry Potter chyba się we mnie zakochał.
- Co?!
- Tak, wiem, to odrażające.
- Dokładnie - odrażające. Jak mógł zakochać się w TOBIE?
- Hę?
- W tobie? Tłustowłosym, Długonosym, Zgryźliwym, Sztywnym Mistrzu Eliksirów??
- ??
- To ja jestem tym przystojnym, czarującym, inteligentnym facetem. To we mnie powinien był się zakochać! Pamiętam, że kiedy wychodziłem z tego feralnego dziennika, posłał mi kilka naprawdę gorących spojrzeń…
- Ekhm… Musze lecieć. Ten, no - Mroczny Znak wzywa…
- Mhm. A, tak, tak… Leć, przyjacielu. To zapewne poważna sprawa.
TRZASK
- A byłem pewien, że Mroczny Znak to mój patent…
***
- Hm… Parvati, wolałbym jabłko. Nie, naprawdę nie chcę pomarańczy… Lavender? Mogłabyś przestać szarpać mnie za włosy? Jestem pewien, że masaż nie wymaga sadystycznych praktyk… Demelzo, Romildo - przestańcie na chwilę wachlować. Jeszcze trochę i się rozchoruję.
- ??
- Hermiono, co ty tu robisz…?
- A sio!
- Czemu je wygoniłaś?
- Muszę z tobą porozmawiać, Ron, a ten harem strasznie by mi przeszkadzał.
- Ale…
- Och, przestań się dąsać! Słyszałam już o Snape'ie.
- Ginny?
- Niezupełnie. Ginny zdaje się być teraz bardzo… zajęta.
- Och, nie mów, że znów się uczy.
- Jak zwał, tak zwał. Znalazłam antidotum.
- Antidotum?
- Antidotum, Ron! Środek zwalczający skutki uboczne pewnych eliksirów.
- Na przykład jakich?
- Na przykład powodujących nieopanowany pociąg do Mistrza Eliksirów.
- Eeee…
- Twoja elokwencja mnie poraża. Chcesz się wyleczyć z obsesji, Ron?
- Czy to jest… bezpieczne?
- Absolutnie. Obserwowałam Ginny, aplikującą antidotum Harry'emu. Bezpieczne i zadziwiająco skuteczne.
- Bez efektów ubocznych?
- No, dobra! Może trochę się ślinił…
***
- Wejść!
- Dzień d… Ekhm. Co to jest?
- Skup się, Granger. To jest łatwiejsze niż myślisz. Na pewno za chwilę zdasz sobie sprawę, że już to kiedyś widziałaś. Podpowiem, że zaczyna się na literę T.
- Och, może przestanie pan ze mnie drwić? Wiem, co to jest. Ale dlaczego to jest, na Merlina, różowe?!
- Chciałbym to wiedzieć.
- ??
- To moja nowa tiara. Patent Lorda.
- Myślałam, że jego patent to Mroczny Znak.
- On też tak myślał. Do wczoraj.
- A co mu się nie podoba w Mrocznym Znaku?
- Och, powiedział, że „jest zbyt mroczny, zbyt pretensjonalny, wygląda bardzo niehigienicznie i mylisz się, Severusie, bo różowy to z całą pewnością MÓJ kolor!”
- Ojej!
- To. Nie. Jest. Śmieszne. Granger.
- Mmm… Tak, panie profesorze. Ma pan rację. Czy jest coś, co mogę dla pana zrobić?
- Wyjdź.
- Co się z panem, u licha, dzieje?! Nie może pan choć przez chwilę być przyjemny?
- PMS, Granger.
- Permanentny.
- Odczep się od tych guzików!
- Jest pan gorszy od profesor McGonagall…
- A to ciekawe.
- Żelazna Dziewica Hogwartu nie ma przynajmniej tylu guzików. Wstaje pan o czwartej, żeby to pozapinać do rana czy co?
- Co może być gorszego od Żelaznej Dziewicy, Granger?
- Eeee… Żelazny... Dziewic? Dziewiczek...? Och, jestem pewna, że gdzieś czytałam tę nazwę…
***
- Zamknij się, Ron. Próbuję się skupić.
- To nie ja.
- Nie kłam. Tylko ty tak fałszujesz.
- Ale Harry… To stamtąd.
- Skąd? Z nieba?
- Zza okna.
- Jesteśmy w wieży Gryffindoru, Ron. Nie sądzę…
- Och, zamknij się i słuchaj!
Widzę zielone oczy, lśniące zielone oczy, ich nie przeoczysz, wiem, że nie…
- Ron. To jest straszne. Kto to śpiewa?
- Nie wiem, chowa się za Wierzbą Bijącą.
A wszystko te zielone oczy, gdybym ja je miał…
- Czy…? Czy ona śpiewa o moich oczach?
- Podejrzewam, że tak. Przez ten pisk za chwilę pęknie mi słoik z atramentem.
- Eeee… Ron? Już ci pękł.
- Och!
Nie mogę ci wiele dać, nie mogę ci wiele dać, bo sam niewiele maaaaaam… No dobra, JA mam wiele, ale i tak - nie mogę ci wiele dać… Haaaary?
- Eeee… Ron? Czy to Romilda?
- Nie wiem. Głos jakby trochę inny…
- Ale znajomy.
Kociołek pełen mojej gorącej miłości… Traaalaaalaaa, nie pamiętam słów…
- Ekhm. Harry?
- Tak?
- Już się… eee… nie chowa za drzewem.
- Która to tym razem?
- Obawiam się, że nie spodoba ci się moja odpowiedź.
- Wal.
- To jest ON.
- Snape?
- Udaję, że nie zauważyłem tego maślanego spojrzenia. Przykro mi to stwierdzić, ale nie.
- A więc?
- Może nie książę, ale też ma dostojny tytuł.
- Eeee… Hrabia?
- Nie.
- Sir?
- E-e.
- Murgrabia?
- Lord.
- Lord Farquad?
- Harry…
- Lord Vader?
- Blisko.
- Eeee… Lord Voldemort…?
- Mhm.
- Ugh!
Nie chcę więcej, twoje serce do życia wystarczy… Twoje serce…
***
- Że co ma?!
- PMS.
- Problem Masochistyczno - Sadystyczny?
- Jakby ci to…
- Pełną Miskę Sarkazmu?
- …wytłumaczyć?
- Prawdziwie Mordercze Skłonności?
- Po tym, co go spotkało? Na pewno…
- Chyba, że Pluszowego, Miłego Słonika.
- Przeceniasz go.
- Skoro ma różową tiarę…
- To długa historia, Malfoy.
- Mamy czas.
- Nie, nie mamy czasu!
- Och, Granger… Tak od razu do rzeczy, bez gry wstępnej?
- Jeszcze jedno słowo, a efekt Prawdziwe Morderczych Skłonności będziesz miał okazję zaobserwować na sobie. Dodaj łuski salamandry.
- Się robi, Piekielna, Mefistofeliczna Sadystko.
- Zamknij się, fretko.
- A więc monotematyczność nie jest domeną Longbottoma?
PAC
- To również nie było nowatorskie. I nawet ten sam policzek.
- Nie wierzę…
- Trudno. Drugiego nie dostaniesz.
- Nie wierzę, że siedzę w jakiejś idiotycznej komórce na miotły, przygotowując godny Freda i Georga eliksir z Parszywym, Malfoyowym Synalkiem i…
- A jednak lubisz gry, Granger… To może wrócimy do te…
- Grrrr!
- Ile tych łusek?
***
- Witaj, lwico.
- Hę?
- Mrrrrau!
- Kiedy się ostatni raz widzieliśmy, nie byłeś taki rozrywkowy. Różowy to nie jest twój kolor, mówił ci ktoś?
- A ciebie nikt nigdy Cruciatusem nie popieścił?
- Mam prośbę...
- Dla ciebie wszystko.
- Przestań wyć!!!
- Kiedy ja śpiewam…
- Och, doprawdy? W takim razie nieźle się kamuflujesz. Bo to zupełnie NIE brzmi jak śpiew.
- Widziałaś gdzieś Harry'ego?
- Możliwe.
- Rude są fajne, wiesz?
- Harry też tak myśli.
- No to w takim razie cofam.
- On woli MNIE.
- Nieprawda. Jesteś ruda.
- A ty brzydki.
- I piegowata.
- A ty masz czerwone oczy.
- I masz brzydką bliznę na tyłku.
- A ty… Eeee… Skąd wiesz?
***
- Cześć, Neville. Słyszałeś już o Sam-Wiesz-Kim?
- Hej, Harry. Widziałeś gdzieś moją ropuchę?
- Tak myślisz? A gdzie ona teraz jest?
- Oo, Harry! Nie widziałeś może mojej ropuchy?
- Och, sądzę, że to dobry pomysł. Ale co ona robi z NIM?
- Harry? Nie wiesz, gdzie mogłem zgubić moją ropuchę?
- Mam nadzieję. Myślisz, że pocałunek liczy się jako miłość?
- Witaj, Harry. Szukam mojej ropuchy. Nie widziałeś jej?
- Dzięki, Neville. Nawet nie wiesz, jak mi pomogłeś.
ABRARA KABARA - NO, JAKOŚ TAK!
odcinek ósmy
- Gin…?
- Hę?
- Przetoczyłaś się przez pokój wspólny jak chmura gradowa. Co się stało?
- Nic.
- Rozumiem. Czerwonookie, szparkonose, voldemortopodobne NIC?
- Niech by go Hardodziob drapał, tak.
- GO?
- No, tego NICa.
- Aha.
- Hermiono?
- Mhm?
- A może Harry rzeczywiście woli eee… NICa?
- Daj spokój. Przecież to z tobą się myział.
- A ty myziałaś się ze Snape'em. I jaki z tego morał?
- Eeee… Że Harry woli ciebie.
- ??
- No co?
- Chyba wpojono nam odmienne systemy reguł wnioskowania…
***
- Wejść.
- Dzień dobry, profesorze.
- Malfoy, na Wielkiego Salazara!
- Eeee… Mam do pana romans.
- Wybacz, nie jestem zainteresowany.
- W sensie, że sprawę.
- Aha.
- Przyszedłem sobie zaklepać Granger.
- W moim gabinecie?! Czyś ty Malfoy bliskie spotkanie trzeciego stopnia z hagridowymi sklątkami przeżył?! Może jeszcze na moim biurku???
- Eeee…
- Powiem ci coś, platynowowłosy albinosku…
- Tylko nie albinosku!
- …Mam uczulenie na perwersję, niemoralność i seks przedmałżeński. I pyłki.
- Och! Ale ja nie o tym…
- Nie?
- Przyszedłem tylko powiedzieć, że zajmuję pierwsze miejsce w kolejce do Granger.
- Och!
- No właśnie.
- Od kiedy?
- Od dziś.
- Aha. Cóż, ja mam za to pierwsze miejsce w kolejce do Pottera. Ugh!
- Jeśli o TYM peletonie mowa, cóż, ostatnio się tam niebezpiecznie gęsto na czele zrobiło.
- O czym ty, na Merlina, mówisz?
- Czarny Pan stoczył przed chwilą wojnę na wyzwiska z małą Weasley i…
- Gdzie ją pochowali?
- …przegrał.
***
- Też nie? O, Salazarze! Lord Voldemort jest mroczny i zły? Przeliterować? M-H-R-O-C-Z-N-Y i Z-U-Y. Eeee… Chędożyć Lorda Voldemorta? Armia Cytrynowych Dropsów? Kocham Harry'ego Pottera? A, nie - to moje hasło… Drzwi otwarte dla mugoli i szlam? Heh.
- Tom. Jaka miła niespodzianka.
- O, Dumbledore. Dobrze, że cię widzę. Słuchaj, potrzebuję hasła do twojego gabinetu.
- Zauważyłem. Moherowe berety.
- Na to bym nie wpadł. To jakaś nowa nazwa twojego ptasiego stowarzyszenia?
- Merlinie broń!
- Zresztą, nieważne. Przyszedłem, bo chcę porozmawiać.
- Usiądź.
- Dzięki. A więc - czas zakopać topór.
- Mhm.
- Przezwyciężyć dawne animozje…
- Mhm.
- Pozwolić dojść do głosu swojemu wewnętrznemu dziecku…
- Kontynuuj.
- Eeee… Dumbledore, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Jasne. Przezwyciężymy to dziecko, Tom, obiecuję. Dropsa?
***
- A oto i przyłapana na gorącym uczynku Granger… Odsuń się od moich regałów.
- Ależ ja tylko podziwiam pański zbiór książek i… O, Merlinie! Toż to biały kruk eliksirów!!!
- Czarny Nietoperz.
- Hę?
- Myślałem, że mówią o mnie Czarny Nietoperz.
- Och!
- Z czego się śmiejesz, głupia dziewczyno?!
- Jak dla mnie mogą pana nazywać seledynowym słowikiem. Miałam na myśli rzadki okaz książki.
- Dwukropek blushing dwukropek. No tak.
- Ale nie dywagujmy. Przyszłam, bo potrzebuję pana pomocy.
- A to nowość. Jeszcze chyba nigdy nie grałaś Panny-Grzecznie-Proszę-O-Pomoc-Granger. Jak się czujesz w nowej roli?
- Jestem ZMUSZONA prosić o skrzydła afrykańskiej ważki.
- To się nazywa zręczne wymanewrowanie się od odpowiedzi.
- Nie. To się nazywa desperacja. To jak z tymi skrzydłami?
- Odmawiam.
- Ale…
- Przekaż proszę panu Malfoyowi, że do swojej listy dodaję słówko „ale”.
- ??
- Nieważne. Zdecydowanie odmawiam. I nie ma żadnego „ale”.
- Woli pan znosić umizgi Harry'ego?
- Nie wiem, jaki to ma…
- Ronalda Weasleya?
- …związek ze sprawą.
- Neville'a Longbottoma?
- Czwarta szuflada po prawej. Weź cały słoik.
***
- Mam.
- Co masz?
- Skrzydła. Od Snape'a.
- Snape cię uskrzydla? O, Merlinie!
- Snape. Dał. Mi. Skrzydła. WAŻKI.
- Eeee… Tak sam z siebie?
- Nie. Z pomocą Rona, Harry'ego i Neville'a.
- Oo!
- Aha, i kazał przekazać ci coś o jakiejś liście i poszerzaniu jej o nowe pojęcia…
- Tej o seksie przedmałżeńskim?
- Oszczędź mi szczegółów waszych małych sekretów, hm?
- To nie są NASZE małe sekrety, tylko jego osobiste. Mnie tam nic do tego. Poza tym, ja nie ma alergii.
- Na seks przedmałżeński?
- Na pyłki.
***
- Harry?
- Hm?
- Nie ma go tutaj. Wyjdź spod łóżka.
- E-e.
- Naprawdę go nie ma. Po słownej potyczce z Ginny zamknął się z Krzywołapem w jakiejś komórce na miotły.
- Wyszedł.
- Eeee… Tak myślisz?
- Mhm. Neville powiedział, że widział Krzywołapa, dobierającego się w lochach do pani Norris.
- Neville?! Jak to wywnioskowałeś?
- Po intonacji.
- Aha. Nie, Harry, to zaczyna być śmieszne. Wyłaź.
- E-e.
- Proszę cię, nie bądź… Eeee… Harry? Nie ma cię pod łóżkiem.
- Jestem.
- ??
- Pod peleryną niewidką.
- O, Merlinie! Oszaleję… Wychodzę.
- Gdzie?
- Poszukać Hermiony.
- Ustaw się w kolejce.
- Hę?
- Teraz grucha sobie z Malfoy'em.
- Myślałem, że bardziej odpowiada jej uwodzenie Snape'a.
- No to teraz ja, dla równowagi - hę?
- Och, myślisz, że nie wiem? Ale, w ostateczności, lepsze trio ze Snape'em, niż z Malfoy'em, zgadza się?
- Taak, Ron. Dobry pomysł - idź poszukać Hermiony. Nie zapomnij po drodze zahaczyć o skrzydło szpitalne. Może pani Pomfrey coś na to poradzi…
ABRARA KABARA - NO, JAKOŚ TAK
— …i wtedy powiedział, że się nie znam na modzie.
— A znasz się?
— I ty, Brutusie, przeciwko mnie?
— Ależ skądże! Ja tylko próbuję uświadomić ci, że twoje spojrzenia na modę jest raczej… jednowymiarowe.
— Jednokolorowe.
— Też.
— Lubię czarny, Minerwo.
— Wierzę. W „Czarownicy” piszą, że różowy jest nowym czarnym.
— Taak. Już widzę ten tytuł: „Różowy - nowym czarnym daltonistów”.
— Różowy jest… oryginalny.
— Różowy powinien zostać prawnie zakazany.
— Zmieńmy temat, Severusie. Nie przyszłam tu rozmawiać o kolorach.
— A o czym?
— O kim. Chodzi o Albusa. Niepokoję się o niego.
— Skończyły mu się dropsy?
— Nie bądź cyniczny. Albus przechodzi naprawdę ciężkie chwile.
— Demencja starcza? No wiesz — trzęsące się ręce, stępiony słuch, rozmyte spojrzenie…
— Objawy te same. Ale ręczę, że nazwa zgoła odmienna. Nie to mnie jednak tak przeraża.
— A więc?
— On to robi z Sam—Wiesz—Kim.
— Oo! Ma potencjał, staruszek. Nie myślałem, że wciąż go na to stać.
— Severusie, czy ty przypadkiem nie cierpisz na niedostatek rozkoszy cielesnych? Czy wszędzie musisz dopatrywać się skrzywień i irracjonalności? Alkoholizm, drogi Mistrzu Eliksirów, to poważna sprawa. A teraz, kiedy dyrektorowi towarzyszy nie kto inny, jak sam diabeł, powinniśmy zacząć działać, na Merlina.
— Powiedziała Minerwa, falując biustem.
— Przestań łaskawie stroić sobie ze mnie żarty! Przychodzenie tutaj było chybionym pomysłem. Idę po Filiusa, może razem zdołamy zapobiec końcu świata.
— Koniec świata dopiero za sto dwadzieścia trzy lata. Nie ma sensu, byś tak długo powstrzymywała się od zasłużonego spoczynku wiecznego, moja droga.
— Ty podły, tłustowłosy… Skąd wiesz?
— Czytałem w „Proroku…” Jakiś mugolski wróżbita… Coś z ostrym… Ostry Facet? Nie… Pamiętam, że sobie z tobą skojarzyłem. Ostry Kobiet? Już wiem - Ostradamus! To chyba z łaciny.
— Wybacz, ale pozwolę to sobie pominąć milczeniem.
— Jak sobie życzysz. Co do rzekomego końca świata - Albus da sobie radę. Nie z takich opresji wychodził.
— To jest Lord V—Voldemort, Severusie! Na Merlina, czy ty już kompletnie oszalałeś?!
— Ktoś, kto rozdaje różowe tiary z taką miną, jak święty Mikołaj cukierki, nie może być zły. Co za życie - już nawet Czarny Pan nie ma klasy.
— Ciesz się, że przynajmniej ty trzymasz pion.
— Kiedy tak na mnie patrzysz i falujesz biustem nie miałbym nic przeciwko trzymaniu poziomu. Wydaje mi się jednak, że nie powinienem dotykać dwóch nieskalanych istot w ciągu jednego tygodnia.
— Kim była pierwsza?
— Widzę szczere zainteresowanie na twojej twarzy, Minerwo.
— Nie mamy więcej nieskalanych belferek.
— Czyżbyś się przyznawała?
— Bzdura! Och, powiedz, że nie dotknąłeś uczennicy!
— Hm…
— Severusie!!!
— Tyle zgorszenia w jednym słowie potrafisz zawrzeć tylko ty, kochana.
— Wychodzę.
— Minerwo?
— Tak?
— Zwykle „wychodzić” oznacza poruszać się ruchem jednostajnie przyspieszonym w stronę drzwi. Czasem też je za sobą zamykać, ale to już wyższy stopień wtajemniczenia. Przynajmniej według mojego słownika.
— Och! W takim razie znajdź w tym swoim słowniku znaczenie słowa „niekulturalny”. Jestem pewna, że natrafisz tam na swoje zdjęcie! Do widzenia!
BACH
— A trzaskanie daje chyba czarny pas.
***
— Witaj, Harry.
— Eee… Kim jesteś?
— Jestem Sue. Mary Sue.
— Powinno mi to coś mówić?
— Ależ oczywiście! Jestem oburzona twoją ignorancją. To ja, nie poznajesz? Była dziewczyna Syriusza, córka Severusa i boginki Tetydy, jedyna w historii kobieta, potrafiąca posługiwać się magią bezróżdżkową, piękna i utalentowana czarownica. Musiałeś o mnie słyszeć.
— Eee… Nie wiem. Zwykle to Hermiona jest od notowania na historii magii.
— Hermiona? Moja najlepsza przyjaciółka Hermiona Granger?
— Teraz kiedy o tym mówisz zaczynam wątpić, czy mamy na myśli tę samą osobę. Poza tym — nigdy wcześniej nie widziałem cię w Hogwarcie…
— Głuptas. Zapominasz, że jestem kwintesencją marysueizmu - Dumbledore o mnie zapomniał.
— Zapomniał.
— Mhm. Harry Potterze?
— Tak?
— To jest właśnie ten moment, kiedy padasz na kolana i błagasz mnie, bym za ciebie wyszła.
— ??
— Na wszelki wypadek przypominam.
— Wybacz, ale chyba trafiłaś do nieodpowiedniej bajki.
— To znaczy, że nie będziesz mnie błagał o mą rękę?!
— Eeee… Nie?
— Mwaaaaaaaa!!!
***
— Myślisz, że możemy zacząć od początku?
— Od początku? A gdzie, według ciebie, jest nasz początek?
— Nie drwij sobie ze mnie, Dumbledore. Jak młodego Pottera pragnę, nie mam nic złego na myśli. Chcę tylko, by na świecie już zawsze świeciło słońce…
— W takim razie idź pertraktować z Heliosem. Moje wpływy nie sięgają tak daleko.
— To była metafora, ty stary… eee… druhu.
— Wybacz. A co, jeśli się zgodzę?
— Oddasz mi Pottera?!
— Hipotetycznie, Tom. Hipotetycznie.
— Och, zabiorę go ze sobą daleko stąd, zamieszkamy razem w pałacu ze złota tam, gdzie zaczyna się tęcza., będziemy codziennie rano zbierać grzyby, a w każdą niedzielę piec sernik makowy. Nauczę go robić na drutach czerwone skarpety i w grudniu będziemy zawieszać je przy kominku, czekając aż wpadniesz przez komin z workiem prezentów. Każdego wieczoru będę czytał mu bajki o smokach zamkniętych w wieży i złych księżniczkach, a za kilka lat polecimy w podróż dookoła świata jakimś świstoklikiem z mnóstwem przesiadek. I będziemy żyli długo i szczęśliwie aż po kres naszych dni…
— ??
— No co?
— Poczekaj tu chwilę, pójdę po Madame Pomfrey.
BACH
— Kto to jest, na Salazara, Madame Pomfrey?
***
— Przeszkadzam?
— Tak.
— Przyszłam zapytać…
— Zapytałaś, czy przeszkadzasz, a ja ci, u licha, odpowiedziałem, że owszem. Co tu jeszcze robisz?
— Przyszłam zapytać, czy może mi pan oddać moje pończochy.
— Pończochy…?
— Mhm. Zostawiłam po wczorajszym… szlabanie.
— Może to i lepiej…
— Nie rozumiem.
— No wiesz, zawsze to mniej do ściągania. Masz ochotę na szlaban?
— …
— Czemu mi się tak dziwnie przyglądasz?
— Pro-Profesorze… Bo j—ja czytałam… Czytałam „Serię herbacianą”.
— To jakaś książka kulinarna?
— Eee… Niezupełnie. Mniejsza o to. W każdym razie…
— Mhm?
— Czyczjepancodoharryego?
— Przepraszam?
— Czy. Czuje. Pan. Coś. Do. Harry'ego?
— Merlinie, Granger! Pottera?!
— Mhm.
— Jestem cokolwiek zdegustowany twoimi insynuacjami. Powinienem cię teraz wyrzucić za drzwi i zakazać zbliżania się do mnie przez co najmniej miesiąc.
— Wytrzymałby pan?
— Zawsze mam w obwodzie Minerwę.
— Profesor McGonagall?
— Owszem.
— Naprawdę?! To profesor McGonagall, to ona…? Wow!
— Nie podniecaj się, Granger. Nie, niestety nie. Ale pracuję nad nią.
— Cóż za protekcjonalny ton… Można by pomyśleć, że panu nie zależy…
— Nie będę z tobą o tym rozmawiał, Granger!
— Szkoda. To może zarzucimy konwersację na rzecz czynności… bardziej zajmujących?
— Masz rację. Chodź, pomożesz mi sprawdzać wypracowania.
— Heh. Odnoszę wrażenie, że nie zostałam zrozumiana.
— Idziesz czy nie?
— Idę…
***
ABRARA KABARA - NO, JAKOŚ TAK!
odcinek dziesiąty ostatni
— Popchnij.
— Dalej nie wchodzi.
— Szkoda. A więc musi być tak… Odkorkuj fiolkę.
— Czym?
— Nie rozpatrywałam tego obiektowo. Wszystko mi jedno, Malfoy.
— Skoro wszy…
— NIE!!! Nie jest mi wszystko jedno. Zapnij te spodnie. Na ziemi leży srebrny nóż.
— Panna Granger daje się ugrzecznić. Ewolucja.
— Zamknij dziób i skup się. To skomplikowany eliksir.
— Czy efekt mojego skupiania się jest niezbędny do powodzenia misji?
— Załóżmy, że jest. Włóż tam jego włos.
— Nie może być mój?
— A jak myślisz?
— Mój jest krótszy, puszysty…
— Puszysty? Czy jeden włos może być puszysty?
— Jeśli człowiek jest murzynem, to czy w grupie, czy sam — przecież nadal pozostaje murzynem.
— A jaki to ma związek z twoim włosem?
— Bezpośredni. W obu przypadkach rozpatrujemy nakładające się zbiory skończone.
— Jeśli tak bardzo podniecają cię zbiory skończone, śmiało możesz zaliczyć siebie do skończonego zbioru skończonych idiotów.
— Co rozumiesz przez konstatację: podniecają cię?
— Pozostawiam interpretacji własnej.
— Nie jestem fetyszystą zbiorów skończonych.
— A nieskończonych jesteś?
— Nie mieszaj do tego zbiorów nieskończonych!
— Przepraszam, nie wiedziałam, że trafiłam w czuły punkt.
— Grr… Wracając do włosów…
— Nie, nie możesz dodać swojego. Stoi jak wół: włos ofiary.
— Ale ja JESTEM ofiarą. Ofiarą przemocy psychicznej i udręczania emocjonalnego. Jestem ofiarą twoich perwersyjnych praktyk. Jestem dzieckiem we mgle, błędnym rycerzem, werterycznym kochankiem, aniołem ciemności…
— Jesteś próżny. Wrzuć ten włos.
— O, Merlinie!
— Malfoy?
— Wielki Salazarze, Słodka Helgo, Powabna Roweno!
— Malfoy, co się dzieje?
— Rozdwajają mu się końcówki.
— Jeśli jeszcze raz mnie tak śmiertelnie przestraszysz, obiecuję, że wyrwę ci wszystkie włosy z tej twojej pustej głowy. Wrzuć ten włos!
— Się robi. I tak dłużej nie mogłem trzymać w ręce tego świństwa.
— Gotowe.
— I co teraz?
— Teraz pójdziemy tym wszystkich spoić.
— Wszystkich?
— Wszystkich, którzy napili się soku dyniowego.
— Ja biorę dziewczynki.
— Myślałam, że to moja domena.
— Bierzesz dziewczynki, Granger? A ja myślałem, że to Ślizgoni są najbardziej rozwiązłą nacją.
— A od kiedy Hogwart dzieli się na nacje?
— Od zawsze. Nie zadawaj podchwytliwych pytań i nie próbuj zamydlić mi oczu. Jesteś heteroseksualna inaczej? A może przy mnie wychodzą na światło dzienne twoje nieokiełznane fascynacje?
— Pewnego pięknego dnia tłumaczyłam ci, na czym polega PMS. Dziś mamy taki dzień miesiąca, który mnie bardziej zbliża niż oddala i zapewniam, że…
— Bardziej zbliża do czego?
— Do popełnienia brutalnego mordu na twojej ślizgońskiej do cna osobie.
— Nie próbuj mnie zastraszyć. Do zabijania trzeba mieć jaja.
— Jesteś pewien, że swoje własne?
— Ekhm… Pójdę zaaplikować to świństwo z kalekim włosem jakimś ponętnym pierwszoklasistkom.
— Pospiesz się, do wieczora chcę obskoczyć wszystkich.
— Merlinie, ja zatykam uszy. Moja zbłąkana duszyczka jest zbyt niewinna, by wytrzymać takie ataki na swoją cnotę. Obawiam się, że to będzie FIZYCZNIE niemożliwe.
— Jeśli dymi mi z uszu, to jesteś w niebezpieczeństwie. Dymi?
— Nie, nie musisz mnie odprowadzać. Sam trafię do wyjścia.
* * *
— Boli?
— Nie.
— Więc dlaczego się krzywisz?
— Jestem Severusem Snape'em. Przy każdej okazji wspomina się, że z mojej twarzy nie znika okropny grymas. Chyba nikt nie żywi nadziei, że we własnym gabinecie zakładam pluszowe kapcie z główką niedźwiadka i kąpię się z gumową kaczuszką.
— Czy ja wiem… Nie wyobrażasz sobie, co ostatnio czytałam.
— Oszczędź mi tego. Panna Granger wystarczająco nakreśliła mi sytuację.
— A więc twój związek z Hagridem to pogłoska?
— …
— Severusie? Severusie!
— Mój. Związek. Z. Hagridem.
— Pozieleniałeś.
— Jestem więcej niż pewien, że na mojej twarzy zagoszczą dziś wszystkie kolory tęczy. Jak się dowiem, kto…
— Spokojnie. Przecież nikt w to nie wierzy.
— Bunty najlepiej dusić w zarodku.
— Duszenie zarodków musi być bardzo skomplikowane, Severusie. Ręcznie takich akrobacji nie dokonasz.
— Minerwo, nie zamierzam dusić żadnych zarodków. Dzieci brzydzą mnie począwszy od samego aktu poczęcia aż po osiągnięcie wtórnej pełnoletniości.
— Wtórnej pełnoletniości?
— Co następuje mniej więcej około czterdziestego roku życia.
— A jak nazwiesz moją pełnoletniość?
— Odwrotnie proporcjonalną do reakcji chemicznych, jakie inicjuje zbyt duże zagęszczenie twojej ponętnej osoby na centymetr sześcienny mojego, tak zwanego, pobliża.
— Severusie, namacalnie można stwierdzić, że od dziewięciu lat próbujesz zaproponować mi usługi alkowiane. Z przykrością stwierdzam, że zabierasz się do tego jak pies do jeża. Jeszcze jakiś czas i pilna potrzeba zmusi cię do uprawiania nekrofilii. Bo muszę cię uprzedzić, że jestem już naprawdę posunięta…
— Ooo!
— … w latach. Nawet Dropsy nie mają bliżej nieokreślonego terminu przydatności do spożycia.
— Z tym bym polemizował.
— Wracając do palącej kwestii - zamierzasz kiedykolwiek podjąć jakieś kroki?
— Wierzę w długoterminowe plany doskonałe.
— Zgodnie z założeniami teorii organizacji zarządzania, nawet te długoterminowe plany powinny być realne, w przeciwnym razie sypie się strategia.
— Niech cię licho porwie, Minerwo! Jam człowiek prosty…
— Rzuca się w oczy.
— …i nieśmiały.
— Tak, ukrywasz nieśmiałość pod płaszczem…
— Niczego nie ukrywam pod płaszczem, niech mi Merlin świadkiem!
— …pod płaszczem zgryźliwości i kąśliwych uwag.
— Mówisz o Potterze?
— Między innymi.
— Zasłużył sobie, mały homoentuzjasta! Nie życzę sobie żadnych podłych sugestii odnośnie potencjalnej pedofilii Mistrza Eliksirów!
— Sugerujesz, że Pottera interesuje nadmierna fascynacja mugolskich dziewcząt dwoma panami… eee… zacieśniającymi swoje stosunki?
— Po jego oświadczynach mogę się spodziewać wszystkiego.
— Oświadczył ci się?!
— Eee… Pośrednio.
— Jak bardzo pośrednio?
— Bardziej pośrednio niż bezpośrednio. Właściwie to siłą maleńkiego dopowiedzenia.
— Dopowiedziałeś sobie, że Potter ci się oświadczył?
— Tak jakby.
— Rozsądek ci, jak widzę, nigdy kory mózgowej nie deflorował.
— Nie wiem, co ma piernik do wiatraka.
— O ile się nie mylę, zarówno piernik, jak i wiatrak, uczestniczą w produkcji energii, nieco jednak alternatywnej.
— Względem siebie?
— Nie, alternatywnej jako energia.
— Czy energia może być alternatywna jako energia? Czy tylko względem konkretnego odpowiednika?
— Nie zmuszaj mnie do bycia niemiłą.
— Niemiłą? Ja chcę tylko wykrzesać z ciebie trochę radości życia. Rozumiesz - wolności, odrzucenia konwenansów, nieokiełznania. Jesteś w końcu kocicą, Minerwo.
— Severusie…
— Nie daj się prosić… Pokaż…
— Severusie!
— … pazurki.
— Mrrauu!
* * *
— Sześć.
— Siedem?
— Sześć, Harry.
— Co… Aaa… Cześć.
— So za spotkanie…
— Zaiste niecodzienne.
— Otszuciłeś moją miłość.
— Miłość?
— Mhm.
— Myślisz, że te wszystkie transformacje uszkodziły ci narządy, odpowiedzialne za właściwą osmozę?
— Szemu pytasz?
— Kieliszek ognistej nawet na Neville'a słabiej podziałał. Wprawdzie również tarzał się po podłodze, ale on przynajmniej był ubrany.
— Stoję przed tobą, jak mnie Pan Merlin stf… ztw… jakim się urodziłem i błagam o pszebaszenie. Za grzechy młodoszći.
— Nic nie wiem o grzechach twojej młodości. I, szczerze mówiąc, chyba boję się tej wiedzy.
— Obiecuję, że już nyk… nykdy cię nie skrzywcę.
— Jesteś parodią samego siebie.
— Lubię parodie.
— Gdzie się podziała twoja ślizgońska ambicja? Gdzie twoja żądza mordu? Gdzie zasady, jakimi kierowałeś się przez te wszystkie lata?
— Och, Harry. Abstrahuj… Abstruhej… Zapomnijmy na chywilę o nienawiszći. KoHajmy się!
— Wybacz, spieszę się. Draco kusi mnie jakąś ambrozją.
— Zaszczekaj.
— Hau, hau?
— Za… cz… ekaj.
— Aaa. Hm?
— Muszę ci cosz powiedziecz.
— Tak?
— Abrara Kabara!
— …
— No, jakoś tak…
* * *
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie? Nic bardziej mylnego! Voldemort umarł z rozpaczy. Harry ze śmiechu. Severus z frustracji. Minerwa z dziewictwa. Tylko Albus obserwował wszystko znad swoich okularów połówek, udowadniając, że Dropsy mają bliżej nieokreślony termin przydatności do spożycia. Morału nie ma. We współczesnym świecie jest spory deficyt na morały. Jeśli ktoś pilnie potrzebuje umoralniających kazań, pozostaje mu ślepa wiara w chędożenie konwenansów. Napalonym perwersyjnym czytelnikom podpowiem, że nijak nie wychodzi w sensie fizycznym. Napoci się człowiek, napoci, a przykład Severusa wskazuje, że od frustracji można zejść. Nie tylko na śniadanie i niekoniecznie mając lat szesnaście. Dziękuję pani z drugiego rzędu za pomidorową papkę na włosach. Widać, że w ff pani nie siedzi, bo od ciągłego wgapiania się w monitor więdną oczy. Przykład autorki wskazuje, że można się nabawić periodycznego zeza rozbieżnego. Zwierzopodobnemu osobnikowi z klatki obok czwartego rzędu kłaniam się nisko za wielce mobilizujący doping.
Napisałabym koniec i bomba, ale…
Ale to już było
I nie wróci więcej…
KAJAM SIĘ. MOŻECIE ODETCHNĄĆ.
KONIEC.