V
Do domu Marty przybył Władysław z żoną Jadwigą.
Nie był człowiekiem silnym. Róża dała pierworodnemu organizm drobniutki, choleryczny - owoc panieńskiej anemii, zaostrzonej udręką niemiłego małżeństwa. W to wątłe ciało o wielkiej śledzionie, śledzionie nerwowym sercu, o bolesnych ambicjach uwikłanych w kompleks niższości - Adam wlał balsam swojej flegmatycznej natury. (…) Władysław wyrósł na mężczyznę popędliwego i wyrozumiałego zarazem: pełnego żółci wobec drobnych szykan, wobec prawdziwie ciężkich sprzeciwów życia -pełnego stoicyzmu. |
Nie znosił hałasu, niepunktualności, złej pogody, bał się choroby. Niedawno odwołano go ze stanowiska państwowego w Królewcu, więc jego kariera zawodowa zawisła w próżni. Wciąż poszukiwał nowej pracy, lecz bezskutecznie. Jego żona Jadwiga Żagiełtowska - duża i uśmiechnięta kobieta - była mu bardzo oddana, uważała go wręcz za bohatera. Mieli trójkę dzieci.
Władysław już od drzwi wyczuł niepokój i napiętą atmosferę. Nie wiedział dlaczego matka go wezwała, miał nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Widok matki leżącej na kanapie wcale nie zdziwił Władysława. Róża zawsze żądała od dzieci, by nie niepokoili się o nią i nie przejmowali jej zdrowiem
. Z czasem opanowali tę sztukę do perfekcji. Syn przywitał się z matką po kilkudniowej rozłące.
Witając się z Władysławem, Róża przypomniała sobie pewne zdarzenie. Władzio miał wtedy sześć lat. Była umówiona na piętnastą na próbę w Klubie Szlacheckim przed koncertem. Przed południem ćwiczyła w salonie, a domownikom nie wolno było jej wówczas przeszkadzać. Gdy trenowała grę na skrzypcach w domu panowała grobowa atmosfera. Matka Róży - Sophie, w przeddzień próby otrzymywała od córki dyspozycje zapisane na karteczkach co ma robić, jak prowadzić dom, aby jej nie przeszkadzać.
Po południu Adam wrócił z pracy z gimnazjum. Gdy nadeszła pora obiadu mąż Róży poszedł po nią do salonu. Kobieta wpadła w szał, ponieważ przerwał jej próbę. Zaczęła krzyczeć, żeby domownicy zjedli obiad bez niej, lecz Adam nie ustąpił. Z płaczem zasiadła przy stole. W takich chwilach tylko Kazio umiał ją udobruchać miłymi słówkami czy śmieszną miną. Przy stole Adam oznajmił, że zabrani jej gry na skrzypcach i występów, jeśli nie będzie wypełniać rodzinnych obowiązków. Gdy pojechała na próbę w domu zrobiło się natychmiast wesoło, a babcia Sophie dała dzieciom konfitury.
Róża szukała w macierzyństwie ukojenia. Kiedyś zraniona przez Michała, dla pierworodnego syna Władysława chciała być bóstwem. On z kolei patrząc na dziwactwa, rozpacz i furię matki myślał, że wszystkie kobiety są do niej podobne. Róża nauczyła syna gry na fortepianie, ponieważ odziedziczył po niej smykałkę do muzyki. Adam zawsze chodził na jej koncerty, a po nich towarzyszył małżonce w drodze do domu. Gdy Władyś miał szesnaście lat pierwszy raz akompaniował jej przed publicznością. Róża szczyciła się synem, gdy stali ramię w ramię, młodzi i piękni, na scenie w deszczu oklasków.
VI
W wieku dwudziestu paru lat Władyś przebywał za granicą na studiach. Poznał tam brzydką i biedną Halinę. Po pół roku znajomości zawiadomił rodziców o swoich zaręczynach. Róża natychmiast pojechała do niego do Berlina. Władyś przywitał ją na dworcu kolejowym z kwiatami w ręku i zawiózł do pensjonatu. Wieczorem pojechali do opery, gdzie panowie zachwycali się urodą Róży. Ona patrzyła na nich z pogardą, gdy szła u boku syna. Rozdawała jedynie sztuczne uśmiechy na prawo i lewo, niczym królowa, a mężczyźni ustępowali jej miejsc i schodzili z drogi.
Nazajutrz zwiedziła galerię sztuki, a po obiedzie Władyś przywiózł do pensjonatu Halinę, aby przedstawić ją matce. Dziewczyna ubrała się odświętnie, a o jej przejęciu sytuacją świadczyły wypieki na twarzy. Odpowiadała spokojnie na pytania Róży, która potraktowała ją oschle. Bohaterka nawet nie poruszyła tematu zaręczyn. Nie było tajemnicą, że obie panie nie przypadły sobie do gustu.
Gdy zasmucona Halina wyszła, zapłakany Władysław miał pretensje do matki, że tak potraktowała jego narzeczoną. Jednak nie potrafił się jej sprzeciwić i pogodził się z jej decyzją. Doskonale pamiętał, jak matka dbała o niego i o brata w dzieciństwie. Zawsze byli schludnie i czysto ubrani, nie chodzili głodni, przyjaźnili się z synami wysokich dygnitariuszy, uczęszczali do dobrych szkół. Zawdzięczał jej zbyt wiele, by teraz jej się przeciwstawić. Matka zarabiała wystarczająco dużo dzięki występom, by opuścić niezaradnego ojca i poszukać szczęścia gdzie indziej, jednak nigdy tego nie zrobiła. Nie opuściła ich, choć mogła, ponieważ była niezwykle utalentowana i piękna.
Odrzuciła Halinę jako kandydatkę na żonę Władysława i musiał się z tym pogodzić. Powiedziała wówczas do niego:
Idź i tej zmokłej kury nie próbuj ty wpychać, nie imponują mnie „wspanialsze zalety”, twojemu tatusiowi ją prezentuj! |
Została w Berlinie jeszcze na kilka dni.
Niemcy, słysząc jej akcent mówili o niej cudzoziemka. Nie dziwiło ją to, powiedziała Władysiowi, że od bardzo dawna, gdziekolwiek by nie była, wszyscy tak ją tak nazywają słysząc rosyjską wymowę. W Taganrogu, gdzie mieszkała jako dziecko, nie chodziła do cerkwi, tylko do kościoła. Kiedy ciotka zabrała ją do Warszawy, ludzie pytali ją be przerwy: pani z Kresów czy z Rosji? Do końca jej pobytu w Berlinie nie rozmawiali z synem o Halinie, poprosiła go jedynie o zerwanie tej znajomości, ponieważ dziewczyna nie była wystarczająco dobra dla niego. Kiedy Róża wyjechała Władysław udał się do Haliny i wycofał zaręczyny.
VII
Kilka lat później Władyś zawiadomił rodziców listownie, że oświadczył się Jadwidze Żagiełtowskiej pochodzącej z ziemiańskiej rodziny. W kopercie znajdowała się również zaręczynowa fotografia. Na pięć godzin przed ślubem rodzice stawili się w mieszkaniu syna. Nie było już czasu na oficjalne wizyty. Władysław przyprowadził swoją przyszłą żonę, aby zapoznała się z matką. Wcześniej uprzedził Jadwigę, że Róża jest wielką artystką, a w dodatku kobietą nerwową. Strach przed spotkaniem jednak szybko znikł, kiedy matka Władysława powitała jego narzeczoną ciepłym pocałunkiem. Róża wręczyła przyszłej synowej w prezencie srebrną tackę z okrągłym chlebem i pozłacaną solniczką. Władysław nie posiadał się ze szczecią.
Po ceremonii ślubnej pan młody odnalazł swoich rodziców w bocznej nawie kościoła. Matka patrząc na niego z niemal martwą twarzą powiedziała: Idź precz do nowej rodziny! Pchaj się w tę tłuszczę. Ja tam niepotrzebna.
Po weselu w domu rodzinnym, matka Jadwigi - pani Kasia - zajęła się gośćmi. Jadwiga otrzymała od swego ojca dzieło o monetach szwedzkich w Polsce, od matki wachlarz romantycznej muzy, od litewskich krewnych emaliowe brodze, bransolety z granatów, turkusowe kolczyki. Na weselu śpiewano, wznoszono toasty, tańczono. Nad ranem Władysław odnalazł swoją żonę zapłakaną w pokoju. Powiedziała mu, że Róża stwierdziła, iż ślub prawosławny jest piękniejszy, że w Polsce śmierdzi, że szlachta zaprzedała ten kraj, że miłość to łgarstwo, a na koniec, że Władysław w tym związku umrze z głodu. Mężczyzna po tym co usłyszał zrozumiał, iż musi wybierać pomiędzy żoną, a matką, ponieważ to musiało się wreszcie skończyć. Natychmiast po ślubie para młoda wyjechała.
Róża często odwiedzała syna i synową. Władyś witał ją wtedy niczym królową, a matka traktowała Jadwigę jak powietrze, jak zło konieczne. W upalne dni kazała, aby jej paliła w piecu, narzekając, że mieszkanie jest zawilgocone. Żądała wyszukanych potraw, zatrzymywała syna w domu, uniemożliwiając mu pracę w biurze. Władysław spełniał jej zachcianki, uspokajał, a na swoją żonę patrzył z wrogością, chociaż ta robiła wszystko, co jej kazali. Róża wtrącała się do prowadzenia domu, kuchni, a także zgłaszała zastrzeżenia co do garderoby syna i jego żony. Pod obecność Władysława kobieta była pozornie dobra i uprzejma wobec Jadwigi. Jednak gdy wychodził urządzała istne piekło, wyśmiewała dziewczynę, mówiąc, że jej matka, choć pochodziła z wysokich polskich sfer, niczego jej nie nauczyła. Nie mogąc tego dłużej znosić, Jadwiga krzyknęła teściowej w twarz: Tylko o mojej matce nie wolno! Tylko już matki i Polski proszę nie tykać! Spokój powracał do domostwa w momencie, gdy Róża siedziała w pociągu i jechała do siebie.
Sytuacja domowa Jadwigi zmieniła się, gdy na świat przyszło ich troje dzieci. Wychowywała je w miłości i czułości, aby nie miały nieszczęśliwego dzieciństwa, jak jej mąż. Natomiast Róża nie poświęcała wnukom żadnej uwagi. Cieszyła się tylko, że odziedziczyły po Władysławie. Gdy bywała u nich wspólne posiłki były swoistym egzaminem dla dzieci. Służba i nauczyciele wnuków w obecności Róży pracowali staranniej i ciężej niż zazwyczaj, obawiając się ostrej reprymendy z jej strony. Na słowo uznania z jej strony nie mieli jednak co liczyć. Gości syna i synowej traktowała podejrzliwie, nie wierzyła w bezinteresowną przyjaźń, w ludzką dobroć. Wszędzie wietrzyła podstęp i fałsz. Z nikim się nie spoufalała i to samo radziła synowi. Na czas jej pobytu dom zamieniał się w arenę wytężonej pracy. Gotowanie, szycie, szorowanie pod jej nadzorem trwało nieustannie. Jadwiga w dni, kiedy była u nich teściowa, dostawała nerwicy.
IX
Władysław po dziesięciu latach małżeństwa otrzymał posadę na placówce w Rzymie. Pewnego dnia zaprosił matkę do siebie, do stolicy Włoch. Na początku Róża zachowywała się bardzo poprawnie. Miała już sześćdziesiąt lat, chociaż wyglądała na zaledwie czterdzieści. Pasjonowały ją zabytki, historia i ludzie „wiecznego miasta”. Jednak po kilku dniach zainteresowanie Rzymem przeniosła na gospodarstwo domowe syna. Biadoliła nad ich meblami, nad garderobą Jadwigi, nad dziećmi i służbą.
Pewnego razu syn zabrał ją na raut do ambasady. Tak jej się tam spodobała, że postanowiła urządzić podobne przyjęcie w domu Władysława. Kazała zmienić meble i cały wystrój domu, czym naraziła syna na wielkie koszty. Jadwiga postanowiła, że i tym razem nie będzie się wtrącać.
Podczas przyjęcia Róża zagrała dla gości przy akompaniamencie Władysława. Publiczność była pod wielkim wrażeniem ich występu. Po mini recitalu ambasador podziękował kobiecie za prawdziwie polski sentyment z jakim wykonała utwory i zapytał, czy nie chciałaby swoją muzyką przysłużyć się polskiej propagandzie. Róża zaśmiała mu się wtedy w twarz, mówiąc:
Sentyment? Pan to nazywa polski sentyment? Na, a ja panu powiem, że ja przez polską blagę życie zmarnowałam! Ja mogłam wielką, wielką artystką być, żeby nie wasza blaga! |
Władysław przeprosił ambasadora za słowa matki, mówiąc, że kiedyś pewien niesumienny profesor skrzypiec January Bądski zepsuł jej karierę. Ten wieczór gubił Różę w sercu syna. Nazajutrz kobieta była już w drodze powrotnej do domu.
Innego wieczora Władysław znalazł swoją matkę klęczącą przed kozetką. Tuliła do siebie jakieś przedmioty. Był to krzyżyk, który odebrała Michałowi zaraz po zerwaniu, smyczek ofiarowany przez Sarasatiego, lok włosów zmarłego Kazia i fotografia zaręczynowa Władysława i Jadwigi. Rzekła wtedy do syna: Godzinami siedzę i patrzę na tych zdrajców.
Któregoś dnia Władysław zabrał ją do Ostii, nad morze. Spacerując po starym mieście matka podziękowała mu, że pokazał jej inny świat. Była blada i wystraszona. Zapytała go wtedy: Władyś, jakże będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale?
X
Władysław odwiedzał rodziców w kraju co parę lat. Przez cały czas z nimi korespondował i starał się wspólnie z nimi obchodzić święta. Ojciec przeszedł na emeryturę, siostra wyszła za mąż.
Władysław przekonał się, że nic na świecie nie może Róży przebłagać, że nie ma takiego miejsca, które by chciała uznać za szczęśliwe, ani takiego czasu, który by ją uspokoił. Widział siebie czystym w sumieniu: uczyniwszy wszystko, na co było go stać, wykreślił z życia Różę: pozostawił już tylko matkę. Matkę często niepoczytalną, groźną dla otoczenia, o którą trzeba dbać, którą jednak przede wszystkim należy izolować. |
Wysyłał jej pieniądze na w miarę dostatnie życie i wszelkie kuracje.
Róża odwiedziła Władysława i Jadwigę, w Królewcu, dokąd przenieśli się wraz z dziećmi z Rzymu. Bohaterka z wiekiem stała się niesłychanie wyczulona na komfort, dlatego też wiecznie narzekała mieszkając u syna, chociaż niczego jej tam nie brakowało. Między nią, a Jadwigą, nadał
istniała niewidzialna ściana. Wnukom przywoziła prezenty, ale wciąż się nimi nie interesowała. Spacerowała po mieście, robiła na drutach, niewiele czasu spędzała z synem. Taki stan rzeczy odpowiadał obu stronom. Wyjeżdżała od nich zawsze o ustalonym wcześniej terminie.
W mieszkaniu Marty ojciec opowiedział Władysławowi, dlaczego matka się zdenerwowała. Róża, gdy tylko zobaczyła syna podniosła się na łóżku i, jak zwykle, zaczęła narzekać, że nikt się o nią nie martwi, że mieszka sama w wynajętym mieszkaniu, bo Adam zostawił ją dla Kwiatkowskiej, że jej się bardzo nudzi, że ma dość słuchania radia i haftowania, i tego, że córka każe jej na siebie czekać, chociaż były umówione.
Powiedziała, że poprosiła o przyjście Władysława, aby pomógł jej załatwić ponowny wyjazd
do Królewca na wizytę u doktora Gerhardta. Zmęczona narzekaniem, zasapana usiadła na łóżku. Syn poprosił ją, aby się uspokoiła i nie denerwowała. Zapewnił też, że wszyscy martwią się o nią i jej zdrowie
. Na koniec oznajmił: Jeżeli za cenę zdrowia masz być dobra, wyrozumiała, to już lepiej bądź zła; moja mamo…
Róża chcąc być uprzejmą zapytała synową, co słychać u jej matki. Dla Jadwigi ten temat był bardzo drażliwy, gdyż teściowa zawsze lekceważąca podchodziła do jej rodziny. Synowa nie znosiła Róży, za to, że gardziła ludźmi, szydziła z Boga, Ojczyzny i dręczyła bliskich. Teraz na jej zapytanie o rodzinę odpowiedziała zdawkowo: Dziękuję, moja matka ma się nieźle.
Jadwiga odzwyczaiła się od swojego rodzinnego domu, gdyż przez długie lata mieszkali z mężem za granicą. Dużo zmieniło się prze ten czas. Ojciec zmarł kilka lat temu, nie zostawiając żadnego kapitału. Dla jej rodziny skończyło się dostatnie życie. Siostrę Magdę zostawił mąż dla podstarzałej Francuzki. Druga siostra - Stasia, chorowała na gruźlicę. Matka Jadwigi - pani Kasia, niańczyła wnuki, sama prowadziła dom, aby zaoszczędzić na służbie. Nie organizowała już czwartkowych herbatek dla przyjaciół. Milczała, gdy chwalono demokratyczne rządy i literaturę bolszewicką. Wciąż dźwigała na swoich barkach szlacheckie brzemię.
XI
Do domu wreszcie wróciła Marta. Róża przypomniała sobie wówczas dzień dziesiątej rocznicy śmierci Kazia. Była z mężem na cmentarzu, potem wróciła sama do domu, a Adam poszedł na sesję do szkoły.
Bóg nigdy nie przyszedł Róży z pomocą, chociaż co jakiś czas chodziła do spowiedzi i przyjmowała komunię. Pamiętała, że gdy Michał wyjeżdżał z Warszawy na politechnikę do Petersburga, oddała mu swój krzyżyk od chrztu i razem poszli do kościoła. Wtedy prosiła Boga, aby jej ukochany wrócił do niej. Jednak Bóg jej nie wysłuchał, miała o to do Niego żal, zresztą nie tylko o to.
Gdy wróciła z cmentarza do domu Władysław siedział nad zadaniem z matematyki, za rok miał zdawać maturę. Miała mu za złe, że nie zwraca na nią uwagi. Pomyślała nawet, że go zastrzeli, albo zaatakuje Adama nożem, wtedy ktoś ją zauważy, chociażby śmierć. Nocą sięgnęła po rewolwer męża, w świetle księżyca sprawdziła, czy w komorze są naboje, mocując się z cynglem upuściła broń. Podnosząc ją z podłogi oprzytomniała i pomyślała: Jezus, Maria, toż ja chciałam syna zabić! Dlaczego? Schowała rewolwer, przeszła do salonu i chwyciła za skrzypce. Zaczęła na nich grać bez opamiętania, z czoła spływał jej pot, a serce waliło co sił. Wreszcie zapłakana padła na podłogę. Do domu wrócił Adam, od razu przeprosił za spóźnienie, ponieważ w pracy zatrzymało go nieplanowane zebranie, a potem był u fryzjera.
Oczy Róży wręcz płonęły, gdy z wielkim żalem w głosie opowiadała mężowi o swojej młodości. Jako stypendystka wyjechała do Petersburga, po pół roku już występowała przed wielkim księciem. Musiała udowodnić, że nie przeznaczone na jej rozwój rządowe pieniądze nie są wyrzucane w błoto. Pojechała tam jednak głównie z powodu Michała. Było jej w Rosji bardzo ciężko, gdyż myślała nieustannie o ukochanym, który zostawił ją dla kursistki. W nocy w internacie nie mogła ćwiczyć, ponieważ koleżanki chciały spać. Często była głodna, gdyż nikt tak na dobrą sprawę o nią nie dbał. Jej rówieśniczki często otrzymywały paczki z domów, a ona wstydziła się napisać do rodziców, ponieważ i tak nie było ich stać na przesłanie czegokolwiek. Rozpacz, głód, wysiłek ponad siły doprowadziły do tego, że zachorowała na tyfus. Lekarz oświadczył jej, żeby wróciła do domu i zajęła się robieniem pończoch. Czuła się upokorzona przez Petersburg.
Później był mąż, dzieci, dom, udzielanie prywatnych lekcji muzyki, przyjmowanie uczniów na stancji. Miała żal do Adama, że jej w niczym nie pomógł. Skarżyła się za swój los
, na swoje życie. Zaczęła grać dla męża, gdy mu wszystko wygarnęła. Zdenerwowany Adam krzyknął: Nie po to tu jesteś, żebyś grała po nocach. Wytrącił jej smyczek i zaciągnął do sypialni. Ona krzyczała, płakała, lecz nic to nie dało. Tej nocy poczęła się ich córka Marta, w dziesiątą rocznicę śmierci Kazia.
XII
Następnego ranka Adam przeprosił żonę, za to, co zrobił. Ona nie mogła na niego patrzeć. W czasie ciąży mężczyzna wycofał się z życia żony. Często prosił o przebaczenie. Gdy Róża urodziła niechcianą córkę, nie miała zamiaru nawet jej karmić, więc konieczne było sprowadzenie mamki. Adam natomiast nie posiadał się ze szczęścia. Opiekował się córeczką wraz z babką Sophie. Dziewczynka była jego oczkiem w głowie, pielęgnował ją, kupował zabawki, rozpieszczał. Chociaż tak chciał jej wynagrodzić odepchnięcie przez matkę. Róża nie przejmowała się dzieckiem, od początku jej nie akceptowała, dla niej była to Istota narzucona jej gwałtem, poczęta z uniesień nienawistnego człowieka.
Marta nie musiała pić tranu i gimnastykować się, jak niegdyś jej bracia. Róża ciągle jej wszystkiego zabraniała, dokuczała gdy Adama nie było w domu. Dziewczynka miała siedem lat, gdy zachorowała na dyfteryt. Ojciec, widząc u dziecka białe naloty na języku, a także czterdziestostopniową gorączkę wpadł w rozpacz, bał się, że straci swoją córeczkę, tak jak kiedyś Kazia. Błagał Różę o pomoc, lecz ta pamiętała jego słowa, które wypowiedział, gdy umierał jej ukochany synek. Odparła mężowi z obojętnością: ,i>No cóż, Bóg dał, Bóg weźmie. Czyż nie tak? A może twoją córkę on powinien oszczędzić? Chciała, żeby poczuł to, co ona wtedy odczuła. Kobieta nie przejęła się chorobą Marty, była niczym głaz. Adam wezwał lekarza, a Róża przez wzgląd na opinię musiała asystować przy wizycie. Jej kazał doktor trzymać dziecko przy zastrzyku surowicy, jej polecił przygotować i założyć kompres.
Po wyjściu lekarza, Róża natychmiast poszła do swego pokoju, nie martwiąc się o nic. Jednak nie mogła tej nocy zasnąć. Po cichu przedostała się pod drzwi sypialni Marty, gdzie przy kaszlącej córeczce czuwali Adam i Sophie. Kobieta weszła do pokoju i spytała męża, czy podał małej lekarstwo. Okazało się, że zapomniał. Po chwili Róża przegoniła wszystkich, zostając z małą Martą sam na sam. Przełamała się i zaopiekowała się chorą córeczką. Po dwóch dniach stan dziewczynki zaczął się poprawiać, aż w końcu wyzdrowiała. Od czasu choroby Róża zmieniła swoje podejście do córki.
Gdy zaczęła się nauka szkolna prowadziła ją na pensję, a popołudniami tkwiła z nią nad książkami. Wymagała od córki samych piątek i wyróżnień. Brała udział we wszystkich szkolnych egzaminach i występach Marty. Strofowała córkę, aby się nie garbiła i nie robiła głupich min. W wakacje
uczyła ją robótek ręcznych i wpajała zasady konwenansów. Nie pozwalała dziewczynce na to by miała przyjaciółki czy chociażby koleżanki. Zezwalała tylko na to, by Marta raz do roku zapraszała inne dzieci do domu na przyjęcie z tortem. Po ich wyjściu mówiła córce, że jej koleżanki są brzydkie, zepsute i źle wychowane. Dziewczynka mogła dwa, a czasami trzy, razy rocznie udać się na wizyty do swoich rówieśniczek. Jednak nie mogła wrócić zbyt późno, ponieważ czekała ją awantura. Tak strzegła Róża córki Adama - nienawistnego swego skarbu, wydartego śmierci.
XIII
Kiedy Marta była młodsza, była skryta i zamknięta w sobie. Lubiła czytać i słuchać anegdot babki Sophie. Tylko podczas przerw w szkole dziewczyna mogła rozmawiać z koleżankami, i tylko wtedy, kiedy jej matka tego nie widziała. Ojciec często zabierał ją na spacery za miasto. Wtedy bawili się w chowanego, czy wyścigi. Adam poświęcał jej każdą wolną chwilę, aby wynagrodzić jej matczyny rygor. Podczas zabaw
Marta pytała ojca, dlaczego matka jest taka dziwna, czemu zabrania jej posiadania przyjaciół. On tłumaczył, że Róża boi się o to, że córka ponownie zachoruje, że zarazi się czymś od swoich rówieśniczek. Przypomniał Marcie, że Kazio również zmarł na dyfteryt. Adam prosił córkę, by dla dobra i spokoju matki wypełniała wszystkie jej polecenia. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie ze sobą dyfteryt. Babcia Sophie powiedziała jej kiedyś, że ta choroba zabrała jej aż piątkę dzieci, pozostawiając jedynie Różę przy życiu.
Gdy do ich domu przyjechał Władysław, atmosfera zmieniła się radykalnie. Władyś lubił Martę, często przywoził jej zabawki zza granicy. Nie znali się za dobrze, gdyż dzieliła ich spora różnica wieku. Dziewczyna urodziła się na rok przed jego wyjazdem
na studia, w niemal jedenaście lat po śmierci Kazia. Marta podczas wizyty brata mogła robić co chciała. Wymykała się często do koleżanek. Cała uwaga Róży skupiała się wtedy na Władysławie. Gdy zjawiał się w domu, Marta przez cały czas musiała chodzić odświętnie ubrana, a babka Sophie gotowała wyszukane potrawy dla ukochanego wnuka. W salonie wniebowzięta Róża grała i śpiewała przy akompaniamencie Władysia. Nie odstępowała go na krok i towarzyszyła mu przez czas pobytu. Niemal każdego wieczoru wybierali się razem na koncerty, a potem dyskutowali o nich prawie do rana. Zupełnie inaczej było z Martą, która nie znosiła muzyki.
XIV
Zbliżał się termin zapisów do szkół wyższych. Adam pragnął, aby po maturze jego córka poszła do szkoły ogrodniczej, dzięki temu mógłby na starość pomagać jej w prowadzeniu jakiejś fermy.
Gdy po ślubie z Różą wyjechali z Polski do Saratowa, Adam snuł plany, że po przejściu na emeryturę kupi chałupkę i kawałek ogródka pod uprawę. Jednak gdy Władysław wyjechał na studia, a Marta była maleńka, Róża zdecydowała, że muszą wrócić do Polski, do Warszawy. Nie pozwoliła mu pozostać w Rosji. Po paru latach zmieniła zdanie i uznała, że muszą wyjechać na prowincję, gdzie Adam mógłby objąć stanowisko dyrektora gimnazjum.
Teraz, przy wyborze szkoły dla Marty, zadecydowała, że przeniosą się znowu do Warszawy. Zbieg okoliczności sprawił, że Adam dostał intratną propozycję objęcia kierownictwa kursów matematyczno-przyrodniczych w stolicy, co przypieczętowało przeprowadzkę. Róża wymarzyła sobie, że Marta zostanie wielką śpiewaczką, a nie ogrodnikiem.
Jako dziecko dziewczynkę wręcz zmuszano do gry na fortepianie. Marta opanowała technikę i zasady, ale nie wykazywała pasji i zaangażowania muzyką. Dopiero w okresie maturalnym, przez przypadek, gdy miała osiemnaście lat, matka odkryła jej talent i piękny głos. Jeden na tysiąc, tak o nim mówiła.
Po przenosinach do Warszawy Marta zaczęła uczęszczać na lekcje śpiewu do pewnego Włocha. Wszystkie dotychczasowe obyczaje domowe uległy zmianie. Marta chciała zostać ogrodnikiem, tylko dlatego, by spełnić choć jedno marzenie ukochanego ojca, jednak poddała się woli matki. Dziewczyna miała doskonały kontakt z Adamem, często rozmawiali na temat przeczytanych artykułów, artykułów, o literaturze, jego wspomnieniach z dzieciństwa. Kiedy tylko zaniedbywała kosztem ojca śpiew lub naukę gry, matka nie odzywała się do ich obojga przez kilka dni. Dopiero ponowne zabranie się za ćwiczenia powodowały ustąpienie terroru domowego i psychicznego stosowanego przez Różę. Matka nie znosiła przyjaźni i znakomitych relacji pomiędzy Martą i Adamem. Najzwyczajniej w świecie zazdrościła mu tego.
XV
Kiedy Marta była na pierwszym roku studiów śpiewaczych, odwiedził ich Władysław. Mniej więcej wtedy też umarła babka Sophie. Po kilku tygodniach od jej śmierci domownicy zorientowali się jak bardzo im jej brak. Co prawda nikt jej nie kochał, ale to ona dotychczas prowadziła dom, a oni wszyscy się nią wyręczali.
Podczas odwiedzin Władysław zauważył, że Marta jest jakaś nieswoja i roztargniona. Niezwłocznie powiedział o tym matce. Róża wystraszyła się, że córka się przeziębiła, przez co będzie musiała na jakiś czas odłożyć lekcje śpiewu. Wieczorem zapędziła ją z powrotem do ćwiczeń. Matka rozłożyła nuty, zasiadła do fortepianu i spoglądając surowo na córkę zaczęła grać. Marta zaśpiewała pierwszą frazę piosenki patrząc w lustro, Policzki Marty ścierpły - twarz w lustrze pobladła. Marta zrozumiała: żal, gniew, obłudne przebaczenie - to były jej własne uczucia; twarz w lustrze była jej twarzą; pieśń Schumanna stała się jej pieśnią. Śpiewała dalej, wtedy po raz pierwszy w życiu melodia ją poniosła w inny świat, poczuła ją, zrozumiała muzykę, która nią zawładnęła. Kiedy skończyła śpiewać, czuła jakby przebudziła się z transu. Po chwili ciszy ktoś w salonie zapalił światło. Spostrzegła ojca siedzącego na kanapie, pytająco patrzył jej prosto w oczy. Brat stał pod ścianą, jego twarz wyglądała inaczej niż zwykle. Władysław rzekł, że dopiero teraz dostrzegł podobieństwo Marty do matki, właśnie podczas śpiewu. Róża po raz pierwszy była zachwycona głosem córki. Podeszła do niej i powiedziała patrząc w oczy: Córeczko moja… własna…
Marta oparła głowę na ramieniu matki. Płakała ze szczęścia, a Róża tuliła ją do siebie. Zgarbiony i smutny ojciec powłócząc nogami wyszedł z salonu.
XVI
Trzydziestoletnia Marta, znana w całym kraju śpiewaczka, gdy spostrzegła Różę w jej mieszkaniu przypomniała sobie, że były umówione. Władysław wyjawił jej, że ich matka ma zamiar ponownie udać się na kurację do doktora Gerthardta.
Róża pożegnała się czule z synem i synową, przepraszając ją za całe wyrządzone w przeszłości zło. Kobieta poprosiła Jadwigę o przebaczenie. Nie chcąc spłoszyć tej dobroci małżeństwo szybko opuściło mieszkanie Marty. Władysław musiał się pospieszyć, aby zdążyć załatwić matce paszport na wyjazd
do Królewca.
Marta zmierzyła matce puls, trochę porozmawiały. Ku zaskoczeniu córki Róża nie miała pretensji o jej spóźnienie. Do mieszkania powrócił mąż Marty - Paweł. Służąca Sabina podała obiad do stołu. Przy posiłku Róża przeprosiła zięcia i wnuka za najście ich domu. Jej zachowanie było dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Nie było tajemnicą, że kobieta nie znosiła Pawła, traktowała go jak powietrze, a nawet wyśmiewała. Za nic w życiu go jeszcze nie przeprosiła, to był pierwszy raz.
Podczas obiadu Róża zachowywała się inaczej niż zwykle. Miała zwyczaj narzekać na jedzenie, a teraz jadła z wielkim apetytem, bez słowa skargi. Przy stole opowiedziała wnukowi o swoich najszczęśliwszych latach życia, czyli dzieciństwie spędzonym w Taganrogu.
Tam się urodziła i wychowała. Jej ojciec Adolf Żabczyński był weteranem, prawdziwym bohaterem. Gdy przybył do Taganrogu był już niemłodym, lecz dobrym, pracowitym, szlachetnym, ale i smutnym mężczyzną. Matka Róży, Sophie, miała piętnaście lat, kiedy jej ojciec zmusił ją do wyjścia za mąż za Adolfa. Nigdy go nie pokochała. Na świat przyszło ich sześcioro dzieci, ale przeżyła jedynie Róża. Pozostała piątka, sami chłopcy, zmarła na dyfteryt. Mieszkali z rodzicami Sophie: Anastazją Zwandecką - Litwinką i jej mężem. Dziadek Róży na zesłaniu dorobił się, jako doktor, dużego folwarku niedaleko miasta. Bardzo dobrze się im powodziło. Później z dnia na dzień wszystko zaczęło się zmieniać. Koleżanki Róży i nauczyciele, stali się jej wrogami, Moskalami, kiedy Taganrog anektowano do Rosji. Jej rodzicom kazano wracać do Polski, dla nich był to powrót do ojczyzny, dla Róży zesłanie. Później dziewczynka trafiła do Warszawy, gdzie opiekowała się nią ciotka Luiza. Po dwóch latach dołączyli do niej rodzice. Róża nie ukrywała, że lata spędzone w Taganrogu były najszczęśliwszymi latami jej życia.
Paweł, Marta, Zbyszek i Adam zasłuchali się w jej opowieść. Wszyscy patrząc na kobietę byli zaszokowani jej zachowaniem, spokojem, opanowaniem. Marta, choć w swoim życiu doznała
wielu krzywd i upokorzeń ze strony matki, teraz przytuliła się do niej. Wnuczek przeprosił babcię za swoje wcześniejsze niegrzeczne zachowanie w stosunku do niej.
Adam od ponad czterdziestu lat wspólnego życia nigdy nie widział tak zachowującej się Róży. Dostrzegł w niej kogoś zupełnie innego. Domyślał się, że żona próbuje pogodzić się z całym światem i Bogiem, ale nie wiedział dlaczego. Przecież chorowała już znacznie ciężej, a wtedy pozostawała sobą, czyli nieznośną, niesympatyczną, znerwicowaną i złośliwą.
Róża przeraziła wszystkich swoim zachowaniem. Siedziała przy stole pozbawiona gniewu, dostojeństwa, skłonna do wszelkiej ugody i porozumienia. Gdy wstali, kobieta rzekła: Cały dzień dzisiaj widzę czasy, rzeczy, miejsce tak dawno minione… Co to znaczy? Czemu wszystko naraz wraca do mnie?
Opuszczając dom Marty, poprosiła ją, aby jeszcze dziś przyszła do jej mieszkania, bo ma jej coś bardzo ważnego do powiedzenia. Jeszcze raz przeprosiła zięcia i wnuka za swoje wcześniejsze zachowanie i poprosiła o przebaczenie. Zapytała Adama czy ją odprowadzi, ponieważ musi się z nim poważanie rozmówić. Kiedy wyszli Marta się rozpłakała. Widząc tak odmienioną matkę zaczęła się o nią bać.
XVII
Róża z Adamem pojechali dorożką do jej mieszkania. Kobieta od roku żyła sama, wynajmując mały pokoik przy ulicy Wilczej z całodziennym wyżywieniem od pewnej kulturalnej rodziny. W mieszkaniu służąca podała im kawę. Róża miała zamiar wyjaśnić Adamowi pewne sprawy, gdyż jak powiedziała: (…) moje życie tutaj kończy się.
Mężczyzna od roku mieszkał z panią Kwiatkowską na Mokotowie. Pasowali do siebie, mieli wspólne zainteresowania i pasje, doskonale się dogadywali, chadzali do kina, pili herbatki, uczęszczali na msze do kościoła, rozmawiali o Bogu i społeczeństwie. Pani Kwiatkowska byłą dobrą kobietą, która świetnie rozumiała Adama.
Róża powiedziała mężowi, że nie ma żalu o to, że ją opuścił dla innej. Od początku małżeństwa nie pasowali do siebie. On był synem burmistrza Nowego Miasta, a ona pochodziła z rodziny wygnańców, tułaczy legionowych. Ona nigdy nie przejmowała się ludźmi, domem, życiem we dwoje. Nie byli prawdziwą parą. On ją kochał, a jej prawdziwą miłością była muzyka. Każde z nich żyło własnym życiem. Na koniec poprosiła męża o przebaczenie całego zła, jakie mu wyrządziła przez ostatnie czterdzieści lat. Adam również prosił o wybaczenie dla swoich czynów. Zapłakani padli sobie w objęcia.
XVIII
Wychodząc z mieszkania żony Adam minął się Martą. Kobieta spytała ojca, czy z matką wszystko dobrze. Mężczyzna po chwili namysłu odparł, że chyba tak i poszedł w swoją stronę.
Zanim weszła do mieszkania, Marta przypominała sobie swoje dzieciństwo i moment, w którym matka w końcu ją zaakceptowała. Od tamtej chwili bardzo się do siebie zbliżyły, spoufaliły. Dopiero wtedy matka opowiedziała jej o swoim szczęśliwym dzieciństwie w Taganrogu, czasie spędzonym u ciotki Luizy, miłości do Michała, męczarniach na stypendium w Petersburgu, o swoim małżeństwie i samotności.
Kiedy za Martą zaczęli oglądać się chłopcy, matka mówiła jej, że w życiu serce warto ofiarować tylko sztuce. Dziewczyna w to uwierzyła. Spotykała się z pewnym chłopcem o imieniu Stefan, ale za namową Róży rozstali się. Wtedy dziewczyna zupełnie oddała się muzyce. Przez pierwsze dwa lata nauki zdobyła sławę jako śpiewaczka. Potem poznała Pawła, ambitnego naukowca. Za namową matki zgodziła się przyjąć jego oświadczyny. Róża uważała go za odpowiedniego partnera dla córki, ponieważ lubił słuchać jej śpiewu i rozumiał sztukę. Pobrali się, po jakimś czasie urodził się Zbyszek. Paweł wstydził się okazywania swoich uczuć wobec żony.
Marta przekonała się, że sama też jest typem zimnej kobiety. Współżycie z mężem uważała za przykry fizjologiczny przymus. Nie była z nim szczęśliwa. Ich małżeństwo przybrało formę bardziej bezinteresownego koleżeństwa. Na pierwszym miejscu zawsze była jego praca i jej śpiew. Wspierali się nawzajem w zawodowych sukcesach. Uważali, że wychowaniem ich syna powinna zająć się szkoła i pedagodzy.
XIX
Marta zastała matkę spieszącą w fotelu po babce Sophie. Róża opowiedziała córce o swojej niedawnej wizycie w Królewcu, gdzie odwiedziła Władysia i jego żonę. Źle się wtedy czuła, dlatego syn umówił ją na wizytę do doktora Gerthardta. Róża poszła, choć nie przepadała za Niemcami. Lekarz przeprowadził z nią wywiad i dokładnie zbadał. Chcąc przysłuchać się rytmowi jej serca przyłożył głowę do piersi kobiety. Mówił wtedy ciepłym głosem, a jej wydawało się, że rozmawia z Michałem. Poczuła, jakby doktor wzrokiem przeszył jej serce na wylot i odczytał z niego, że życie Róży było męczarnią. Po badaniu prosił ją, by się nie denerwowała, zachowała spokój, aby wyrzuciła z swego serca wszystkie złe uczucia i wspomnienia, żeby więcej się uśmiechała, ponieważ w jej przypadku uśmiech oznaczał życie. Zachęcał ją do otworzenia się przed światem, a ona widziała w nim Michała.
Dzięki doktorowi Gerthardtowi zrozumiała, że przez tyle lat żyła wspomnieniami szczęśliwego dzieciństwa, potem pamięcią po ukochanym Michale. To zamieniło jej życie w udrękę. To niemiecki lekarz obudził ją z koszmaru, to dzięki niemu doznała
olśnienia i postanowiła się zmienić. Odzyskała wiarę w siebie, Boga, ludzi, ojczyznę.
Dopiero teraz wybaczyła Michałowi zdradę, choć nie wiedziała, czy on jeszcze żyje. Przeprosiła wszystkich i sama też prosiła o przebaczenie. Wiedziała, że córka nie jest szczęśliwa ze swojego życia. Na koniec powiedziała jej:
(…) tak samo ty przy nim, jak i ja przy Adamie, udajesz tylko człowieka, pustkę zapchać usiłujesz. Nie zapchasz, nie zapchasz córko! Serca nie oszukasz (…) Słuchaj mnie. Ja już odchodzę. Nie wolno tak żyć! Z takiego życia wyrastają zbrodnie. (…) idź szczęścia twojego, póki czas szukaj, inaczej w śmierci nie zaznasz spokoju, upiorem tu powrócisz, kobieto!! |
Przytuliły się na pożegnanie. Róża powiedziała córce, że listownie umówiła się na wizytę u doktora Gerthardta. Jej paszport stracił ważność, ale jak Władysław załatwi nowy, natychmiast wyjedzie. Od doktora miała zamiar uczyć się życia.
XX
Gdy Marta wyszła, Róża została sama. Zgasiła światło, zaciągnęła zasłony, usiadła wygodnie w fotelu. To był dla niej męczący dzień. Poczuła się źle, serce zaczęło jej mocno bić, zrobiło jej się słabo, gorąco i duszno. Położyła się do łóżka, a po chwili zasnęła. Przyśnił jej się Michał, a po nim same zmory, które zaczęły ją dusić. Róża jęczała przez sen.
Do pokoju wbiegł pan Strawski ze służącą Janiną. Mężczyzna natychmiast zaczął cucić i wachlować bohaterkę. Gdy Róża oprzytomniała i doszła trochę do siebie zabroniła panu Strawskiemu wzywać do niej Martę.
Gdy mężczyzna i służąca wyszli, kobieta zwlokła się z łóżka. Nerwowo przechadzała się po pokoju. Czuła wewnętrzny niepokój, po chwili zaczęło jej dzwonić w uszach. Lewa ręka jej zdrętwiała, a w piersiach poczuła ogromny ciężar, w ustach czuła niesmak. Pociemniało jej przed oczami, po omacku przeszła do łóżka, położyła się i przymknęła powieki. Wszystko jest we mnie. To tętno Michała w mojej piersi. Jego ciepło w sercu… Ruhe, Ruhe, mein Kind. Michał cały jest we mnie, pomyślała.
Do pokoju weszła służąca z herbatą. Jak zobaczyła sztywno leżącą Różę z wykrzywionym uśmiechem na ustach, zaczęła krzyczeć. Zaraz przybiegł pan Strawski z żoną.
XXI
Wpół do drugiej w nocy Marta otrzymała telefon od pana Strawskiego. Mężczyzna zawiadomił ją o złym stanie zdrowia
jej matki. Marta przez cały miniony dzień miała złe przeczucie, które właśnie się potwierdziło. Wiedziała, że jej matka umiera. Natychmiast z Pawłem taksówką pojechali do mieszkania Róży. Lekarz, który był już na miejscu powiedział, że z matką nie jest dobrze. Zrobił jej dwa zastrzyki po których powinna zasnąć, a ona wciąż była przytomna. Poprosił Martę, by co jakiś czas mierzyła chorej tętno, a jeśli zacznie ono gwałtownie słabnąć lub będzie gwałtownie kaszlała, to niech natychmiast po niego dzwonią.
Róża siedziała w łóżku wsparta o poduszki. Po chwili przyszedł Władysław z Jadwigą. Syn był blady i smutny. Nikt o nic nie pytał. Matka powiedziała, że niepotrzebnie się do niej fatygowali po nocy, bo nic wielkiego się nie stało.
Marta kucała przy jej łóżku, trzymała ją za rękę i mierzyła tętno. Róża trochę drzemała, w pewnej chwili otworzyła oczy i splotła dłonie jak liście. Spoglądając na swoje palce grubym głosem zapytała, dlaczego ma sine paznokcie. Zaraz po tym zaczęła mocno kaszleć. Powoli stawała się bezwładna. Paweł i Władysław podeszli do niej i próbowali rozcierać jej ciało. Posadzili ją, aby podać jej wody, lecz usta Róży były zbyt spuchnięte, by się otworzyć. Marta zadzwoniła po lekarza i uklękła przy łóżku tuląc ręce matki do policzka. Chora otworzyła szeroko oczy, spojrzała na córkę, z jej piersi dochodził cichy szmer, a tętno wciąż słabło. Doktor odciągnął Martę od matki, po chwili stwierdził jej zgon.
Zapłakaną kobietę z podłogi podniósł mąż. W drzwiach pojawił się zatroskany i przerażony Adam, który w kółko powtarzał: Elciu, Elciu kochana. Myślał, że Róża jeszcze żyje, ponieważ ułożona była w pozycji siedzącej, a jej oczy wciąż były otwarte. Władysław przykładając palec do ust dał mu jednak znak, że kobieta nie żyje. Adam padł na kolana i sunął w kierunku łóżka. Szeptał, że musi jej jeszcze coś ważnego powiedzieć, o coś zapytać. Nie docierało do niego, że żona nie żyje. Dopiero Władysław z Pawłem dźwignęli go z podłogi posadzili na sofie.
Oczy Róży po chwili same się zamknęły. W pokoju panowała cisza. Po chwili wszyscy zgromadzeni podeszli do łóżka. Marta przykryła ciało matki wielkim, czarnym, koronkowym szalem z czasów taganroskiej świetności. Piękna głowa zapadła głęboko w puchy, tonęła, uchylała się światu.