Konstans25
Dla dzieci do 6 lat
Doniczkowy słoń
Całkiem niedawno temu, nie tak daleko stąd, w niedużym mieszkanku żył sobie chłopczyk z rodzicami, Pewnego dnia tata Piotrusia (bo tak miał na imię ten chłopczyk) przyszedł do domu z kwiatkiem. Nie takim uciętym i ułożonym w bukiet, ale z fiołkiem, który rósł sobie w doniczce.
- Co tam masz tato? - zapytał Piotruś.
- To prezent dla mamy. Dziś są jej urodziny. Chodź złożymy mamie życzenia. - odparł tata.
Mama bardzo się ucieszyła , że pamiętali o jej święcie. Jednak na widok kwiatka nieco się zatroskała.
- Ojej, co ja z nim zrobię? Taki ładny fiołek. Trzeba go chyba postawić na oknie w pokoju Piotrusia. Nigdzie nie ma już miejsca. Co ty na to synku? - spytała mama.
- Jeśli nie będzie mu przeszkadzać towarzystwo moich kaktusów, to czemu nie. - odpowiedział Piotruś,
- Nie martw się na pewno będzie mu dobrze u ciebie. Mam jednak prośbę. - powiedział tata. - Widzisz, to nie jest takie proste. Chyba nadeszła właśnie pora, żebym ci opowiedział o doniczkowym słoniu.
- O czym? - spytał chłopiec. - Nigdy nie słyszałem o doniczkowym słoniu.
- Nie dziwię się. - powiedział tata. - Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby go spotkać. Sam przychodzi, do tych ludzi, którzy mu się spodobają. Pojawia się kiedy uzna to za stosowne. Najbardziej lubi doniczki właśnie z fiołkami.
- Ale przecież słonie są duże i żaden nie zmieści się w takiej małej doniczce. - zaprotestował Piotruś.
- Masz rację, jeśli chodzi o zwykłe słonie, ale doniczkowy słoń, to co innego. Jest tak mały, że może doskonale zmieścić się w doniczce. Zresztą dlatego tak właśnie się nazywa. - wyjaśnił tata.
- Doniczkowy słoń, jak już wspomniałem, najbardziej lubi fiołki. Stąd moja prośba, żebyś sprawdzał, czasami czy słoń nie pojawił się w doniczce. To dla mnie bardzo ważne. Będziesz pamiętał? Dobrze? - poprosił tata. - A tak przy okazji, jeśli ziemia w doniczce będzie sucha, to trzeba wlać do niej wody, ale nie za dużo. Doniczkowy słoń lubi zapach świeżo zroszonej ziemi. Fiołek nie jest jednak za dobrym pływakiem. - dodał.
- A dlaczego to dla ciebie takie ważne tato? - roztropnie spytał Piotruś.
- No cóż. Chciałbym się znowu spotkać z doniczkowym słoniem. - odpowiedział tata po chwili.
- Czy to znaczy, że już widziałeś kiedyś takiego słonia? - dopytywał się dalej Piotruś.
- Tak - potwierdził tata. - Odwiedził mnie kiedyś, gdy byłem mniej więcej w twoim wieku. Nie powiedziałem ci jeszcze o jednej ważnej rzeczy. Słoń doniczkowy potrafi przynosić szczęście temu, do kogo zawita. Spełnia on bowiem tyle życzeń ile kwiatków jest właśnie na fiołku.
- To wspaniale. Jeśli mnie odwiedzi, poproszę go o komputer i nowe sanki. - ucieszył się Piotruś.
Tata nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się lekko, jakby coś sobie przypomniał.
Od tego dnia minęło kilka tygodni. W tym czasie Piotruś bardzo dbał o kwiatka, jednak doniczkowy słoń się nie pojawił. Przez cały czas fiołek kwitł. W miejsce uschniętych kwiatków pojawiały się wciąż nowe. Tata czasami przychodził i też sprawdzał, czy nie pojawił się wyczekiwany gość.
Minęły święta Bożego Narodzenia. Pod choinkę Piotruś dostał nowe sanki, na których zjeżdżał z pobliskiej górki. Do listy pragnień doszły jednak łyżworolki i zamek Lego. Piotruś od czasu do czasu liczył kwiatki na fiołku i planował o co poprosi doniczkowego słonia, gdy ten się pojawi. W połowie lutego jednak kwiatków zaczęło ubywać. Coraz mniej nowych pączków pojawiało się na roślince. Piotruś bardzo zmartwiony poprosił tatę o radę., ale ten powiedział, że widocznie fiołek się już zmęczył i będzie musiał trochę odpocząć. W końcu na fiołku pozostał już tylko jeden kwiatek. Chłopczyk ciągle miał nadzieję, że na fiołku pozostanie chociaż jeden kwiatek, aby mógł poprosić słonia o upragniony komputer. I wtedy właśnie stało się coś bardzo złego. Mama Piotrusia zachorowała i znalazła się w szpitalu. Okazało się, że konieczna jest operacja. W domu zapanował smutek. Tata chodził bardzo przygnębiony i zamyślony. Przestał nawet sprawdzać jak się ma fiołek w pokoju Piotrusia. Chłopczyk jednak pamiętał o roślince. W dzień operacji przyszła babcia Piotrusia, żeby go popilnować gdy tata będzie u mamy w szpitalu. Piotruś bawił się właśnie klockami, gdy po raz nie wiadomo który przypomniał sobie o mamie. Ciężko westchnął i spojrzał na okno. Wtedy właśnie w doniczce z fiołkiem zobaczył szarą mgiełkę. Zaciekawiony podszedł bliżej. Po chwili mgiełka jakby stężała, a potem wyłonił się z niej najprawdziwszy doniczkowy słoń. Był tak mały, że mógł doskonale zmieścić się pod liściem. Słoń przeszedł się tam i z powrotem, po czym stanął przy brzegu doniczki i zaczął rozglądać się po pokoju.
- Witaj Piotrusiu - usłyszał cichy głos.
- Witaj - odpowiedział grzecznie chłopiec. - Tak się cieszę, że cię widzę. Nie wiedziałem , że umiesz mówić. Czekałem na ciebie.
- Skoro tak, to znaczy, że nie muszę się przedstawiać. A co jeszcze o mnie wiesz? - zapytał gość.
- Tata opowiadał mi, że lubisz fiołki i że trzeba o nie dbać. Powiedział też, że spełniasz życzenia tych, których odwiedzasz. Czy to prawda? - spytał Piotruś.
- Tak, chociaż nie wszystkie. Nie mogę spełniać takich życzeń, przez które ktoś mógłby ucierpieć. - odpowiedział słoń.
- A czy ja mogę cię o coś poprosić? - ciągnął Piotruś.
- Oczywiście. Dlatego właśnie do ciebie przyszedłem. Wydawało mi się, że mnie potrzebujesz. - odrzekł słoń - Jednak zastanów się dobrze zanim mnie o coś poprosisz, żebyś potem nie żałował. To nie jest wcale takie łatwe.
W pierwszej chwili Piotruś pomyślał, że przecież dobrze wie, o co chciał prosić doniczkowego słonia. Listę upragnionych rzeczy układał od tak dawna. Najważniejszy na niej zawsze był komputer. Teraz jednak znowu pomyślał o mamie i przyszła mu do głowy pewna myśl.
- A czy mogę sobie życzyć, aby moja mama wyzdrowiała? - chciał się upewnić chłopczyk.
- Oczywiście. Takie życzenia zawsze spełniam z radością. Czy tego właśnie chcesz? - ucieszył się słoń.
Piotruś zamyślił się. Dobrze wiedział, że słoń może spełnić tylko tyle życzeń ile kwiatków ma fiołek, musi więc coś wybrać.
- Tak. Proszę cię o to, by mama była zdrowa. - powiedział w końcu Piotruś.
- Dobrze, niech tak się stanie. Cieszę się , że wybrałeś to co ważniejsze. Powiedz mi nie żałujesz swojego wyboru? - dopytywał się słoń.
- Nie. - odpowiedział Piotruś. - I dziękuję, że się pojawiłeś, bo dzięki temu mogłem pomóc mamie.
- Coraz bardziej mi się podobasz Piotrusiu. - powiedział gość - W nagrodę za właściwy wybór mam dla ciebie wiadomość.
- Jaką? Może wiesz już coś o mamie? - ucieszył się Piotruś.
- Nie chodzi o twoją mamę, ale jeśli chcesz, to ci powiem, że niedługo wróci do domu twój tata z dobrymi nowinami. Moja wiadomość dotyczy fiołka. Gdy go dobrze obejrzałem, to zobaczyłem, że pod tym liściem na prawo jest jeszcze jeden pączek kwiatowy. Nie jest to jeszcze kwiatek, ale jakby zadatek na niego, więc jeśli dobrze pomyślisz, to tak dobierzesz życzenie, że nie tylko komputer, ale i inne rzeczy będziesz mógł dostać. Podpowiem ci trochę. Pączek to jeszcze nie kwiatek, więc twoja prośba też nie może być życzeniem.
Piotruś zamyślił się głęboko. To dopiero zagadka. Myślał i myślał. Doniczkowy słoń cierpliwie czekał na to, co powie chłopczyk.
- Chcę cię prosić, żebyś przyszedł jeszcze raz do mnie gdy, na fiołku będzie więcej kwiatków. - powiedział w końcu Piotruś.
- Brawo. - wykrzyknął doniczkowy słoń. - O to właśnie chodziło. Jak widzę jesteś bardzo bystry. Z przyjemnością spełnię twoją prośbę, która tak naprawdę jest zaproszeniem. Teraz już muszę iść. Do zobaczenia Piotrusiu. Pozdrów ode mnie tatę.
- Do zobaczenia - odpowiedział Piotruś.
Ledwo zniknął, a ze szpitala wrócił zadowolony tata. Operacja mamy się udała i lekarz powiedział, że niedługo mama będzie całkiem zdrowa. Wieczorem Piotruś opowiedział tacie o spotkaniu z doniczkowym słoniem. Tata bardzo się ucieszył, że ma takiego dobrego i mądrego synka.
Obrońcy
Pewnego razu na podwórku trzech weteranów różnych potyczek wiodło między sobą spór o to, który z nich jest najbardziej zasłużony.
- Ja tu porządku strzegę, nikogo obcego nie wpuszczę. Beze mnie gospodarz nie upilnowałby swojego majątku. Doceniają mnie tu i dobrze karmią. - chwalił się pies.
- Tylko dużo szczekasz, wszędzie wroga szukasz. To ja na myszy poluję, które największe szkody w gospodarstwie wyrządzają. Dlatego mogę po pracy wylegiwać się w słońcu godzinami, a i tak człowiek zna mą wartość. Beze mnie nie dałby sobie rady. - odpowiedział na to kot.
- Co wy tam wiecie. - zaprotestował kogut. - Nie chcę się chwalić, ale gdyby nie ja to nad wszystkimi zawisła by ogromna groźba. W moim rodzie wszyscy słyszeli o bazyliszku, stworze straszliwym, który się z jajka żabiego wysiedzianego przez kurę wylęga. Potwór ten, który zabija samym spojrzeniem, boi się tylko piania koguta, gdyż jest ono dla niego zabójcze. Dlatego rano pieję by drogę dla wszystkich domowników oczyścić. Ja tu o bezpieczeństwo dbam. Gospodarz dobrze o tym wie. Ja go o jedzenie prosić nie muszę, nie biegam za nim i się nie łaszę. Sam ziarno mi sypie, bo zasługi me uznaje.
Taką to dyskusję wiodły między sobą zwierzaki. Każdy pewny, że ma rację. A gospodarz nic o tym nie wiedział. Lubił psa choć ten nieraz gości mu postraszył i kota mimo, że ten więcej spał niż za myszami biegał, podziwiał piękny ogon koguta i nie miał mu za złe, że ten budzi go tak wcześnie rano. O bazyliszku zaś, co w bajkach mieszka dawno już zapomniał.
Płatki i kolce
Jest taki jeden dzień w roku, kiedy kwiaty urządzają bal. Nie wiem kiedy to jest, bo nie jestem kwiatkiem. Z pewnością jednak taki bal się odbywa. Nie pytaj mnie też gdzie bawią się kwiaty. To ich tajemnica. O takim balu opowiedziała mi znajoma chryzantema, gdy ostatnio wpadła do mnie z życzeniami. Jak zawsze było tam mnóstwo różnych piękności. Wszystkie kwiaty wystrojone w swe najpiękniejsze szaty. Najlepsza kapela im grała. Jednym słowem wspaniała zabawa. Wszystkie kwiatki dobrze się bawiły. Stokrotka tańczyła z fiołkiem, aż rumieńców dostała, narcyz z forsycją wirował. Tulipan nie odstępował piwonii. Krokus sasankę wolał. Żonkil upodobał sobie rozłożystą hortensję, a mak begonię, zaś błękitny chaber stwierdził, że dobrze mu się tańczy z białą chryzantemą. Nad wszystkimi górowali mieczyk z malwą, a orkiestrę dzielnie wspierali dzwonek i konwalia delikatnie podzwaniając do taktu. Tylko róża pod ścianą stała i czekała, aż ją który z kawalerów kwiatowych do tańca zaprosi. Taka piękna, dostojna i ślicznie pachnąca. Co z tego. Jak się jaki kwiatek urodą zachwyci i już chciałby do tańca ją poprosić, to gdy bliżej podejdzie i kolce zobaczy od razu mu ochota na wspólne z nią pląsy przechodzi. Wynudziła się więc róża na balu, a muzyka taka porywająca, że aż żal ściska. Wszyscy ją jednak omijają. Taki tłum na balu, a ona samotnie stoi.
Broń to się moja pani w domu zostawia, a nie na tańce z nią przychodzi. - piwonia do sąsiadki rzecze.
- Jak tu tańczyć z taką. Jeszcze kogoś pokłuje. - wtrącił tulipan.
Uwag takich rzucanych przez niektórych stara się róża nie słyszeć. „Nic na to nie poradzę, taka już jestem kolczasta.”- myśli sobie. Patrzy tylko tęsknie na wirujące pary i marzy o tym, by ktoś do tańca ją zaprosił.
Wtem niespodziewanie wpadł na bal kalafior z sekatorem.
- Co?! Nie jestem dla was kwiatem! Nie zaprosiliście mnie na bal! To ja was teraz pościnam! grozi.
Orkiestra umilkła, goście po kątach się chowają, jak najdalej od nożyc straszliwych. Tylko róża odważnie na środek sali wychodzi, przed kalafiorem staje i rzecze:
- A toś mi gagatek prawdziwy. Może zamiast wszystkim grozić ze mną się w tańcu spróbujesz? Jeśli uda ci się dotrzymać mi kroku, to bezpiecznie będziesz mógł odejść, a jak nie, to tak cię moimi kolcami potraktuję, że zanim sekatora zdążysz użyć pożałujesz, że zabawę wszystkim psujesz. Orkiestra tango proszę.
Zdumiał się kalafior wielce, ale mu odwaga róży zaimponowała. Zaraz sekator w kąt odrzucił i już w ogniste tango się puścił. Patrzą kwiaty i nadziwić się nie mogą jak pięknie razem tańczą, aż skry się sypią. Po tangu przyszła kolej na rumbę i czaczę, a na końcu na walca. A gdy orkiestra grać przestała oklaskom nie było końca. Wszyscy jednogłośnie wybrali ich na króla i królową balu. Zadowoleni oboje na tronach usiedli i o urazach zapomnieli.
Taką to historię opowiedziała mi chryzantema, która tam była, więc to nie plotki.
Zabłąkana gwiazdka.
Wieczór już był gwiaździsty, gdy Księżyc, strażnik nocy usłyszał cichy szloch. Rozejrzał się więc dokoła szukając, kto pomocy potrzebuje. Po chwili zobaczył małą samotną gwiazdkę, która chciała się ukryć pod liśćmi klonu. Zbliżył się do niej i pyta:
- Czemu płaczesz? Co tu sama robisz?
- Boję się. Nie wiem, gdzie moja rodzina. Do babci chciałam pójść, ale się zgubiłam. - powiedziała i dalej w szloch.
- Uspokój się. Nie płacz. Ja cię nie opuszczę. Chodź wezmę cię na barana i poszukamy twoich bliskich. Pamiętasz maże z jakiego jesteś gwiazdozbioru? - spytał Księżyc.
Ale gwiazdka nie wiedziała ani tego z jakiej jest konstelacji, ani w której części nieba mieszka. Rad nie rad ogłosił więc Księżyc wielkie poszukiwanie. Wąż i Orzeł wiadomość do wszystkich ponieśli, żeby dokładnie we wszelkich gwiazdozbiorach przeliczono, czy się liczba gwiazd zgadza i czy komu gwiazdeczki małej nie brakuje. Żeby zaś czasu nie tracić wziął Księżyc gwiazdkę na spacer po niebie. Może coś sobie maluch przypomni.
Od Gwiazdy Polarnej zaczęli, co w Małym Wozie najjaśniej świeci i północ wskazuje. Pyta Księżyc czy tu czego nie brakuje i czy może małą gwiazdkę znają, ale nikt jej tu nigdy nie widział. Pobliski Smok z Łabędziem też głowami kręcą, że nic o niej nie wiedzą. Kasjopea z Cefeuszem proponują by jej rodziców ukarać, za to, że dziecka nie dopilnowali. Delfin popatrzył i do Pegaza mruknął:
- Wziął bym ją, to bym miał towarzyszkę do zabawy, ale ona pewnie za domem tęskni.
Zawędrował Księżyc do Ryb, które między Pegazem a Wielorybem leżą. Liczą Ryby swoje gwiazdy i sprawdzają czy są wszystkie obecne, ale żadnej nie brakuje. Wtem w oddali zaszczekał pies. Uśmiechnęła się gwiazdka. Coś się jej przypomniało. Czyżby Mały lub Wielki Pies mieszkał gdzieś w jej pobliżu? Wtedy właśnie Byk przycwałował w pobliże Ryb i Barana z wiadomością, że Orionowi w pasie brak jednej gwiazdki. Wyruszył więc Księżyc do Oriona. Rzeczywiście już z daleka widać, że pas ma niepełny. Ucieszyły się wszystkie gwiazdy, że ich rodaczka się odnalazła. Roześmiała się gwiazdka radośnie, że do domu wróciła. Już rodziców ściska i na pas Oriona wskakuje. Podziękowali wszyscy Księżycowi i ten na swoje miejsce powrócił. Pora już była najwyższa, bo świt się zbliżał i słońce już niedługo miało zapanować nad nieboskłonem.
Tak to Księżyc nad nocnym niebem czuwa i porządku pilnuje, więc nie ma się co bać ciemności, bo on kiedy tylko jest na niebie, to nam przyświeci i drogę do domu odnaleźć pomoże.
Pracownicy
Płynęła sobie rzeka swobodnie. Krainy różne zwiedzała od gór aż do morza. Sama zawsze drogę wybierała. Wiele w swej wędrówce zobaczyła. Lasy i pola mijała, góry i doliny widziała. Wszędzie, gdzie tylko się pojawiła zaraz ludzie miasta i wsie zakładali. Wiadomo woda najbardziej do życia potrzebna. Cieszy się rzeka, że taka niezbędna. W końcu ludzie tamy na rzece stawiać zaczęli. Turbiny wielkie na nich zamontowali i tak prąd wytwarzają. Prąd jest człowiekowi bardzo potrzebny. Bez niego światła nie ma, nie działają różne urządzenia. Jednym słowem zaprzęgli ludzie rzekę do pracy dla siebie. Widział to wszystko wiatr, co bez ograniczeń po świecie hulał. Nad losem rzeki się zadumał.
- Oj, przechytrzył cię człowiek i do pracy zmusił. - rzecze do niej. - Ze mną nie będzie mu tak łatwo. Ja mam artystyczną duszę. Ciągle chmurami poruszam i sztuki pokazuję. Mnie nikt do pracy nie namówi. - chwali się wiatr i dalej wieje gdzie mu się tylko podoba.
Aż tu ludzie wiatraki poustawiali. Bawi się nimi wiatr, skrzydłami kręci. Obracają się turbiny i już prąd dla człowieka płynie. A wiatrowi się wydaje, że to tylko zabawa taka. Sam nie wiedział kiedy i jego człowiek do pracy zaprzągł i siłę jego wykorzystał. Śmieje się słońce z wiatru, że tak łatwo dał się w pole wyprowadzić.
- Widzisz wietrze jaki sprytny jest człowiek. Tak się pyszniłeś swoją niezależnością, a tak szybko dla człowieka zacząłeś pracować. Mnie to nie grozi. Wysoko nad ziemią przebywam, nie dosięgnie mnie człowiek. Ja dla niego nic robić nie będę.- zarzeka się słońce i po świecie promyki rozpuszcza.
Pewnego jednak dnia ustawił człowiek baterie słoneczne. Zaciekawione słońce patrzy cóż to za tablice stoją. Do środka zajrzało i już prąd popłynął. Cieszy się człowiek, że słońce dla niego pracuje. Takie dumne i niedostępne, a tak łatwo posadę u człowieka objęło.
- Dzięki ci słonko, że tak pilnie dla mnie prąd wytwarzasz. - rzecze człowiek.
Zdziwiło się słońce, gdy prawdę o sobie usłyszało, ale gniewać się na człowieka ani myśli.
- Skoro człowiek taki mądry to i ja mu pomogę. - postanawia.
Pracuje więc ochoczo słońce razem z wiatrem i rzeką dla człowieka za darmo. Zwłaszcza, że dla nich taka praca, to tylko zabawa.
Tęcza
Dawno temu, tak dawno, że najstarsi ludzie tego nie pamiętają, świat był pozbawiany kolorów. Tylko czerń i biel oraz różne odmiany szarości na nim gościły. Nudno było i smutno z tego powodu, więc się wszystkim na płacz zebrało. Popłynęły zaraz strugi wody. Zobaczyło słońce, że świat płacze i wyjrzało zza chmurki. Wtedy właśnie pojawiła się tęcza i zaczęła świat malować. Niebo na niebiesko, trawy, krzaki i liście drzew na zielono, ziemię na różne odmiany brązu, zaś kwiaty rozmaicie. Maki na czerwono, fiołki na fioletowo, na różowo stokrotki, na żółto mlecze, na niebiesko chabry. Zobaczyły to zwierzęta i też do tęczy zaczęły podchodzić, a ta szybko kolory im rozdaje. Jedne ciemno brązowe inne płowe, jeszcze inne w
różne łatki. Każdy kto tylko chciał dostał swą barwę od tęczy. Niektórzy na jednym kolorze nie poprzestali, ale o więcej proszą. Wszyscy odważni zostali obdarowani, chociaż i tacy się znaleźli, co swych barw nie zmienili. Najwięcej jednak zyskał kameleon, który nie mógł się na nic zdecydować. Raz taki, raz taki kolor przymierza. Ostatecznej decyzji podjąć nie może, więc mu tęcza całą gamę barw zostawiła i ten kiedy chce, to się zmienia. Wesoło się na świecie zrobiło, nikt już na nudę nie narzeka i nie płacze, więc tęcza na urlop pojechała. Wraca jednak czasami i sprawdza czy czasami nie da się jeszcze czegoś pomalować.
Jak zostać czarodziejem.
Wiele jest słów w każdym języku. Są jednak wśród nich takie, które mają magiczną moc. Każdy się o tym może przekonać. Nie potrzeba mieć różdżki czarodziejskiej, ani zaklęć nie trzeba ćwiczyć. Cuda prawdziwe potrafią one zdziałać. Nie wierzycie? To sami spróbujcie. Na przykład, gdy chcecie kogoś przekonać by zrobił to, co chcecie, użyjcie sława „proszę”, a sami się przekonacie. „Przepraszam” często lepsze niż plasterek na rany, a o „dziękuję” też radzę nie zapominać.
Są jednak tacy, którzy w magię nie wierzą i uważają, że im takie słowa wcale nie potrzebne. Taki właśnie był Stefek, który niedaleko mnie mieszka. Nigdy magicznych słów nie używał. Niedawno jednak poszedł Stefek do przedszkola i już pierwszego dnia z płaczem wrócił. Nie chciały się dzieci z nim bawić wcale. Dlaczego spytacie? Nie spodobało się dzieciom, że im rozkazuje, rozpycha się i nie przeprosi, za nic nie podziękuje. Kto by się chciał z takim bawić?
- Nie lubię cię, bo niegrzeczny jesteś. - taką to opinię na koniec od Zosi usłyszał i przykro mu się zrobiło, bo właśnie z nią najbardziej chciał się bawić. W taki to sposób jeszcze jedno magiczne słowo „lubić” poznał, które radość lub przykrość może sprawić, gdy „nie” mu towarzyszy.
Znalazła się jednak rada na Stefka kłopoty i sam się przekonał, że może być czarodziejem, gdy tylko w tajemną siłę słów uwierzył i zaczął używać magicznych wyrazów.
Dziś chętnie bawią się z nim dzieci, a dorośli chwalą, że taki grzeczny i dobrze wychowany. Cieszą się rodzice, że ich synek same pochwały zbiera. Czyżby ktoś jednak czarodziejskiej różdżki użył i dziecko im odmienił? Nie, to tylko magia słów tak działa. Dobrze jest więc pamiętać o tej trójce: „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, ale mogę ci zdradzić, że słów, które mają moc ukrytą w sobie jest więcej, więc, gdy tylko jaki nowy wyraz poznasz, dobrze się zastanów czy czasami do nich nie należy. Zobaczysz, że sam niedługo wiele z nich odkryjesz. Uważaj jednak, bo są wśród nich i takie, które łatwo mogą komuś przykrość sprawić.
Talerzyk
Pewnego razu była sobie Zosia, którą chucherkiem wszyscy nazywali, bo leciutka taka była, prawie jak piórko. Martwili się wszyscy o nią, bo jeść nic prawie nie chciała i dlatego taka chudziutka była.
- Niedługo trzeba cię będzie jak balonik na sznureczku uwiązać, bo inaczej wiatr cię porwie i w świat polecisz. - powiedziała ciocia, gdy przyszła z wizytą.
- Może lekarz tu coś pomoże. - poradził wujek.
Poszła więc mama z Zosią do lekarza. Pan doktor zbadał dziewczynkę, zmierzył, zważył i głową kręci.
- Za mało ważysz dziecko. - mówi i pyta.
- Czemu ty jeść nie chcesz? Powiedz.
- Bo to takie nudne. - Zosia na to. - A ja czasu nie mam. Tyle się ciekawych rzeczy ciągle dzieje i do zabawy mi pilno.
Pomyślał lekarz, sprawę rozważył i mówi.
- Posłuchaj mnie uważnie Zosiu. Mógłbym cię do szpitala skierować, ale zanim nie pozostanie mi inne niż to wyjście, spróbujmy jeszcze innego leczenia. Dostaniesz dziś ode mnie taki specjalny talerzyk. Może chłopczyk, który na nim jest namalowany coś tu pomoże. Poznajcie się to Kacper.
To powiedziawszy dał Zosi talerzyk z chłopczykiem. Zdziwiła się mama, bo o leczeniu talerzykami nigdy nie słyszała, ale nic nie powiedziała tylko wysłuchała, co ma z talerzykiem robić. Podziękowały obie panu doktorowi i wróciły do domu. Odtąd mama zaczęła podawać Zosi wszystkie posiłki na magicznym talerzyku. Zaczęło się od obiadu. Mama nałożyła Zosi porcję ziemniaków z kotletem i surówką, a dziewczynka jak zwykle dziobnęła parę razy widelcem, kęs jaki szybko przełknęła i już chce od stołu uciekać, gdy naraz usłyszała cichy głos.
- Pomocy! Nie zostawiaj mnie. To ja Kacper. Zobacz prawie mnie nie widać. Przygnieciony jestem. Zjedz proszę jeszcze trochę, to lżej mi będzie. Jeśli chcesz, to opowiem ci o baloniku, który wyruszył w świat. Zjadła Zosia kawałek kotleta, co głowę Kacpra zasłaniał i surówki trochę, tak że chłopczyk mógł już ręką poruszać.
- Dziękuję ci , ale gdybyś była tak dobra i wzięła jeszcze trochę ziemniaków. Nogi całkiem mi zdrętwiały.
Pomału pomogła Zosia uwolnić się Kacprowi spod jedzenia. Sama nawet nie zauważyła, kiedy wszystko zjadła.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. - powiedział Kacper. - Do zobaczenia przy kolacji.
Od tej pory pomagała dzielnie dziewczynka Kacprowi, a ten różne historyjki jej opowiadał. Wkrótce odwiedziła Zosia z mamą pana doktora, a ten, gdy na wagę ją postawił od razu się ucieszył, że tak się jego pacjentka z Kacprem zaprzyjaźniła. Tak to Zosia przestała być chucherkiem. Nikt już się nie boi, że wiatr ją porwie i nikt jej przywiązywać za nóżkę nie myśli.
Kasztanowy król
Nadeszła jesień pełna darów. W parku tyle było kasztanów, żołędzi, jarzębinowych korali i kolorowych liści, że same aż się do koszyczków pchały. Pozbierały dzieci różne owoce jesieni i zaniosły do przedszkola, a tam to dopiero była uciecha. Każdy zrobił jakiegoś ludzika z kasztanów i żołędzi. Przydały się i owoce jarzębiny i papier kolorowy i patyczki, że o plastelinie nie wspomnę. Marysia zrobiła księżniczkę. Wycięła dla niej piękną suknię z kolorowego papieru, zrobiła naszyjnik z korali jarzębinowych. Na koniec chciała jej jeszcze koronę na głowę włożyć, ale przyszło jej do głowy, że przydałby się księżniczce jakiś książę. „Najpierw trzeba jej męża znaleźć, a potem korony im zrobię i zostaną królewską parą.” - pomyślała. Usłyszały te myśli liście kolorowe i zaraz niczym plakaty wieść rozniosły wszędzie, że do przedszkola w konkury do księżniczki można przybywać. Szybko się nowiny rozniosły po całej okolicy. Wszystkie ludziki nabrały ochoty na królowanie, więc gdy tylko noc nastała po smudze księżycowego światła tłumnie do przedszkola przybywają. I te z domów i te ze szkoły, nawet kilka spoza miasta przyjechało. Wszyscy gotowi o rękę księżniczki się starać i na koronę zasłużyć. Był wśród nich zrobiony przez Wojtusia ludzik w papierowej czapce rogatywce.
- A co wy tu wszyscy robicie? Po co żeście tu przyszli? - spytała pluszowa żaba, gdy cały ten tłum zobaczyła.
- My, szanowna pani, przybyliśmy tu o rękę księżniczki i królewską koronę się ubiegać. Gotowi jesteśmy w szranki stanąć. - odpowiedział ludzik, który najbliżej stał.
- Co mamy robić, by na ten zaszczyt zasłużyć?
- Czy w turnieju rycerskim mamy wziąć udział? - posypały się zewsząd zapytania.
- Spokojnie poczekajcie. Zaraz się wszystkiego dowiem, to wam powiem. - odpowiedziała na to żaba i poszła do królewny, żeby ją spytać jakiego ona chce męża i jak się wybory króla mają odbywać. Ta jednak nie mogła się na nic zdecydować, więc żaba sama zajęła się organizowaniem wyborów. Najpierw odbył się turniej rycerski. Zupełnie w starym stylu. Ludziki na kasztanowych rumakach stawały kolejno do pojedynków, aż najdzielniejszy został na placu boju. Wojtusiowy ludzik bliski był zwycięstwa, ale jednak kto inny wygrał. Zmartwił się ludzik w rogatywce, bo księżniczka bardzo mu się spodobała, ale cóż było robić. Wydawało się wszystkim, że już króla wybrano, ale księżniczka tylko głową kręci i mówi:
- Dzielność to ważna cecha, ale król powinien być również mądry.
Zaraz też żaba zarządziła konkurs, który był sprawdzianem wiedzy. Przepytano gruntownie wszystkich kandydatów do ręki księżniczki i znowu ludzik Wojtusiowy nie wygrał, choć był bliski zwycięstwa. Już wszyscy się na nowego króla zgodzili, ale księżniczka znowu głową kręci.
- To jeszcze nie wszystko. Król powinien też mieć odpowiednią prezencję. Ładnego chcę męża. - rzecze.
I znowu żaba organizuje konkurs. Tym razem to wybory najładniejszego z ludzików. I tym razem niewiele do wygranej zabrakło ludzikowi zrobionemu przez Wojtusia.
- Księżniczko, którego więc kawalera na męża wybierasz dzielnego, mądrego czy pięknego? - spytała szybko żaba, bo świt się już zbliżał i nie było czasu na kolejne sprawdziany.
Zamyśliła się księżniczka, ale żaden ze zwycięzców się jej nie spodobał. „Pierwszy owszem dzielnie się w bojach sprawił, ale król nie powinien tylko o potyczkach i wojnach myśleć. Od spraw wojennych ma król marszałka, generałów i żołnierzy. Drugi mądry i nudzić się z nim nie będę, ale przy takiej chodzącej encyklopedii ja na głupią wyjdę. Od spraw wiedzy wszelkiej ma przecież król doradców. Trzeci taki śliczny, ale przecież w końcu król to nie obrazek i inne zalety też musi mieć. Jak tu dobrze wybrać?” - myśli księżniczka, a wszyscy na jej wybór czekają z niecierpliwością. Wtedy na Wojtusiowego ludzika spojrzała i pewna myśl jej do głowy przyszła.
- Tego na męża i króla wybieram, który choć żadnego konkursu nie wygrał, ale we wszystkich był blisko celu. Ten jest wszechstronny i jego wolę.
Tak to Wojtusiowy ludzik rogatywkę na koronę zamienił. Ucieszyły się ludziki, że taka mądra królowa im się trafiła i już szybko znowu po smudze księżycowego światła wracają skąd przyszły. Tylko nowy król ze swoją żoną w przedszkolu został i wspólnie razem królowali aż do następnej jesieni.
Dziwaczka
Pewnego razu Filip dostał od cioci nową piłkę. Zaraz pobiegł z nią na dwór. Zobaczyły dzieci, co Filip przyniósł i nabrały ochoty na zabawę. Złapała Beatka piłkę i dalej nią o ścianę zaczęła odbijać, ale ona jakoś słabo się odbija i krzyczy:
- Nie chcę, ja się boję. Zaraz pęknę. Boki już mam pościerane.
Spróbowała więc Agatka, czy da się nią o ziemię kozłować, ale nic z tego nie wyszło. Piłka jeszcze większy krzyk podniosła, że ona sobie wyprasza takie traktowanie.
Może w piłkę nożną pogramy. - zaproponował Robert i pobiegły dzieci na pobliską łąkę.
Zaczęli chłopcy piłkę kopać, ale coś im ta gra też nie idzie.
- Za duża ona jakaś i za lekka. - powiedział w końcu Jaś. - Nie chce się ona wcale z nami bawić, dziwna jakaś.
Miał rację Jaś. Nie odpowiadało piłce kopanie. Zaraz lament podniosła.
- Czemu te dzieci takie są dla mnie niedobre. Tak mnie źle traktują, kopią, o ścianę lub o ziemię odbijają? Ja jestem taka delikatna. Nie wytrzymam tu dłużej. Proszę niech mi ktoś pomoże.
Usłyszał te żale wiatr, który powiewał sobie właśnie nad łąką i mu się szkoda piłki zrobiło, więc gdy tylko Filip ją kopnął, wiatr dmuchnął mocno i zaraz ją porwał. Do pobliskiej rzeczki piłkę wrzucił, a ta zabrała ją jak swoją.
- Niech sobie płynie i tak się do niczego nie nadawała. - krzyknął Filip.
Usłyszała to piłka i przykro się jej zrobiło. „Może to wszystko moja wina. Taka nieudacznica ze mnie.”- pomyślała.
Popłynęła więc z prądem rzeki. Na falach się kołysze jak w kołysce. Czasem ją tylko jakaś rybka pyszczkiem delikatnie trąca sprawdzając, co to za bania kolorowa płynie. Długo tak sobie płynęła, wiele wsi i miast minęła po drodze. Pokazywali ją sobie czasem ludzie stojący na brzegu i dziwili się, co ona w rzece robi. W międzyczasie rzeka robiła się coraz większa i większa, aż wreszcie wpadła do morza. Tu ogromne fale zaczęły piłką kołysać. Niedługo zniknął ląd za horyzontem. Sama woda wkoło. Zaczęło się piłce trochę nudzić. Już omal nie usnęła od tego kołysania, gdy nagle nie wiadomo skąd pojawił się ogromny rekin. Zaczął ją pyskiem trącać, aż w końcu otworzył paszczę. Błysnęły przerażające zębiska. Już miał ją pożreć, gdy niespodziewanie pojawił się delfin. Od dołu podpłynął, wyrzucił piłkę w górę i obronił przed rekinem.
- Uciekaj stąd, ona nie dla ciebie.- rzekł delfin do rekina. - Ja się nią zajmę.
Odpłynął więc rekin jak niepyszny, zresztą piłką by się nie pożywił przecież. Podpłynął delfin do piłki i pyta:
- Skąd się tu wzięłaś? Co tak daleko od brzegu sama robisz?
Opowiedziała więc piłka delfinowi swą historię, a ten się oburzył jak można tak źle traktować taką ślicznotkę.
- Jeśli chcesz, to pokażę ci jak się należy bawić, gdy ktoś jest taki delikatny jak ty.- To mówiąc lekko ją trącił nosem.
Po złych doświadczeniach piłka nie miała wielkiej ochoty na żadne eksperymenty, ale nie wypadało przecież wybawcy swemu odmawiać, zwłaszcza, że taki grzeczny, więc się zgodziła. Zaczął delfin podrzucać piłkę w gorę. Spodobało się jej to. Już się nie boi. Zabawa ją wciągnęła. Jeszcze, jeszcze wola. Bezpiecznie się czuje. Nie ma nigdzie ściany twardej i chropowatej, nikt jej kopać nie zamierza. Zawołał delfin kolegów do pomocy, gdy zobaczył, że piłce ta zabawa odpowiada. Bawili się wszyscy, że aż miło. Dobrze było piłce z delfinami i pewnie by z chęcią wśród nich została, ale nadszedł przypływ i fale znowu ją poniosły tym razem w stronę brzegu. W końcu morze wyrzuciło piłkę na piaszczystą plażę. Tu znalazły ją dzieci, które właśnie kończyły budować zamek z piasku. Ucieszyły się dzieci ze znaleziska i zaraz zaczęły się nią bawić, ale nie tak jak Filip z kolegami, tylko jak delfiny delikatnie odbijały piłkę rękami. Śmigała piłka w górze czasem lądując na piasku lub w wodzie. Taka zabawa bardzo piłce odpowiadała, więc już na zawsze na plaży została. Znalazła swoje właściwe miejsce w świecie, bo to była, jak już pewnie wiecie, piłka plażowa.
Przewodnicy
W czasie wakacji Maciek pojechał z tatą do cioci na wieś. Pewnego dnia wybrali się wszyscy na grzyby do pobliskiego lasu. Najpierw szli piaszczystą drogą w głąb lasu, aż dotarli do niewielkiej polanki. Tu wszyscy się rozeszli w różne strony i zaczęli zbierać grzyby. Maciek z tatą dość szybko znaleźli pierwsze koźlaki. Grzybów było w lesie całkiem sporo, więc wkrótce wszystkich pochłonęło szukanie kolejnych okazów. Powoli posuwali się coraz głębiej w las. Niedługo nie było już widać cioci ani wujka. Wtedy właśnie Maciek znalazł pierwsze jagody. Chłopiec przestał więc zbierać grzyby, a zaczął zajadać się czarnymi jagodami. Przykucnął przy krzaczkach, a tata poszedł dalej. Niedługo Maciek zjadł jagody w jednym miejscu, ale zaraz zobaczył kolejne kępy pełne czarnych jagódek. Chłopiec tak się zajadał owocami, że o całym świecie zapomniał. W pewnym momencie omal nie wpadł na ogromne mrowisko. Ominął je starannie i dalej zajął się jagodami. Maciek sam nie zauważył kiedy w lesie zrobiło się cicho. Nie było już słychać chodzących grzybiarzy. Wkrótce chłopiec zobaczył wielką pajęczynę rozpostartą między krzakami. Takiej dużej pajęczej sieci jeszcze Maciek nie widział, więc przez chwilę obserwował misterną plątaninę, na której zawisło kilka kropel rosy. Pomyślał sobie, że nie trzeba psuć takiej pięknej pracy, więc ominął pajęczynę i poszedł dalej. Wkrótce doszedł do polanki, na której rosło potężne drzewo. Jego pień pokryty był z jednej strony zielonym mchem. Na polance Maciek znalazł poziomki i znowu zajął się zbieraniem i jedzeniem. Za polanką znowu były jagody, wiec chłopiec poszedł dalej. Wkrótce jednak Maciek miał już dosyć owoców i zaczął się rozglądać za tatą. Zaniepokoił się, gdy nigdzie go nie zobaczył. „Gdzie się wszyscy podziali. Sam tu jestem. Zostawili mnie. Boję się. Nie wiem gdzie jestem.”- pomyślał i zaczął płakać. Chciałby już do domu wrócić, ale nie wie , w którą ma iść stronę.
- Hop, hop. - zawołał.
- Hop, hop. - usłyszał w odpowiedzi gdzieś przed sobą , więc w stronę głosu się skierował. Niedługo dotarł do kolejnej polanki, na której było oczko wodne. Rozejrzał się Maciek, ale i tu nikogo nie było, więc usiadł sobie na pniu ściętego drzewa i płacze.
- Tu łzy nic nie pomogą. - usłyszał, chociaż nadal nikogo na polance nie dostrzegł.
- Ktoś ty? Czemu mnie straszysz? - zapytał Maciek.
- Wcale cię nie straszę, tylko chcę ci pomóc. - usłyszał w odpowiedzi - Jeśli pragniesz mnie zobaczyć to spojrzyj na wodę.
Chłopiec zrobił tak, jednak nic ciekawego tam nie dostrzegł.
- Jestem twoim odbiciem. Często widujesz mnie w lustrze. Razem z innymi doszliśmy do wniosku, że potrzebujesz naszej pomocy, żeby wrócić do taty. - ciągnął dalej głos.
- Z jakimi innymi? Przecież tu nikogo więcej nie ma. - zdziwił się Maciek, ale o płaczu na razie zapomniał.
- Zaraz się wszystkiego dowiesz, poczekaj. Najpierw przyjrzyj mi się dobrze. Jestem taki jak ty, ale nie do końca. Mam lewą rękę tam, gdzie ty masz prawą, bo jestem odwrócony. To samo trzeba zrobić z twoją drogą. Teraz nie idź już dalej przed siebie tylko dobrze sobie przypomnij co widziałeś po drodze, a potem odwrócimy całą trasę tak byś mógł wrócić do taty dokładnie po swoich śladach. - powiedziało odbicie.
- Ja też się przydam. Na polankach wskażę ci drogę, bo dobrze pamiętam, że w tę stronę za tobą biegłem. Teraz więc ty musisz iść za mną. Wybacz, że się nie przedstawiłem. Jestem twoim cieniem. - dodał cień.
- Ja też chcę pomóc. Jestem echo, czyli twój odbity głos, co powraca. Od czasu do czasu zawołaj coś, ale za mną nie idź. Ja ci powiem, gdy jakiś inny głos usłyszę. - dorzuciło echo.
- Stań na środku polanki. Tak byś mógł mnie zobaczyć, gdy tylko cię słońce opromieni. Wyciągnij rękę w górę, a ja ci pokażę, w którą masz iść stronę. - powiedział cień.
Tak też zrobili.
- Szukaj krzaków jagód. Za nimi powinna być polanka z poziomkami i ogromnym drzewem. - dodało odbicie.
- Musimy się pospieszyć już pewnie wszyscy cię szukają. - wtrąciło echo. Poszedł więc Maciek w powrotną drogę tam, gdzie mu cień wskazał. Szedł, szedł pilnie się rozglądając za krzakami jagód, aż w końcu je znalazł, a za nimi polankę z poziomkami, tak jak mówiło odbicie. Na polance chłopiec bez trudu dostrzegł drzewo.
- Stań teraz tak, by mech na pniu przed sobą widzieć, a potem odwróć się plecami do drzewa i dalej przed siebie podążaj. - powiedział cień.
- Pamiętaj, że teraz szukamy ogromnej pajęczyny, która tak ci się podobała. - dodało odbicie.
- Jeśli chcesz, to możesz „tato” zawołać, ale za mną nie idź, chyba, że coś innego usłyszysz w odpowiedzi. - przypomniało echo.
Wyruszył więc Maciek w dalszą drogę. Pilnie się rozglądał, aż wreszcie zobaczył ogromną pajęczynę.
„Dobrze, że jej nie zniszczyłem, gdy poprzednio tędy szedłem.” - pomyślał.
- Wyśmienicie. Teraz szukaj mrowiska.- usłyszał głos zachęty, więc dalej przed siebie powędrował.
Wkrótce znalazł mrowisko. Tu echo mu doradziło, żeby kilka razy coś krzyknął, to może go ktoś usłyszy. Rzeczywiście po chwili z oddali zaczęły do Maćka napływać odpowiedzi na jego wołanie. Minęło jeszcze trochę czasu, a chłopiec doszedł do polany, z której zaczęli zbieranie grzybów. Czekali już tam na niego tata i ciocia z wujkiem. Wszyscy bardzo się ucieszyli, że się ich zguba znalazła.
- Przepraszam cię synku. Tak mnie pochłonęło zbieranie grzybów, że nie wiem nawet kiedy żeśmy się rozdzielili. - powiedział tata i spytał jeszcze : - Bardzo źle ci było samemu w lesie?
- Początkowo się bałem, ale potem nie byłem wcale sam. Było ze mną moje odbicie, mój cień i echo. - odpowiedział Maciek.- Dziękuję ci echo- krzyknął chłopiec, a echo mu odpowiedziało.
Wyszli wszyscy z lasu, a ich cienie razem z nimi. Maciek, gdy swój cień zobaczył zaczął podskakiwać z radości, że ten ciągle przy nim jest.
- Dziękuję za pomoc. - powiedział cicho chłopiec do cienia.
A gdy wrócili do domu stanął Maciek przed lustrem, ręką pomachał i podziękował za pomoc swemu odbiciu. Ono zaś powtórzyło wszystko dokładnie, chociaż w odwrotną stronę.
Puciołek
Nie wiadomo kto pierwszy nazwał Krzysia Puciołkiem. Czy to była babcia Hela czy może ciocia Ania. Spierano się czasem o to, ale tak naprawdę nikt tego nie pamiętał. Zresztą to nie jest najważniejsze, dość, że jak się na Krzysia spojrzało, to od razu rzucały się w oczy jego okrąglutkie policzki. Stąd Puciołek od tych właśnie puciek. Gdy był mały, to Krzysiowi było wszystko jedno jak na niego wołają, kiedy jednak poszedł do przedszkola, dzieci zaczęły się śmiać z jego przezwiska. Nawet zaczęły mu dokuczać i wołać za nim „Puciołek kociołek”.
Początkowo Krzyś obrażał się, złościł, a nawet płakał. W końcu postanowił sobie, że udowodni wszystkim, że nie jest Puciołkiem tylko Krzysiem. Nie płakał już, gdy tak na niego wołano. Udawał, że nie słyszy, ale zaciskał pięści i w myślach powtarzał sobie :”Jeszcze zobaczycie, że nie jestem Puciołkiem.” Od tej pory starał się za wszelką cenę pokazać wszystkim jaki jest dzielny. Zawsze samodzielnie się ubierał i nie chciał iść z nikim za rękę. Pomagał mamie nosić zakupy i sprzątać. Cieszyła się mama, że ma takiego dobrego i dzielnego synka jednak ciągle nazywała go pieszczotliwie Puciołkiem. W końcu Krzyś nie wytrzymał i zapytał mamę dlaczego ciągle nazywa go Puciołkiem, kiedy on ma na imię Krzyś. Mama bardzo się zdziwiła, że Krzysiowi się nie podoba, jego przezwisko, ale obiecała, że będzie go nazywać jego prawdziwym imieniem. Z mamą sprawa została załatwiona dość szybko i łatwo, gorzej było z innymi. Długo by się jeszcze Krzyś zmagał z Puciołkiem gdyby nie pewne wydarzenie. Kiedyś do przedszkola przyszedł pan policjant i opowiadał o tym, co należy zrobić w razie, gdy dzieje się coś złego na przykład w razie wypadku lub pożaru, podał też dzieciom ważne numery telefoniczne, pod które trzeba dzwonić szukając pomocy. Najważniejszy z nich to numer 112. Pod tym numerem można uzyskać wszelką pomoc. Łatwo też go zapamiętać. Krzyś bardzo się przejął tym, co mówił pan policjant. Minęło kilka tygodni. W sobotni poranek Krzyś obudził się i z niepokojem stwierdził, że w pokoju jest pełno dymu. Szybko wstał i pobiegł do pokoju rodziców. Ci jednak spali i nie mógł ich obudzić. Tu także docierał dym. Całe mieszkanie było go pełne. Najwięcej kłębów dymu unosiło się w przedpokoju. Niewiele myśląc Krzyś wziął mamy komórkę i zadzwonił na numer alarmowy 112.
- Pali się u nas w domu - krzyknął do słuchawki.
Pani odbierająca zgłoszenie poważnie potraktowała Krzysia i natychmiast powiadomiła straż pożarną i pogotowie. Pomoc nadeszła w porę i udało się wszystkich uratować. Wiele osób zawdzięczało życie Krzysiowi. Tak to chłopiec został prawdziwym bohaterem. Dziękowano mu potem i nawet medal dostał, ale najważniejsze było to, że nikt go już Puciołkiem nie nazywał.
11