Tradycja i Zmartwychwstanie
Krzysztof Maurin
Henri Corbinowi i Friedrichowi Weinrebowi
Przedmowa
My wszyscy - od epoki oświecenia - uważamy świat empiryczny za jedynie istniejący. Świat myśli, idei, świat Logosu, ma dla nas rzeczywistość nieporównanie bledszą niż świat twardych przedmiotów.
Praca niniejsza ożywiona jest pewnością, że aby wyjść z panującej dziś schizofrenii: tu świat empirii, tam świat religii, zmarłych, konieczne jest zrozumienie roli Tradycji i jej prawdziwej istoty.
W części I rozwijam (kontynuując me dawniejsze odczyty w Castel Gandolfo) i staram się przybliżyć podstawową dla całego życia duchowego (sztuka, nauka, religia) ideę Wielkiej Triady: Niebo-Człowiek-Ziemia. Dopiero wtedy Tradycja jako przenoszenie, przekazywanie treści, energii pleromy jest rozumiana jako „ciąg zmartwychwstań, a nie jako kondukt pogrzebowy” (Corbin). Człowiek ma łączyć Ziemię, czyli świat empiryczny (także i swą empirię), z Niebem, sferą Logosu - sensu, zadaniem człowieka „nie jest objaśnianie świata, lecz nadawanie mu sensu” (Govinda). I tak w tej części i pokazuję różne sytuacje, w których ta re-ligio się realizuje, może się dziać. To jest przecież innym wysłowieniem tego, co w pracy Logos i jego rola kosmotwórcza nazwałem poznaniem sym-bolowym.
Stworzenia - także i my, ludzie - tęsknią do Chwały Bożej, do tego, co Grecy nazywali Doxa, a starożytni Persowie - Chwarnah (światło chwały); tzn. do swego spełnienia, do bycia spowitym w płaszcz świetlisty. Adam utracił tę swą szatę świetlaną przez Upadek („i zobaczyli, że są nadzy...”), a wraz z nim porwana w upadek i tę nagość została cała przyroda. Upadek ten dzieje się stale i wszędzie: i tak redukcjonizm nie widzi, nie chce widzieć świetlanej istoty Imienia rzeczy, widzi nagiego swego ojca (Noego), nie chce go przykryć i śmieje się - po chamsku - jest to „kompleks Chama”, któremu my wszyscy ulegamy i uległa mu nauka, a raczej filozofia nauki. Szem (hebr. Imię) przykrywa nagość ojca...
Jednym z najbardziej wstrząsających przejawów Tradycji jest przekazywanie płaszcza proroka przez Eliasza (Elijahu) swemu uczniowi Elizeuszowi (Elisza). Ten proces odbywa się w skromniejszej formie w każdej relacji mistrz (nauczyciel, guru) - uczeń (czela): zarówno w nauce, sztuce, jak w życiu rodzinnym i - w zasadzie - w zakonach.
Redukcjonizm jest przykładem poznania dia-bolicznego, dzielącego, władającego, który charakteryzuje się brakiem szacunku, podziwu i czci dla poznawanego, a nawet często charakteryzuje go pogarda.
Tradycja jest pamięcią ludzkości, jej ana-mnezą. Utrata jej powoduje a-mnezję, chorobę ludzkości dzisiejszej jeszcze niebezpieczniejszą niż amneza, którą stara się leczyć psychiatria.
Część I
Tradycja w nauce, filozofii, religii
1. Wstęp
Motto: Tradycja jest kultem, każdy kult - Tradycją. Tradycja nie jest konduktem pogrzebowym - jest ciągiem zmartwychwstań.
Jako wstęp do wszystkich naszych rozważań nad Tradycją przytoczę słowa starego Eskimosa znad rzeki Noatek:
„Ludzie myślą niechętnie. Nie lubią pracować tym, co trudno pochwycić. I tu jest być może przyczyna, dlaczego tak mało wiemy o Niebie i Ziemi, o pochodzeniu ludzi i zwierząt. Może jest tak właśnie, a może nie? Trudno bowiem zrozumieć, w jaki sposób powstaliśmy i dokąd pójdziemy, gdy nie będziemy już żyć. Ciemność spowija wszelki początek i wszelki koniec. Jak można by więcej wiedzieć o tym najpotężniejszym, co nas otacza i utrzymuje, o wszystkim tym, co nazywamy powietrzem, niebem i morzem, i o tym, co my, jako ludzie mieszkający w różnych miejscach, nazywamy zwierzętami, ptakami i rybami wszystkich lądów, mórz i jezior?
Nie, nikt nie może wiedzieć z całkowitą pewnością o początku wszelkiego życia! Ale ten, kto otwiera oczy i uszy i wspomni na to, co Starzy powiadali, ten posiada jednak taką, czy inną wiedzę, która może wypełnić pustkę naszych myśli. Dlatego słuchamy zawsze chętnie tego, który przynosi wieść o doświadczeniach zmarłych pokoleń. I wszystkie te dawne mity, które otrzymaliśmy od naszych praojców, są mową Zmarłych. Rozmawiamy ze wszystkimi, którzy niegdyś, w pradawnych czasach, byli mądrzy. I my, którzy pozornie tak mało wiemy, słuchamy ich chętnie.
Babcia moja potrafiła zdawać sprawę z zaskakujących relacji o pradawnych wydarzeniach i od niej wiem wszystko, o czym teraz opowiem”.
Wiemy, jak ważne dla każdej rodziny czy rodu są opowieści o przodkach i krewnych, kursujące przez pokolenia - opowiadanie ich ma charakter kultu, pielęgnacji żywej tradycji rodzinnej, a co za tym idzie - jedności, spójności rodziny: bez niej rodzina się rozpada. Każda wspólnota - nawet świecka - zachowuje swą jedność dzięki opowiadaniu o jej „bohaterach”: klinika, szkoła matematyczna, seminarium. W szabat ojciec rodziny opowiada o wydarzeniach z przeszłości Izraela (np. o wyjściu z Egiptu, czyta się Księgę Esthery...). U chasydów ich opowiadania o cadykach, o duchowych ojcach szkoły-domu są integralną i integrującą ją funkcją - stanowią prawdziwy kult. Agapy wczesnych chrześcijan, obok wspólnego eucharystycznego posiłku, zawierały opowiadania o Jezusie i Jego uczniach, o męczennikach-świadkach (martyrioi).
W tych opowiadaniach żyje i działa przeszłość - staje się aktualna, przychodzą „zmarli” i biorą udział w losach żyjących. Powstaje żywa tradycja, o której będziemy w dalszym ciągu pisać przez duże T.
Każdy szczep w Afryce, każda wioska w Indiach miały bajarza - opowiadacza baśni. Cała wieś zbierała się wieczorem słuchając bajarza (podobną rolę odgrywali dawniej bardowie...). Ktoś wpadł na „mądry” pomysł: „przecież można nagrać na taśmę najpiękniejsze baśnie czytane przez wybitnego artystę”. Pomysł zrealizowano, sprzedano miliony kaset: setki tysięcy bajarzy straciło rację bytu, sens życia - pracę; wspólnoty wiejskie się rozpadły! Tradycja może więc umrzeć - jak każda żywa istota. Tradycja jest przekazywaniem, pielęgnowaniem, kultywowaniem - kultem. Tragedią i niepowetowaną stratą jest jej śmierć. Destrukcja Tradycji jest zniszczeniem nie tylko jej...
Utrata Tradycji, tzn. oderwanie się od odżywczych boskich sił, miewa fatalne konsekwencje: siły czy instytucje dotychczas służebne dochodzą do władzy... Przez pewien czas zdawać się może, że ta „detronizacja” ma błogosławione skutki, lecz ten brak „płaszcza”, nawiązania kontaktu ze źródłami sił duchowych, powoduje usychanie życia Tu. Młody protestantyzm nie interesował się naukami ścisłymi i na nowych protestanckich uniwersytetach zostawił całkowitą swobodę przedstawicielom nauki. Spowodowało to coraz szybszy rozwój nauk ścisłych i techniki w tych (protestanckich) krajach oraz wzrost przemysłu i dobrobytu (por. studia Maxa Webera o wpływie etyki protestanckiej na rozwój gospodarki). Nauka ze służebnej religii stała się niebawem jej panią: Pismo Święte musi się „usprawiedliwiać” przed historią, socjologią, biologią, astronomią, fizyką. Wśród teologów (obecnie wszystkich wyznań) spotyka się często, jakże żenującą, potrzebę wykazywania się „nowoczesnością” nowinkarstwa naukowego i „postępowością”. Podkreślam tu, że chodzi mi o rolę służebną nauki w stosunku do religii, czyli łączenia Nieba i Ziemi przez człowieka - a nie o stosunek do teologii. Teologia jest jedną z nauk i ma służyć religii, tzn. łączności Nieba i Ziemi, tzn. nadawaniu sensu światu, a nie jego wyjaśnianiu. Wielką baśń Gęsiarka ze zbioru braci Grimm można rozumieć jako tragedię utraty sił córy królewskiej przez zerwanie kontaktu z Tradycją - jej zmarłą matką. Umożliwiło to służebnej zabranie królewnie jej szat królewskich oraz konia (Fallady) i zajęcie miejsca królewny - jako narzeczonej oraz zepchnięcie jej do roli gęsiarki. Dzięki mądremu reprezentantowi Tradycji - staremu królowi, przyszłemu teściowi królewny - sytuacja zostaje uratowana... Oczywiście piękna ta baśń ma wiele innych aspektów (np. koń Fallada) i jak każde dzieło sztuki o bogatej symbolice może i powinno być na różny sposób interpretowane - a raczej przyswajane.
Dzieło podboju dopiero wtedy zostaje dopełnione, gdy podbity naród (religia) zatraci swą tradycję - wtedy wynarodowienie jest tylko kwestią czasu - na ogół krótkiego. O tym zawsze wiedziano: Cezar własnoręcznie ścina święte dęby w Galii (Marsylii) - jego legioniści nie ważyli się dokonać tego czynu świętokradczego. Cezar wiedział „lepiej”! Bonifacy ściął święty dąb w Germanii i z jego drewna zbudował pierwszy kościół... Nowy ustrój społeczny ośmiesza lub nawet demonizuje dawną religię czy system, bo jest to najmocniejszy cios, jaki można zadać Tradycji. Przykłady można by mnożyć - Czytelnik sam je znajdzie!
2. O triadycznym charakterze rzeczywistości (kosmotheandria)
Niniejszy rozdział jest podstawą rozważań całej pracy!
We wszystkich wielkich religiach-filozofiach „widziano”, tzn. przeżywano, rzeczywistość jako wielką Triadę:
Niebo Theos
Człowiek Anthropos
Ziemia Kosmos
Ziemia, czy też świat, to świat rzeczy widzialnych - postrzeganych zmysłami; to, co można by dziś nazwać światem empirycznym (empirią) - nierefleksyjnemu człowiekowi epoki racjonalizmu, oświecenia i wielu współczesnym wydaje się całą rzeczywistością.
Niebo. Ale każda rzecz, minerał, roślina, zwierzę, człowiek empiryczny, ma swą istotę, Logos, swe Imię (znane tylko Bogu), swego pana, anioła opiekuńczego (Frawaszi - w religii Zaratusztry). I ten przebogaty organizm, życie istot, tych logonów nasiennych (logoi spermatikoi), aniołów, archetypów, nazywa się w platonizmie Pleromą pełnią bytów subtelnych, w chrześcijaństwie - Niebem, światem Imion, Logosem - czy też Imieniem Bożym. Każde więc stworzenie ma swe niebo „nad” sobą, ma swą świetlistą aurę, będącą „częścią”, a raczej organem, czy członem Chwały Bożej, zwanej w religii starożytnych Persów - Chwarnah (światło chwały), a w misteriach grecko-hellenistycznych Doxa, w łacińskim chrześcijaństwie Gloria Dei.
Człowiek to niezbywalny człon wielkiej Triady. Jest to istota sięgająca i przenikająca (potencjalnie) całą rzeczywistość - widzimy tylko jego „czwartą część” - uczą Wedy: trzy czwarte człowieka Anthroposa jest niewidoczne - „jest” w świecie anielskim... Misterium roli Człowieka poświęcana jest wielka uwaga, nauka zwana antropo-logią, czy też antropo-sophią: Człowiek ma kosmiczną misję - ma łączyć Niebo i Ziemię. Co to znaczy?
Dochodzimy tu do serca każdej religii, będącej jednocześnie kosmo-logią, a raczej kosmo-sophią: do
Roli poznania, poznawania: Każda istota chce być poznawana, chce w jednoczącym poznaniu - „poznaniu sym-bolowym” rozwinąć się, nabrać pełnych kształtów, urzeczywistnić się, reprezentować się w świecie, działać tu, w kosmosie. Jest więc „jeszcze” niegotowa, niepełna, fragmentaryczna. I właśnie człowiek, jego serce - tzn. centrum duchowe istoty - jest tą (niemal) jedyną szansą, tym miejscem, tą glebą, w której kiełek istoty-idei może się rozwinąć - być poznany prawdziwie. Wielkie jest zadanie człowieka, cały świat istot, pleroma, patrzy w oczekiwaniu na niego, wiele się po nim spodziewa - a my jakże często, prawie zawsze, sprawiamy straszny zawód. Ale niebiosa są cierpliwe, pełne miłości, lecz i surowości - nieprzekupnej prawdziwości...
Tak więc poznawanie (gnosis u Pawła) jest procesem i wydarzeniem o wielkim, kosmotwórczym znaczeniu, w którym człowiek odgrywa wielką rolę - rolę twórczą (poznanie jednoczące, miłujące - symbolowe) lub destrukcyjną (poznanie dzielące, zabijające, władające, diaboliczne). Człowiek jest więc koniecznym elementem rzeczywistości: bez niego jest ona jedynie kiełkiem pragnącym się rozwinąć, rozrosnąć, zakwitnąć - przynieść owoc (logoi spermatikoi).
Kiedy to poznanie spełnia tęskne oczekiwanie stworzenia?
1. Gdy jest pełne wiary - bo wiara jest przecież ufnym otwarciem się, które potrafi cierpliwie czekać na zstępowanie istot „po drabinie Jakubowej” do serca (jako organu poznawczego) człowieka - czystego serca, nie zanieczyszczonego egoistycznymi tendencjami, nienawiścią i lękiem. To jest prawdziwym sensem „czystego doświadczenia”, o którym pisał Goethe w swych pismach przyrodniczych.
2. Gdy człowiek poznający jest pełen podziwu, szacunku i czci dla poznawanego, dla istoty, którą poznaje i która chce w taki sposób być poznawana.
3. Gdy człowiek chce służyć swym poznaniem i życiem, gdy pragnie być pomocny Bogu w Jego dziele tworzenia, które jest jednocześnie poznawaniem przez Niego.
Jako prosty wniosek z tej triadycznej wizji rzeczywistości oraz istoty prawdziwego poznania wynika jasna maksyma: „jaki człowiek, taki jego świat, taki jego Bóg”. Jednocześnie zyskujemy „nowe” spojrzenie na historię filozofii. W historii myśli ludzkiej pojawiają się stale dwie redukcje, dwie amputacje rzeczywistości: I - negująca istnienie pleromy idei, istot - są to wszelkie formy empiryzmu, czy też empirycyzmu (szerzej o nich mówimy w Części II) i II - negująca, czy też nie traktująca poważnie Ziemi, świata widocznego, czy też uważająca go za złudzenie, ułudę - są to różne formy idealizmu.
W ezoteryce islamu nazywano te dwie demoniczne potęgi, które uwodzą człowieka ku tym dwóm redukcjonizmom, jednookimi szatanami, bo widzą one tylko jedną sferę rzeczywistości.
W ezoteryce mazdejsko-chrześcijańskiej te dwie potęgi noszą imiona Arymana i Lucyfera. Nie trzeba chyba podkreślać, że my wszyscy stale ulegamy „pokusom” arymanicznym i lucyferycznym!
Wstrząsający opis zależności rzeczywistości od człowieka ją poznającego zawdzięczamy wielkiemu historykowi kultury Jacobowi Burckhardtowi (1818-1897) w jego klasycznym dziele Die Zeit des Konstantins des Grossen: „I tak zdało się ludziom imperium rzymskiego, że rzeki stały się płytsze, a góry niższe; na morzu nie widziano już Etny z tak wielkiej odległości jak dawniej; o Olimpie i Parnasie twierdzono to samo. Bardzo pilni i dociekliwi obserwatorzy przyrody uważali nawet, że Kosmos jest w stadium upadku” (s. 276-277). F. O. Bollnow w swym pięknym, jakie subtelnym dziele Mensch und Raum, w rozdziale pod znamiennym tytułem Zacieśniająca przestrzeń zalęknionego serca tak komentuje powyższy cytat: „Poczucie własnej małości i nieważności, które ogarnęło ludzi tamtej epoki, miało ten bezpośredni efekt, że także przyrodę - poza sobą - uważali za małą. Płaskość serca odpowiada płaskości przyporządkowanego mu świata” (podkr. K.M.). Co by powiedział Burckhardt o naszej epoce - pełnej lęków, niepewności, żądzy użycia i asekurowania się?
Jednoczącą sym-bolową rolę człowieka, łączenie rzeczy, stworzenia, z jego imieniem, nazywa Biblia (Gen.2) nadawaniem imion przez Adama rajskiego - Człowieka kosmicznego przed Upadkiem, spowodowanym niedobrym, dia-bolicznym poznaniem. Jakże fundamentalną funkcję widzi Pismo Święte w tej poznawczej nadającej Imię roli Człowieka. Gdy człowiek i dziś łączy rzecz z jej istotą - z jej imieniem - staje się Adamem rajskim, jest znów w raju odzyskanym. Poznanie diaboliczne wyrzuca Adama z raju, z owego stanu światłości - raju utraconego - do którego człowiek tęskni, a do którego wejść można w poznaniu miłującym, służącym stworzeniu, stać się członkiem Ciała Zmartwychwstałego... „Syn Człowieczy nie przyszedł po to, by kazać sobie służyć, lecz by służył i oddał swą duszę ku zbawieniu wielu” (Mat.20.22).
3. Tradycja a historia
Zastanówmy się nad relacją historii i tradycji! Przez twórczy akt historyka wypadki stają się ważne: nabierają znaczenia i wartości, zostają podniesione do sfery sensu. Dzień powszedni zostaje przemieniony, uświęcony, znamienny, wzorcowy: wchodzi w historię (Lessing).
Data nie jest jeszcze historią z dziejami. Cóż musi dołączyć się do daty, by wypadek stał się historycznym zdarzeniem? Każdemu niemal wypadkowi można nadać sens i znaczenie: „nic nie jest tak obojętne, by nie mogło stać się wyzwalającym momentem historii”. Ale i na odwrót: nic, choćby nie wiem jak wielkie, rzadkie, niesamowite i potworne, nie jest samo przez się kawałkiem, fragmentem historii. Kształtowanie historii z wypadków empirycznych jest procesem poetyckim, zagęszczeniem (Dichtung): Fantazja, pragnienie, tęsknota, namiętność, wiara-nadzieja-miłość, odgrywają tu bardziej decydującą rolę niż „postawa naukowa”.
Historia pokrewna jest owemu oglądowi, kontemplacji, wizji (theoria), która ożywia i entuzjazmuje każde artystyczne poruszenie - SZTUKĘ.
Tradycję można - jak wiemy - scharakteryzować jako:
1. przechowywanie w sposób twórczy, pielęgnowanie;
2. przekazywanie twórcze wybranych i uznanych za ważne wydarzeń;
3. ciągłość, utrzymującą i realizacją ich jedność.
Anamnezą można nazwać proces przypominania, ożywiania i rozwoju kiełków przeszłości.
A więc możemy uważać Tradycję za anamnezę ludzkości, rodzaju ludzkiego. Zwykle w Tradycji kładzie się nacisk na akt, proces podawania dalej - w anamnezie - nacisk na proces przypominania, czyli ożywiania kiełków. Prawdziwa Tradycja jest jednym i drugim.
Historia, z kolei, jest procesem wybierania, ogniskowania, wartościowania i nadawania sensu ludzkim wypadkom. Innymi słowy Tradycja jest także historią, uprzytamnianiem przynależności. Bez historii nie ma Tradycji, ale i bez Tradycji nie ma historii.
4. Tradycja w nauce
Spójrzmy jeszcze raz na życie idei od strony ludzkiej: popatrzmy na pokolenia twórców, na nauczycieli i uczniów.
Podobnie jak każdy z nas ma ojca, dziada, pradziada... to znaczy przodków fizycznych płci obojga, którzy umożliwili nam zdobycie ciała fizycznego, tak każdy twórca (a przecież w gruncie rzeczy każdy człowiek jest potencjalnym twórcą, chce być twórczy i jest w jakimś sensie twórczy!) ma całą linię genealogiczną duchowych swych przodków. Ta dynamiczna linia, ten proces duchowego synostwa, nazywa się „filiacją”. Podam może najsławniejszą (choć niepełną) linię genealogiczną wielkich matematyków, twórców algebraicznej teorii liczb (i algebraicznej teorii funkcji algebraicznych), jednego z głównych działów matematyki, najstarszej może dziedziny tej nauki arytmetyki.
Jak każdy wie ze szkoły, każdą liczbę naturalną n można na jeden (w zasadzie) sposób rozłożyć na czynniki pierwsze: n = p1... pk, gdzie liczby p1 są już nierozkładalne, tzn. pierwsze, np. 231 = 3x7x11.
Podobnie każdy wielomian (o współczynnikach rzeczywistych czy zespolonych) można rozłożyć na czynniki pierwsze, tzn. na iloczyn wielomianów nierozkładalnych stopnia pierwszego czy drugiego (pierwszego w przypadku zespolonym). Funkcję wymierną jednej zmiennej można rozłożyć na sumę ułamków prostych itd. W fizyce i chemii od czasów Demokryta mówiono o „atomach”, a więc o elementach „najprostszych”, już dalej nierozkładalnych. To zadziwiające - na pozór „obłędna koncepcja” po dwóch i pół tysiącu lat przerodziła się w gigantyczną współczesną teorię „cząstek elementarnych”. Zapewne u podłoża tej koncepcji leży tęsknota poznawcza człowieka, który wyobraża sobie, że znając te „atomy” pozna w zasadzie wszystko. Nie mogę oprzeć się tutaj uwadze, że jest to przejaw „poznania dia-bolicznego”, o którym mówiłem dwa lata temu w Castel Gandolfo.
Ale wróćmy do teorii liczb. Około roku 1850 Eduard Kummer (1810-1893), jeden z największych matematyków XIX stulecia, odkrył, że w ciele Q (V-5) liczb algebraicznych postaci a = x + yV-5, gdzie x, y są całkowite, nie ma jednoznacznego rozkładu na elementy nierozkładalne: np. liczba 21 ma następujące rozkłady:
21=3x7,21=(1+2V-5)(1-2V-5).
Był to olbrzymi, kolejny szok, początki porodu „ogólnej teorii podzielności”, „liczb idealnych”. Kummer był nie tylko wielkim, wszechstronnym matematykiem, ale także świetnym pedagogiem. Swe pierwsze słynne prace publikował będąc nauczycielem gimnazjalnym w Legnicy. Do tegoż gimnazjum uczęszczał niezwykle uzdolniony chłopak, syn zamożnej kupieckiej rodziny, Leopold Kronecker (1823-1891). Kummer zainteresował się genialnym młodzieńcem, który pod jego okiem stał się czołowym przedstawicielem i współtwórcą słynnej „Szkoły Berlińskiej” (Dirichlet, Kummer, Kronecker, Weierstrass). W odróżnieniu od swego duchowego ojca Kronecker był fatalnym wykładowcą, a jego genialne wizjonerskie prace były niemal nieczytelne. Fascynujące prace Kroneckera, Dirichleta i Kummera były z kolei impulsem fundamentalnej „teorii ideałów” ucznia i przyjaciela Riemanna, jednego z największych matematyków wszystkich czasów, Richarda Dedekinda (1831-1916), ojca współczesnej algebry. Synem duchowym Kroneckera był z kolei Kurt Hensel (1861-1941), twórca liczb p-adycznych. Ten z kolei „spłodził” Helmuta Hassego (1898-1979), ojca olbrzymiej szkoły algebraicznej teorii liczb... Linia ta oczywiście nie wymarła, lecz tak się rozgałęziła, że muszę tu przerwać opis tej genealogii.
WNIOSEK. W matematyce (a takie w innych naukach!) przekaz, Tra-dycja, odgrywa rolę zasadniczą: idea powzięta przez wielkiego protoplastę rozwijana i kształtowana jest przez pokolenia uczonych, powstaje wielkie dzieło sztuki - teoria matematyczna, będąca żywym organizmem rozwijającym się bujnie, kwitnącym, przynoszącym bogate owoce. A więc: bez TRADYCJI nie ma matematyki!
Obserwacja historii życia wielkiej idei - teorii matematycznej pokazuje nam dobitnie dwa zjawiska:
1. Często teoria taka pojawia się niemal jednocześnie i niezależnie u różnych twórców: tzn. idea znajduje różne „organy” pozwalające jej rozwijać się dalej; są to „miejsca”, w których membrana oddzielająca świat od Pleromy jest najcieńsza, najbardziej przepuszczalna.
2. Droga utorowana w świecie idei przez jednego człowieka, ułatwia posuwanie się po niej innym oraz przedłużanie i poszerzanie się jej dalej.
Te obserwacje napawają optymizmem i nadzieją: wysiłek poznawczy, a także moralny (pokonanie swej słabości, odważny, ofiarny czyn, dobre uczucie czy myśl) nigdy nie jest zmarnowany. Ułatwia on innym podobne czyny, najpierw w świecie niewidocznym, które potem będą mogły kiedyś uformować się, skrystalizować i reprezentować na Ziemi.
Formułując to bardziej obrazowo, moglibyśmy powiedzieć: krystalizacja pewnej idei, spowodowana przez jakiegoś człowieka, ułatwia powstanie podobnych kryształów (idei) w umysłach i duszach innych ludzi (żyjących i umarłych), kosmos noethos jest powiązany siłami, nićmi, polem symphatei (por. C. G. IV).
Zapewne podobne rozważania były impulsem hipotezy angielskiego przyrodnika Ruperta Sheldrake'a, który w swej książce A New Science of Life (1981) wysunął sensacyjną hipotezę, że zjawisko opisane przed chwilą przez nas w świecie idei, zachodzi także w świecie fizycznym: trudna krystalizacja przeprowadzona w jednym laboratorium ułatwia proces krystalizacji tej substancji na całej planecie...
Zapewne jest bardzo trudno sprawdzić prawdziwość czy fałszywość hipotezy Sheldrake'a - natomiast podkreślamy, że odpowiedni proces w świecie idei jest znany od dawna (symbol krystalizacji „kamienia mądrości”).
5. Tradycja w filozofii (Platonizm)
Rola Tradycji w filozofii jest lepiej znana: słusznie mówi się stale o szkołach filozoficznych stoików, arystotelików, neokantystów, pozytywistów; lecz chyba najwspanialszym przykładem Tradycji w filozofii jest platonizm, który kwitł od Platona w słynnej Akademii, przez niemal dziewięć wieków, choć nie tylko w owej słynnej instytucji: największy (neo)platonik Plotyn nie był członkiem Akademii. Warto może przypomnieć, że „Akademia Platońska” ma bardzo niewiele wspólnego ze współczesnymi akademiami: była to instytucja przypominająca raczej bractwo religijne, czy zakon, niż towarzystwo zasłużonych naukowców: jeden z ostatnich słynnych kierowników Akademii, Proklos, był nie tylko wielkim filozofem, świetnym matematykiem; wykładowcą, lecz wiódł życie (niemal) zakonne: nocne czuwania, modły, śpiewanie i pisanie hymnów do Hekate. Zapewne z tego to względu cesarz Justynian zamknął tę prastarą, jakże zasłużoną instytucję! Lecz platonizm, to znaczy tradycja platońska, żyła i żyje nadal: i tak wielki uczony Kościoła Dionizy Areopagita przepisywał dosłownie całe ustępy z Proklosa, a twórca mechaniki kwantowej Werner Heisenberg (1901-1976) uważał się za platonika i był nim, o czym świadczą jego przepiękne wspomnienia (utrzymane w duchu dialogów Platona) Część i całość.
Niewątpliwie najbardziej potężnym przejawem Tradycji jest
6. Sukcesja Apostolska. Nakładanie rąk - realizowane jedynie w Kościele Katolickim, Wschodnim i Koptyjskim.
Coraz rzadziej niestety i z coraz mniejszym rozumieniem spotykał się inny, chyba najstarszy, żyjący w społecznościach wszystkich narodów, szczepów i rodów przejaw Tradycji, jakim jest
Nakładanie rąk
Wstrząsającym, dramatycznym przykładem błogosławieństw przez nałożenie rąk jest scena opisana w Genesis: błogosławienie Jakuba przez niewidomego Izaaka, które, w pewnym sensie niepowtarzalne, nie mogło być dokonane raz jeszcze na bliźniaczym bracie Jakuba Ezawie. Gdy czyta się tę scenę, trudno oprzeć się wrażeniu, że cała substancja Izaaka tradowana została Jakubowi (i towarzyszyła mu przez całe tycie), a nie stało jej już dla Ezawa, tego syna, którego ojciec kochał może nawet „bardziej” niż Jakuba....
Niewątpliwie obie ostatnie formy Tradycji są ze sobą nierozerwalnie związane (dziś jeszcze ten rodzaj Tradycji jest bardziej żywy wśród prawosławnych niż u katolików i protestantów).
Jak się wydaje, zrozumienie dla tych fundamentalnych spraw zaczyna znów wzrastać po okresie racjonalistycznej i (neo)pozytywistycznej posuchy.
7. Język
Język, mowa ojczysta jest żywą tradycją, którą przekazują nam rodzice, a która sięga tak daleko, jak ludzkość. My sami żyjemy dzięki niej, niesieni przez nią (zwykle nieświadomie), przekazujemy ją, wzbogacamy lub uszczuplamy: wielką ponosimy odpowiedzialność za ten wspaniały dar mowy, Logosu-Tradycji, a przecież jesteśmy świadkami, jak ta Tradycja-język jest maltretowana i nadużywana. Z darem mowy jest nierozerwalnie związane człowieczeństwo i dlatego też tak przykre i przygnębiające wrażenie robi na nas bełkot pijanego... Te kilka uwag o tym wielkim i może najogólniejszym przejawie Tradycji, jakim jest mowa, niech tu wystarczy. Obszerniej o misterium języka mówiłem gdzie indziej (por. Logos i jego rola kosmotwórcza). Tu chodziło mi jedynie o podkreślenie tradycjonalnego aspektu języka.
8. Kabała - kabała chrześcijańska
Kabała - znaczy po hebrajsku „Tradycja”; często rozumie się pod tym terminem ogólnie ezoterykę i mistykę żydowską. Główne, najsłynniejsze dzieła kabały: Zefer ha Zohar, czyli Księga blasku i dzieła kabały luriańskiej - piszę o nich szerzej w Części III - są przepięknymi dziełami neoplatońskimi.
W kabale luriańskiej wyobcowanie, „odejście” świata empirycznego od sfery boskiej, symbolizowane jest w przejmującej postaci Szechiny (czyli obecności Boga w świecie) bezdomnie błąkającej się i opłakującej swe dzieci. Ta obecność Boga to iskry Szechiny uwięzione - na skutek Upadku - w materii i czekające tęsknie na wyzwolenie i przemienienie, na transsubstancjację materii. Człowiek pobożny, dobry, sprawiedliwy - cadyk dokonywa tego zbawczego, jednoczącego aktu, zwanego tikkun, całym swym życiem. Każdemu aktowi religijnemu towarzyszyła formuła „to dzieje się ku zjednoczeniu Boga z jego Szechiną”. Trudno piękniej i konkretniej to wyrazić niż zrobił to Govinda: „Sprawą człowieka jest nadawać sens światu!”.
Podobnie dzieła największych mistyków-filozofów mahometańskich Suhrawardiego, który zginął śmiercią męczeńską z rąk ortodoksów, oraz Ibn Arabiego, zwanego „Ibn a Flatun”, czyli „syn Platona”, są perłami filozofii platońskiej. Od czasów renesansu - Pico della Mirandola, poprzez Paracelsa, największego mistyka - filozofa luterańskiego Jacoba Boehmego, Christiana Oetingera, duchowego ewangelickiego zwanego „szwabskim teozofem”, J. Schellinga, aż po wielkiego paleontologa i badacza mitów Edgara Dacqué i zapomnianego, a niezwykle interesującego (nieuniwersyteckiego!) filozofa Leopolda Zieglera, płynie nieprzerwany, potężny nurt tradycji, zwany kabałą chrześcijańską. Jedno z głównych dzieł Zieglera nazywa się Überlieferung - czyli „Tradycja”. Nie mogę, rzecz prosta, pisać więcej o tym niezwykle ożywczym chrześcijańskim nurcie filozofii i mistyki, który dalej płynie mniej lub bardziej widocznymi kanałami. Ale oczywiście najpotężniejszym przejawem Tradycji jest religia: nie ma przecież religii bez tradycji, a nawet religijność protestancka, choć pozornie nieraz tak przeciwna tradycji, jest nie do pomyślenia bez niej, jak świadczą dobitnie dzieła Lutra czy wyżej wymienionych ewangelickich „kabalistów chrześcijańskich”!
9. Płaszcz jako symbol Tradycji
W kulturze, sztuce i przede wszystkim w religii wszystkich narodów, olbrzymią rolę odgrywa symbol płaszcza, płaszcza światłości - u Persów Chwarnah, u Greków Doxa, u Rzymian Gloria, a w naszym języku Chwała czy nawet Chwała Boża. Osoby święte: królowie, prorocy, święci, przedstawiani byli w otoczeniu aury świetlistej czy też w aureoli. Zależnie od potęgi, stopnia świętości, ta święta aura była bardziej czy mniej potężna: światłość Zmartwychwstałego poraziła legionistów rzymskich strzegących Grobu i oślepiła Szawła przed Damaszkiem. Dziś jeszcze mówimy słusznie o kimś, że „promienieje dobrocią”, że „jest prześwietlony szczęściem”.
Zapewne Adam i Ewa przed Upadkiem byli spowici tą szatą świetlistą, która ich opuściła w momencie ulegnięcia pokusie „diabolicznego poznania”: stali się nadzy. Zwykle interpretuje się ten dramat niewłaściwie: jakoby nasi prarodzice byli już przedtem „nadzy”, tylko o tym nie wiedzieli, i dopiero, gdy „oczy ich się otworzyły” (jakie oczy???) zobaczyli, że są nadzy. Utrata płaszcza światłości przez Adama i Ewę jest wydarzeniem kosmicznym: Anthropos (Adam - Riszon z kabały) „zawiera” w sobie jeszcze wszystkie stworzenia z raju: jego płaszcz świetlisty spowija i łączy zwierzęta, rośliny, minerały. Inaczej mówiąc: aura światłości (Chwarnah) otacza całą rzeczywistość raju. Utrata „płaszcza” - szafy świetlistej przez Anthroposa jest wydarzeniem kosmicznym, jest „wygnaniem z raju”, jednoczesnym odejściem stworzenia z Chwarnah: powstaje wielość, ogołocona przyroda, „wroga” człowiekowi. Człowiek czuje się zagrożony przez przyrodę, którą wygnał z Raju. Ale powrót do Raju jest możliwy: zarówno Człowiek, jak i Przyroda tęsknie go wyczekują. Stworzenie „słusznie” oczekuje od Człowieka tego, że jak niegdyś wygnał ją z sobą samym z raju, pozbawił „chwały bożej”, tak i teraz powrót musi zacząć się od człowieka. „Przyroda tęsknie oczekuje pomocy od Synów Bożych”. Lecz człowiek nie może dokonać tego o własnych siłach - pomocny jest mu Chrystus. O tych sprawach przejmująco pisze pierwszy teolog Kościoła, Paweł.
To właśnie jest zapewne nadawaniem sensu światu: pomocą w jednoczeniu stworzeń z ich Imionami, ich płaszczami światłości.
A więc człowiek może przez swą przewinę utracić coś najcenniejszego: swój płaszcz świetlisty, ale może go i odzyskać, i co więcej zostać obdarzony nowym, jeszcze potężniejszym darem światłości, jakim jest na przykład Płaszcz proroka. Tradycja, przekaz, sukcesja profetyczna chyba najwyraźniej przedstawiona jest w relacji największego z proroków, Eliasza (hebr. Eli-jahu: Mym Panem jest Jahwe). Elijahu, wstępując do nieba na wozie ognistym (Merkaba - por. Część III), rzuca na ramiona Eliszy (Elizeusza) swój płaszcz proroka.
Cały wspaniały drugi rozdział Księgi Królów poświęcony jest przekazywaniu tradycji płaszcza Elijahu jego synowi duchowemu Eliszy.
Wstrząsającym okrzykiem: „Ojcze, Ojcze, wozie Izraela...”, żegna Elisza swego ojca duchowego, który przecież jedynie fizycznie go opuścił, z czego wyraźnie zdają sobie sprawę uczniowie Proroka:
„Gdy uczniowie Proroka z Jerycha zobaczyli to z drugiej strony Jordanu, rzekli: »Duch Eliasza spoczywa na Eliszy«. I wyszli mu naprzeciw, pokłonili mu się do ziemi...”
Ponieważ nie mogę przytoczyć tu tego całego niezwykłego tekstu, gorąco zachęcam Czytelnika do jego lektury i medytacji: podkreślę tu jedynie następujące momenty:
1. Eliasz wystawia trzykrotnie na próbę swego ucznia, proponując mu, by go zostawił, Elisza w dramatycznych słowach: „Jak zaprawdę Pan żyje i jak Ty żyjesz, nie opuszczę cię” - nie pozwala się odpędzić.
2. „Wieszczkowie” - uczniowie szkół proroczych wiedzą, że „Mistrz twój zostanie dziś wyniesiony przez Pana ponad głowę twoją” - Elisza też wie o tym, lecz każe im milczeć.
3. Po „sprawdzeniu się” Eliszy ,w tej trzykrotnej próbie Prorok pyta Ucznia: „Co mam ci uczynić, nim zostanę odsunięty od ciebie?” Elisza wypowiada swe pragnienie: „Niech przypadnie mi podwójny udział w Twym Duchu!”.
4. Eliasz godzi się na to, jednak pod warunkiem: „Wyprosiłeś sobie coś bardzo trudnego, ciężkiego, brzemiennego, stanie się to udziałem (duchowy udział - płaszcz K.M.), gdy zobaczysz, jak jestem zabierany (do nieba - M.),o ile nie będziesz w stanie tego widzieć - nie stanie ci się to udziałem”.
Widzimy, że wielkie dziedzictwo Ducha jest wielkim brzemieniem, lecz może być traktowane, przekazane jedynie synowi duchowemu: do noszenia wielkiego brzemienia, jakim jest płaszcz proroka, nadaje się nie każdy; musi się on wykazywać odpowiednimi kwalifikacjami duchowymi.
5. Nim Elisza podejmie i zarzuci na swe ramiona płaszcz Eliasza, „musi” podrzeć swą dotychczasową szatę. Staje się nowym człowiekiem, noszącym ducha Elijahu.
Trudno nie kojarzyć tego wydarzenia z walką Jakuba z potężnym Aniołem: „Nie puszczę cię, aż mnie nie pobłogosławisz”. W wyniku tej wali duchowej,Jakub staje się nową istotą, otrzymuje imię Izrael („Bojownik Boży”),jest protoplastą nowego narodu - Weinreb rozumie to w sensie duchowym: każdy z nas nosi tę możliwość, by być bojownikiem, reprezentantem Boga.
Od tego czasu, jak wiemy, Elisza dokonuje potężnych czynów duchowych na miarę Eliasza - rozpoczyna się nowy rozdział tradycji prorockiej, które przedtem miała charakter ekstatyczny, rzypominający inicjację szamańską.
W tradycji żydowskiej - kabale - Eliasz żyje stale: żyje on we wszystkich prorokach i zwiastuje Mesjasza Chrystusa. Stąd pytanie Żydów przychodzących do Jana Chrzciciela: „Czy jesteś Eliaszem?”.W chasydyzmie opowiada się, że każdy, kto przynosi dobrą, radosną nowinę (gr. euangelion), jest Eliaszem; pojawia się on w decydujących, trudnych momentach przyszłych cadyków zwykle pod postacią polskiego, czy ukraińskiego chłopa - i wypowiada słowa zmieniające zupełnie życie tamtego człowieka.
Kompleks Chama. Rozwijając pewną myśl Weinreba, będę ogólniej wszelki redukcjonizm, a więc każdą redukcjonistyczną filozofię i redukcjonistyczne widzenie rzeczywistości, tj. niezdolność do triadycznej, kosmotheandrycznej wizji rzeczywistości nazywać kompleksem Chama. By zrozumieć ten - na początku niezrozumiały i zaskakujący - termin, musimy przypomnieć sobie to, co mówiliśmy o symbolu płaszcza i czym jest imię rzeczy, czym jest Słowo naprawdę - a potem przeczytać ten rozdział z Genesis, który traktuje o Noem (hebr. Noah), arce (hebr. teba lub tewa) i wydarzeniach po potopie, gdzie mowa jest o trzech synach Noego: Chamie, Semie, Jafecie, i o dramatycznej scenie między tymi „czterema” postaciami.
Redukcjonizm dąży do „nagich faktów”, wyobraża sobie, że istnieje coś takiego jak „nagi fakt”, tzn. rzecz pozbawiona swej istoty, swego Imienia... Ale jest to złudzenie - przesąd. Już Einstein w słynnej rozmowie z Heisenbergiem w czasie rodzenia się mechaniki kwantowej i filozofii kopenhaskiej wypowiedział znamienne słowa:
„Przecież dopiero teoria powiada, co się mierzy”. I - dodajmy - co się obserwuje, widzi! Redukcjonista stale zapomina o tej zasadzie, zapomina, że nieświadomie żyje w pewnej teorii (theoria - wizja, ogląd świata), do której tak już przywykł, że stała mu się ona tak oczywista, że o niej zapomniał. A więc redukcjonista zdziera z rzeczy, ze stworzeń, świetlisty płaszcz imion, idei, Logosu, i jawią nam się one nagie, godne pogardy: „Ten Noe to po prostu nagi upojony swym winem starzec, patrzcie, chodźcie, moi bracia, zobaczycie coś śmiesznego, przed czym niepotrzebnie odczuwaliście szacunek i cześć!”, i śmieje się - po chamsku!
By lepiej uprzytomnić sobie chamskość pierworodnego syna Noego, trzeba zdać sobie sprawę z ogromu, wielkości tej mitycznej, symbolicznej, nadludzkiej postaci, która kryje się pod imieniem Noah - Menachem (w tradycji żydowskiej Noe nosi przydomek Menachem - co dokładnie odpowiada Janowemu parakletos - czyli nośnikowi Ducha Świętego - Pocieszyciela).
Noe jest dziesiątym patriarchą, jest dziadem innej, przeogromnej postaci - siódmego patriarchy Henocha (o którym szerzej mówimy w Części II). Jest on wedle prastarych legend wielkim nośnikiem Tradycji zwanej symbolicznie „księgą Adama”, przekazanej Sethowi, a „później” Henochowi, Semowi... aż do dziś! Jest to Sophia - twórcza mądrość Boża, która jest tradowana przez pokolenia, bez której kosmos rozpadłby się w chaos.
Noe z rozkazu Boga buduje arkę - arka jest łacińskim tłumaczeniem hebrajskiej teba, co oznacza skrzynię, a także słowo. Słowo, prasłowo łączy światy, jest nośnikiem tradycji: „Tyś arką przymierza między dawnymi i nowymi laty...” Teba występuje w Starym Testamencie tylko dwukrotnie: w związku z Noem i potopem - tam ta teba, to słowo chroni bezpiecznie nie tylko człowieka, rodzinę Noego, lecz całe stworzenie: Noemu zawdzięczamy więc nasze istnienie, ratunek całej przyrody przed zagładą „potopu”. Po raz drugi pojawia się teba - jako skrzynka, w której zostało umieszczone dziecię Mojżesz (Mose) i uratowane przed zagładą...
(Uwaga. Święta arka, która była wieziona przez Izraelitów w czasie wędrówki na pustyni i zajęła centralne miejsce w namiocie, a później świątyni - zwana „arką przymierza”, po hebrajsku nie nazywa się teba skrzynia-arka, lecz Aaron!)
Ale wróćmy do dziesiątego patriarchy - Noego, który w religii Sumerów (Babilończyków) odpowiada dziesiątemu mitycznemu królowi (badacze potrafili dokładnie przyporządkować tych mitycznych dziesięciu „królów” dziesięciu patriarchom). Noe kojarzy się z gołębiem przynoszącym gałązkę oliwną (ponoć pochodzącą z ogrodu rajskiego), a więc z symbolem Ducha Świętego, a także z tym, który przyniósł, wprowadził kulturę, uprawę wina: Noe - po potopie - założył pierwszą winnicę, której początkiem i źródłem jest gałązka krzaku winnego, rosnącego w Raju, a które zawsze identyfikowano z „drzewem życia” (drzewo poznania „diabolicznego” identyfikuje się zwykle z drzewem figowym...).
Dlatego Emil Bock nazywa Noego - Dionizosem Starego Testamentu. Wiemy, jak wielką rolę odgrywa wino w (bezkrwawej) ofierze, której Tradycja sięga Melchisedeka. Chrystus przemienił wodę w wino... Wino odgrywało wielką rolę w sympozjonach platońskich, dlatego in vino veritas. Winem można się upoić, użyć wina do celu niedobrego: każdą najwspanialszą, najwznioślejszą rzecz i sprawę można poniżyć, destruować, upodlić, a w misterium eucharystii wino i wraz z nim cała przyroda zostaje przemieniona w krew i ciało zmartwychwstania - w nową Ziemię i nowe Niebo...
Drugi syn Noego to Sem - po hebrajsku Imię, wiele mówiliśmy o tajemnicy „imienia”... Trzeci - Jafet oznacza „piękny”. Znamy rolę i jedność Prawdy, Dobra i Piękna w filozofii platońskiej. I właśnie Sem i Jafet podnoszą płaszcz Noego - nie zdziwiłbym się wcale, gdyby to właśnie Cham zdarł ów płaszcz świetlisty i obnażył swego wielkiego Ojca - i idąc tyłem, by nie oglądać nagości Noego, przykrywają nim śpiącego, obnażonego przez chamski redukcjonizm, nauczyciela i wybawiciela całego stworzenia.
Zacytujmy Weinreba: „Postęp w sensie przybliżania się do wysoce skomplikowanego, potężnego materialnego systemu, który ma ku korzyści człowieka panować przez czas jego życia ziemskiego... Tak jak człowiek fizycznie rozwinął się z bardzo prymitywnego stadium początkowego... tak rozwija się on z nisko zorganizowanego, niemal zwierzęcego stworzenia do wysoce zorganizowanego olbrzyma, który włada jak bóg... Futurologia i ewolucjonizm są typowymi przykładami kompleksu Chama (podkr. K.M.)”.
10. O zmierzchu Tradycji
Jak wiemy z historii matematyki (i ogólnie nauki), sztuki, okresy bujnego rozwoju przerywane były nieraz bardzo długimi okresami posuchy, zastoju, a nawet upadku. Podobnie ma się sprawa z tradycją religii - por. także legendę o czterech wiekach: złotym, srebrnym, miedzianym i żelaznym, i odpowiednią prastarą naukę hinduską o jogach. Wedle tej ostatniej żyjemy w kończącym się okresie ciemności kali-juga, charakteryzującym się całkowitą niemal ślepotą na sprawy boskie, duchowe. Świadomość tego upadku wyraża w przejmujący sposób talmudyczny traktat Erubin: „Serca Dawnych (mędrców - K.M.) były tak szerokie, jak bramy wielkich hal, serca Późniejszych - jak drzwi sal, a serce nasze jest jak ucho igielne”. A trzeba pamiętać, że wypowiedź ta pochodzi od mężów, których wiedza i mądrość była nieporównanie większa niż nasza - pisze Weinreb.
Opowieść chasydzka z końca XIX wieku wyraża w sposób dramatyczny stopniowe słabnięcie sił duchowych w kolejnych czterech pokoleniach (wielkich) cadyków.
„Gdy Baalszem miał dokonać czegoś trudnego (Baalszem uchodzi za założyciela chasydyzmu; legenda przypisuje mu potężne magiczne właściwości - K.M.), jakieś tajemnicze dzieło, czyn ku pożytkowi stworzeń, to szedł on do określonego miejsca w lesie, zapalał tam ogień i zatopiony w mistyczne medytacje wypowiadał Słowo-Modlitwę - i wszystko działo się tak, jak zamierzył. Gdy w następnym pokoleniu uczeń Baalszema, Wielki Maggid (nauczyciel - K.M.) z Mezericz (nazwa Międzyrzecza w jidysz - K.M.), miał dokonać tego samego, szedł do owego miejsca w lesie i mówił: »Ognia tego nie potrafimy już rozniecić, ale potrafimy wypowiedzieć owo Słowo« - i wszystko działo się według jego woli. Gdy znów w następnym pokoleniu Rabbi Mosze Leib z Sasowa miał dokonać takiego wyczynu, to szedł do owego lasu i mówił: »Nie potrafimy wzniecić ognia, nie znamy tajemnych medytacji, które ożywiają modlitwę, ale znamy to miejsce w lesie i to musi wystarczyć« - i czyn był dokonany. I gdy w czwartym pokoleniu Rabbi Izrael z Rużyna miał dokonać owego dzieła, siadał w swym pałacu na swym złotym krześle i powiadał: »Nie potrafimy rozniecić ognia, nie potrafimy wypowiedzieć owej modlitwy i nie znamy owego miejsca w lesie, ale potrafimy opowiedzieć o tym legendę (historię) « - i dzieło to zostanie dokonane”.
Ta krótka opowieść, którą Gerszom Szolem, największy naukowy badacz kabały, kończy swe wspaniałe dzieło Główne nurty mistyki żydowskiej, obrazuje wymownie nie tylko zamieranie sił duchowych w chasydyzmie, lecz także metamorfozę ich od potężnej magii w „opowiadania chasydów”. Widzimy tu, jak wielką kulturową rolę odgrywało opowiadanie czynów bohaterów tego ruchu. Trudno nie poddać się melancholijnej zadumie nad realną groźbą upadku wielkich ruchów religijnych. Ale Tradycja jest przecież ciągiem zmartwychwstań: w Części II spróbuję opowiedzieć o pewnym zmartwychwstaniu w naszym stuleciu, jakim było pojawienie się - powstanie Christengemeinschaft - Społeczności Chrześcijan.
Prof. dr Krzysztof Maurin (ur. 1923), wybitny polski matematyk i filozof jest autorem rozprawy Tradycja i zmartwychwstanie; w niniejszym numerze drukujemy pierwszą jej część.
1