Względność Einsteina - fizyka iluzji
Tworząc swoje teorie względności, Einstein próbował opisać siły natury w postaci równań geometrycznych, jednak nie udało mu się wyjaśnić natury fizycznego wszechświata, tak jak potrafi to uczynić nierelatywistyczna fizyka Newtona.
Część2 (dokończenie)
Dr Björn J. Overbye
Copyright © 2007
Arendal Helsesenter
Box 348-N4803
Arendal
Norwegia
bjorn@dr-overbye.no
Tytuł oryginalny: „Einstein's Relativity - Warped Minds, Bent Truths", (Nexus, vol. 14, nr 6)
Jak grawitacja uczyła naukowców naginania prawdy
Po udanej dewaluacji eteru poprzez stworzenie nauki subiektywnych fizycznych pomiarów, znanej jak szczególna teorii względności, Einstein przystąpił do wyjaśniania wszystkiego, co istnieje w skali pozaatomowej. Raz jeszcze podjął próbę budowy teorii opartej na postulatach i geometrii, ale zamiast wyjaśnienia niejasności wytyczył drogę do naukowego mistycyzmu. Obecnie wielu uważa, że ogólna teoria względności bardziej nadaje się do tworzenia scen w Star Treku (serial telewizyjny) niż do wyjaśniania tak prozaicznych zagadnień, jak na przykład lot na Marsa statkiem kosmicznym.
Upadek z dachu
Będąc przekonanym, że szczególna teoria względności i przestrzeń Minkowskiego są kluczem do wyższych prawd, Einstein przystąpił do wyjaśnienia ruchów przyspieszanych - zachowania ciał zmieniających swoją prędkość wraz z upływem czasu. Według mitologii Einsteina pewnego dnia przeczytał on w lokalnej gazecie relację człowieka, który spadł z dachu i po bolesnym zetknięciu się z ziemią powiedział, że doświadczył cudownego uczucia nieważkości. Einstein potraktował to wyznanie jako objawienie. Jeśli przyspieszanie z tą samą zmianą prędkości, jaką powoduje grawitacja, niweluje grawitację i w ten sposób wywołuje nieważkość, to czy przyspieszanie w górę spowoduje odczucie ciężkości nie różniące się od grawitacji? W tak zwanym Gedankenexperiment (eksperymencie myślowym) Einstein wyobraził sobie człowieka zamkniętego w windzie nie wiedzącego o istnieniu zewnętrznego świata. Kiedy winda rusza i zaczyna przyspieszać, człowiek w windzie odczuwa dodatkową siłę działająca na jego ciało, ale nie wiedząc, że chodzi o przyspieszenie, sądzi, że ten wzrost wagi jest dziełem pola grawitacyjnego.
Tak właśnie narodziły się założenia ogólnej teorii względności. Grawitacja jest nieodróżnialna od jakiejkolwiek mechanicznej siły powodującej przyspieszenie. Grawitacja działa na ciała w zależności od ich masy a nie ich charakteru. Wszystkim, co nie ma charakteru grawitacji, regulują zasady szczególnej teorii względności. W tym rozumowaniu są jednak wady, które są oczywiste nawet dla ucznia szkoły średniej. Mechanicznie przyspieszane ruchy wymagają źródła energii. Żadne ze źródeł energii nie jest niewyczerpywalne. Inaczej mówiąc, wszystkie mechaniczne siły w końcu wyczerpują się i przyspieszenie ustaje. Z przyciąganiem grawitacyjnym jest odwrotnie, ono nigdy nie ustaje. Jeśli naszemu człowiekowi w windzie damy zegar i poprosimy go, by obserwował siłę w funkcji czasu, wówczas jej słabnięcie zorientuje go o błędności pierwszego założenia.
Nawet to drugie założenie można uznać za nieco przedwczesne. Einstein miał możliwość poprawienia swoich błędów, lecz to nie on, ale amerykański wynalazca T. Townsend Brown był tym, który w roku 1929 udowodnił, iż elektrycznie naładowane obiekty stają się lżejsze w polu grawitacyjnym wolnym od innych sił elektrostatycznych.
Później, po śmierci Einsteina w roku 1955, inni eksperymentatorzy osiągnęli jeszcze lepsze wyniki, jak choćby Jewgienij Podkletnow, który uzyskał dwuprocentowe zmniejszenie siły grawitacji przez zastosowanie wirującego, kołowego, magnetycznie naładowanego dysku, który unosił diamagnetyczne obiekty.
To oznacza, że natura obiektu znajdującego się w polu grawitacyjnym wcale nie jest bez znaczenia. Dla zwolenników realności UFO te zjawiska nie są niczym niezwykłym: pojazdy kosmiczne obcych istot pokonują grawitację przy pomocy silnych, pulsujących i wirujących pól elektromagnetycznych. Nawet agencje rządowe i zajmujący się problemem UFO naukowcy przyjmują to jako oczywistość.
Jeśli chodzi o szczególną teorię względności, to została ona obalona jeszcze za życia Einsteina, w czasie gdy pracował nad ogólną teorią względności, za sprawą znanych mu eksperymentów, które dowiodły, że nie wszystkie ruchy są względne. Istnieją proste sposoby określenia, czy coś jest w ruchu, czy w spoczynku - istnieją absolutne ramy odniesienia, czego w roku 1913 dowiódł Georges Sagnac a później badacze stosujący interferometry z wirującym pierścieniem.
Tak więc Einstein zabrał się do budowania nowej teorii na niepewnym gruncie na podstawie założeń, które były obalone lub w ogóle nie zostały udowodnione. Wyrażając to jeszcze dosadniej, można powiedzieć, że założeń szczególnej i ogólnej teorii względności nie cechuje właściwa logika lub związek - to po prostu dwie różne teorie, a nie dwie wersje jednej teorii, jak utrzymywano!
Zakrzywianie papieru
Być może nieświadom tych zastrzeżeń, Einstein przystąpił do tworzenia geometrycznej teorii grawitacji, utrzymując, że rozciąga swoją szczególną teorię względności na nową domenę. Ten doniosły pomysł bazował na spostrzeżeniu profesora Minkowskiego, że czterowymiarowa czasoprzestrzeń jest matematyczną rozmaitością, w której przyspieszane ruchy odbywają się po zakrzywionych torach czterowymiarowego papierowego świata. Zamiast jednak tworzyć krzywoliniowe tory na papierze, czy nie lepiej zagiąć papier i pozwolić, by przyspieszane obiekty przemieszczały się po najkrótszych drogach między dwoma punktami w tym zakrzywionym świecie?
Celem tej pozornie zaawansowanej matematycznej sztuczki nie było uzyskanie głębszej wiedzy o działających w tym procesie siłach, ale chęć realizacji starego niemieckiego marzenia wyrażenia sił natury w postaci równań geometrycznych.
Wbrew powszechnemu mniemaniu nie jest to pomysł Einsteina, bowiem ponad 70 lat wcześniej zaprezentowali go dwaj niemieccy matematycy - Carl Friedrich Gauss (1777-1855), który wprowadził wielowymiarowe „przestrzenie", i jeden z największych matematycznych geniuszy wszechczasów Hermann Riemann (1826-1866), który opracował kompletne matematyczne narzędzia i pojęcia dotyczące zakrzywionych wielowymiarowych „przestrzeni". W roku 1854 Reimann przedstawił całościowy projekt teorii grawitacji opartej na przekształceniu newtonowskich praw sił w geometryczny opis ruchów w zakrzywionych przestrzeniach., Jednak Reimann nigdy nie zamierzał przeciwstawiać się prawom Newtona, a jedynie stworzyć matematyczne piękno.
Według biografów Einstein nie znał prac Gaussa i Riemanna. Uważa się, że ten pomysł pochodził od Minkowskiego, któremu z pewnością nie były one obce. Nieszczęśliwie dla Einsteina Minkowski zmarł w roku 1909 na zapalenie otrzewnej, zaledwie kilka miesięcy po przekazaniu Einsteinowi nowych pomysłów, tak że Einstein musiał zapytać jego przyjaciela, Michaela Grossmanna, czego one dotyczą. Później brytyjski matematyk Ebenezer Cunningham (1881-1977) napisał na ten temat artykuł wydrukowany przez magazyn Nature w lutym 1921 roku, w którym stwierdził, że „nikt nie wie, czy [Einstein] zaszedłby tak daleko bez pomocy Minkowskiego".
Dziś uważa się, że to prace Grossmanna dostarczyły matematycznego formalizmu ogólnej teorii względności. Warto też pamiętać, że tego formalizmu nie należy przypisywać wyłącznie „zespołowi" w składzie Minkowski-Grossmann-Einstein, jak byśmy dziś powiedzieli, bowiem na scenę z tą samą teorią wkroczył jeszcze jeden dobrze znany kandydat - matematyk David Hilbert (1862-1943), który 20 listopada 1915 roku zaprezentował swoją koncepcję w Góttingen. Swoją teorię Einstein przedstawił w Pruskiej Akademii dopiero pięć dni później. Jakiś czas potem oskarżył Hilberta o kradzież jego teorii, gdy ten go odwiedził, ale czy tak było naprawdę? Czyż oni wszyscy nie „podkradali" po trochu od poprzednich geniuszy, dorzucając nieco własnej pracy? Czyż nie mamy tu do czynienia z typową dla wszystkich teoretycznych rozważań sytuacją wynikającą z tego, że tak naprawdę, nikt nie działa w odosobnieniu. Jak to wkrótce zostanie udowodnione, profesjonalne podglądanie i zapożyczanie (inaczej ściąganie) nie należy do rzadkości. Komu więc należy się chwała -jednemu czy wielu?
Wybryki Merkurego
Z 64-stronicowej pracy Einsteina o matematycznym formalizmie grawitacji w czterowymiarowej „czasoprzestrzeni" opublikowanej w roku 1916 w Annalen der Physik można wysnuć trzy wnioski:
(a) orbity małych planet znajdują się blisko centralnie położonego idealnie sferycznego Słońca, natomiast orbity większych planet usytuowanych z dala od Słońca wydają się matematycznie nie do opisania;
(b) dochodzi do ugięcia światła, kiedy przechodzi ono obok bardzo ciężkiego obiektu (na przykład Słońca);
(c) w silnym polu grawitacyjnym występuje przesunięcie ku czerwieni światła (zmniejszenie jego częstotliwości). Były to tak zwane „klasyczne testy".
Einstein z niewinną miną twierdził, że nic nie wiedział o tych problemach ani nie miał zamiaru ich rozwiązywać - po prostu magicznie „wyskoczyły z jego formalizmu" jako podarunek dla nauki, w zgodzie z jego przekazem górnolotnej wiedzy dalekiej od przyziemnego życia, która czasami opromienia praktyczne życie niespodziewanymi darami. Ale wszystkie te „klasyczne testy" przejawiały coś znajomego, jak się o tym znający na rzeczy mieli wkrótce przekonać. Pierwszy z testów dotyczył najprawdopodobniejszego kandydata ze względu na jego dziwną orbitę, Merkurego, planetę najbliższą naszego przypuszczalnie sferycznego Słońca. Peryhelium (największe zbliżenie do Słońca) tej orbity przesuwa się w przybliżeniu o 574 sekund łuku w ciągu 100 lat. Freundlich podał Einsteinowi wielkość przesunięcia peryhelium Merkurego jako 45 sekund łuku rocznie i Einstein dostosował swoją ogólną teorię względności tak, że pasowała do tej wartości peryhelium.
Einstein stosował metodę o nazwie „klasyczne przybliżanie" i zakładał, że ogólna teoria względności musi dawać klasyczne równania w obecności „słabych" pól grawitacyjnych i jakieś nowe w przypadku „dużej" grawitacji. Kiedy jednak przyszło do opisu orbity Merkurego za pomocą równań, zaszło coś dziwnego. Nie tylko wyskoczyły one z formalizmu ogólnej teorii względności, ale też dokładnie przypominały co do najdrobniejszego szczegółu równania niemieckiego nauczyciela, Paula Gerbera, który opublikował je 18 lat wcześniej, w roku 1898. Jego równania bazowały na założeniu, że siły grawitacji rozprzestrzeniają się ze skończoną prędkością „c" i że ich oddziaływanie na poszczególne ciała zależy od ich prędkości.
Fizyk Ernst Gehrcke (1878-1960), który krytykował wcześniej, w roku 1911, Einsteina, natychmiast po przeczytaniu ogólnej teorii względności publicznie ujawnił całą aferę. Oświadczył, że Einsteina nie tylko zainspirowały nie-relatywistyczne równania Gerbera, ale, co więcej, oskarżył go o bezczelne fałszerstwo. Raz jeszcze powtórzyła się dziwna sytuacja, do której dochodziło już wcześniej, kiedy ktoś krytykował Einsteina - skończyły się mu argumenty. Na te oskarżenia zareagował dopiero po czterech latach, pisząc: „Eksperci nie tylko zgadzają się, że równania Gerbera są całkowicie błędne, ale też z tym, że tego wzoru nie można uzyskać jako konsekwencji głównego założenia Gerbera, stąd jego praca jest całkowicie bezużyteczną, nieudaną i błędną próbą".
Ktoś, kto dogrzebał się do sedna sprawy, mógłby zapytać: jakim cudem zestaw równań, które prawidłowo opisują peryhelium Merkurego, można traktować jako bezużyteczne, nieudane i błędne? I jak te same równania, pojawiając się w ogólnej teorii względności, okazują się nagle pociągnięciem geniusza? Co więcej, jeśli Einstein był takim geniuszem, to dlaczego nie wyjaśnił, co jest wadliwego w sposobie rozumowania Gerbera? Dlaczego musiał czekać aż cztery lata, aż w końcu zaczną bronić go inni? Dlaczego ci obrońcy nie wytłumaczyli, na czym polegał ów błąd, ograniczając się jedynie do rzucania oskarżeń w rodzaju: „On skopiował to, co od dawna było znane każdemu specjaliście z tego zakresu..."?
Profesorowie z głowami w chmurach
Drugi „klasyczny test" dotyczył ugięcia światła biegnącego z odległych gwiazd obok potężnych obiektów, takich jak Słońce. Słuszność tego twierdzenia zależała od tego, czy światło posiada jakąś „masę", która umożliwia grawitacyjne przyciąganie pomiędzy fotonami i obiektami o ogromnej masie, takimi jak Słońce. Jak sobie przypominamy, fotony mają masę określoną wzorem m = E/c. Wstawienie jej do równań Newtona pozwala obliczyć odchylenie od linii prostej.
Dokonał tego w roku 1801, jeszcze zanim pojawiła się formuła E = mc2, niemiecki astronom Johann Georg von Soldner (1776-1833). Według tych opartych na teorii fotonów obliczeń powinno dojść do odchylenia wynoszącego 0,84 sekundy łukowej dla wiązek światła przechodzących bardzo blisko Słońca. Liczba ta była później ostro atakowana przez Einsteina i jego przyjaciół. Von Soldner nie wiedział, że E = mc2, ponieważ Maxwell się jeszcze nie urodził i nikt w tamtych czasach nie miał zielonego pojęcia o masie Słońca. Było to raczej przekonanie a nie fizyczna rzeczywistość.
Ci, którzy gustowali w atakowaniu Gerbera, wykorzystywali później jego wzory do obliczeń mówiących, że światło powinno ugiąć się w przybliżeniu o 2,5 sekundy łuku, podczas gdy wzory wynikające z ogólnej teorii względności dawały wynik 1,75 sekundy łuku w zależności od pewnych czynników o zmiennym charakterze. Różnica pomiędzy teorią Einsteina a pozostałymi teoriami polega na tym, że ogólna teoria względności wyjaśnia ugięcie jako „efekt zakrzywienia czasoprzestrzeni".
Niewielu potraktowało te obliczenia poważnie. Jednym z tych nielicznych był profesor Uniwersytetu Oxfordzkiego Arthur Eddington (1882-1944), który według profesora Subrahmanyana Chandrasekhara „był tak pewny poprawności tej teorii, że, gdyby chodziło tylko o niego samego, nawet nie planowałby udania się na wyprawę obserwacji zaćmienia" w celu pomiaru ugięcia światła gwiazd przechodzącego obok zaćmionego Słońca. Czy w sytuacji traktowania tego założenia jako pewnika można spodziewać się bezstronnych wyników?
W roku 1919 Uniwersytet Oxfordzki wysłał dwie ekspedycje w celu sfotografowania zaćmienia słońca w dniu 29 maja. Jedna z nich udała się do Sobral w Brazylii a druga, kierowana przez profesora Eddingtona, na Wyspę Principe (Wyspa Książęca) położoną w Zatoce Gwinejskiej u zachodnich wybrzeży Afryki. Obie ekspedycje zabrały identyczne instrumenty: teleskop o ogniskowej 343 cm, sprzęt fotograficzny i lustra do pośredniego fotografowania Słońca. Ta informacja ma zasadnicze znaczenie, ponieważ rozdzielczość tego sprzętu była rzędu od dwóch lub trzech sekund łukowych.
W dniu zaćmienia w Sobral była doskonała pogoda, natomiast na Wyspie Książęcej nie. Na wyspie było pochmurno, a wilgotne oceaniczne powietrze powodowało drżenie i zmiany położenia gwiazd, tak jakby oglądało się je przez zmąconą warstwę wody. Z kolei w Sobral wysoka temperatura w ciągu dnia wywoływała pewne dystorsje.
Jakie były ostateczne rezultaty? Dziś jest już smutnym historycznym faktem, że tych zaledwie kilka użytecznych, ale mocno zniekształconych fotografii wykonanych na Wyspie Principe użyto w charakterze „dowodu". Jak żalił się sam Eddington, jedynie dwie płyty fotograficzne okazały się użyteczne, ale i na nich gwiazdy były źle rozłożone i rozrzucone w różnych odległościach od Słońca i niezbyt blisko niego, jak tego wymagała teoria. Pomimo tych trudności Eddingtonowi udało się zmierzyć - w co trudno uwierzyć - różnice mniejsze od 0,01 mm pomiędzy fotografiami wykonanymi w czasie zaćmienia oraz później dla porównania w Oxfordzie. Według Eddingtona udało się zmierzyć ugięcie światła gwiazd o wielkości 1,63 sekundy łukowej. Ostatecznie potwierdzono ogólną teorię względności, zaś prasa entuzjazmowała się narodzinami nowej ery. Nagłówki dziennika New York Times z 19 listopada 1919 roku informowały: „Zaćmienie wykazało wahania grawitacji - ugięcie promieni światła naruszające prawa Newtona uznano za narodziny nowej epoki! Naukowcy nazywają to odkrycie jednym z największych osiągnięć ludzkości". Jednym z tych naukowców był nie kto inny jak Arthur Eddington, któremu nadano w roku 1930 za wkład do nauki tytuł szlachecki.
Czy rzeczywiście było to „jedno z największych osiągnięć ludzkości"? Skąd ta pewność, skoro dokładność sprzętu fotograficznego była mniejsza od tej, jaka była konieczna do wykonania obliczeń? Co gorsze, znacznie lepsze wyniki z Sobral, gdzie wilgotność i chmury nie przeszkadzały w obserwacjach, potwierdziły obliczenia wynikające z praw Newtona! Eddington rozwiązał ten żenujący problem, mówiąc, że fotografie z Sobral posłużyły jedynie do weryfikacji wyników z Wyspy Principe. Einstein nazwał później to wydarzenie jednym z najdonioślejszych w swoim życiu!
Wielu astronomów wierzących w dane z Wyspy Principe chciało umocnić chwałę rezultatów i powtórzyć sukces w trakcie kolejnych zaćmień Słońca, lecz gwiazdy, o dziwo, nie pojawiały się tam, gdzie powinny, i dopiero w roku 1931, kiedy sukcesy Einsteina ugruntowały się za granicą, profesor Erwin Freundlich głośno poskarżył się w Berlińskim Towarzystwie Fizycznym, że „wyłączyli ze swoich rozważań te obserwacje, które nie były zgodne z wnioskami, do jakich chcieli dojść".
Einstein, który stał się w tym czasie celem antysemickich ataków w Niemczech, odczuwał żądło zarażonych swastyką ataków, ale wydawał się dziwnie odporny na krytykę - a może te zarzuty były podyktowane wyłącznie antysemityzmem? Otóż nie. Nie udało się udowodnić nawet tak zwanego „przesunięcia ku czerwieni" promieni świetlnych przechodzących przez silne pola grawitacyjne takich obiektów jak Słońce, mimo iż przewidywana wartość stukrotnie przekraczała dokładność istniejących interferometrów. W swojej pracy z roku 1919 sir Joseph Thomson, prezes Towarzystwa Królewskiego, napisał: „Jeśli przesunięcie ku czerwieni pozostanie nie potwierdzone, tak jak się sprawa ma obecnie, to cała teoria upada, a zjawisko zaobserwowane przez astronomów [na Wyspie Principe] pozostaje faktem oczekującym na wyjaśnienie w inny sposób". Pod koniec lat 1990. naukowcy zgodzili się, że ogólna teoria względności nie wyjaśnia wszelkich zaobserwowanych przesunięć ku czerwieni, lecz jej zwolennicy twardo upierają się, że jeśli chodzi o ugięcie światła, jest ona prawdziwa. A może było coś innego niż światło, co było wówczas odginane - może była to prawda?
Mimo tych drobnych kłopotów 19 listopada 1919 roku Einstein został wręcz kanonizowany przez Królewskie Towarzystwo Astronomiczne w Londynie. Rolę adwokata diabła wziął na siebie profesor Ludwik Silberstein, lecz przed końcem ceremonii nie pozwolono mu na przedstawienie jakichkolwiek istotnych zastrzeżeń, albowiem jakakolwiek krytyka nie interesowała już wtedy rozradowanych członków walnego zgromadzenia grona profesorskiego. Tak jak sukces ogólnej teorii względności bazował na przyjętych a priori założeniach, tak też było z gloryfikacją tej teorii, i co ciekawe, nie dostrzeżono w tym procederze niczego niestosownego.
Jak teorie Einsteina zrodziły nowe falę mistycyzmu
Einsteinowi udało się wpłynąć na kilka najgenialniejszych umysłów tamtych czasów. Jego sława rosła lawinowo, zaś jego teorie względności stosowano do wszelkich zjawisk, nawet do takich, których sam Einstein nie zamierzał wyjaśniać. Zamiast uczynić świat bardziej logicznym i zrozumiałym, zawiłe matematyczne pojęcia stworzyły niezrozumiały świat, który zdawał się być rozumiany tylko przez nieliczną elitę, która niewiele zrobiła dla wprowadzenia rozsądku do nauki. I tak nauka przekształciła się we współczesną alchemię.
Kłopotliwe duchy eteru
Na początku lat 1920. sława Einsteina była już ugruntowana, ale w Niemczech swastyka podniosła swój szkaradny łeb i przeciwko żydowskiej nauce podejmowano rajdy w celu ustanowienia czystej areny dla myślenia. Wykłady Einsteina były zakłócane przez demonstrantów. Einstein skarżył się, że nie krytykowano by go, gdyby był „niemieckim nacjonalistą z lub bez swastyki zamiast Żydem o liberalnych międzynarodowych przekonaniach".
W roku 1921 Einstein dostał Nagrodę Nobla z zakresu fizyki - nie za teorie względności, ale za znacznie prostszą teorię efektu fotoelektrycznego. Zajęty podróżami po świecie i wykładami na temat swoich teorii, zarówno dla laików, jak i naukowców, w stylu przypominającym obecne gwiazdy estrady zwlekał z odebraniem nagrody aż do roku 1922.
Tymczasem, mimo iż wszyscy byli już przekonani, że eter umarł i został pochowany, profesor Dayton Miller (1866-1941) z Uniwersytetu Case, w którego piwnicach Albert Michelson umieścił w roku 1887 swój interferometr, postanowił poddać eter ostatecznemu testowi. Zbudował ogromny interferometr, w którym światło musiało przebyć drogę 64 metrów przed osiągnięciem optycznych urządzeń pomiarowych. Ten nowy przyrząd był trzykrotnie czulszy od słynnego „zeroefektowego" instrumentu Michelsona.
Miller był przekonany, że pomiar „prawie zerowego efektu" w wykonaniu Michelsona i Morleya wynikał z umieszczenia interferometru w piwnicy. Zakładał, że jeśli jest jakiś eter, to nie jest on zdolny do przenikania przez ciężkie obiekty i bardziej wyczuwalny byłby na wolnym powietrzu i na większych wysokościach. Pogląd ten podzielał również leciwy już wówczas Michelson. Aby sprawdzić tę hipotezę, ustawił przyrząd na poziomie morza, a następnie na Górze Wilsona w Kalifornii. Za każdym razem przyrząd był osłonięty lekkim płótnem namiotowym, przez które mogły łatwo przenikać wiatry eteru. Aby ustrzec się krytyki, Miller przeprowadził szereg eksperymentów kontrolnych wystawiając przyrząd na działanie nienaturalnych temperatur, by sprawdzić, jak wpływają one na odczyty.
Jego trwające siedem lat (1920-1926) eksperymenty nie ograniczały się do 36 pomiarów, jak to zrobili Michelson i Morley. Miller przeprowadził imponującą liczbę 200000 eksperymentów obejmujących różne wysokości, pory roku, pory dnia i kierunki astronomiczne względem ruchu Ziemi na orbicie, uzyskując statystycznie ważne wyniki! Zauważył, że kiedy jego wyniki uszereguje się w czasie gwiazdowym, wówczas wykazują one „...uderzającą konsekwencję w swoich głównych cechach... pod względem azymutu i wielkości... tak jakby zależały od wspólnej przyczyny... Zaobserwowany efekt zależy od czasu gwiazdowego i jest niezależny od dobowych i sezonowych zmian temperatury oraz innych przyczyn ziemskiego pochodzenia... i jest zjawiskiem kosmicznym".
Wysnuty na podstawie 200000 dokładnych pomiarów wniosek mówi, że Ziemia porusza się z prędkością 208 km/s w kierunku wierzchołka położonego na południowej półkuli niebieskiej w stronę konstelacji Złotej Ryby (Dorado). Ten wniosek opiera się na założeniu, że Ziemia przeciska się w tym kierunku przez stacjonarny eter. Kolejny i równie przekonywający wniosek mówi, że układ słoneczny styka się z eterem poruszającym się w przeciwnym kierunku - z czymś w rodzaju ogromnego, kosmicznego prądu strumieniowego przemieszczającego się w kierunku stacjonarnego układu słonecznego (proszę pamiętać, że niektóre ruchy są rzeczywiście względne więc oba wnioski są ekwiwalentne).
Co miał do powiedzenia na temat tych eksperymentów Einstein, który nigdy sam nie tknął interferometru? Otóż, oskarżył Millera, że stał się ofiarą „efektów efektów" bez zagłębiania się w wyjaśnienia, dlaczego tak właśnie jest, nie darząc go przy tym należnym szacunkiem za to, że wykonał 199964 więcej pomiarów niż Michelson i Morley, w których wyniki uwierzył bez zastrzeżeń.
Miller poczuł się urażony i zareagował w styczniu 1926 roku, pisząc: „Kłopot z profesorem Einsteinem polega na tym, że on nie ma pojęcia o moich wynikach... Powinien wyrazić mi uznanie za to, że wiedziałem, iż różnice temperatur wpłyną na wynik. Pisał do mnie w grudniu sugerując to. Nie jestem aż tak głupi, by nie brać pod uwagę temperatury".
Później, kiedy jeszcze trwały spory i nie mógł przeciwstawić się argumentom Millera, Einstein postąpił dokładnie tak samo, jak w przypadku Gerbera - pozwolił, by to inni go bronili. Tym razem obroną zajął się naukowiec Robert S. Shankland (1908-1982) i jego współpracownicy, którzy po kilku konsultacjach z Einsteinem rozpoczęli coś, co najlepiej można byłoby określić jako zniesławianie Millera. Do swojej analizy danych wybrali te, które nie wykazywały zmian, a z tych, które wykazywały zmiany, wybrali tylko dane kontrolne temperatury i w ten sposób tak zwana „praca Shanklanda", opublikowana w kwietniu 1955 roku, dowiodła, że wszelkie odchylenia, jakie znalazł Miller, wynikały z różnicy temperatur.
Shanklandowi pozwolono na wygłoszenie „przemówienia" przed jury pod nieobecność oskarżonego. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że adwokat Millera przybył za późno, aby wywrzeć jakiekolwiek wrażenie na „wykształconej publiczności". Jedynie „podziemie" było pod wrażeniem dokonań Millera, mając jednocześnie świadomość nikłej szansy na wznowienie rozprawy.
Nadczłowiek w nadprzestrzeni
Zachęcony entuzjastycznym, wręcz nabożnym, przyjęciem dziwnej i kompletnie niezrozumiałej ogólnej teorii względności, Einstein stał się czymś w rodzaju naukowego mesjasza okresu po pierwszej wojnie światowej. Kiedy nad Europą zbierały się ciemne chmury i niemiecki nazizm zaczął rodzić złowieszcze wizje, mądrość Einsteina jawiła się niczym promień światła rozświetlający mroczny świat.
Wiele lat później, w roku 1960, Louis Pauwels i Jacques Bergier opublikowali prekursorską książkę Le Matin des Magiciens (Poranek magów), w której okres poprzedzający drugą wojnę światową przedstawili jako czas szalonych poszukiwań tajnej wiedzy i nadludzi. Byli tam różokrzyżowcy, złowrogie tajne na wpół religijne loże nazistowskie, wolnomularze i alchemicy, a także Einstein! Autorzy ukazują go jako dobrze znanego mistycznego, niedbale ubranego z aureolą białych włosów wokół głowy naukowca, który siedzi z uśmiechem na twarzy przed tablicą zapisaną wzorami z zakresu wyższej matematyki, i żądają, byśmy uwierzyli, iż jest on jednym z członków wyselekcjonowanej grupy nadludzi, którzy potrafią zajrzeć do różnych rzeczywistości. Jest on uosobieniem naukowca w wieży z kości słoniowej.
Kto był bardziej od Einsteina żądny promowania jego mitu w jego czasach? Według magazynu Time „Einstein osobiście ostrzegł swoich wydawców, że na całym świecie nie ma więcej niż dziesięciu ludzi, którzy rozumieją jego teorię". Szwedzki fizyk plazmy profesor Hannes Alfven (1908-1995) narzekał później: „Powiedziano ludziom, że prawdziwą naturę fizycznego świata może zrozumieć tylko Einstein i kilku innych zdolnych do myślenia w czterech wymiarach geniuszy. Nauka stała się czymś, w co należy wierzyć, a nie czymś, co należy rozumieć. Wkrótce bestsellerami wśród książek popularnonaukowych stały się te, które prezentowały naukowe wyniki w sposób stanowiący obrazę dla zdrowego rozsądku". W książce Michio Kaku Hyperspace (Nadprzestrzeń) ilustracje przedstawiają Einsteina czyniącego dokładnie to, na co narzekał profesor Alfven - zaglądającego do wielowymiarowych przestrzeni i tłumaczącego niewtajemniczonym złożoną naturę nadprzestrzeni - to ostatnie słowo jest przydomkiem przydzielanym „przestrzeniom" o ilości „wymiarów" większej od trzech. Ale nawet zwolennicy musieli przyznać, że jest pewien problem z postrzeganiem czwartego wymiaru. Otóż, rzecz polega na tym, że go nie postrzegamy, bo nie potrafimy. Wyższe wymiary są niemożliwe do wizualizacji, przez co próba ich obrazowania jest pozbawiona sensu. Nawet doświadczeni matematycy i fizycy teoretyczni, którzy od lat pracują nad przestrzeniami w wyższych wymiarach, przyznają, że nie potrafią ich wizualizować! I zamiast tego ograniczają się do świata matematycznych równań, wyłączając Einsteina, oczywiście.
Einstein jawił się jako nadczłowiek i naukowiec w jednej osobie i tak stworzono mit. Zajmujący się niezwykłymi zjawiskami badacz, pisarz i satyryk Charles Fort (1874-1932) narzekał w Wild Talents (Dzikie talenty), pisząc: „...prof. Einstein został uznany przez cały system astronomiczno-naukowy za rzecz pożyteczną i na cześć jego przybycia ubrani na biało uczniowie w Kalifornii odśpiewali coś równie pokrętnego jak jego teorie. W Nowym Jorku policja konna powstrzymała dość szorstko rozentuzjazmowany tłum przed zadeptaniem słynnego uczonego, waląc pałkami; podobnie jak on sam, w czasie budowania swojego systemu, przepędzał celnymi ciosami niewygodne dane. Włączył on do swej teorii nieregularności obrotów Merkurego, ale nieregularności obrotów Wenus wolał dla dobra doktryny pominąć milczeniem. Tłum przyjął go jako jeszcze jedną atrakcję turystyczną Ameryki, nikomu jednak nie chciało się spytać, o co w tym wszystkim chodzi".
Ów nadczłowiek przyznał zaś: „Od momentu kiedy matematycy zabrali się za moją teorię względności, przestałem ją rozumieć". Czyżby stał się niechcący sztandarową postacią ruchu, którego celu nie potrafił już pojąć? Jeśli tak, to dlaczego go nie opuścił?
Kurczenie się wszechświata
Mimo takich problemów, jak wymykanie się ogólnej teorii względności z rąk jej twórcy, od połowy lat 1920. Einstein przystąpił do swojego kolejnego tytanicznego przedsięwzięcia. Chciał wykorzystać teorię względności do stworzenia nowej teorii nie tylko dla orbity Merkurego i ugięcia światła, ale również dla całego wszechświata. Wystąpiły jednak pewne problemy. Nikt nie znał jego rozmiarów. Nikt nie znał ogólnej masy wszystkich gwiazd wszechświata. Nikt nie znał rozkładu w nim materii. Nikt nic nie wiedział o siłach magnetycznych, pyle, wewnątrzgalaktycznym lodzie, liczbie układów słonecznych, wieku gwiazd - niczego poza tym, że liczba gwiazd wyglądała na „nieskończoną".
Jednak dla Einsteina i ówczesnych naukowców teoretyków, takie problemy nie były wielką przeszkodą. I Einstein założył, że materia jest rozłożona we wszechświecie równomiernie, że nie ma w nim obrotów i wszystko porusza się po pięknych liniowych torach. Po założeniu tych nie udowodnionych faktów Einstein ogłosił wkrótce, że z jego obliczeń wynika, iż wszechświat jest zamkniętą czasoprzestrzenią o skończonych wymiarach. Określił jej przybliżony wiek na kilkaset milionów lat, zapominając, że wiek samego układu słonecznego jest szacowany na kilka miliardów lat. Pociągnięciem magicznej pałeczki skurczył wszechświat!
Jeśli materia jest rozłożona równomiernie i pomiędzy gwiazdami, planetami i galaktykami działa grawitacja, to dlaczego ten regularny rezultat aktu stworzenia nie zapadł się?
Ze względu na zasady Einstein stanowczo odrzucał pomysł obracającego się wszechświata, w którym siły odśrodkowe odpychają gwiazdy i galaktyki od siebie, mimo iż już w roku 1919 było wiadomo, że wszechświat nie jest jednorodny i że te jego części rzeczywiście się obracają. Jego rozumowanie opierało się na pierwszym założeniu szczególnej teorii względności, która głosi, że wszystkie ruchy są relatywne. Według Einsteina wiara w obracanie się galaktyk nadaje obrotom absolutny status, co w roku 1913 wykazał Sagnac. Sprawa nabrała takiego rozgłosu, że w połowie lat 1920. relatywiści poprosili Michelsona, by powtórzył eksperymenty Sagnaca, traktując wirującą Ziemię jako wirujące laboratorium. Michelson tłumaczył, że uzyska się jedynie dowód, iż Ziemia wiruje, i nic więcej. Eksperyment powtórzono, ale Einstein uparł się, że nie zaakceptuje obracania się!
Według fizyka plazmy Erica J. Lernera upór Einsteina w odrzucaniu faktów wywarł w tamtym czasie istotny wpływ na kosmologię i do dziś straszy w astrofizyce. „Po pierwsze, wprowadzał pojęcie skończonego wszechświata, co prowadziło do średniowiecznego kosmosu, poglądu uważanego wówczas za przestarzały i sprzeczny z nauką. Po drugie, estetyczna prostota założenia homogeniczności w połączeniu z prestiżem Einsteina wprowadziła to założenie do całej przyszłej relatywistycznej kosmologii. Po trzecie, i prawdopodobnie najważniejsze, doszło do precedensu polegającego na wprowadzeniu założeń przeciwnych do obserwacji w nadziei, że przyszłe obserwacje potwierdzą założenia. W przypadku kosmologii Einsteina oczekiwano, że w skalach większych od skupisk i superskupisk galaktyk wszechświat okaże się gładki".
Dochodzi do przesunięcia
Na początku lat 1930. Einstein stał się międzynarodową znakomitością, ale z racji swojego żydowskiego pochodzenia był w Niemczech pogardzany i krytykowany przez nazistowskich naukowców, takich jak Paul Weyland (1888-1972), który od lat atakował jego teorie z czysto rasistowskich pobudek. W rezultacie stale pogarszającej się sytuacji w ojczyźnie w grudniu 1932 roku Einstein wyjechał razem z żoną Elsą do USA. W roku 1935 przyjął stanowisko wykładowcy w Instytucie Zaawansowanych Badań przy Uniwersytecie Princeton i stał się przypuszczalnie najsłynniejszym profesorem, jaki kiedykolwiek tam wykładał.
W Princeton Einstein czuł się wyalienowany, ponieważ w sercu był Niemcem, mimo iż utrzymywał, że jest internacjonalistą i otwarcie wspierał ruch żydowski. Każdemu, kto czytał jego prace i przyglądał się zdjęciom tego podstarzałego profesora, wydawał się smutny i sfrustrowany. Były ku temu powody: nieunikniona wojna, oskarżanie Żydów, zły stan zdrowia żony (zmarła w roku 1936) i jego własne niepowodzenia w osiągnięciu sukcesu. Jego marzenie o „teorii wszystkiego" zawiodło całkowicie: „...Uwikłałem się w całkowicie beznadziejne problemy naukowe, tym bardziej że jako podstarzały człowiek czuję się wyalienowany wśród tutejszej społeczności..."
Nie potrzebujemy żadnej dodatkowej matematyki, by wyjaśnić to zjawisko, tu potrzebna jest psychologia - psychologia nauki! Jak inaczej można wytłumaczyć to, że uznawany przez cały świat geniusz z uporem odmawiał akceptacji faktów? Wygląda na to, że odmawiając uznania obracania się galaktyk, wprowadzając homogeniczny wszechświat, którego wiek ocenił na krótszy od wieku samej Ziemi, zwalczając fizykę kwantową, wyzywając przyrodę od „brzydkich drzew" oraz szukając wstępu do świata „czystego marmuru" rządzonego przez czystą myśl, zmierzał nie do nadprzestrzeni, nie do nauki, ale do mistycyzmu. To właśnie w tym okresie Einstein wykrzyknął, że najgłębsze emocje, do których jesteśmy zdolni, wynikają z „doświadczeń mistycznych". Jakże to prawdziwe. Ale czym jest to, czego ktoś doświadcza?
Einstein był ponadto pacyfistą, internacjonalistą, filozofem i humanistą, który podpisał petycję na rzecz budowy bomby atomowej, po czym tłumaczył się z tego, stwierdzając: „Nie uważam siebie za ojca wyzwolenia energii jądrowej. Odegrałem jedynie pośrednią rolę". I dalej dodaje: „Posłużyłem jako skrzynka pocztowa. Dali mi do podpisania gotowe pismo, które musiałem podpisać!" Ale czy rzeczywiście musiał? Czy ten człowiek w wieży z kości słoniowej był tak wyalienowany z tego świata, że przestał go czuć?
Był to okres, w którym wybuchały nie tylko bomby. Carl Wirtz (1876-1939) i Edwin Hubble (1889-1953) wykazali wspólnie, że światło z dalekich gwiazd było tym czerwieńsze, im dalej były one położone, co znane jest dzisiaj jako „przesunięcie ku czerwieni". To zjawisko można było wyjaśnić przy założeniu, że Ziemia była zanurzona w ścianie grawitacji lub że wszechświat się rozszerzał, jak gdyby po wielkim wybuchu. Swego rodzaju wyjaśnienia, dlaczego wszechświat w modelu Einsteina nie zapadał się, dostarczyła bomba jądrowa. Jeden z czołowych naukowców jądrowych George Gamow (1904-1968) zasugerował mu, że wszechświat przypuszczalnie rozszerza się z ogromną prędkością w wyniku pierwotnego wybuchu w stylu jądrowym.
Przekonani o teorii Wielkiego Wybuchu naukowcy przeliczyli do tyłu cały scenariusz do pierwszej miliardowej miliardowej sekundy stworzenia. Jeśli jednak Walter Ritz miał rację, prześledzenie wstecz poprzez badanie informacji, jakie posiadamy dziś, jest bardziej niż trudne - jest wręcz niemożliwe. Jednak zwolenników Wielkiego Wybuchu wcale to nie martwiło, ponieważ dodawało wagi ostatecznemu obrazowi aprobowanemu przez Einsteina w postaci małego, skończonego wszechświata o określonym początku i być może końcu. Wyglądało na to, że bomba atomowa pomogła zapłakanemu Einsteinowi.
Nierelatywistyczne prawa
Einstein umarł 18 kwietnia 1955 roku z powodu pęknięcia tętniaka aorty, schorzenia wywoływanego zazwyczaj z powodu niedostatku miedzi. Jego zgon nastąpił kilka tygodni po opublikowaniu pracy Shanklanda, która oczerniała Daytona Millera przy błogosławieństwie Einsteina. Mózg Einsteina został zachowany do przyszłych badań, aby umożliwić naukowcom wejrzenie w materialną podstawę mistycznego geniuszu. Przeprowadzone badania wykazały, że jego mózg nie wyróżniał się niczym, jeśli chodzi o rozmiary, miał częściowy brak płata czołowego i większą od normalnej liczbę nerwowych komórek skojarzeniowych. Czy to może tłumaczyć sposób myślenia Einsteina? Czy udało się odkryć tajemną formułę łączącą neurony z wizjami?
Szczególna teoria względności wciąż jest podstawowym narzędziem wykorzystywanym w nauce cząstek elementarnych i okazała się użyteczna w szeregu przypadków, a w innych nie. Zbudowano atomowe zegary o dokładności do nanosekundy i kiedy synchronizowano je sygnałami radiowymi musiano wprowadzać poprawki zgodne z nierelatywistycznymi formułami Sagnaca. Tak samo jest w przypadku satelitów orbitujących wokół Ziemi - do nich wszystkich stosuje się nierelatywistyczny pomiar czasu. Wynaleziono żyroskop laserowy, który śledzi względne obroty między Ziemią i samolotami zgodnie z nierelatywistycznymi wzorami.
Zaobserwowane w polach grawitacyjnych przesunięcie ku czerwieni nie ma związku z czymkolwiek einsteinowskim. Dziwne peryhelium Merkurego, którego wyliczenie zostało okrzyknięte kiedyś największym tryumfem Einsteina, można obliczyć za pomocą newtonowskich wzorów wykorzystując znajomość nieregularnego kształtu „spłaszczenia" Słońca albo sposobem Gerbera. Pozostaje jedynie ugięcie elektromagnetycznych sygnałów przechodzących blisko Słońca. Ale czy rzeczywiście? Obecnie einsteinowska formuła jest testowana na sygnałach radiowych przechodzących blisko Słońca wysyłanych przez znajdujące się we wszechświecie radioźródła. Sygnały te mają jednak większe długości fal niż światło, w wyniku czego dochodzi do zjawiska zwanego „aberracją", w którym sygnały ulegają ugięciu w naturalny sposób, a nie z powodu grawitacji. Poza tym, czy jest ktoś, kto ważyłby się twierdzić, że Słońce nie posiada pola magnetycznego zdolnego do ugięcia sygnałów elektromagnetycznych?
Przewidywane przez Einsteina fale grawitacyjne jako fale w czterech wymiarach, tak zwane fale kwadrupolowe, wykryto już dawno i udowodniono, że są to proste dipolowe fale radiowe. Stało się to oczywiste w roku 1956, kiedy pracującemu dla marynarki wojennej USA wynalazcy T. Townsendowi Brownowi przyznano patent na wykrywacz fal grawitacyjnych zbudowany na bazie prostych, naturalnych, nie mających nic wspólnego z zaawansowaną techniką, materiałów dielektrycznych. A co przypuszczalnie jest w tym najgorsze, Einstein mógł znać wyniki badań Browna już w latach 1930.
I tak oto kończy się nasza historia. Czytelnicy mogą wierzyć w to, co się im podoba. Einstein był pod z wieloma względami wielkim teoretykiem i miał bardzo wydajny umysł, ale na nieszczęście dla niego, jego teorie względności dowodzą jednej rzeczy - kiedy wielki umysł popełnia błąd, błąd staje się wielki. Zamiast przyznać się do błędu i skorygować swoje teorie wdał się w niepotrzebne spory i doprowadził do wielu nieporozumień.
O autorze:
Dr Björn Johan Overbye urodził się w Norwegii w roku 1947 i jest praktykującym lekarzem, pisarzem, badaczem i wykładowcą. W latach 1966-1969 studiował fizykę na Uniwersytecie Oslo, gdzie później, w roku 1976, uzyskał stopień doktora medycyny. W roku 1984 Międzynarodowy Otwarty Uniwersytet w Sri Lance nadał mu tytuł doktora medycyny komplementarnej. Jest autorem kilku książek z zakresu medycyny alternatywnej oraz naukowego doniesienia na temat zagrożeń ze strony telefonów komórkowych (The Biophone Project, 2003). Prowadzi badania z zakresu biorezonansu i opracowuje biofizyczne teorie i metody diagnostyczne do leczenia chorób przy wykorzystaniu aparatury biofotonowej, elektromagnetyzmu i biorezonansu. Jest zwolennikiem poglądu, że eter jest kluczowym pojęciem, zarówno w fizyce, jak i medycynie energetycznej. Te zainteresowania zmusiły go do zbadania, w jaki sposób Einstein przedwcześnie utrącił tę użyteczną teorię i przypuszczalnie stworzył więcej problemów, niż rozwiązał. Z drem Overbye skontaktować się można za pośrednictwem poczty elektronicznej, pisząc na adres bjorn@dr-overbye.no.
Przełożył Jerzy Florczykowski
Lektury uzupełniające:
„New Physics: Debating Einstein, Matter, Time and Space" („Nowa fizyka - debata o Einsteinie, materii, czasie i przestrzeni"),
http://www.newmediaexplorer.org/sepp/2004/12/l1/new_physics_debating_einstein_matter_time_and_space.htm.
„Space Vortex Theory: Einstein and Tewari's «Cartesian Universe»" („Teoria kosmicznego wiru - Einstein i «kartezjański wszechświat» Tewariego"),
http://www.newmediaexplorer.rg/sepp/2004/05/13/space_vortex_theory_einstein_and_tewaris_cartesian_universe.htm.
„Relativity Fraud: The Complicity of Historians and Philosophers" („Oszustwo względności - współudział historyków i filozofów"),
„Recovering the Lorentz Ether" („Odzyskiwanie eteru Lorentza"),
• „Tweaking Einstein - Unified Theory of Relativity" („Podrasowywanie Einsteina - Jednolita teoria względności"),
• „Challenging Einstein's Special Relativity: Herbert Dingle - Science at the Crossroads" („Wyzwanie dla szczególnej teorii względności Einsteina: Herbert Dingle - nauka na rozdrożu"),
Przypisy:
J. Gribbin, In Search of the Edge of Time, Black Swan, Londyn, 1993.
Powszechnie przyjęte brzmienie założeń ogólnej teorii względności przedstawia się następująco: Założenie pierwsze: względność ruchu - ruch można rozpatrywać tylko w odniesieniu do jakiegoś układu. Einstein uważał, że nie można wykryć eteru (ośrodka, w którym, jak uważali ówcześni uczeni, rozchodzi się światło i który wypełnia cały wszechświat), ponieważ nieruchomy eter byłby jedynym nieruchomym ciałem we wszechświecie, posiadałby ruch absolutny. Stwierdzono jednak, że można wykryć jedynie ruch względny, dlatego też nie można wykryć eteru. Założenie drugie: stałość prędkości światła - prędkość światła wynosi około 300000 km/s i jest stała względem obserwatora, to znaczy nie zależy od tego, czy obserwator zbliża się do źródła światła, czy oddala od niego. - Przyp. tłum.
P. Davies (pod redakcją), The New Physics, Cambridge University Press, Cambridge, 1989, 1996 (reprint).
Tamże.
T. T. Brown, „How I Control Gravity", Science and Invention, sierpień 1929.
R. Matthews, I. Sample, „Breakthrough as Scientists Beat Gravity", Sunday Telegraph, Wielka Brytania, 1 września 1996, str. 3.
W swoim eksperymencie dr Jewgienij Podkletnow umieścił w polu magnetycznym 25-centymetrowy dysk z nadprzewodzącego w temperaturze około -195° C materiału ceramicznego. Następnie schłodzono go do temperatury -233° C w parach azotu. Gdy dysk zaczął obracać się z wielką prędkością - od około 3 do 5 tys. obrotów na minutę — zaobserwowano nad nim spadek oddziaływania grawitacyjnego o około 1-2 procent. Zdaniem Podkletnowa umieszczenie w polu dwóch wirujących dysków może ten efekt po dwoić do około 4 procent. Krótko mówiąc, obiekty umieszczone nad dyskami byłyby lżejsze. Ze 100 gramów zrobiłoby się co najwyżej 98. Nie ma przy tym znaczenia, z jakiego materiału wykonane są obiekty umieszczone nad dyskiem Zarówno eksperyment, jak i zaobserwowane (przypadkowo zresztą) zjawisko zostało wykpione przez innych naukowców. - Przyp. tłum.
R. Matthews, I. Sample, „Breakthrough as...
T. Good, Alien Base: Earth's Encounters with Extraterrestrials, Century, Londyn, 1998.
M. Kaku, Hyperspace, Oxford University Press, Oxford, 1994.
J. Gribbin, In Search of...
T. J. Willmore, An Introduction to Differential Geometry, Clarendon Press, Oxford, 1958.
Złośliwi studenci wymyślili kiedyś żart, który brzmiał: Na czym polega różnica między plagiatem a pracą naukową? Otóż, plagiat to ściąganie z jednej cudzej pracy, podczas gdy praca naukowa to ściąganie z wielu cudzych prac. - Przyp. tłum.
A. Einstein, „Die Grundlage der allgemeinen Relativitatstheorie" („Podstawy Ogólnej Teorii Względności"), Annalen der Physik, 1916, 49:769-822.
H. Aspden, „Why Einstein Was Wrong", Physics Lecture No. 2, Part 1, 1997,
P. Gerber, „Die raumliche und zeitliche Ausbreitung der Gravitation", Zeitschrift fur Mathematik und Physik, 1898, 43:93-104.
H. Aspden, „Why Einstein..., Załącznik.
I. McCausland (Department of Electrical and Computer Engineering, University of Toronto), „Anomalies in the History of Relativity", Journal of Scientific Exploration, 1999, 13(2)271-29,
Tamże.
Tamże.
Tamże.
Tamże.
C. H. Fort, Wild Talents, Claude Kendall, Nowy Jork, 1932, Holt & Co., 1934, reprint; polskie wydanie: Dzikie talenty, przekład Zygmunt Kubasiak, Pandora, Łódź, 1994, str. 162.
J. Gribbin, In Search of...
I. McCausland, „Anomalies in the History...
Tamże.
Tamże.
James DeMeo, „Dayton Miller's Aether Drift Experiments: A Fresh Look", Orgone Biophysical Lab, maj 2000, http://www.orgonelab.org/miller.htm.
Czas gwiazdowy to czas wyznaczany tempem rotacji sfery niebieskiej. Definiuje się go jako kąt godzinowy punktu równonocy wiosennej (punktu Barana). Jest on zawsze równy rektascensji obiektu astronomicznego, który znajduje się w danej chwili w południku lokalnym. Czas gwiazdowy należy do czasów o charakterze lokalnym, w związku z czym w różnych miejscach Ziemi mamy różny czas gwiazdowy. - Wikipedia.
D. Miller, „The Ether-Drift Experiment and the Determination of the Absolute Motion of the Earth", Reviews of Modern Physics, 5(2)203-242, lipiec 1933, str. 231, cytowane w: James De Meo, „Dayton Miller's...
James DeMeo, „Dayton Miller's...
Cleveland Plain Dealer, 27 stycznia 1926.
R. S. Shankland i inni, "New Analysis of Interferometer Observations of Dayton Miller", Reviews of Modern Physics, 1955, 27(2):167-168.
James DeMeo, "Critical Review of the Shankland et al. Analysis of Dayton Miller's Aether Drift Experiments", wygłoszony na spotkaniu Natural Philosophy Alliance w Berkeley w Kalifornii i w Storrs w Connecticut, maj i czerwiec 2000.
L. Pauwels, J. Bergier, (przekład na angielski R. Myers), The Dawn of Magic, Anthony Gibbs & Phillips, Londyn, 1963, (po raz pierwszy wydane we Francji jako Le Matin des Magiciens, 1960).
E. J. Lerner, The Big Bang Never Happened, Simon & Schuster, Londyn, 1992.
M. Kaku, Hyperspace..., str. 55-79.
C. H. Fort, Wild...; str. 161-162 polskiego przekładu.
Cytowane w: P. A. Schilpp (pod redakcją), Albert Einstein - Philosopher-Scientist, The Library of Living Philosophers, Evanston, 1949, http//www.groups.dcs.st-and.ac.uk/~history/Quotations/Einstein.html.
J. Von Buttlar, Die Einstein-Rosen Briicke, Bertelsmann Verlag, Monachium, 1982.
J. Von Buttlar, Die Einstein-Rosen Briicke, Bertelsmann Verlag, Monachium, 1982.
E. J. Lerner, The Big Bang...
A. A. Michelson, Studies in Optics, University of Chicago Press, Chicago, 1962 (wydana po raz pierwszy w roku 1927).
E. J. Lerner, The Big Bang...
I. McCausland, „Anomalies in the History...”
A. Vallentin, Le Drame d'Albert Einstein, Editions Plon, Paryż, 1954.
G. Gamow, The Creation of the Universe, Centraltryckeriet, Oslo, 1961.
A. Kelly, „Special Theory, Right or Wrong?", Electronics World & Wireless World, wrzesień 2000, str. 722-723.
P. Davies (pod redakcją), The New... 11. Tamże.
Tamże.
T. T. Brown, „Electro-Gravitational Communication System", Patent USA nr 719 676, wydany we wrześniu 1956.