Kazania Pasyjne
1. Wydanie - ofiarowanie - „On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę”
Pasja Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Chciałbym mówić o Niej nie tylko, jako o tym, co wydarzyło się tam i wtedy - dwa tysiące lat temu w Jerozolimie, ale dzieje się wciąż, także tu i teraz. Tym połączeniem pomiędzy tam i wtedy, a tu i teraz - jest On sam - Jezus Chrystus. Inne role się zmieniają, to my stajemy się Jego uczniami, tymi którzy się Go zaprą, i Tymi, którzy staną w Jego obronie. To my jesteśmy Piotrami i Judaszami, Piłatami i Weronikami zależnie od tego, jakie jest nasze życie.
Chrystus jest jednak ten sam. Teraz obecny wśród nas w Eucharystii. Dlatego chciałbym mówić o Jego Pasji w odniesieniu do tego, czego jesteśmy świadkami w ofierze eucharystycznej. To, Eucharystia jest pamiątką, która uobecnia to co się stało i co od początku przekraczało czas i przestrzeń. „To czyńcie na moją pamiątkę” mówi Chrystus. Eucharystia nie jest jednak tylko uobecniającą pamięcią, ona jest także uobecniającą zapowiedzią. Taka była pierwsza Eucharystia, która odbywała się w jerozolimskim wieczerniku. Taka jest każda Eucharystia, która ma mieć dalszy swój ciąg w naszym życiu. Dlatego chciałbym mówić o pasji Jezusa Chrystusa w odniesieniu właśnie do Eucharystii - tej z wieczernika, i tej sprawowanej w naszych świątyniach.
Chciałbym mówić o pasji w Duchu Świętym. To, On przypomina nam nieustannie to, co wydarzyło się w owych dniach w Jerozolimie. To, On sprawia, że chleb i wino staje się Ciałem i Krwią. To, On wreszcie sprawia, że słabość staje się mocą, że możemy rozważać tajemnice miłości Boga. „Oto wielka tajemnica wiary”. „Głosimy śmierć Twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie, i oczekujemy Twego przyjścia w chwale.
Chciałbym mówić o Pasji Jezusa Chrystusa w wielkim dziękczynieniu Bogu Ojcu. On to „tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Pomimo tego, że to, co stworzone tak często Go zawodzi, to jednak decyduje się nie potępiać, a zbawiać. „Albowiem Bóg nie posłał swego syna, po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
Chciałbym wreszcie drodzy bracia i siostry rozważać z wami mękę pańską w oparciu o dzieło filmowe, które tak bardzo otwierało nam oczy na głębie Bożej miłości rok temu, także w Wielki Post. Chodzi o „Pasję” w reżyserii Mela Gibsona. Burzliwa dyskusja wokół tego filmu pokazuje jak aktualne są po dziś dzień słowa św. Pawła o Krzyżu Jezusa Chrystusa, jako o zgorszeniu i bluźnierstwie dla jednych, a mądrości Bożej dla drugich.
Pamiętam, że pierwszym moim odczuciem po filmie "Pasja" gdy w sali kinowej zapaliły się światła, to było odczucie wielkiej miłości Chrystusa, który wydał się za nas, dla naszego zbawienia. W każdym czynie słowie, spojrzeniu Chrystusa czuć było tą samo ofiarującą się miłość. Coś co jest źródłem niesamowitego pokoju serca. Mamy takiego Boga, który to wszystko uczynił dla ciebie i dla mnie. „Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i od Pana Jezusa Chrystusa, który wydał samego siebie za nasze grzechy, aby wyrwać nas z obecnego złego świata, zgodnie z wolą Boga i Ojca naszego.,” (Ga 1, 3). Hans Urs von Balthasar, tak próbował opisać doświadczenie serca Bożego mającego wydać się za świat. „Pojmijcie co znaczy oddać się; z wolności pozbawić się swej wolności, z miłości przestać być wolnym, przestać być panem samego siebie, nie móc decydować, dokąd prowadzi droga. Zdać się na łańcuch skutków, które skierują nas na tory, których nie chcieliśmy i których kierunku nie znamy. Rzucasz się z wysokiej skały: twój skok jest dobrowolny, a przecież gdy zaczynasz spadać, ciągniesz za sobą ciężar, który sprawia, że potoczysz się jak martwy kamień na dno wąwozu. Dlatego postanowiłem, że to ja się oddam. Dam się wprost z ręki. Komu? Wszystko jedno. Grzechowi, światu, wam wszystkim, diabłu, kościołowi, Królestwu niebieskiemu, Ojcu. Być tym, który wydał się na łup. Ciałem, przy którym zbierają się sępy. Trawionym, pożeranym, bitym, rozrzucanym, rozlewanym. Piłką do zabawy. Wykorzystanym. Wyciśniętym do dna. Deptanym w nieskończoność, przejechanym, rozrzedzonym jak powietrze, wylanym niczym ocean, unicestwionym. To był plan. Wola Ojca. Spełniając ją w posłuszeństwie napełniłem świat od nieba, aż do piekieł i kolana stworzeń zginają się przede Mną, a usta Mnie wyznają. Teraz jestem wszystkim we wszystkim i dlatego śmierć, w której stałem się krwistą cieczą jest moim zwycięstwem. Moje zniszczenie, moje zniżenie się ku nizinom, zejście w dół w zupełnie obcy świat, w świat bez Boga, w piekło, to było wyniesienie tego świata we Mnie i w Bogu. Moje zwycięstwo. Jesteście w Bogu za cenę mojej boskości”. Mamy takiego Boga.
Tak naprawdę to, my także jesteśmy wydani. Przynajmniej, jeśli chcemy być razem z Chrystusem. Będziemy dla tego świata albo głupcami, których Bóg dał się powiesić na krzyżu, albo co gorsza jeszcze bluźniercami. Czując ten wyrok świata, czuję się zarazem pewną ulgę. Wiemy już, co będzie, wiemy, bo zapowiadał to sam Jezus Chrystus. „Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: «Sługa nie jest większy od swego pana». Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20). Jest coś w tym stanie ze skazańca, który usłyszawszy wyrok oddycha z ulgą, skończył się proces, skończyło się czekanie, w jakiś sposób kończy się ziemska, daremna nadzieja. Pozostaje już tylko inna, ta przez duże N.
Oczywiście wciąż jeszcze mamy wybór. Możemy albo zacząć wydawać Boga i człowieka, albo tez stanąć razem z wydawanym - dać się wydać. Tym paradygmatem wydawania, bądź bycia wydanym, można by prześledzić każdą z postaci Pasji. Od wracającego z pola Szymona z Cyreny po zasiadającego na sędziowskim tronie prokuratora. Ten pierwszy na początku nie chce być wydanym. Ucieka od Krzyża w czym przeszkodzi mu tylko kordon rzymskich legionistów. Ale, gdy zacznie nieść krzyż razem z Jezusem, dzieje się coś dziwnego. Zespaja się z Chrystusem, występuje w Jego obronie, a w końcu wręcz siłą trzeba go wygnać z Golgoty. On już chce być wydanym.
I drugi - rzymski hierarcha. Ostrzegany przez żonę, ale i przez naturalne, rzymskie wyczucie prawa i sprawiedliwości zaczyna ryzykować, nawet bunt, aby uwolnić Galilejczyka. Przychodzi moment krytyczny. „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara”. Dobrze wie co to znaczy. Przestać być przyjacielem Cezara, oznaczało po prostu przestać być. Wola i przyjaźń Imperatora stanowiły być albo nie być, ówczesnego politycznego świata. Trzeba by było zatem w obronie Jezusa, wydać samego siebie. Umyje ręce. I tak można by patrzeć na każdego. Uciekający Apostołowie i umywająca twarz Weronika. Wszędzie dylemat, czy zaryzykować, a może jednak ochronić siebie, zachować swoje życie.
Wtedy przypomniały mi się słowa św. Piotra z Wieczernika. „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą nie wyprę się Ciebie”. A później pianie koguta. Tak naprawdę wydajemy Go, częściej niż to nam się wydaje. Oczywiście rzadko robimy to bezpośrednio w odniesieniu do samego Jezusa Chrystusa. Broń Boże. Gdyby tu przyszedł powitalibyśmy go gałązkami palmowymi. A tak naprawdę wydajemy go w każdym naszym grzechu. Wydajemy go w drugim człowieku, wtedy gdy go sądzimy i obmawiamy, gdy zrzucamy na niego nasz własny ciężar. Wydajemy go naszą obojętnością wobec obmowy bliźniego. Gdy milczymy będąc świadkami krzywdy wyrządzanej drugiemu. Nasze motywacje są różne, tak jak dwa tysiące lat temu. Od strachu Piotra po chęć zarobku Judasza, czy pozostania w relacjach władzy Piłata. A przecież wszystko co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych mnie żeście uczynili. Wszędzie tam gdzie nie jestem gotowy wydać się za drugiego, tego drugiego wydam. Trzeciego wyjścia nie ma. Wydam go śmiechem lub pogardą, pychą lub poniżeniem.
Żeby to powstrzymać trzeba niesamowitej miłości. Nawet w przypadku małych egoizmów. Tak jak trzeba heroizmu miłości, gdy zdecydujesz się stanąć w obronie obmawianego człowieka, wiedząc, że Ty możesz być następnym celem. Jak dużo trzeba heroizmu, by przeciwstawić się poniżaniu kogoś wiedząc, że następny atak skupi się na Tobie. Spróbuj pochylić się nad kimś potrzebującym, nad czyimś nieszczęściem wiedząc, że wtedy, gdy masz zajęte ręce i odsłonięte plecy, bardzo łatwo można Cię będzie kopnąć, uderzyć, a Ty nawet nie będziesz mógł bronić się przed ciosami. Tu chodzi nieraz o zwykłe, bardzo zwykłe codzienne rzeczy. Spróbuj ustąpić komuś miejsca w kolejce, czy autobusie wiedząc że jesteś niesamowicie zmęczony i może masz do tego miejsca pełne prawo. Nie odpowiedzieć złym słowem, gdy dotyka cię jakaś złośliwość. Spróbuj ponieść ciężar drugiego nie oczekując żadnej nagrody. Wszędzie tam możesz wydać siebie za drugiego.
Wszędzie tam trzeba miłości, której nie mamy sami w sobie. Za bardzo jesteśmy egoistami. Tutaj trzeba miłości większej. Miłości Boga. Tej miłości może nauczyć tylko Jezus. Czyni to w Eucharystii. „On, gdy dobrowolnie wydał się na mękę”. Tak rozpoczyna się najbardziej istotna jej część. Eucharystia to, ciągłe uobecnia w nas tego wydawania się Jezusa, za nas. To, ciągłe ofiarowanie się Boga za mnie i za Ciebie. Bez tej ciągłej świadomości wydawania się Boga za mnie nie jesteśmy zdolni do powtarzania Jego ofiary w nas samych. Dlatego Eucharystia jest tak ważna ona napełnia nas logiką, Bożej miłości. Musimy ją w przenośni, ale i dosłownie przetrawić w naszych wnętrzach, w naszych sercach. To, daje nam zupełnie inną świadomość. Jezus Chrystus - On pierwszy wydał się za nas jeszcze wtedy, gdy byliśmy grzesznikami. To, jest niesłychanie ważne. Pierwszeństwo łaski. To, co zgubiło Judasza to właśnie to, że on nie dostrzegał tego, że to Jego wydawanie, Chrystusa jest dopiero wtórne wobec łaski wydającego siebie Boga. Pomyślał rzeczywiście, że ma moc wydać Bożego Syna. Wtedy gdy to planował, ale i wtedy gdy już to uczynił. To co uratowało Piotra to właśnie wspomnienie tego, ze Bóg to wiedział. Ba, że Syna Boży sam się wydał. Ale Piotr nie wyszedł z Eucharystii, tak jak Judasz. Piotr po zaparciu się Jezusa, zapłakał i rozpamiętywał większą miłość Boga. Judasz po zdradzie Jezusa nie pamiętał miłości Jezusa, a wciąż próbował tylko po ludzku odwrócić tą sytuację. Oddaje srebrniki, ale nic już nie jest w stanie cofnąć. Grzechu nie sposób wynagrodzić na ludzki sposób. Można tylko przyjąć miłosierdzie Boże. Judasz pomyślał, że właśnie zabił Boga. A skoro nie ma Boga, to nie ma przebaczenia. To, musiało go zabić, bo na ludzki sposób można było tylko wzruszyć ramionami, co też zrobili arcykapłani i przełożeni świątynnej straży. „Jeżeli sądzisz, że wydałeś niewinnego to, Twoja sprawa”. Ta pierwsza Eucharystia, na której został Piotr, a z której wyszedł Judasz wyglądała trochę inaczej od naszej. Wtedy rozważania słowa odbyło się po łamaniu chleba, co Jan ujmie w modlitwie arcykapłańskiej Jezusa. W trakcie rozważania tego słowa, Jezus już bezpośrednio zapowiada to co się stanie w najbliższych dniach. Tłumaczy to, co się dokonało przed chwilą. Wprowadza swoich uczniów w logikę Eucharystii. Tego wydawania się za drugiego. To, wtedy mówi, że nie ma większej miłości, gdy ktoś daje życie za przyjaciół swoich. Wspomnienie tej miłości, logika Eucharystii, uratowała Piotra, a brak tego zgubiły Judasza. Eucharystia zatem przypomina nam nieustanne, wydawanie się Bożego Syna za nas. Ona jest wydawaniem się Boga dla nas. Ale ona daje nam także moc czynienia tego samego. „To czyńcie na moją pamiątkę”. Chrystus chce w nas, ofiarować się za braci. Konsekwencją dobrze przeżytej Eucharystii jest pragnienie ofiarowania się za drugiego. Czy to, jest mąż czy żona, kolega, czy sąsiad. Ktoś bliski czy nieznajomy. W nas i przez nas, Chrystus chce dalej wydawać się za zbawienie świata. To, Jego łaska nas do tego uzdalnia. W naszym Kościele są dwa obrazy. Pierwszy to pierwsza stacja drogi krzyżowej w kościele dolnym. Tam Piłat wskazuje i skazuje Jezusa palcem kryjąc się za nim. Wydał Boga i człowieka. I obraz drugi. Św. Maksymilian, który wychodzi przed szereg więźniów. On ich zasłania sobą. Wydał się za człowieka i Boga. Niech Bóg w Eucharystii uczy nas naśladować tego drugiego. Uczy wydawać się za braci.
„On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Podobnie po wieczerzy, wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana, na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”.
2. Bezsilność - moc - „Wziął chleb i dzięki Tobie składając”
Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pasja II.
Bezsilność - jedna z największych pokus człowieka i Boga. Podczas zeszłorocznej dyskusji nad „Pasją” Mela Gibsona, jednym z powracających zarzutów był: „może i tak było, ale po co to pokazywać, po co pokazywać bezsilnego Chrystusa?”. Lubimy moc, siłę, lubimy być silni. Człowiek nie chce być słaby, a skoro taki jest, to nie chce tej słabości uznać. Można dokonywać wielkich czynów i ofiar, nawet w imię wielkiego dobra, ale być bezsilnym, to wybrać bezsilność. To wydaje się nielogiczne, bezcelowe. A przecież nasze zbawienie dokonywało się w chwili, gdy ten, który to sprawiał nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą., nawet palcem. Mógł tylko skłonić głowę i oddać ducha.
My zaś chcemy mieć mocnego Boga. Może nawet interesuje nas nie tyle On Sam, ile Jego wszechmoc. Pragniemy się nią posłużyć. Chcemy budować swoje własne królestwo, może i królestwo dobra i sprawiedliwości, ale ma to być nasze królestwo, a nie królestwo Twoje. Ma to być nasza wola, a nie wola Twoja. Coś zupełnie innego mówi Chrystus w Ogrójcu.
Pokusa bezsilności. Jakże często dotyka nas słabych i tych, którzy uważają się za silnych. To, pokusa matki stojącej nad łóżkiem umierającego dziecka. To, pokusa bezsensowności każdego działania w obliczu wszechogarniającego zła. To, pokusa kalectwa lub starości uniemożliwiających aktywne działanie w tym świecie, który tak ceni młodość, prężność, widoczne efekty. To, pokusa bycia uznanym za niezdatnego do czegokolwiek.
Mam honor i zaszczyt pracować z ludźmi, których bardzo często świat uważa za nieprzydatnych do czegokolwiek. Oni nie są w stanie zakryć swojej słabości, tak jak my, którzy uczynimy to inteligencją, czy siłą, pięknem lub pieniądzem. Ale, rzecz ciekawa. Jean Vanier, powiedział kiedyś o tych ludziach, że robią najważniejszą rzecz na świecie. Inni budują samoloty, latają w kosmos, wymyślają nowe wynalazki, a oni wołają o miłość. Niestety, bardzo często spotykają jej brak. Nie przyjmujemy ich słabości, bo tak naprawdę lękamy się własnej. To z tej pokusy biorą się aborcja, eutanazja, poniżenie, psychiczna zaraza bezrobocia. Nie chcemy być słabi. Boimy się słabości. Dlatego bardzo często wybieramy iluzję mocy, wiedząc, że słabość nas odkrywa. To w tej iluzji bycia mocnymi bardzo często sięgamy po grzech. „Będziecie jak bogowie” mówił do ludzi w raju szatan.
Chrystus, bardzo wyraźnie chce pokazać nam kłamstwo tej iluzji mocy. jak zwykle pokazuje to przede wszystkim na samym sobie. Sam stając się dla nas słabym. Dlatego też woła do Piotra, by odrzucił miecz, gdy ten staje w Jego obronie, dlatego mówi do Piłata: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom”. Piłat powoli zaczyna dostrzegać, że za tą słabością kryje się jakaś dziwna moc. Na razie jeszcze tylko ludzka, dlatego powie: „Oto człowiek”. Ale wciąż jeszcze myśli, że może nad Nim panować: „Nie chcesz mówić ze mną? Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić Ciebie i mam władzę Ciebie ukrzyżować?” Jezus odpowiedział: „Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry” Odtąd Piłat usiłował Go uwolnić. Słabość jest jednak niebezpieczna. Słabość jest ryzykiem miłości. Jest postawieniem na wydobycie miłości z drugiego. Dlatego ten, kto kocha staje się bezbronny wobec tego, którego kocha. Odpowiedzią może być miłość. Ale równie dobrze nienawiść. Piłat widział doskonale to drugie, dlatego wydał go tłumowi.
A Chrystus - on to dla nas słabych stał się słaby. On także stał się nieprzydatny w oczach świata. Dlatego można się było go pozbyć. Rzecz ciekawa. Np. Ewangelista Łukasz opisując odrzucenie Chrystus używa greckiego słowa apodokimasthenai, w dosłownym tłumaczeniu oznacza to być uznanym za nieprzydatnego, po wcześniejszym użyciu. Zapowiadał to zresztą sam Chrystus, na długo przed swoją męką mówiąc: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Łk 9, 22). Faryzeusze i uczeni w Piśmie odrzucając Chrystusa uznali go za tego, który do niczego im się nie może przydać. Nie chcieli takiego Boga. Nie wystarczało, że pomnażał chleb dla tysięcy. Oni chcieli czegoś więcej: ziemskiego królestwa - chcieli obwołać Go ziemskim królem. Królem, którego królestwo byłoby z tego świata. Chcieli Jego mocy. Potrzebny był im taki Bóg, który gromi wojsko faraona, buduje ziemskie królestwo Izraela. Gdy się objawił w ludzkiej słabości postanowili Go odrzucić. Należało się Go pozbyć. Stał się odpadem świata. Wziął na siebie nasze ludzkie słabości. Ale szatan w Ogrójcu pokazał mu jeszcze inną bezsilność. Według Katarzyny Emmerich była to największa pokusa Chrystusa. Pokazał co z Jego ofiarą zrobią chrześcijanie. Jakże często już po wypróbowaniu Jego Ciała uznają Go za nieprzydatnego. Za nieprzydatnego w życiu małżeńskim, w wychowaniu dzieci, w pracy zawodowej, w reszcie swojego życia. Ile razy można usłyszeć taki głos: „Może nie uczestniczymy w niedzielnej Eucharystii, ale przecież jesteśmy dobrymi ludźmi. Staramy się, nie czynimy wielkiego zła”. Zdanie bardzo niebezpieczne. To, tak jakby powiedzieć. „Ja nie potrzebuję Ciebie Boże, aby być dobrym człowiekiem, nie potrzebuję owoców Twojej męki”. Zdanie z gruntu antychrześcijańskie. Chrześcijanin to ten, który odkrywa, że bez Boga nie może żyć. Że On tylko jest moim ratunkiem. Może i można być dobrym człowiekiem bez Chrystusa, przed Chrystusem także żyli dobrzy ludzie, np. Sokrates. Ale dobrym chrześcijaninem bez Chrystusa być nie można. Tą pokusę bezsilności, którą szatan kusił Jezusa, tak opisuje Hans Urs von Balthasar: „Z lewej strony nadciąga szatan. Pokazuje ci świat i ludzkość po zbawieniu. Czy wytrzymasz ten widok? Czy rozumiesz to co widzisz? Powiem ci wprost o co chodzi: Twoje dzieło poszło na marne, wszystko pozostało tak samo, czy to przed narodzeniem, czy po narodzeniu Chrystusa. (...) Będziesz winien temu, że ludzie stracili dziecięcą wiarę w Boga, a teraz z rozpaczliwego rozczarowania Tobą przechodzą na stronę skrajnego bezbożnictwa. Widzisz co sprawiłeś swoim zbawianiem! Chciałeś ślepcom przywrócić wzrok, a teraz ci, którzy go odzyskali, będą w dwójnasób winni! Bowiem wcześniej krzyżowali Cię, nie wiedząc co czynią. Ich grzech był równy przyrodzonemu okrucieństwu drapieżnych zwierząt, wynikał z ich natury. Teraz już natomiast wiedza co czynią, bo zdjąłeś z ich oczu zasłonę okrywającą tajemnice wiecznej miłości. Postawiłeś ich bezpośrednio przed troistą otchłanią Boga, jako uczestników tajemnicy boskiej ekonomii. Teraz ich grzech jest buntem przeciwko Miłości. (...) Kiedyś strzelali w niebo strzałami dziecinnymi, lecz Ty dałeś im do ręki strzałę ostrą, zatrutą, którą trafiają w środek Boskiego serca. Przeliczyłeś się. Sądziłeś, że przynosisz zbawienie, a w rzeczywistości dziesięciokrotnie pomnożyłeś grzech. Na sto sposobów będą więc korzystać ze sposobności, byś stał się im powodem do grzechu. Twoja nauka wywoła skandal i będą się gorszyć każdym Twoim zdaniem (...). Autorzy błędnych hipotez i twórcy bzdurnych teorii będą powoływać się na Ciebie i cytować Twoje słowa. Niczym furie rozrywać będą Twoją Ewangelię i wywijać jej krwawymi strzępami. I Twoi wierni nadal będą grzeszyć, powołując się na Twoje zbawienie, wiedząc, że miłość Boga staniała i za niewielki pieniążek wierności dostaną rozgrzeszenie w automatach spowiedzi. (...) Mają rację, że Cię odrzucają. Nie chcą przyjąć propozycji, która kończy się przegraną. Twoja religia nie nadaje się dla mas. Kapłani będą głosić z ambon Twe żądania, lecz nikt ich nie będzie spełniał. I wielu się będzie dziwić, jak są one dalekie od realiów życia”. To tylko próba oddania tego czego doświadczał Chrystus, gdy pocił się krwawym potem leżąc na palestyńskiej ziemi. Bezsilność, słabość fizyczna to nic jeszcze wobec bezsilności duchowej. Tej pokusy cofnięcia się z powodu bezsensu, bezcelowości. Tej pokusy, której dostarczamy Mu, my Jego uczniowie.
Ale On już „wziął chleb” - to ostatni wolny czyn Jezusa Chrystusa przed męką i śmiercią. Później jeszcze wyjdzie do ogrodu Oliwnego i tam będzie się modlił. Odtąd każdy jego krok, oddech, ruch będzie kontrolowany, nawet powodowany przez oprawców. To był jeden z ich celów. Pokazać bezsilność tego, który uzdrawiał, wskrzeszał, nauczał z mocą. Bali się tej mocy, dlatego tak Go pilnowali. Sposób związania Chrystusa tak przekazuje nam w swoich mistycznych wizjach Katarzyna Emmerich: „Oprawcy krępowali Jezusa z całą brutalnością i katowską wprawą. W okrutny sposób związali mu ręce na piersi. Przegub prawej ręki przywiązali do lewej poniżej łokcia, podobnie przegub lewej ręki do prawej, krępując bezlitośnie i tak silnie, że nowy, ostry sznur głęboko wrzynał się w ciało. Włożyli też na niego rodzaj szerokiego pasa nabijanego żelaznymi kolcami i zaopatrzonego w pierścienie, do których dodatkowo przywiązali mu ręce. Na szyję założyli Mu coś na kształt obroży, również nabijanej od wewnątrz kolcami i innymi raniącymi elementami. Biegnące od niej dwa rzemienie, naciągnęli mocno i także przywiązali do pasa. Wreszcie do pasa tego uwiązali w czterech miejscach długie porwozy, którymi mogli według upodobania okrutnie szarpać, Jezusa na wszystkie strony”. Wszystko to po to, by pozbawić go wszelkiej możliwości samodzielnego ruchu. Będzie można go odtąd rzucać, w którą kolwiek stronę. Gdy przyjdzie ochota spuścić Go z mostu w błoto, gdy chcemy żeby kulejąc truchtał, będzie to czynił. Im większy był wcześniej tym bardziej trzeba Go było teraz poniżyć. Tak by odebrać Mu i Jego uczniom resztkę nadziei na wybawienie. Zobaczcie - oto wasz Bóg. Teraz nie może nic uczynić. Z nim można uczynić wszystko. Stając się bezsilnym, stając wobec bezsilności człowiek zaczyna albo się modlić, albo bluźnić. Pokazują to dobrze dwaj ukrzyżowani z Nim przestępcy. To ubezwłasnowolnienie Jezusa, ukazuje także bardzo wyraźnie film Gibsona.
On sam zaś wcześniej „Wziął chleb” - jakaż prozaiczna ta ostatnia wolna czynność Jezusa Chrystusa. W obliczu tego czego dokonywał wcześniej, i co stanie się później. Jakże prosty, jak czytelny jest ten znak. W swojej codzienności czyni tak każdy człowiek, niezależnie od długości i szerokości geograficznej, od koloru skóry, wykształcenia i wieku. „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Wziął chleb, a nie co innego. Wiedział, że czymś innym można spowodować dobro lub zło. Sierpem możesz ścinać zboże, lub zaatakować człowieka. Spróbuj rzucisz w nieprzyjaciela chlebem, najwyżej go nakarmisz. Nawet my, chociaż źli jesteśmy podajemy swym synom chleb, a nie kamień.
„Wziął chleb”, aby za chwilę stać się chlebem. To oznaczało i oznacza obumrzeć dla siebie, stać się całkowicie dla innych, stać się bezsilnym wobec tych, którzy będą brać go do ręki i spożywać. Ale najpierw trzeba być startym na mąkę przez żarna tego świata. Przez twarde kamienie ludzkich serc. I wypalić się w ogniu Bożej sprawiedliwości i Bożego miłosierdzia. Dopiero później można będzie owocować, a i to nie zawsze, w ludzkich sercach. Znowu bowiem okazuje się bezsilny. Można Go przyjąć lub odrzucić, przejść obojętnie, spróbować i uznać za nieprzydatnego. Zbeszcześcić niegodnym przyjęciem, bądź niegodnym życiem już po spożyciu. A przecież, aby zaowocować musi obudzić w nas ten sam rodzaj miłości. Zdolność do stawania się chlebem dla drugiego człowieka. „Być dobrym jak chleb” mawiał św. Brat Albert. To zacząć rozdawać się każdemu, kto przychodzi. To, nieraz stawać z bezsilności wobec częstującego się Twoim dobrem człowieka. A wszystko to po, aby obudzić w nim miłość. Gdy to uczynił, składał Ojcu podziękowanie. Za to co się za chwilę stanie. Przyjął bezsilność w dziękczynieniu Bogu. To, przestać bać się swojej słabości, wiedząc, że oto przychodzi moc Boga. Wiedział o tym dobrze św. Paweł, gdy mówił: „Moc w słabości się doskonali”. Gdy pisał do Koryntian: „Wydaje mi się bowiem, że Bóg nasz apostołów wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem, światu, aniołom i ludziom; my głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie, my niemocni, wy mocni; wy doznajecie szacunku, a my wzgardy”. W tych słowach św. Pawła, jest jakaś szczypta ironii wobec Koryntian. Wcześniej w liście pokazuje bowiem wyraźnie jak niedojrzała jest ich wiara. On także chce pokazać jak niebezpieczna jest ta iluzja mocy. „Niechaj się nikt nie łudzi! Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość. Mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga”. Ale Paweł doskonale wiedział, że bez Boga, bez miłości byłby niczym. Dlatego chlubił się w swoich słabościach, ale i stawał się wszystkim dla wszystkich. Jak chleb.
Na zakończenie chciałbym przeczytać fragment listu człowieka,codziennie uczestniczącego w Eucharystii. Był to słynny ostatnio autor trylogii „Władca pierścieni” - Tolkien. Tak pisał do swojego syna Michaela 6 marca 1941 r.: „Z mroku mojego życia, tak bardzo zawiłego, stawiam przed Tobą jedną wielką rzecz, którą trzeba kochać na ziemi: Najświętszy Sakrament. Tam znajdziesz, romantyzm, chwałę, honor, wierność, prawdziwą ścieżkę wszystkich swoich miłości na świecie, i coś więcej: śmierć, dzięki Boskiemu paradoksowi tę, która kończy życie i żąda oddania wszystkiego, a jednak dzięki smakowi (lub przedsmakowi) której można utrzymać to, czego poszukujesz w ziemskich związkach (miłość, wierność, radość) lub nadać im ten charakter rzeczywistości, wiecznej trwałości, której każdy człowiek pragnie w głębi duszy”. Tak oto, ludzka bezsilność oprzeć się może o moc Boga. A wszystko to dlatego, że Jezus Chrystus wziął do ręki chleb, stał się chlebem żywym który karmi serce człowieka.
„On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Podobnie po wieczerzy, wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana, na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”.
3. Uderzenie - przyjęcie - „łamał i rozdawał swoim uczniom”
Uderzenie to, prosta konsekwencja wydania się w ich ręce i bezsilności. Odtąd mogą zrobić wszystko - dobro albo zło. Wiemy, że jednak zdecydowali się na zło. Zło okrutne, pełne sadyzmu. Zło, które ma złamać człowieka. Dlatego go katowali. Trudno czasem nam sobie wyobrazić, jak człowiek mógł tak postępować z drugim człowiekiem, a co dopiero z Bożym Synem. Gorszymy się tym i zamykamy oczy. Zło nas przeraża. Ale czy rzeczywiście? Spójrzmy na ten wiek, który jest już za nami. Nie trzeba długo szukać, by pokazać, jak często człowiek, który wcześniej wiódł normalne, zwykłe życie zdolny jest w niemalże jednej chwili przeobrazić się w kata. Przecież naziści, komunistyczni oprawcy nie brali się znikąd. To, co jeszcze nie dawno działo się w Jugosławii pokazuje jak ogromne jest to, panowanie zła nad człowiekiem. Po to, by złamać drugiego. My oczywiście takiego zła nie znamy, gorszymy się nim? My nikogo bezpośrednio i fizycznie nie biczujemy, nie uderzamy? A jakże często stać nas na zadawanie innego bólu, nie na darmo. Pismo święte zaznacza, że: „Kije robią sińce, a słowa łamią kości”. Jakże często chcemy złamać drugiego już nie za pomocą ciosów, ale za pomocą uderzeń duchowych. Bo to on musi przegrać, bo to my mamy rację, trzeba go złamać. To my bowiem mamy być wygrani. Oczywiście nikt z nas nie brudzi się cudzą krwią. Ale współcześnie inaczej się łamie ludzi. Pieniędzmi. Propozycją moralnego kompromisu. Słowem potępienia.
To, zło generuje, pomnaża się w naszych sercach. W filmie „Pasja” długo nie mogłem zrozumieć jednego znaku. Oto w czasie biczowania Chrystusa, po dziedzińcu przechadza się szatan w postaci kobiety z dzieckiem na rękach. Ten symbol niewiasty był już Ogrójcu, ale dlaczego to dziecko. Jakby reżyser chciał pokazać, jak bardzo zło rozmnaża się w sercu człowieka. Jak bardzo dodajemy zło, do zła, grzech, do grzechu. Jeśli tylko możemy to uczynić bezkarnie. To dzieje się w naszym wnętrzu. I często potem dziwimy się skąd bierze się taka czy inna okropność świata. Ale męka Chrystusa, ukazuje nam także inny aspekt zła. Oto ono wymyka się spod jakiejkolwiek kontroli człowieka. Ba, to ona zaczyna nad nim panować. Spójrzmy na Jego mękę. Przecież nikt nie chciał tego wszystkiego. Judasz chciał go tylko wydać, nawet nie koniecznie na śmierć, może licząc, że Chrystus dogada się z Arcykapłanami,a on chcą Go najlepiej po cichu i szybko zgładzić. A tutaj wielogodzinny proces z tłumem ludzi i niepotrzebne bicie. Jako pierwsi zgorszyli się biczowaniem Chrystusa. Piłat z kolei chce Go tylko ubiczować. Każdy z nich przestał panować nad złem, które zamierzał i które czynił.
Cała ta scena poniewierania Chrystusa, odsłania tę zdolność człowieka do zła. Nie tylko tego człowieka sprzed dwóch tysięcy lat. To, przecież każdy grzech w nas powoduje uderzenie w Ciało Chrystusa. To ciało przywiązane do katowskiego pala i to Ciało, którym jest Kościół. Łamiemy je i wyrywamy po kawałku. Mel Gibson wystąpił w Pasji w jednej, jedynej scenie. Widać tam jego rękę, która przybija Jezusa do krzyża. Jakby chciał wyraźnie zaznaczyć, kto powoduje największy cierpienie Chrystusa, i tym i kimś na pewno nie jest rzymski legionista, żydowski faryzeusz. Tym kimś jest chrześcijanin, który stanowiąc nowe Ciało Boga, rozdziera je od wewnątrz na kawałki.
Wydawać by się mogło, że to zło jest wszechogarniające, że zniszczy wszystko. Człowiek, którego takie zło dotyka odkrywa jak zły, potrafi być jego bliźni. I rzeczywiście tak jest, ale może odkryć jeszcze coś, albo inaczej jeszcze kogoś. W czasie drugiej wojny światowej jeden z żołnierzy radzieckich został oskarżony o sabotaż i skazany na dziesięć lat katorgi. W czasie drogi na Syberię próbował ucieczki, ale niestety enkawudziści złapali. Go. I wtedy zaczęło się bicie. Jak sami oprawcy mówili, po to, by złamać nie tylko jego nadzieję , ale także innych więźniów: Według mnie powinniśmy dać zekowi nauczkę, żeby już nikt inny nie próbował uciekać. Spuśćmy mu krwawą łącznie i niech tak przemaszeruje na oczach innych więźniów” potem zaczęły się kopniaki, bicie wojskowymi pasami z klamrami. „Klamra smagała mnie po żebrach i znów po brzuchu; zawyłem z bólu. Pasek podawano sobie z rąk do rąk. Przed każdym uderzeniem robiono chwilę przerwy, która napawała mnie udręką; wtedy oprawca natężał się, by zadać jak najsilniejszy cios, niewiele czasu minęło, a ja już nie mogłem zaczerpnąć powietrza by krzyczeć, i tylko jęczałem. Każda miękka część ciała zdawała się pękać, a każda kość była jak pogruchotana. Po wyjątkowo mocnym uderzeniu w klatkę piersiową myślałem, że serce przestanie mi bić. Nie mogłem złapać tchu i kręciło mi się w głowie. Po paru dalszych ciosach straciłem przytomność”. Później wiadro wody, aby ocucić i znowu bicie. „Myślę, że jeszcze ma za mało krwi na twarzy - zauważył jeden z nich - Jak będzie miał więcej, to w sam raz nada się do pokazania zekom. - Blondyn podniósł mi głowę i walnął pięścią, rozcinając wargę i nos. Pokażcie go zekom - rozkazał dowódca. Nie mogłem utrzymać się na nogach, więc dźwignęło mnie za ramiona dwóch strażników i wywlekło z wagonu. Dowódca krzyczał przed pierwszym wagonem: Ten człowiek próbował dzisiaj rano uciec. Chcę żeby wszyscy na niego spojrzeli. Ostrzeżenie powtórzono przed każdym otwartym wagonem. Z trudnością zorientowałem się, że doszliśmy do wagonu, w którym jechałem, ale słyszałem czyjś wrzask: „To on! Wiedziałem, że to zdrajca. Wiedziałem, że jest wrogiem ludu!”. Nie rozpoznałem głosu, lecz było mi wszystko jedno. Pragnąłem umrzeć. Modliłem się w milczeniu: proszę cię Boże, jeśli istniejesz, zabierz mnie. Nie chcę żyć. Ale ocal proszę moją rodzinę. Nie pozwól, by ich torturowano i zabito. Nie mam kogo oto prosić. Nigdy w Ciebie nie wierzyłem. Sądziłem, że jesteś wyłącznie dobrocią w moim sercu, dobrocią, która tkwi w osobie ludzkiej. Teraz jednak wiem, że się myliłem. W ludzkich sercach nie ma dobroci. Nie wiem, czy Ty istniejesz, ale jeśli tak, ocal, proszę moją rodzinę”. Tak modlił się dwudziestoletni żołnierza Armii Czerwonej. Ateista od urodzenia. Pozbawiony już złudzeń w człowieka. Zło czasem rzeczywiście wydaje się wszechpotężne, zaczyna nas łamać. Nie inaczej było dwa tysiące lat temu na dziedzińcu pretorium. Również tam zaczęto się tym biczowaniem gorszyć - jako pierwsi odeszli ci którzy chcieli go uśmiercić. Faryzeusze. Zostali tylko ci, którzy zaczęli zbierać to, co zostało na ziemi z wywleczonego już z placu kaźni Chrystusa. Maryja, Maria Magdalena i Jan.
Zło wydawało się triumfować. Łamało syna człowieczego i Syna Bożego. Ale o to staje się coś dziwnego. To pozorne, niby tak realne zwycięstwo zła, zaczyna być największą jego przegraną. Kulminacją tego pozornego zwycięstwa zła stało się złamanie serca Syna Bożego, ale to właśnie wtedy został złamany oścień śmierci. „O śmierci, gdzie jesteś o śmierci, gdzie jest twe zwycięstwo”. Ale dokonywało się to już wcześniej. Gdy spadał każdy kolejny cios na Jego Ciało. Rozdzierając je, odsłaniając żywe mięso. Zaczęło odsłaniać miłość Boga do człowieka. Paradoksalnie. To co miało zniszczyć dobro, On zaczynał je odsłaniać. Zło zaczęło trafiać nie tylko w próżnię, zaczynało być przyjmowane przez miłość Jezusa. Im bardziej rzucało się w demonicznym sadyzmie, tym bardziej, pokazywało miłość Boga. Łamane ciało Chrystusa zaczynało łamać twarde, złe serce człowieka. Może dlatego odeszli z miejsca kaźni faryzeusze. Nie mogąc znieść tego widoku zaczynali się łamać. Podobnie z niektórymi rzymskimi oprawcami. Bliski złamania był Piłat, gdy do tego strzępu ludzkiego ciała podszedł i dotknąwszy go wołał: „Oto człowiek”. To już nie był rozkaz, to była prośba. Ale jakże dziwna w tych czasach gdy skazaniec był niewolnikiem, kimś niegodnym. Traktowało się go jak rzecz, która można zniszczyć, wyrzucić. I oto do kogoś takiego rzymski prokurator mówi: „Oto człowiek”. Wiemy, że jeszcze wtedy serce człowieka nie dało się złamać do końca, ale jeszcze wtedy nie zostało złamane do końca serce Boga. Stanie się to na krzyżu, a wtedy setnik padnie na kolana i powie: „Zaprawdę to jest Boży Syn”.
Tam wytrwają tylko ci którzy serca zostały złamane Miłością Boga. Maryja przebita mieczem boleści, Maria Magdalena, której serce zostało złamane w trwodze przed kamienowaniem, Jan - spoczywający na Ostatniej Wieczerzy na piersiach Mistrza. Najbliższy świadek Eucharystii. Tego łamania się Boga i rozdawania się człowiekowi. „Łamał go i rozdawał swoim uczniom”. To łamanie było czymś bardzo czytelnym, skoro później właśnie po tym geście rozpoznają zmartwychwstałego Chrystusa uczniowie uciekający do Emaus. Uczniów z Emaus także zgorszyło zło, które dotknęło Mistrza z Nazaretu. Ale Chrystus zaczął tłumaczyć, że Mesjasz miał „wiele wycierpieć” i zestawił to za chwilę z łamanym i rozdawanym chlebem. Uczniowie zobaczyli, że każde zło, nawet tak potężne zostało pokonane. Mogli pewni wracać do Jerozolimy. To może dać tylko Eucharystia.
My przenosimy sam gest łamania na chwile przed ukazaniem Ciała Chrystusa. Wtedy kapłan mówi.
„Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. Dzieje się to już po przeistoczeniu chleba w Boże ciało. To ono jest już łamane, a nie chleb. To ono, złamane, gładzi nasz grzech. Dlatego odpowiadamy świadomi własnej niegodności: Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale rzeknij tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Przyjęcie tego złamanego Bożego Ciała, to przyjęcie każdego cierpienia Bożego Syna w drodze na mękę. „Spadłą nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie” zapowiadał prorok Izajasz. Nasze serca mają być łamane z Jego sercem. W ten sposób złamiemy twarde serce świata.
Było tak w przypadku siostry Wandy Boniszewskiej ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Aresztowana 11 kwietnia 1950 r. i wywieziona na Syberię, poddawana była wielokrotnym torturom i biciu. Ale oto stawało się coś dziwnego. Niektórzy z tych, którzy chcieli ją złamać, sami zostali złamani. „Jeden naczelnik był „po reżimie” [od przestrzegania przepisów więziennych] i ten nade mną się znęcał, bił głową o ścianę, prawda, że naruszałam „prawiła tiuriemnyje” [przepisy więzienne]: rozmawiałam morsem przez wystukiwanie w ścianę i karmiłam ptactwo, sypiąc przez lufcik okruchy chleba. Nagle w nocy drzwi się otworzyły i wszedł ten „rieżimnik” i zaczął prosić mnie o „proszczenije” [przebaczenie], że bił moją głową o ścianę, i powiedział tak: Wiecie, teraz przekonałem się, że Bóg jest, bo sumienie nie daje mi spokoju i musiałem się żegnać znakiem krzyża. Moja matka jest wierząca, ja teraz także chce być wierzącym tak jak i wy; jeżeli was wypuszczą na wolność, to przyjedźcie do mnie, będę się wami opiekował jak rodzoną siostrą” Później sanitariuszka mi szepnęła, że jego „wyrzucili z partii i podobno nie będzie już pracował, gdyż powiedział, że wy bezprawnie zostaliście osądzona, twierdził też, że Bóg naprawdę istnieje, i tyle. Podobno wyjechał w ciągu doby. Po śmierci Stalina napisał do mnie list i przysłał na cukier 100 rubli”. Człowiek, który był od łamania innych, sam został złamany.
Chrześcijanina nie ma przerażać zło. Chrześcijanin wie, że zostało już pokonane. Chrześcijanin ma przyjąć owoce tego zwycięstwa. Uczyni to wtedy, gdy przyjmie jego dar. Dar cierpienia i Ciała Chrystusa. Staje się to w Eucharystii. On. To łamie dla nas chleb swego Ciała i rozdaje Je swoim uczniom. Przyjęcie tego daru gładzi nasze ludzkie zło i sprawia, że przestajemy uderzać, łamać drugiego, a pragniemy w naszym ciele „dopełniać braki męki Chrystusowej”. Pragniemy by świat w Nim i w nas, w Jego ciele, w Kościele zobaczył miłość Boga do człowieka.
„On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Podobnie po wieczerzy, wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana, na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”.
4.Krzyż samotność - wspólnota - „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”, „Bierzcie i pijcie z tego wszyscy”
Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa - Krzyż. Opuszczenie, samotność.
„Tam, gdzie ja idę, wy pójść nie możecie”, tak mówił Chrystus podczas Ostatniej wieczerzy Apostołom. Jezus, na krzyż poszedł sam. Taka jest zresztą natura krzyża. Tylko sam możesz być na nim przybity. Krzyż, jest doświadczeniem samotności, ale też jest doświadczeniem samotnym. Tak jak samotnym jest cierpienie, którego nie sposób przekazać drugiemu, samotna jest śmierć.
Krzyż, jest miejscem opuszczenia. Opuszczenia przez wszystkich. Przez ludzi, i przez Boga. To, nie przypadek, że wisi w połowie drogi między niebem, a ziemią. Krzyż, nie należy do nikogo. Nie jest ziemi. Ziemia, go nie chciała, odrzuciła Chrystusa: „Przyszedł do swoich, a swoi go nie przyjęli”. Nie jest też nieba. Ojciec, Go wydał, wysłał z tą misją na świat, na końcu opuścił. „Boże mój Boże, czemuś mnie opuścił” krzyczy na krzyżu Chrystus. Wysłany z nieba, nie przyjęty przez ziemię, zawiśnie na krzyżu. I tylko w ten sposób połączy niebo z ziemią. Sam rozdarty i nie przynależący ani do jednego, ani do drugiego. „Panie Jezu Chryste, przez Twoją śmierć na krzyżu, Bóg Ojciec wprowadził pokój między niebem i ziemią” mówimy w Wielkim Poście przed znakiem pokoju. Ceną było rozdarcie Bożego Syna. Ceną było nie przynależenie, ani do nieba, ani do ziemi.
Jeżeli nie niebo i nie ziemia, to odpowiedź brzmi jednoznacznie - piekło. Tak, krzyż był piekłem na ziemi. Zanim nasz Zbawiciel, zstąpił do piekła duchowego, wstąpił na krzyż, na to piekło materialne, cielesne. To, my tylko, po dwóch tysiącach lat przedstawiamy sobie krzyż, jako coś pięknego. Wymodelowane krucyfiksy, proste, czyste, bez żadnych załamań, a na nich pełne piękna ciało Chrystusa. Dwa tysiące lat temu wyglądało to trochę inaczej. Brud, krew, krzyki, cierpienie, samotność. Ostatnie miejsce na ziemi - piekło. Nas nie dziwi całowanie krzyża. Ale gdy Jezus obejmuje i całuje swój krzyż, co uchwycił reżyser na filmie „Pasja” to jeden z łotrów krzyczy: „Co czynisz głupcze”. Ten okrzyk wcale nie jest taki bluźnierczy jak nam się dziś wydaje. Pokochać krzyż, oznaczało wtedy pokochać piekło.
Pierwsi chrześcijanie, w przeciwieństwie do nas, doskonale wiedzieli, co to jest okropność krzyża. Mogli go zobaczyć na rogach swych ulic. Dlatego może dużo bardziej od nas wiedzieli też, jak jest wielka miłość, Jezusa Chrystusa, który na taki krzyż poszedł. Oni, nie musieli używać znaku krzyża i rzeczywiście w pierwszych wiekach w chrześcijańskiej ikonografii ten znak nie jest praktycznie używany. Przedstawiano Chrystusa, jako Dobrego Pasterza, przedstawiano Go w znaku ryby, ale nie w znaku krzyża. Znak krzyża, znak śmierci Chrystusa, mieli oni nie w świątyniach, ale na miejscach śmierci jakiegoś człowieka. Może niewolnika, może przestępcy, może kogoś ze swojej wspólnoty. My, mamy dziesiątki znaków Krzyża wokół siebie. Nieraz można go dostrzec jak wisi na czyjejś szyi. Ale niestety jakże, często jedynie w celach ozdobnych. Dwa tysiące lat temu używanie do tego krzyża, byłoby zupełnym nieporozumieniem. To, tak jakby ktoś chciał się ozdabiać czymś odrażającym. My, zaś mamy wiele krzyży, ale tak naprawdę, często one już nic dla nas nie oznaczają. Podobnie niestety dzieje się z innymi znakami krzyża, tymi, które wykonujemy na sobie przed każdą modlitwą, lecz często robimy to bezwiednie, nieświadomie, nawet nie wiemy o co wtedy prosimy Boga. A prosimy dokładnie o to samo, co spotkało Jezusa Chrystusa. Potem, gdy ten krzyż przychodzi do naszego życia, to najczęściej go odrzucamy, bo krzyż już nie jest tak łatwy do przyjęcia. Krzyż, ten , wciąż jest i będzie dla nas jakimś piekłem, czymś co przeżywamy samotnie, często odrzuceni przez innych. Jest piekłem, wciąż nie chcianym przez ziemię, wciąż nie słyszanym przez Ojca w niebie. Takie jest doświadczenie krzyża, takie jest doświadczenie człowieka, takie jest doświadczenie Bożego Syna.
„Noc nad Kalwarią głucha i ciemna.
Czy widzisz, Mario światłość nade mną?
To gwiazda świeci, to świt się opali
anioł nie leci nad Jeruzalem...
Mario czy słyszysz?
Ojciec mnie woła!
Nad miastem cisza...
Cisza dokoła...
Mario, on kłamie: w niebie przed jutrznią gwiazdy gwoździami, księżyc jest włócznią!”
Tak pisał o tej przerażającej samotności krzyża, piekła poeta niewierzący - Władysław Broniewski. Był on, już wtedy alkoholikiem. Dobrze wiedział, co znaczy piekło, dobrze wiedział, co znaczy samotność.
Co to jest piekło człowieka i co to jest samotność ? Co to jest piekło, w które wszedł Chrystus, co to była samotność, którą wziął na siebie Boży Syn?
Staje się rzecz dziwna. Krzyż, który jest miejscem osamotnienia, miejscem opuszczenia, który jest piekłem, staje się miejscem połączenia. Tam powstają, aż dwie wspólnoty. Pierwsza to, wspólnota grzeszników, którą współtworzą Syn Boży i człowiek. ”Zaprawdę powiadam ci, jeszcze dziś ze mną będziesz w raju” mówi do łotra Chrystus. To, po to wszedł w sytuację grzechu człowieka, po to zstąpił do piekieł, aby być razem, z człowiekiem, aby go z tej sytuacji wyciągnąć. Aby być razem z człowiekiem poszedł na najgorszą samotność, najgorsze opuszczenie, opuszczenie przez Ojca. Strach przez Bogiem, jaki czuje grzesznik. Nawet więcej, bo grzesznik nie wie, jak obrzydliwy jest grzech, jak bardzo odłącza on od Ojca. Tak pisze o tym Balthasar: „Czy teraz ogarnia cię strach? Strach, o którym ludzie nie mają pojęcia? Nie strach, przed grożącym nieszczęściem, przed jakąś konkretną katastrofą. Taki strach ma swój obiekt, swój przedmiot, na którym się skupia ludzka świadomość. Zresztą zawsze pozostaje nadzieja, jako nieodłączny towarzysz strachu: może zdołam uratować się jeszcze z płonącego domu, może uda się, nim będzie za późno, dotrzeć do zasypanego chodnika, może w ostatnim momencie będę ułaskawiony?
Twoje cierpienie nie jest strachem mającym jakąś postać, lecz bezbrzeżnym morzem strachu, strachem w czystej postaci. To, strach, który jest jądrem grzechu, strach przed Bogiem i Jego nieuchronnym sądem. Strach przed piekłem. Strach przed nie oglądaniem w wieczności oblicza Ojca. Przed definitywnym odłączeniem od miłości i wszelkiego stworzenia”. Ale oto w obliczu tego strachu i braku oblicza Ojca, Chrystus po słowach: „Boże, mój Boże czemuś mnie opuścił”, woła: "Ojcze, w twe ręce składam ducha mego”. Tak woła ten, który stał się grzechem, tak woła ten, który woła w imieniu wszystkich grzeszników. Zawierza Ojcu, siebie będąc grzechem, zawierza Bogu każdego grzesznika. To, będzie przywrócenie wspólnoty Boga i grzesznego człowieka.
Druga wspólnota to wspólnota, której celem jest dalej trwanie na ziemi. Tę wspólnotę tworzą, Matka i Syn. Maryja i Jan. Jezus mówiąc: „Oto syn twój”, „Oto Matka Twoja” zapoczątkował jej powstanie. Wspólnota ta, jest więc porównywalna do wspólnoty rodzinnej. „To jest krew z mojej krwi, to jest ciało z mojego ciała”. Taka ma być każda wspólnota chrześcijańska. My nie możemy mówić: „Nie znam tego człowieka”. tego, który siedzi obok, albo naprzeciwko mnie w kościelnej ławce, tego, który odmawia wraz ze mną modlitwę pańską. Ten człowiek to mój brat i siostra. Ta sama krew i to samo ciało. Ja powinienem być gotów dlatego człowieka na wszystko. Tak jak w rodzinie.
Ba, nawet więcej niż w rodzinie. Bo to, już nie tylko ciało i krew męża. Tą wspólnotę tworzy Ciało i Krew Chrystusa. „Ciało z jednego ciała, krew z jednej krwi”. Udział w Eucharystii ma to właśnie powodować. Dlatego Chrystus mówi „Bierzcie i jedzcie”, „Bierzcie i pijcie”. My łamiemy ten sam chleb i pijemy z jednego kielicha, i to właśnie ma nas łączyć na przekór i ponad to wszystko, co wydaje się nas dzielić. Wtedy dopiero Jego Krzyż, wyda w nas owoce. Wtedy dopiero w odniesieniu się do naszego życia, Chrystus będzie mógł powiedzieć „Wykonało się”, tak jak powiedział na krzyżu w odniesieniu do Maryi i Jana, ale także do całego dzieła odkupienia. A więc bierzmy i jedzmy, bierzmy i pijmy, prosząc Boga, tak jak prosimy w trzeciej modlitwie eucharystycznej: „Spraw, abyśmy posileni Ciałem i Krwią Twojego Syna i napełnieni Duchem świętym, stali się jednym ciałem i jedną duszą w Chrystusie”.
To, właśnie Eucharystia powoduje przyjęcie krzyża do naszego wnętrza. Na hostii, która staje się Ciałem Chrystusa jest wyżłobiony znak krzyża. Tego krzyża, który za chwilę znajdzie się w naszym wnętrzu. To, już nie jest jedynie znak zewnętrzny powieszony na ścianie, czy na szyi, czy nawet rysowany na moim ciele, gdy czynię znak krzyża. Znak krzyża nie wystarczy uznać jako coś jedynie zewnętrznego, wówczas zawsze będę odbierał krzyż jako coś na mnie, coś narzuconego. Prędzej, czy później go odrzucę, po prostu nie przyjęło go moje wnętrze. Dlatego właśnie trzeba spożywać Eucharystię. To, odtąd krzyż jest w moim wnętrzu. Rozumiał to, dobrze święty Paweł, gdy pisał o tym, że jest współukrzyżowany z Chrystusem i zauważał, że jego członki razem z Chrystusem zostały przybite do krzyża. To, stało się wewnątrz niego wcześniej, niż stało się na zewnątrz. Dlatego Paweł, mówił do Koryntian: „Nosimy nieustannie w ciele naszym, konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele”. To, „bierzcie i jedzcie”, „bierzcie i pijcie” to, nie tylko jakiś czysty symbolizm, to nie pobożne życzenie, to już jest w chrześcijaninie. Właśnie to, uzdalnia do powiedzenia tego samego: „bierz i jedz”, „bierz i pij” w stosunku do mojego bliźniego. Św. Paweł tak kończy poprzednią myśl: „Tak więc działa w nas śmierć, podczas, gdy w was - życie”. Krzyż, jest zawsze umieraniem, krzyż przez Eucharystię staje się umieraniem dla drugiego i dopiero to, tworzy nową wspólnotę, gdzie krzyż z przekleństwa staje się błogosławieństwem, z osamotnienia staje się początkiem nowej wspólnoty. „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i umęczeni jesteście, a ja was pokrzepię. Brzemię moje jest słodkie, a ciężar lekki” mówi Pan.
„On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Podobnie po wieczerzy, wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana, na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”.
5. Obnażenie - adoracja - „To jest bowiem ciało moje”, „To jest bowiem kielich krwi mojej”
„On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Podobnie po wieczerzy, wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana, na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”.
Mieć oczy szeroko otwarte, tak jak św. Jan. Warto by zobaczyć „Pasję” tylko pod tym kątem. Patrzeć jak on patrzy, widzieć, jak on widzi. W czasie męki i śmierci Jezus Chrystusa, nie spuszczał z niego wzroku, jakby nie chciał uronić nawet pojedynczej kropli boskiej Krwi, spadającej na ziemię, jakby chciał przyjąć każdy kawałek Jego Ciała. Całym sobą chciał chłonąć wszystko co sie działo. Oczy przymykał, gdy coś już się kończyło, jakby chcąc zatrzymać tą chwilę jak najdłużej w pamięci. Usta wciąż otwarte ze zdziwienia, jak usta dziecka, które nie może pojąć tego, co się dzieje, ale wie, że jest to niezmiernie ważne, że dzieje się tu coś co przekracza ten czas i to miejsce. Co jest odwołaniem do przeszłości i do przyszłości, że dzieje się tu jakiś cud wymykający się mojej świadomości, jednocześnie tak bardzo w niej tkwiący? Nic dziwnego, że później pisał listy o miłości Boga, do człowieka. On dobrze wiedział ile ta miłość kosztowała. Takim go zresztą zapamięta tradycja, gdy pod koniec życia w Efezie, już jako staruszek prowadzony przez innych, będzie trzęsąc się powtarzał: „Dzieci, liczy się tylko miłość. Pamiętajcie o miłości”. On, nie odwracał głowy, nie gorszył się tak jak inni. On, czerpał miłość całym sobą, aby ją potem całym sobą dawać. Może dlatego, że był z apostołów najmłodszy, można by powiedzieć najmniej na sposób ludzki doświadczony, najmniej na sposób ludzki mądry. Inni już dawno uciekli lub odwrócili głowy. On, Adorował.
Za trzecim razem "Pasję", oglądałem w kinie z moimi uczniami ze szkoły specjalnej. Bałem się trochę jak to przejdą, ale oto rzecz dziwna się stała. To, nauczyciele wychodzili i odwracali głowy, uczniowie nie. Jeden z uczniów podszedł tylko i usiadł koło mnie. Tak pewnie czuł się bezpieczniej. Po filmie powiedział: "Księże, mógłbym to oglądać cały dzień".
My się jednak bardzo często gorszymy. Gorszymy się nie tylko słabym Jezusem. Gorszymy się słabym człowiekiem. Każdy przechodzi tę próbę. Kiedy pracujesz z osobami niepełnosprawnymi napotkasz wśród nich osoby niesamowicie zniekształcone. Chciałbyś odwrócić wzrok, nie widzieć. Wiem o tym dobrze. Chcesz odwrócić wzrok, bo nie chcesz aby ta osoba widziała twoje zakłopotanie. Nie chcesz, aby dostrzegła, że tak naprawdę nie chcesz jej widzieć. Dlaczego? Bo, lepiej jest patrzeć na piękne ciało niż na brzydkie. Tak zaspokajamy swój egoizm. No może gotowi jesteśmy patrzeć na takiego człowieka litując się nad nim, usiłując mu współczuć. Ale ani on, ani ja, tak naprawdę tego nie potrzebuję, a przynajmniej nie to jest najważniejsze. On, chce abyś spojrzał mu prosto w oczy i powiedział: „Tak, ja chcę się widzieć, tak jak każdego innego człowieka, ja chcę z tobą być. Nieważne, że nie masz pięknego ciała, czy pięknego umysłu. Ja chce z tobą być.
Adoracja zawsze jest spojrzeniem miłości. Jeżeli tego nie przejdziemy, to zawsze nasze spojrzenie będzie spojrzeniem naszego interesu, naszego egoizmu, choćby był ubrany w maski współczucia, czy miłosierdzia. Obojętnie, czy będziemy chcieli w ten sposób zobaczyć Boga, czy człowieka. Tak naprawdę to ani Boga, ani człowieka nie zobaczymy.
6. Śmierć - życie - „Które za was będzie wydane”, „Która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów”
Rozważanie męki i śmierci Pana naszego Jezusa Chrystusa - część VI i ostatnia - o śmierci, która daje życie.
Żeby dać życie trzeba umrzeć, jak ziarno, które wydaje plon obumierając dla siebie. On już umarł. Dwa tysiące lat temu. Umarł, by dać życie człowiekowi. Uczynił to, bez naszej zgody. Niezależnie od tego, czy człowiek to przyjmie czy odrzuci, doceni czy pogardzi. On, dał głowę za głowę, krew za krew. Życie za życie. Człowiek mógł przejść nad tym zupełnie obojętnie. On i tak to uczynił. Nie muszę tego przyjąć, mogę żyć tak, jak przedtem. Na tym polega nowe przymierze zapowiedziane już przez Jeremiasza. Nowe i wieczne przymierze. Uczynił to, bo chciał byśmy uczynili tak samo. Tak ma owocować ta śmierć - w naszym życiu, ale według Jezusa Chrystusa. W życiu i śmierci takim, jakimi były Jego życie i Jego śmierć „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, nich weźmie krzyż swój, i niech Mnie naśladuje”.
Przyjęcie śmierci Jezusa, to odnalezienie nowego życia w nas. Ale i odwrotnie. Po to, żeby teraz Chrystus żył, ja muszę obumrzeć. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” mówił dalej Chrystus. Odpowiedzią na dar życia cudzego może być tylko własne. To, dlatego później św. Paweł pisał: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Albo On albo ja. A wcześniej On za mnie. „Nie ma większej miłości”. Odpowiedzią na jego ofiarowanie, ma być moje ofiarowanie. Nie wystarczą tu, nędzne skrawki mojego życia oddane w zamian za Jego życie. Nie można siebie zachować, trzeba siebie stracić. Taki jest sens tego co uczynił dla nas Chrystusa, zaś nas umierając na krzyżu. „A właśnie za wszystkich umarł Chrystus, po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał”. To, uderza w samo centrum naszego egoizmu, pychy, życia według świata. Każdy grzech jest przecież tą chęcią zachowania siebie. Aby to, zrobić poświęcam Boga, poświęcam bliźniego. A na ołtarzu powinienem złożyć siebie. My tego nie chcemy. Chcemy siebie zachować. Żyjąc według świata, czy nawet żyjąc według religii. Zbierając w ziemskie spichlerze bądź to bogactwa materialne, bądź to nawet duchowe. Ale wciąż po to, by zachować siebie. Chlubić się będziemy pełnymi zasobami bądź to naszych portfeli, bądź to dobrych uczynków i modlitw wznoszonych na swoją chwałę, a nie chwałę Boga. Choć w każdej chwili możemy usłyszeć: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądam od ciebie twojej duszy”. A powinienem siebie utracić z powodu imienia Chrystusa. Św. Piotr też pewnie myślał religijnie, gdy tuż po Cezarei Filipowej i wyznaniu wiary w Syna Bożego, mówił „Niech cię Bóg broni! Nie przyjdzie to na ciebie”. On myślał o zachowaniu Chrystusa, zachowaniu siebie. Ale myślał już tylko na sposób ludzki! Usłyszał wtedy bardzo ostre słów Jezusa, tak ostre, że Jezus nie powiedział w ten sposób, do nikogo innego. Paradoksalnie, myśląc o zachowaniu Boga odrzucał Jego nauczanie. Boimy się tej utraty. Ona nas obnaża. Czyni bezbronnymi wobec drugiego. To ludzkie, ale okazuje się, że wcale nie Boże. Bez tego tracenia siebie nie pójdziemy za Nim nawet o krok, choć może po drodze pokonamy wiele kilometrów duchowej wędrówki. Ale to będzie tylko nasze złudzenie. Chciałbym się tu posłużyć przykładem człowieka, któremu dane było przeżyć własną śmierć. Był nim Fiodor Dostojewski. On doświadczył, co znaczy umieranie w dosłownym tego znaczeniu, przywiązany do egzekucyjnego pala. Ale odczuł też, co znaczy łaska nowego życia. Posłaniec w ostatniej chwili przywozi rozkaz cara zamieniający karę śmierci na syberyjską katorgę. Tak pisze o tym Igor Wołgin: „Dostojewski również nie był gotów - i jemu, podobnie jak większości skazanych, „myśl o śmierci” nie przychodziła do głowy. W przeciwnym wypadku nie dyskutowałby z Mombellim o napisanej w twierdzy powieści. Nie uwierzył nawet wówczas, kiedy wypowiedziano fatalne słowa. Dopiero zaproszenie na kaźń uświadomiło wszystkim zamiar władz. Kapłan był w żałobnych szatach... później świadkowie i ofiary owego spektaklu będą różnić się co do szczegółów: podawać różne liczby wkopanych w ziemie pali, mylić nazwiska ludzi do nich przywiązanych. Czy można jednak wymagać dokładności w wyliczaniu szczegółów , kiedy najważniejszym z nich jest sama śmierć? Spośród wszystkich pietraszewców wyspowiadał się tylko jedne - Timkowski; krzyż ucałowali wszyscy. Nie wyłączając ateisty Pietraszewskiego. „Będziemy razem z Chrystusem” - uroczyście powie Dostojewski po odczytaniu wyroku. „Garścią prochu - sarkastycznie dorzuci Spieszniew. Odczucia ich nie różniły się tak bardzo, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Czy patos Dostojewskiego nie była odwrotna strona ogarniającego ich przerażenia? Ściślej mówiąc obrona przed nim, równie rozpaczliwą, jak ironia Spieszniewa. Miał dwadzieścia minut, aby się przygotować. Nie wiedział, że dane mu będzie przeżyć własną śmierć. Panował mróz dwadzieścia jeden stopni poniżej zera. W lodowatym powietrzu, w akompaniamencie werbli, nad tymi spośród nich, których skazano na katorgę, łamano szpady. Trzech pierwszych podprowadzono pod pale. „stałem szósty - pisał Dostojewski - wywoływano po trzech, byłem więc następny w kolejce i pozostawała mi najwyżej minuta życia. Mógłby ktoś powiedzieć, że rozpoczęło się odwrotne odliczanie: trzy, dwa, jeden. Kiedy trzech pierwszych przywiązano do pali, pozostali mogli już tylko się modlić. Nieszczęsny dwudziestoletni Kaszkin, który przed chwilą wraz z innymi odmówił spowiedzi, nieoczekiwanie poprosił, by mu ją umożliwiono. Dostojewski przeżył własną śmierć i powrócił stamtąd, skąd nikt nie wraca. Przekroczył ową granicę - i nie mógł już wrócić spoza niej taki, jaki był dawniej. Ceny życia po tych chwilach nie da się oszacować. W dosłownym znaczeniu tego określenia stało się ono darem zwodniczym i od tego czasu już na zawsze utraciło swoja dotychczasową postać. Dar stanie się bezcenny i zwrócić będzie go można tylko w stanie pomnożonym. W liście do brata, jednym z najbardziej przejmujących, tak pisze: „Bracie, drogi mój bracie! Wszystko się już rozstrzygnęło”. „Rozstrzygnęło się” nie z woli człowieka, lecz siły wyższej, której od tej pory się podporządkuje i na przychylność, której mimo wszystko nie traci nadziei. Tą siłą był Bóg. „Nigdy jeszcze nie czułem w sobie tak wielkich i zdrowych pokładów energii duchowej jak teraz. Czy ciało zdoła to udźwignąć: nie wiem. Bracie! Przysięgam Ci, że nie stracę nadziei i zachowam duszę moją i serce w czystości. Odrodzę się moralnie. W tym cała moja nadzieja, cała moja pociecha””. Tak pisze człowiek, przed którym stoi droga krzyżowa. Droga na Syberię. Ale on już przeżył utratę siebie. On może już naśladować Chrystusa.
Wówczas na katorgę było można wziąć tylko jedną książkę, i on ją weźmie. Było to Pismo święte - Ewangelia Jezusa Chrystusa. Będziemy razem z Chrystusem - mówił przed wyrokiem.
To, bycie razem z Chrystusem dzisiaj odbywa się na Eucharystii i przez Eucharystię. Ale będzie to bycie razem z Chrystusem, gdy będę wchodził w te logikę tracenia siebie. Taki jest zresztą sens jest spożywania, gdy Chrystus znowu dosłownie zatraca się w naszych wnętrzach. Odpowiedzią ma tu, być tracenie siebie dla niego i dla drugiego człowieka. „To jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”, „To jest kielich Krwi mojej, która za was i za wielu będzie wylana. To, czyńcie na moją pamiątkę”. Jeżeli nie stać mnie i ciebie na tę ofiarę, to znaczy, ze wciąż daleko jesteśmy od tajemnicy Eucharystii. Wciąż jesteśmy Piotrami spod Cezarei Filipowej, którzy może i uznają że to, Syn Boga żywego, że to, Jego Ciało i Jego Krew. Objawienie to, nie ma w nas kontynuacji. Czynimy z niego myślenie tylko na sposób ludzki, a nie Boży. A przecież mowie eucharystycznej w szóstym rozdziale św. Jan, wciąż jak refren powtarzał słowa: „Kto ten chleb spożywa będzie żył na wieki”. Ci, którzy odrzucali Jego słowa dobrze wiedzieli co czynią. Jak to możliwe? A Jezus tłumaczył uczniom: „Duch daje życie, ciało na nic się nie przyda”. Nie chodzi tu, o negację ciała, czy wartości ziemskich. Nie po to Ten, który był Słowem odwiecznym przyjął śmiertelne ciało, ale o pokazanie innej wyższej wartości, także innej, wyższej miłości. Nie jest to, beznadziejny katastrofizm, czy zachęcanie do tego, skoro liczy się tylko niebo, to nie możemy nic robić tu za ziemi. Ale o coś wręcz przeciwnego. Dlatego dla chrześcijanina, który powinien chcieć pójść już do Ojca w niebie każda minuta życia tutaj nie ma być czasem bezsensownym i straconym, ale czasem zwielokrotnionej miłości. Czas to miłość. Wypływa, to i wynika z Eucharystii, gdzie Chrystus wciąż na nowo ofiaruje się za nas i za wielu. Dlatego wciąż ponawia tę ofiarę, aby i nas uzdolnić do tego samego. Każdą chwilę, każdy okruch życia ma być przeze mnie ofiarowany Bogu i bliźniemu. W ten sposób mamy tracić siebie z powodu Jego imienia, by siebie w sposób zwielokrotniony, w sposób pełniejszy odzyskać. To, stało się z Chrystusem i ma stać się z nami, jeżeli chcemy być razem z Nim. „On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Podobnie po wieczerzy, wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana, na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”. .
15