Zasady duchowego wzrostu
Miles J. Standford
PRZEDMOWA
Swego czasu otrzymałem od przyjaciela egzemplarz książki Milesa J. Stranforda "The Green Letters" (Zielone listy). Już po przeczytaniu pierwszych kilku stron wiedziałem, że mam w rękach coś niezwykłego. Dzień po dniu, w czasie, który zazwyczaj poświęcam duchowej sferze mojego życia, czytałem przynajmniej jeden rozdział i wtedy odkryłem, że książka prezentuje jedno z najbardziej praktycznych spojrzeń, o jakich kiedykolwiek czytałem, na różne dziedziny mojego duchowego życia. Poprosiłem innych o jej przeczytanie. Potwierdzili oni moje wrażenia. Wiele rozdziałów tej książki stanowiło pierwotnie krótkie listy posyłane niemałej liczbie zainteresowanych przyjaciół. Następnie zostały one zebrane w książkę znaną pod tytułem "The Green Letters" (Zielone listy), jednakże w celu zwrócenia uwagi nowej grupie czytelników na znaczenie nowego wydania, tytuł książki został zmieniony na "Zasady duchowego wzrostu". Jesteśmy wdzięczni Autorowi za pozwolenie opublikowania tej książki ku pożytkowi większej grupy przyjaciół. Książka omawia podstawowe zasady związane z duchową praktyką chrześcijanina. Zasady te podane zostały w tak praktyczny sposób, że czytanie, korzystanie i, oczywiście wprowadzanie ich w życie, wynagrodzone zostaną w pełni. Niektóre aspekty chrześcijańskiego życia, które, być może, dawały Czytelnikowi do myślenia, wprawiały w zakłopotanie, staną się jasne, w miarę jak Duch Boga będzie je czynił rzeczywistością codziennego życia. Tytuły niektórych rozdziałów mogą wzbudzić czyjeś zainteresowanie aż do pragnienia natychmiastowego ich przeczytania, byłoby jednak lepiej czytać je w takiej kolejności, w jakiej zostały ustawione. Tworzą one bowiem logiczny ciąg; reguła podana w następnym rozdziale opiera się na regule podanej w rozdziale poprzedzającym (Iz.28,10), Ufamy, że prawdy podane w tej książce spotkają się z szerokim przyjęciem.
Theodore H. Epp Dyrektor Back to the Bible Broadcast
SPIS TREŚCI
WIARA
Celem tej książki jest staranne i jasne wyłożenie ważniejszych zasad duchowego wzrostu; zasad, które dopomogły budować na biblijnym fundamencie w Chrystusie. Innego fundamentu nie ma, żadnego innego Bóg nie uznaje.
Duch Święty napisał ręką Pawła do każdego z nas: "Siebie samych badajcie, czy trwacie w wierze..." (2Kor.13,5 BT). Zalecenie to nie jest bez znaczenia na samym początku tej serii studiów. Musimy sobie przede wszystkim przypomnieć, że "bez wiary nie można podobać się Bogu" (Hebr.11,6). Więcej, i to jest najważniejsze, prawdziwa wiara musi być mocno oparta na faktach z Pisma Świętego, dlatego że "wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy jest słowo Chrystusa" (Rzym.10.17;BT). Jeśli nasza wiara nie opiera się na faktach, nie jest niczym więcej niż domysłem, przesądem, spekulacją lub przypuszczeniem.
List do Hebrajczyków 11.1 nie pozostawia miejsca wątpliwościom w tej sprawie: "A wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy". Wiara oparta na faktach Słowa Bożego uzasadnia i dowodzi tego, co niewidzialne. Każdy z nas zaś wie, że dowód musi być oparty na faktach. Wszyscy rozpoczęliśmy od tej zasady z chwilą nowego narodzenia - nasza wiara stoi bezpośrednio na fakcie odkupieńczej śmierci i zmartwychwstania Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, jak napisano w 1 Liście do Koryntian 15,1-4. "A przypominam wam, bracia, ewangelię, którą wam zwiastowałem, którą też przyjęliście i w której trwacie, i przez którą zbawieni jesteście, jeśli tylko ją zachowujecie tak, jak wam ją zwiastowałem, chyba iż nadaremnie uwierzyliście. Najpierw bowiem podałem wam to, co i ja przyjąłem, że Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism, i że został pogrzebany, i że dnia trzeciego zmartwychwstał według Pism..."
To właśnie od wiary zaczęliśmy i ta sama jest tym, w czym mamy "trwać" (1Kor.16,13;BT): "...trwajcie mocno w wierze...", "pielgrzymować" (2Kor.5,7): Gdyż w wierze, a nie w oglądaniu pielgrzymujemy", "żyć" (Gal.2,20;BT): "Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który mnie umiłował i samego siebie wydał za mnie". "Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w Nim chodźcie" (Kol.2,6). Prawdziwa wiara zakotwiczona jest w gruncie biblijnych faktów, dlatego jest rzeczą oczywistą, że nie mamy się poddawać odczuciom. George Mueller powiedział: "Odczucia nie mają dokładnie nic wspólnego z wiarą. Wiara związana jest ze Słowem Boga. Nie odczucia, mocne lub słabe, są źródłem i motorem zmiany. Mamy do czynienia ze Słowem zapisanym, nie z sobą czy naszymi odczuciami".
Gdy dochodzi do doświadczenia wiary, pojawia się pokusa rozważania, oceniania, czy to, o co prosimy, jest możliwe do spełnienia, czy też nie. Oto częste, zbyt częste nastawienie: "Nie wydaje się prawdopodobne, aby kiedykolwiek został on zbawiony". "Gdy tak patrzę na to, jak mi się wiedzie, to zastanawiam się, czy Pan naprawdę mnie kocha".
Mueller pisze: "Wielu ludzi gotowych jest wierzyć temu, co im wydaje się możliwe. Wiara nie ma nic wspólnego z myśleniem w kategoriach "możliwe - niemożliwe". Kraina wiary zaczyna się tam, gdzie kończą się możliwości, gdzie wzrok i rozsądek zawodzą: "Możliwość - -niemożliwość nie może być brana pod uwagę; trzeba postawić inne pytanie: Czy Bóg powiedział to w Swoim Słowie".
Aleksander R. Hay dodaje, mówiąc: "Wiara musi być oparta na pewności. Musi w niej być wyraźna znajomość Bożego celu i Bożej woli. Bez tego nie ma prawdziwej wiary, wiara bowiem nie jest siłą, z jakiej korzystamy, nie jest też usiłowaniem przekonania siebie, że coś się stanie i że stanie się tak, jak myślimy, jeśli będziemy przekonani wystarczająco mocno". Owszem, będzie to pozytywny sposób myślenia, ale na pewno nie biblijna wiara.
Evans Hopkins pisze: "Wiara potrzebuje faktów, na których mogłaby spocząć. Przypuszczenie zadowoli się złudzeniem, nie potrzebuje faktu. Bóg w Słowie objawia nam fakty, z którymi wiara powinna poprzestawać". Na tej właśnie podstawie J.B. Stoney może powiedzieć: "Prawdziwa wiara wzrasta zawsze dzięki przeciwnościom, podczas gdy fałszywa ufność doznaje z powodu nich szkody i zniechęca się". Bez niepodważalnych faktów nie może być mowy o stałości. Piotr był przekonany, że przez doświadczenia "wartość naszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i część przy objawieniu się Jezusa Chrystusa" (1Ptr.1,7;BT).
Jeśli zaczynamy liczyć na fakty, nasz Ojciec zaczyna budować nas w wierze. Dzięki swej całkowicie prostej ufności ku Bogu, Mueller był w stanie powiedzieć, że "Bóg pragnie pomnażać wiarę swoich dzieci. Powinniśmy, zamiast pragnąć życia bez prób poprzedzających zwycięstwo, życia bez ćwiczenia cierpliwości, chętnie przyjmować je z Bożej ręki jako środki służące osiągnięciu celu. Twierdzę, i wiem co mówię, że próby, przeszkody, trudności, a czasem porażki są pokarmem wiary".
Na ten sam temat pisał James McConcey: "Wiara jest jak gdyby pozostawaniem na całkowitym utrzymaniu Boga. To pozostawanie na całkowitym utrzymaniu Boga zaczyna się dopiero wtedy, gdy przestaję sam się utrzymywać. Utrzymywanie zaś samego siebie kończy się u niektórych z nas dopiero wówczas, gdy smutek, cierpienia, nieszczęścia, pokrzyżowane plany, niespełnione nadzieje stawiają nas w pozycji pokonanego i bezradnego. Wtedy dopiero do nas dociera, że przyswoiliśmy sobie lekcje wiary, odkrywamy, że nasza niemoc pcha nas ku błogosławionemu zwycięstwu nad naszym "ego", ku mocy i ku służbie, o jakich nawet nie śniliśmy w dniach naszej cielesnej siły i ufności zwróconej ku sobie samym".
Zgadza się z tym J. B. Stoney, gdy mówi: "Wielka to rzecz uczyć się wiary, to jest po prostu zależność od Boga. Niech cię pocieszy ta pewność, że Pan uczy cię być zależnym od Niego Samego. Wiara potrzebna jest we wszystkim i to jest godne uwagi. "Sprawiedliwy z wiary żyć będzie" - nie tylko w warunkach twego życia, w każdych warunkach. Wierzę, że Pan dozwala wielu rzeczom wydarzyć się w naszym życiu po to, byśmy czuli potrzebę i tęsknotę za Nim Samym. Im lepiej Go odnajdziesz w swoich potrzebach i zmartwieniach, tym bardziej będziesz z Nim związany, tym wyżej wzniesiesz się ponad poziom twoich zmartwień ku Niemu, ku miejscu, gdzie On jest. "O tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi". (Kol.3,2).
Nie możemy komuś ufać w większym stopniu, niż go znamy. Dlatego musimy nie tylko uczyć się faktów Bożej rzeczywistości, ale w coraz bardziej osobisty sposób poznawać Tego, który jest w ich Przyczyną, i który je podtrzymuje. "A to jest żywot wieczny, aby poznali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś" (Jan.17,3). "Łaska i pokój niech się wam rozmnożą poprzez poznanie Boga i Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Boska Jego moc obdarowała nas wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności, przez poznanie Tego, który nas powołał przez własną chwałę i cnotę, przez które darowane nam zostały drogie i największe obietnice, abyśmy przez nie stali się uczestnikami Boskiej natury, uniknąwszy skażenia, jakie na tym świecie pociąga za sobą pożądliwość". (2 Ptr.1,2-4).
CZAS
Wydaje się, że większość wierzących ma trudności z uświadomieniem sobie i pogodzeniem się z nieubłagalnym faktem, że Bóg nie uznaje pośpiechu w rozwijaniu naszego chrześcijańskiego życia. Jego działanie jest działaniem wiecznym; działa On od wieczności i po wieczność! Tak wielu ma odczucie, że jeśli nie posuwają się do przodu szybko i nieprzerwanie, to nie robią żadnego postępu. Owszem, prawdą jest, że nowo nawrócony często trwa w szybkim biegu w pierwszym okresie swego duchowego rozwoju, ale jeśli jego wzrost ma być wzrostem zdrowym, prowadzącym ostatecznie do dojrzałości, to jego tempo nie będzie ciągle tak szybkie. Sam Bóg będzie je zmieniał. Ważne jest, aby o tym wiedzieć, ponieważ w większości przypadków pozorne odchylenie od stanu, który ogół uważa za normę nie jest, jak sądzi wielu, sprawą ponownego upadku w grzech.
John Darby wyjaśnia to w ten sposób: "To Boża metoda odstawiać ludzi na bok po ich pierwszym starcie po to, aby umarło ich zaufanie we własne siły. Mojżesz, na przykład, miał czterdzieści lat, kiedy po swym pierwszym starcie musiał uciekać. Paweł także, został odstawiony na trzy lata po swym pierwszym wejściu ze świadectwem. Dzieje się tak nie dlatego, że Bóg nie uznaje pierwszego, szczerego świadectwa. Nie. To my musimy poznać samych siebie, musimy poznać, że jesteśmy bezsilni. W ten sposób musimy się uczyć. Dopiero wówczas, nauczeni polegania na Panu, możemy bardziej dojrzale, z większym doświadczeniem troszczyć się o dusze".
Życie chrześcijańskie dojrzewa i wydaje owoc raczej według zasady wzrostu z 2Ptr. 3,18: "Wzrastajcie raczej w łasce i w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa, Chrystusa" niż dzięki gwałtownym wysiłkom i "przeżyciom religijnym". Właśnie dlatego proces ten wymaga wiele czasu. Jeśli nie uświadomimy sobie tego i nie pogodzimy się z tym, będziemy ciągle zawiedzeni, nie mówiąc nic o barierze, na jaką napotka proces rozwoju, przez który chce nas przeprowadzić nasz Ojciec. Oto jak ilustruje to dr A.H. Strong: "Jeden ze studentów zapytał dyrektora swojej szkoły, czy nie mógłby studiować według skróconego toku studiów. "Owszem" - odpowiedział dyrektor, "możesz, to zależy od tego, kim chcesz być. Jeśli Bóg chce stworzyć dąb, przeznacza na to sto lat, jeśli dynię, wystarczy pół roku". Strong w mądry sposób wykazuje także, że "wzrost chrześcijanina, jak wzrost drzewa, nie jest czymś jednostajnym i równomiernym. W niektórych miesiącach roku wzrost drzewa jest szybszy niż w pozostałych. Jednakże w ciągu tych pozostałych miesięcy przyrośnięte włókna twardnieją. Bez tego drzewo jako budulec byłoby bezużyteczne. Okres szybkiego wzrostu, kiedy włókna drzewne odkładają się między korą a drewnem, trwa tylko cztery do sześciu tygodni w maju, czerwcu i lipcu".
Powiedzmy to sobie raz na zawsze - do prawdziwej wielkości nie dochodzi się skrótami. Droga meteoru jest krótka. Świeci on pełnym blaskiem, ale rychło gaśnie. Nie tak jest z gwiazdą, na której może słabszym, ale pewnym świetle tak często polegają żeglarze. Jeśli nie uznamy i nie przyjmiemy całym sercem czynnika czasu, wciąż zagrażać nam będzie niebezpieczeństwo zwrócenia się ku złudnym skrótom, ku ścieżce prowadzonej przez "przeżycia" i "błogosławieństwa". Człowiek zostaje na nich wciągnięty w wir wciąż zmieniających się uczuć, odciągnięty od pewnych przystani faktów biblijnych i zdany na łaskę wiatru i fal, bez steru.
George Goodman pisze na ten temat: "Niektórzy zostali uwiedzeni wyznając doskonałość i pełne uwolnienie, ponieważ w czasie, gdy o tym mówią, są szczęśliwi i pełni ufności wobec Pana. Zapominają oni, że nie to, co jest przeżyciem chwili owocuje na rzecz dojrzałości, ale cierpliwe trwanie w czynieniu dobra. Kosztowanie Bożej łaski to jedna rzecz, a trwanie w niej, przejawianie jej w charakterze, w zachowaniu, normalnym, codziennym życiu, to inna rzecz. Przeżycia i błogosławieństwa, będące prawdziwym nawiedzeniem miłosierdzia Pana, są niewystarczające same w sobie, aby oprzeć się na nich, i nie one mają nas wieść do chwały. Nie powinniśmy traktować ich jako magazynu łaski na dni przyszłe, lub jako lekarstwa na wszystko. Nie. Owoc dojrzewa powoli, dni słoneczne i burze zaznaczają w tym swój udział. Błogosławieństwo przejdzie za błogosławieństwem, burza za burzą, zanim owoc w pełni dorośnie, zanim osiągnie dojrzałość"
Taką metodę stosuje Bóg, nasz Gospodarz, kierując naszym duchowym wzrostem. Pozwala nam przeżywać tak ból, jak i radość, doznawać i cierpień i szczęścia, zaliczać niepowodzenia i sukcesy, przechodzić przez okresy nieaktywności i służby, nosić na ciele i śmierć i życie.
Pokuszenie pójścia skrótami jest szczególnie mocne wtedy, gdy nie dostrzegamy wartości, nie poddajemy się myśli o potrzebie elementu czasu wartości w duchowym wzroście. W prostej ufności musimy spocząć w Bożych rękach "mając tę pewność że Ten, który rozpoczął w nas dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa" (Flp.1,6). Zabierze to wiele czasu! Ale Bóg działa po wieczne czasy, dlaczego więc mamy martwić się o czas?
Potwierdza to Graham Scroggir, gdy mówi: "Duchowa odnowa jest procesem stopniowym. Każdy wzrost jest procesem wstępującym, a im doskonalszy organizm, tym proces ten jest dłuższy. Przechodzi on z miary w miarę: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny, stokrotny (2Kor.4,10): "Zawsze śmierć Jezusa na ciele swoim noszący, aby i życie Jezusa na ciele naszym się ujawniło". Przebiega on etap po etapie: najpierw trawa, potem kłos, potem pełne zboże w kłosie" (Mar.4,28): "Bo ziemia sama z siebie owoc wydaje, najpierw trawę, potem kłos, potem pełne zboże w kłosie". Przebiega on dzień po dniu. Jakże różnią się one między sobą! Są dni wielkie, dni decydujących bitw, są dni ognia i miecza, dni triumfu w chrześcijańskiej służbie, dni, w których jest nad nami prawica Boża. Ale są także dni bezczynności, dni na pozór niepotrzebne, dni, w których nawet modlitwa i święte usługiwanie wydają się być ciężarem. Czy i te dni są pod każdym względem dniami naszej odnowy? Tak, gdyż każde przeżycie, które czyni nas bardziej świadomymi naszej potrzeby Boga, musi się przyczynić do naszego duchowego postępu, jeśli oczywiście nie odrzucamy Pana, który nas kupił".
Moglibyśmy wymieniać znane nazwiska wierzących, których Bóg w oczywisty sposób doprowadził do dojrzałości i użył dla swojej chwały, na przykład Pierson, Chapman, Tauler, Moody, Goforth, Mueller, Taylor, Watt, Traubuel, Meyer, Murray, Havergal, Guyon, Mabie, Gordon, Hyde, Mentle, McCheyne, McConcey, Deck, Paxon, Stoney, Saphir, Carmicheal, Hopkins. Dopiero przeciętnie po piętnastu latach od rozpoczęcia dzieła ich życia w Chrystusie zaczęli rozpoznawać Pana Jezusa jako swoje życie, zaprzestali starań, by pracować dla Niego, zaczęli natomiast pozwalać Jemu działać przez nich. Niech to nas w żaden sposób nie zniechęca, niech nam raczej pomoże utkwić wzrok w wieczności, przez wiarę dążyć do tego, by pochwycić, jak On, Jezus Chrystus pochwycił nas. Zmierzajmy do celu, do nagrody w górze, do której zostaliśmy powołani przez Boga w Chrystusie Jezusie (Flp.3,12-14).
Nie pomniejsza to oczywiście wartości przeżyć, które są wynikiem obecności Ducha, przeżyć błogosławieństw czy nawet kryzysu. Trzeba jednak mieć do nich właściwe podejście: musimy pamiętać, że są one częścią składową całego i posiadającego wagę najwyższą, procesu wzrostu. Trzeba czasu, by poznać samego siebie; trzeba czasu, a wręcz wieczności, aby poznać naszego Pana Jezusa Chrystusa - Nieskończonego. Dzisiaj jest dzień stosowny dla przyłożenia ręki do pługa, dla podjęcia nieodwołalnej decyzji realizowania celu, jaki On ma dla naszego życia, to znaczy: "żeby poznać Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego, stając się podobnym do Niego w Jego śmierci, aby tym sposobem dostąpić zmartwychwstania" (Flp.3,10-11;BT).
"Tak często w czasie bitwy - mówi Austin-Sparks - przychodzimy do Pana, modlimy się, błagamy, wołamy o zwycięstwo, o panowanie, o władzę nad siłami zła i śmierci. W myślach malujemy obraz Pana, który wkracza do walki z potężnym objawieniem Swojej mocy i jednym pociągnięciem wznosi nas w zwycięstwo oraz duchowe panowanie. Musimy poprawić ten sposób myślenia. To co Pan czyni, służy rozwojowi naszemu i przygotowywaniu nas na przyjście czegoś. On wiedzie nas przez różne doświadczenia, posyła różne doznania, prowadzi nas drogą duchowego rozwoju, drogą ćwiczenia naszego wewnętrznego życia, dzięki czemu stajemy się w sposób naturalny posiadaczami większego dobra. "Nie wypędzę (Chiwwity, Kananejczyka, Chetyty) sprzed ciebie w jednym roku, aby kraj nie stał się pustkowiem i nie rozmnożył się w nim dziki zwierz na twoją szkodę. Będę ich wypędzał sprzed ciebie stopniowo, aż się rozrośniesz i będziesz mógł objąć kraj w posiadanie" (Wj.23,29-30;BT).
"Pewnego razu brytyjski premier Beniamin Disraeli wygłosił w Izbie Gmin wspaniałe przemówienie. Tego samego dnia wieczorem ktoś z przyjaciół powiedział: "Muszę Panu powiedzieć, że szalenie mi się podobała Pańska zaimprowizowana mowa. Myślałem o niej cały dzień". "Pani" - wyznał Disraeli - "ta zaimprowizowana mowa chodziła mi po głowie dwadzieścia lat!".
AKCEPTACJA
Każdy wierzący powinien postawić sobie dwa następujące pytania; im wcześniej to zrobi, tym lepiej. Pierwsze: Czy Bóg w pełni mnie akceptuje i drugie: Jeśli tak, to na jakiej podstawie to czyni? Są to decydujące pytania. Od odpowiedzi na nie zależy przełom w życiu niejednego człowieka. Brak akceptacji, nawet w stosunkach międzyludzkich poważnie pustoszy życie ludzi młodych i starszych, majętnych i ubogich, zbawionych i niezbawionych. A jednak wielu wierzących, zarówno tych, którzy chcą coś w sferze ducha osiągnąć, jak i tych "wegetujących", żyje bez świadomości faktu, który przynosi odpocznienie, stanowi fundament duchowego życia i głosi, że On "w miłości przeznaczył nas dla siebie do synostwa przez Jezusa Chrystusa według upodobania woli swojej, ku uwielbieniu chwalebnej łaski swojej, którą nas obdarzył w Umiłowanym". (Ef.1,5.6).
Bóg Ojciec przyjmuje każdego z nas w Chrystusie. "Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa". (Rz.5,1).
Pokój ten wychodzi ze strony Boga ku nam, poprzez umiłowanego Jego syna - na tym fundamencie opierać się musi nasz pokój. Nasz Pan Jezus Chrystus sprawia, że między nami a Bogiem panuje pokój. "On przywrócił go przez krew krzyża swego" (Kol.1,20;BW). Nigdy nie wolno nam zapominać, że pokój ten opiera się wyłącznie na dziele krzyża, zupełnie niezależnie od czegokolwiek w nas lub z nas, gdyż "Bóg daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł" (Rz.5,8).
Jeśli wiara nasza spocznie na tym cudownym fakcie, wówczas okrzepnie w mocy, stanie się niewzruszonym stanowiskiem. Ludzie mogą ją uznać za bezwartościową i odrzucić - nie szkodzi. Przez Boga jest ona wybrana i kosztowna (1Ptr.2,4): "Przystąpcie do Niego, do kamienia żywego przez ludzi wprawdzie odrzuconego, lecz przez Boga wybranego jako kosztowny". Tego uspokajającego działania, które wypływa z faktu Bożej akceptacji potrzebuje większość wierzących obecnej doby.
Sto lat temu J.B. Stoney pisał: "Błogosławiony Bóg nigdy nie zmienia, nigdy nie uchyla swego postanowienia o przyjęciu nas dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa".
Niestety! My rozmijamy się z Bożą rzeczywistością! Oto Bóg ma stale twarz swoją zwróconą ku nam, jak napisano w Liście do Rzymian 5,1-11. A jednak wielu wierzących, będąc pod wpływem poczucia winy, myśli, że Bóg się odwrócił, że muszą na nowo błagać Go o przyjęcie ich. Prawda zaś jest taka: Bóg się nie zmienia. Jego oko spoczywa na dziele dokonanym przez Chrystusa na rzecz każdego wierzącego. Jeśli nie chodzisz w Duchu, pozostajesz w ciele; to ty zawróciłeś do starego życia, które zostało ukrzyżowane (Rzym.6,6): "...nasz stary człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi...", ty musisz odnowić społeczność z Nim, a kiedy już to uczynisz, spotkasz się z przyjęciem Boga, który się nie zmienił i który zmianie nie podlega. Gdy w nasze życie wkradnie się grzech, pojawia się wraz z nim obawa, że Bóg się zmienił. Ale to nie Bóg się zmienił, to ty się zmieniłeś. T y nie chodzisz w Duchu, ty pozostajesz w ciele, ty musisz osądzić siebie samego i odnowić społeczność z Nim. "...To jest krew moja, nowego przymierza, która się za wielu wylewa na odpuszczenie grzechów" (Mt.26,28). Krew gładzi wszelki grzech. Jest to jedyny sposób osiągnięcia przebaczenia, jeśli odrzucisz ten sposób, nie znajdziesz innego, lepszego. "Gdzie zaś jest odpuszczenie (grzechów), tam już więcej nie zachodzi potrzeba ofiary za grzechy" (Hbr.10,18; BT). Bóg już pojednał nas z sobą. On zawsze pozostaje temu wierny. Niestety! My rozmijamy się z tym. My przejawiamy tendencję do przypuszczania, że błogosławiony Bóg zmienił się w stosunku do nas. Oczywiście, osądzi On grzeszne ciało, jeśli my tego nie uczynimy, ale nigdy nie odstąpi od miłości, którą okazał nam, marnotrawnym. Kiedy rozwieją się chmury naszej cielesności, odkryjemy, że Jego miłość - błogosławione niech będzie imię Jego - pozostała ta sama, że ona się nigdy, nigdy nie zmienia.
Musimy pamiętać, na jakim fundamencie opiera się Boża akceptacja. Sami musimy się na nim oprzeć. Zresztą jest to fundament jedyny, innego nie ma, a można by go wyrazić tak: Bóg akceptuje nas w umiłowanym (Ef.1,4-6): "...w miłości przeznaczył nas dla Siebie do synostwa przez Jezusa Chrystusa według upodobania woli Swojej, ku uwielbieniu chwalebnej łaski Swojej, którą nas obdarzył w Umiłowanym". Dzieło Jezusa Chrystusa, Umiłowanego Syna Bożego, dokonane ze względu na nas, jest dziełem w pełni wystarczającym. Bóg je uznaje, nie ma przeto podstawy, abyśmy my nie mieli go uznać. Przecież nasze uznanie ma rację bytu tylko dzięki Jego uznaniu. To Bóg, nie my, decyduje o tym, jaka ofiara czyni zadość Jego woli. Bóg wyznacza je za nas, nie my wyznaczamy ją Bogu. Bardzo jasno wyraził się na ten temat J. N. Darby: "Duch Święty przekonuje człowieka nie w oparciu o to, kim człowiek jest dla Boga, ale w oparciu o to, kim Bóg jest dla człowieka. Wierzący wnioskują często o Bożym przyjęciu na podstawie tego, kim są sami w sobie. Jeśli w taki sposób wnioskujesz, Bóg nie może cię przyjąć, szukasz bowiem w samym sobie argumentu przemawiającego za twoim usprawiedliwieniem, myślisz, że On cię przyjmie na podstawie twej własnej sprawiedliwości.
Myśląc w ten sposób, nigdy nie osiągniesz pokoju
Duch Święty przekonuje zawsze w oparciu o to, kim jest Bóg. Sprawia to w mojej duszy całkowitą zmianę. Rzecz nie polega bowiem na tym, że nienawidzę moich grzechów - moje dotychczasowe postępowanie mogło być całkiem zadowalające - rzecz polega na tym, że nienawidzę siebie. W ten sposób przekonuje Duch Święty. Pokazuje On nam, kim jesteśmy. Jest to też jeden z powodów, dla których często się wydaje, że Bóg jest tak bardzo surowym względem nas. Jest to jeden z powodów, dla których nie daje On pokoju naszym duszom; nie mamy bowiem ulgi dopóty, dopóki z całego serca, przekonani do głębi istoty, nie przyjmiemy do swej świadomości Bożej prawdy o nas samych.
Dopóki ta prawda nie podbije naszego przekonania, Bóg nie daje pokoju duszy - nie może. Byłoby to leczeniem rany po wierzchu. Dusza musi iść naprzód, aż odkryje, że nie ma dokładnie niczego, na czym mogłaby się oprzeć, poza Bogiem samym, poza Jego dobrocią. Dopiero wówczas jest w stanie powiedzieć "Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?" (Rzym.8,31).
Smutny to fakt, że większość wierzących rozumuje dzisiaj właśnie na odwrót: pomijają to, co Bóg uczynił dla nich, w sobie samych natomiast szukają czegoś, co "zmusiłoby" Boga do uznania ich. Efekt jest taki, że gdy wszystko toczy się pomyślnie, Bóg wydaje się błogosławić, wówczas czują, że On ich kocha, przyjmuje, akceptuje. Ale kiedy się potykają, kiedy wszystko zdaje się suche i twarde, wtedy przestają czuć Jego miłość i akceptację.
Jak to możliwe?
Oto w nas samych nie ma nic, co mogłoby nas zalecić Bogu. To Chrystus jest naszą szansą na przyjście, największy zaś i najtrwalszy wkład w nasz duchowy rozwój wnoszą dni posuchy i trudu. On przyjął nas, zaakceptował nas w Swoim Synu i dzięki Mu za to. Na tym fakcie musimy oprzeć naszą wiarę. Akceptacja, podobnie jak usprawiedliwienie, jest darem łaski i tylko łaski. Wm. R. Newell, w swym studium "Romans, Varse by Varse" ("List do Rzymian, wiersz po wierszu") zawarł pewne głębokie myśli odnośnie tej właśnie łaski (s. 245-247):
"W samym stworzeniu nie ma nic, co mogłoby sprowadzić Bożą łaskę, stworzenie musi raz na zawsze skończyć ze staraniem się , by dać Bogu powód okazania łaski. Zostało ono przyjęte w Chrystusie. Chrystus jest podstawą jego przyjęcia! Bóg nie przyjął stworzenia na okres próbny".
Jeśli chodzi o jego przyszłe życie, to nie istnieje ono przed Bogiem, umarło na krzyżu. Chrystus jest teraz jego życiem. Łaska, raz okazana, jest nieodwołalna :
Bóg znał przedtem całą krytyczną sytuację człowieka, który na Boże działanie nie miał żadnego wpływu i niczym go nie spowodował.
NASTAWIENIE CZŁOWIEKA POZOSTAJĄCEGO POD ŁASKĄ:
Wierzyć i zgadzać się być kochanym niezasłużenie. Wielka to tajemnica.
Odrzucić myśl o robieniu jakichś postanowień, o składaniu jakichś ślubów, jest to bowiem pokładanie ufności w ciele.
Spodziewać się błogosławieństwa, pomimo coraz lepszego uświadamiania sobie, że się na nie, nie zasługuje...
Powierzyć się Bożej ręce, która często po ojcowsku ćwiczy dziecko dowodząc w ten sposób swej łaskawości i życzliwości...
CO ODKRYWAJĄ DUSZE SPOLEGAJĄCE NA ŁASCE:
"Mam nadzieję, że będę lepszy" - taka podstawa jest sprzeczna z widzeniem siebie skrytym w Chrystusie.
Zawieść się na sobie to uwierzyć w siebie.
Być zniechęconym to trwać w niewierze; w niewierze w Boży cel i Boży plan względem naszego życia.
Być dumnym to być ślepym! W nas samych nie ma bowiem nic, z czym moglibyśmy stanąć przed Bogiem.
Brak Bożego błogosławieństwa jest zatem wynikiem niewiary, nie wynikiem upadku pobożności.
Głoszenie poświęcenia, pobożności, przede wszystkim, a błogosławieństwa jako ich konsekwencji, jest odwracaniem Bożego porządku, jest głoszeniem zakonu, nie łaski.
To zakon uzależniał błogosławieństwo od pobożności; łaska daruje niezasłużone, niczym nie uwarunkowane błogosławieństwo. Pobożność zaś, nie zawsze we właściwej mierze, podąża za nim.
Czy była w nas kiedykolwiek obawa przed całkowitym zawierzeniem Bogu? Czy kiedykolwiek obawialiśmy się pozwolić innym zawierzyć Mu całkowicie? Otóż nie wolno nam nigdy zapominać, że "drogi Boże nie zawsze są drogami człowieka? Otóż, dla niektórych ludzi jedyną motywacją do działania jest ciągły strach.
Argumentem tym posługuje się wiele religii, wiele systemów psychologicznych. Strachem one utrzymują swych uczniów w posłuszeństwie. Prawdą jest, że strach ma także miejsce w chrześcijaństwie, ale Bóg ma wyższe i bardziej skuteczne motywacje niż ta; jedną z nich jest miłość. Strach powoduje odrętwienie, miłość rozwija miłość.
Obiecywać człowiekowi szczęśliwy los, to igrać z ogniem. Tak może się wydawać, gdy patrzymy z ludzkiego punktu widzenia, gdy usuwamy Boga poza nawias naszych myśli. Ci jednak, którzy właściwie ocenili łaskę i uchwycili się łaski, nie trwają w grzechu. Więcej: strach wywołuje posłuszeństwo właściwe niewolnikom, miłość rodzi posłuszeństwo właściwe synom". (J. W. Sanderson, junior).
"A gdyby trąba wydała głos niewyraźny, któż by się gotował do boju?"(1Kor.14,8). Dopóki chrześcijanin nie będzie pewny swego stanowiska, dopóki na gruncie Pisma Świętego nie będzie o nim całkowicie przekonany, nie da sobie rady, nie wytrzyma długo. Pismo zaś mówi: "Stańcie więc" (Ef.6,14;BT).
"Sam zaś Pan nasz Jezus Chrystus i Bóg Ojciec nasz, który nas umiłował i przez łaskę udzielił nam niekończącego się pocieszenia i dobrej nadziei, niech pocieszy serca wasze i niech utwierdzi we wszelkim czynie i dobrej mowie!" (2Tes.2,16.17).
CEL
Nasz Ojciec niebieski kryształowo jasno określił swój cel względem każdego z nas. Poznanie tego celu jest czymś wspaniałym, niesie w sobie tyle zachęty! Czy znasz ten cel? Teraz jest czas, abyś na podstawie autorytetu Jego wiecznego Słowa upewnił się o Jego celu względem twojego osobistego życia.
"Potem rzekł Bóg: "Uczyńmy człowieka na obraz nasz" (Rdz.1.26). Pierwszy Adam, ojciec rodzaju ludzkiego, został stworzony na podobieństwo Boga. Boże podobieństwo dostrzegamy w sferze jego osobowości, jego umysłu, uczuć, woli i tak dalej; umożliwia ono nawiązanie łączności duchowej, społeczności i współpracy między Bogiem a człowiekiem. W społeczności tej Bóg jest władzą, człowiek - sługą, jest poddanym Jego woli, która jest doskonałą wolnością. Wiemy jednak, że, w swej wolności wyboru, Adam wybrał inną drogę życia niż ta, którą wyznaczył mu Bóg, wybrał ją, gdyż polegał na sobie, ukochał samego siebie, usunął Boga z centrum swego życia, sam zajął to miejsce - stał się egocentryczny. Umarł wtedy dla Boga, który jest źródłem wszelkiego życia, umarł w swych przestępstwach i grzechach. W takich warunkach urodził się Adamowi syn "podobny do niego jako jego (upadłego) obraz (Rdz.5,3;BT): "Gdy Adam miał sto trzydzieści lat, urodził mu się syn, podobny do niego jako jego obraz, i dał mu imię Set". W ten sposób Adam zrodził i wychował grzeszne, bezbożne, egocentryczne plemię, umarłe na skutek występków i grzechów (Ef.2,1;BT): "I wy byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów".
"Bóg (...) w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna (...), który jest odblaskiem Jego chwały i odbiciem Jego istoty" (Hbr.1,1-3). I znowu, tym razem w osobie naszego Pana, Jezusa Chrystusa, "ostatniego Adama" (1Kor.15,45;BT): "Tak też jest napisane: Stał się pierwszy człowiek, Adam, duszą żyjącą, a ostatni Adam duchem ożywiającym" podobieństwo Boga znalazło się na ziemi. Z natury swej narodziliśmy się jako członkowie upadłego, grzesznego narodu, któremu początek dał "pierwszy Adam". Nasze zaś przejście z tego rodu do nowego, Bożego, znane jest jako "nowe narodzenie".
Nowe narodzenie, do którego droga wiedzie przez "nawrócenie się do Boga i do wiary w Pana naszego Jezusa" (Dz.20,21;BT), jest zrodzeniem z Niego - On staje się naszym życiem (Kol.3,3.4): "Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu; Gdy się Chrystus, który jest życiem naszym, okaże wtedy się i wy okażecie razem z nim w chwale". "Zostałeś odcięty od naturalnej dla ciebie dziczki oliwnej i przeciw naturze wszczepiony zostałeś w oliwkę szlachetną" (Rzym.11,24;BT). "Albowiem jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi." (Rzym.5,19;BT).
Nasz Ojciec Niebieski ma na uwadze wciąż ten sam cel - chce utworzyć w nas swoje podobieństwo. Ale chociaż Jego cel pozostaje niezmienny, dla jego osiągnięcia nie posługuje się On już tym samym, co pierwotnie, człowiekiem. Wszystko skupione jest teraz w ostatnim Adamie, a Panu naszym, Jezusie. Zrodzeni przez wiarę w Niego, staliśmy się "uczestnikami Boskiej natury" (2Ptr.1,4). Kiedy pozwolimy Panu Jezusowi wyrażać siebie poprzez naszą osobowość, biedny, dotknięty chorobą grzechu świat zobaczy "Chrystusa w nas, nadzieję chwały" (Kol.1,27). W Liście do Koryntian 15,49 Paweł daje nam pokrzepiającą obietnicę. "Przeto jak nosiliśmy obraz ziemskiego człowieka (Adama), tak będziemy też nosić obraz niebieskiego człowieka (Chrystusa)".
"A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani. Bo tych, których przedtem znał przeznaczył właśnie, aby stali się podobni do obrazu Syna Jego..." (Rzym.8,28.29).
Oto jest dobro, na rzecz którego Bóg współdziała we wszystkim: Jego pierwotny cel - stworzenie nas na swoje podobieństwo, które zawarł i wyraził w swoim Synu, Chrystusie, w tym, który jest naszym życiem. Ten zdecydowany kierunek Bożego działania zamknął Paweł w słowie do nowo nawróconych: "Dzieci moje, oto ponownie w bólach was rodzę, aż Chrystus w was się ukształtuje". Kiedy wiemy już o tym fakcie, oprzyjmy się na nim mocno. W nim bowiem zawarta. jest tajemnica zdrowego duchowego wzrostu; wyraża to List do Rzymian 8,28.29: "A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani. Bo tych, których powołał, przeznaczył właśnie, aby się stali podobni do obrazu Syna Jego, a On żeby był pierworodnym pośród wielu braci". Taka postawa zapewni nam duchową dojrzałość! Kiedy uświadomimy sobie, że wszystko współdziała ku coraz pełniejszemu wykształtowaniu w nas obrazu Pana Jezusa, zniknie rozczarowanie, podenerwowanie w obliczu rzeczy przykrych, trudnych do zrozumienia, zawierających często element śmierci. Będziemy odpoczywać w Panu naszym, Jezusie, będziemy w stanie powiedzieć "Niech będzie, Ojcze, wola Twa". Podstawę naszej wiary najpełniej wyrażają tedy słowa: "Choćby mnie zabił Wszechmocny - ufam..." (Job.13,15).
"My wszyscy tedy, z odsłoniętym obliczem, oglądając jak w zwierciadle chwałę Pana, zostajemy przemienieni w ten sam obraz, z (jednego stopnia) chwały w (drugi) chwałę, jak to sprawia Pan, który jest Duchem" (2Kor.3,18). Ale trzeba powiedzieć, że znać Boży cel dla naszego życia, to jedna rzecz, a wiedzieć jak cel ten w pełni osiągnąć, tu i teraz, to druga rzecz. Jednym z najskuteczniejszych Bożych środków w procesie osiągania tego celu jest niepowodzenie.
Wielu wierzących popada w depresje, burzy się gmach ich wyobrażeń o Bogu z powodu faktu, jakim są niepowodzenia w ich życiu. Starają się je ukryć, zignorować, rozumowo wyjaśnić posuwając się w tym czasem bardzo daleko. Cały czas stawiają przez to opór głównemu narzędziu w ręku Ojca, narzędziu za pomocą którego kształtuje On w nas podobieństwo Swego Syna!
Kto w swym chrześcijańskim życiu i służbie pozostawia swemu "ego" miejsce, tam Bóg dopuszcza niepowodzenia, często doprowadza do nich po to, aby całkowicie odwrócić naszą uwagę od samych siebie, a zwrócić ją na Chrystusa Jezusa, który według Bożego postanowienia jest źródłem naszego życia i który jedynie nigdy nie zawodzi. Mamy się radować z naszych potrzeb, z łaknienia serca, Bóg bowiem mówi: "Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni" (Mat.5,6). Jeśli uświadomiwszy sobie swoją nędzę, konsekwentnie i z oddaniem patrzeć będziemy na naszego Pana Jezusa, objawionego nam w Słowie, wtedy Duch Święty, cicho i bez większego trudu, przeniesie centrum i źródło życia z nas samych, z naszego "ego", na Chrystusa. W tym momencie dla każdego z nas zacznie się nie "ja", lecz Chrystus" (Gal.2,20).
Bóg posługuje się tu naturalnym prawem, które mówi, że kształtowani jesteśmy na obraz tego, na czym skupiamy naszą uwagę, co kochamy. Hawthorne uwypuklił ten fakt w ,,The Great Stone Face" (Wielka kamienna twarz). Pomyślmy także o Niemczech lat trzydziestych, Niemczech pełnych małych Hitlerów, a wszystko to z powodu fanatycznego zapatrzenia w teorię o wyższości rasy! U nas zaś, w Ameryce radio, telewizja, film przyczynia się do powstania pokolenia młodych ludzi gorliwie naśladujących swych filmowych bohaterów. A co o wierzących? Jeśli pociąga nas zły świat, stajemy się coraz bardziej do niego podobni, coraz mocniej uwikłani w jego sprawy, ziemscy, jeśli pobłażamy swemu "ego", jeśli nim żyjemy, stajemy się coraz bardziej ego - centryczni. Jeśli jednak patrzymy na Jezusa Chrystusa, upodabniamy się coraz bardziej do Niego.
Norman Douty pisze: "Jeśli mam być taki jak On, to Bóg w swej łasce musi tego dokonać. Im szybciej uświadomię to sobie, tym szybciej będę uwolniony od innej formy niewoli, od niewoli moich własnych starań. Porzuć wszelkie wysiłki i powiedz: Nie potrafię tego dokonać, im bardziej się staram, tym mniej przypominam sobą Ciebie. Cóż pocznę? O - mówi Duch Święty - ty nie potrafisz, wróć, zaprzestań starań. Dotychczas ty byłeś na scenie, Ty próbowałeś i ty doznałeś niepowodzenia. Dosyć. Usiądź, zauważ Jego, popatrz na Niego. Nie staraj się być podobnym do Niego, popatrz na Niego, skoncentruj się na Nim. Zapomnij o staraniu się być jak On, a zamiast tego pozwól Jemu wypełnić twoje myśli i twoje serce. Zauważ Go, patrz na Niego objawionego w Słowie, przyjdź do Słowa w tym jednym celu, w celu spotkania Pana. Słowo uczyń środkiem nie do osiągania biblijnej wiedzy, ale do przeżywania społeczności z Chrystusem. Zauważ Pana".
Mówisz: "Chcę byś mnie kształtował i Sobie sposobił".
Zamilknij więc i pozwól, bym uwagę zrobił:
O, duszo niespokojna, to ty mi przeszkadzasz,
Zbyt mocna wola twoja, o swój cel się zmagasz.
Popatrz tylko na słońce i kwiaty, że stale
W ciszy się przyglądają jego wielkiej chwale.
Do niego zaś należy, spokojne, pachnące,
Spełniając moją wolę darzyć je gorącem
Podobnie ty patrz na Mnie, mój Umiłowany,
Dzieło zaś Ja wykonam, Ja spełnię swe plany".
- Teer Steegen.
"Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie" (Flp.2,13). Co jest tym Jego "upodobaniem", według którego działa On w nas? Otóż we wszystkim działa On w tym jednym celu: "aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele" (2Kor.4,11;BT). A oto życie: "dla mnie bowiem żyć - to Chrystus" (Flp.1,21). Oto służba: "A wśród tych, byli też niektórzy Grecy. Oni... przystąpili do Filipa... i prosili go...: "Panie, chcemy ujrzeć Jezusa" (J.12,20.21).
PRZYSPOSABIANIE
Kiedy już znamy wieczny Boży plan, niezmienny Jego cel względem każdego z nas, jeśli wiemy, w jaki sposób Bóg przysposabia nas do osiągnięcia tego celu, znajdujemy odpocznienie i ufność.
Tak się dzieje, że podstawowym czynnikiem wzrostu, zgodnie z Bożą logiką, jest potrzeba. Bez tego czynnika do nikąd byśmy nie zaszli w naszym chrześcijańskim życiu. Nasz Ojciec tworzy i dopuszcza potrzeby po to, by odwrócić nas od wszystkiego, co jest poza Chrystusem i skoncentrować nas na Nim samym. "Nie ja, lecz Chrystus" (Gal.2,20).
Zrozumienie tej zasady to rzecz najbardziej podstawowa tak dla naszego wzrostu, jak i służby. J.B.Stoney ujmuje to następująco: "Dusza nigdy nie wchłonie w siebie prawdy żywej i pełnej mocy inaczej niż przez domaganie się jej, domaganie się, które wypływa z głębi jej tęsknoty".
Jeśli chodzi o nasz wzrost, potrzeby powodują, że sięgamy i przyjmujemy od naszego Pana Jezusa to, czego pragniemy. W każdej sprawie, czy to będzie służba, świadectwo, czy pomoc innym, musimy czuwać i czekać na głód, na głęboką potrzebę serca - wtedy dopiero owoc naszego działania będzie trwały.
I znów J.B.Stoney powiada: "Prawdziwą wartość każdej rzeczy rozpoznajemy jedynie po tym, jak bardzo jest ona upragniona". Darby wyjaśnia to jeszcze lepiej, mówiąc: "Mądrość i filozofia nigdy nie odkryły Boga; On bowiem daje się nam poznać dzięki potrzebom; to potrzeba znajduje Go. Mam poważne wątpliwości, czy nauczyliśmy się czegokolwiek dobrze inaczej niż dzięki odczuwaniu głębokiej potrzeby nauczania się tego".
W tym świetle potrzeba jest czymś bezcennym!
Musimy uświadomić sobie fakt, że bez duchowego głodu nie może być mowy o pragnieniu karmienia się Panem Jezusem Chrystusem.
Na podstawie naszego osobistego doświadczenia stwierdzamy, że wiersz z Ewangelii Mateusza 5,6 zawiera głęboką, mającą głęboką dla każdego z nas, prawdę: "Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni''.
Młodych duchowo wierzących zbyt często zachęca się, zbyt często przymusza do wzrostu, zanim pojawi się u nich świadomość palącej potrzeby, zanim pojawi się prawdziwy duchowy głód. Z drugiej strony zaś, o czym przykro mówić, kiedy już pojawi się prawdziwy duchowy głód, w większości przypadków oferuje się tak mało duchowego pokarmu.
Jedną z głównych przyczyn nikłych (lub wręcz żadnych) rezultatów wielu wysiłków związanych z ewangelizacją i osobistym świadectwem jest fakt, że prawdy o zbawieniu są jakby "na siłę" wtłaczane osobie, zanim pojawi się u niej świadomość zguby. Tak, wyniki naszej pracy zostaną sprowadzone do zera, jeśli przemożna siła przekonania o grzechu nie popchnie zgubionej duszy do uchwycenia się Zbawiciela aktem osobistej wiary, zanim nie popchnie jej do złożenia przed Nim wszystkich swoich potrzeb, którym On, Zbawiciel, wyszedł na spotkanie.
Jeden z mężów Bożych Watchman Nee ustawia te rzeczy we właściwej kolejności, gdy mówi: "Bóg nie postawił nas tutaj po to przede wszystkim, byśmy głosili ewangelię lub wykonywali dla Niego jakąkolwiek pracę. Postawił nas tu przede wszystkim po to, by posłużyć się nami do wytworzenia w innych głodu Jego Samego... W życiu człowieka nie ruszy żadna poważna praca, zanim nie powstanie w jego sercu poważna potrzeba... Tego duchowego apetytu nie możemy nikomu zaszczepić siłą, nie możemy zmusić ludzi do odczuwania głodu. Głód musi być wytworzony, a może być wytworzony tylko poprzez ludzi, którzy noszą w sobie odbicie Boga".
Zanim, w toku przygotowywania nas do osiągnięcia celu, w tym procesie przysposabiania, nastąpi okres budowy, musi najpierw nastąpić rozdarcie. "Chodźcie, zawróćmy do Pana! On nas rozszarpał, On nas też uleczy, zranił i opatrzy nasze rany!" (Oz.6,1).
Dotyczy to tak wzrostu, jak i służby. J. C. Metcalfe pisze z przekonaniem: "Jakże pociesza świadomość, że tylko tych, którzy spenetrowali głębokości niepowodzenia., Bóg niezmiennie używa do prowadzenia i karmienia innych, że nie jest to powołanie dla szczególnie obdarzonych, wysoko wykształconych i nienagannych jako takich.
Bez gorzkiego doświadczenia swej własnej nieudolności i nędzy człowiek jest zupełnie nieprzydatny do niesienia ciężaru duchowej służby. Tylko człowiek, który poznał wymiary swej własnej słabości, zniesie w cierpliwości słabości innych. Posiada on też najlepsze poznanie troskliwej miłości Najwyższego Pasterza, Jego mocy uzdrawiającej każdego, kto w pokorze ufa Jemu i tylko Jemu. Dlatego niełatwo popada w rozpacz patrząc na innych, kieruje on swój wzrok ponad ich grzecznością, uporem, głupota na moc niezmiennej miłości. Pan Jezus nie wkłada zadania "paś owieczki Moje... owieczki Moje" na Piotra ufającego własnym siłom, przyrzekającego dozgonną wierność; wkłada je na Piotra, który całkowicie zawiódł w dotrzymaniu obietnicy, który miał już za sobą gorzki płacz na ulicach Jerozolimy".
Tak, Boże przysposabianie nas będzie głębokie, dokonane i długie, jeśli nasze życie ma być rzeczywiście Chrystocentryczne, nasze chodzenie kontrolowane przez Ducha Świętego, jeśli nasza służba ma przynosić Bogu chwałę. Wcześniej czy później Duch Święty uświadomi nam nasz podstawowy problem jako ludzi wierzących: ogromną różnicę pomiędzy naszym "ja" a Chrystusem. Wśród robotników szukających przebaczenia i usprawiedliwienia są jeszcze inni, są robotnicy szukający uświęcenia, osobistej świętości, uwolnienia od mocy starego Adama. Im wszystkim, zarówno tym pierwszym, jak i tym drugim, Chrystus obiecuje swoje wielkie "Ja sprawię" (Mat.11,28-30): "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie Moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie".
Człowiek, który znalazł w Chrystusie odpocznienie wynikające z usprawiedliwienia, wejdzie wkrótce w stan głębokiej potrzeby odpocznienia wynikającego z uświęcenia. Myślę, że nie popełnimy zbyt wielkiej pomyłki, jeśli powiemy, że jest to przeżycie każdego wierzącego, jaki kiedykolwiek żył". (P. B. Power).
Oto na czym polega Boże przysposobienie nas do osiągnięcia celu: najpierw dostrzegamy nasze "ja", takim jakie ono jest, następnie zaś usiłujemy uwolnić się od jego złej mocy, od jego wpływu. Nie ma bowiem żadnej nadziei na konsekwentne trwanie w Panu Jezusie, dopóki jesteśmy pod panowaniem życia dla siebie, życia egocentrycznego, w którym "nie mieszka dobro" (Rzym.7,18;BT): ,,Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć, co dobre, ale wykonać - nie". To nie wtedy, gdy jesteśmy niemowlętami w wierze, możemy stale przebywać w Jego obecności. Nie wtedy, gdy służymy Mu w przypływach gorliwości, nasza dusza rośnie i kwitnie. Nie w chwilach obojętności jesteśmy nawadniani obecnością Pana. Dopiero wtedy, gdy zostaniemy podbici, oczyszczeni i uszlachetnieni, dopiero wtedy, gdy odejdzie umiłowanie siebie i świata, uczymy się trwać w łączności z Nim o każdym czasie, na każdym miejscu, w każdym otoczeniu".
Dostrzegamy więc nasze "ja" takim, jakie jest, a następnie usiłujemy uwolnić się od niego. Otóż trzeba powiedzieć, że wartość wysiłków zmierzających do uwolnienia się od życia starego Adama podobnie jak wartość równie bezowocnych usiłowań doświadczenia życia nowego Adama, życia Chrystusa, tkwi w ostatecznym uświadomieniu sobie, że są one całkowicie daremne. Osobiste niepowodzenie, które w każdej fazie naszego chrześcijańskiego życia łamie nasze serce, jest powodem, w jaki Ojciec przygotowuje nas do Swego sukcesu w naszym imieniu. Ten Jego negatywny proces doprowadzi nas w końcu do Jego pozytywnej obietnicy z Listu do Filipian 1,6: "...Mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa". Jego "dobre dzieło" w nas rozpoczyna się od niepowodzenia dotykającego najmocniejszych stron naszego życia i prowadzi do sukcesu, który jest Jego, nie naszym dziełem. "Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie" (Flp.2,13).
Co do tych prawd nie ma żadnej wątpliwości. Obyśmy tylko zaczęli w łasce, jedynie w łasce. Musimy trwać i kroczyć naprzód opierając się na fundamencie słów z Listu do Galacjan 5,1; BT: "Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli".
Charles Trumbull powiedział: "Życie bez wysiłków (bierne) nie oznacza życia bez woli. Siły naszej woli mamy używać tam, gdzie chodzi o uwierzenie, o przyjęcie, nie zaś tam, gdzie chodzi o osiągnięcie tego, czego Bóg tylko może dokonać. Nasza nadzieja na zwycięstwo nad grzechem to nie "Chrystus plus moje wysiłki", "lecz Chrystus plus moje przyjęcie". Otrzymać zwycięstwo z Jego rąk znaczy uwierzyć Jego Słowu, uwierzyć, że jedynie przez łaskę uwalnia nas On spod władzy grzechu. Uwierzyć Mu w ten sposób znaczy uznać, że O n robi dla nas to, czego nie możemy zrobić sami dla siebie".
Poznaliśmy tę zasadę w momencie naszego duchowego narodzenia, wydaje się jednak, że większość z nas musi uczyć się jej wciąż na nowo. Zasada ta bowiem odnosi się również do naszego chrześcijańskiego wzrostu i służby. Nie bój się, drogi przyjacielu. Trzymaj się mocno celu, jak Bóg ci wyznaczył w Chrystusie. Twój Ojciec przeprowadzi cię, krok po kroku, przez cały czas potrzebny na przysposobienie cię do osiągnięcia tego celu. On tego dokona. Czy jesteś pewny tego celu? Jeśli tak, to bądź całkowicie pewny, że On pomoże ci go osiągnąć. Po prostu pamiętaj, że List do Rzymian 8,28 i List do Rzymian 8,29: "A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani. Bo tych, których przedtem znał, przeznaczył właśnie, aby się stali podobni do obrazu Syna Jego, a On żeby był pierworodnym pośród braci wielu" trzeba brać razem i dziękuj Mu za List do Filipian 1,6: "Mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa".
"Pan jest uwielbiony w ludziach prących do celu, którym jest Sam Bóg, za wszelką cenę i bez względu na drogę. "Nie dbam o drogę" -powiada człowiek nastawiony na osiągnięcie tego celu.
Droga zaś jest bardzo trudna, trzeba stoczyć wiele walk, jednakże gorące pragnienie osiągnięcia celu trzymać go będzie w niej niewzruszenie.
Tylko ten, kto nie tęskni za Nim, za poznaniem Go, zawróci z tej drogi, a jest to droga, którą przebył przed nami Człowiek Chrystus Jezus. On pokonał wszelkie przeszkody. Dokonał tego ze względu na nas. Nie musimy już wspinać się - przewiezie nas pociąg Jego tryumfu. Każdy nieprzyjaciel czyhający przy drodze został zwyciężony, każdy wróg pokonany. Nie ma nic, co by nie zostało poddane pod Jego stopy, nie ma niczego we wszechświecie co byłoby w stanie pokonać najmniejsze dziecko Boże, które uchwyciło się ręki Pana i powiedziało: "Panie, przeprowadź mnie do miejsca, gdzie T y jesteś ze względu na wartość krwi, dzięki której już zwyciężyłeś". Cichy, ufny krok w dniach niepowodzenia i strachu, w dniach kiedy wszystko trzęsie się i drży, przynosi Panu wielką chwałę" (G. P.).
PEŁNIA W NIM
Rozważamy nadal zasady fundamentalne, drzewo życia bowiem nie może być lepsze niż jego korzenie, rzeka lepsza niż jej źródło. Młodość i niedojrzałość najpierw działa, potem myśli, jeśli w ogóle myśli. Dojrzałość umie brać pod uwagę czas w ocenie faktów. Nasz cierpliwy Gospodarz gotów jest poświęcić nam czas i nauczyć nas wiecznych Swoich prawd, bez których nie możemy osiągnąć duchowej dojrzałości.
Pan Jezus często odwołuje się do zjawisk i zdarzeń z naszej ludzkiej rzeczywistości, aby nauczyć nas najgłębszych prawd duchowych. Podobnie w tym przypadku, zanim zdołamy zrozumieć i właściwie ocenić nowe, duchowe życie Chrystusa w nas, uczy On nas najpierw o naszym naturalnym życiu, jakie jest naszym udziałem w naturze Adama. Życie Chrystusa w nas, albo życie w naturze Chrystusa wynika z zasady "zrodził syna na podobieństwo swoje" (Rodz.5,5). Każdy wierzący uczy się najpierw, że ma pełny udział w naturze Adama, pochodzi od niego, jest jak on. "Albowiem... przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami" (Rzym.5,19;BT). "Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro" (Rzym.7,18; BT). Kiedy już, dzięki niepowodzeniom i zmaganiom, Pan nauczy nas prawdy duchowej o naszej naturze w Adamie, może uczyć nas prawdy o naszej naturze w Chrystusie. "...Przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi" (Rzym.5,19;BT). "Gdyż w Nim mieszka cieleśnie cała pełnia Boskości i macie pełnię w Nim..." (Kol.2,9.10).
Ta podstawowa, fundamentalna zasada ma dwie strony. Po pierwsze: Pan Jezus jest źródłem naszego chrześcijańskiego życia - zostaliśmy zrodzeni w Niego, zrodzeni, aby mieć pełny udział w Jego naturze; Bóg sprawił, że mamy pełnię w Nim. Taka jest prawda o każdym z nas; jej mamy się trzymać wiarą.
"Jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem". (2Kor.5,17). Po drugie: Trzymanie się wiarą powyższej prawdy wprowadza nas w praktyczną jej rzeczywistość, w rzeczywistość codziennych naszych doświadczeń. Kropla po kropli otrzymujemy to, co już jest nasze. Ważne, by o tym wiedzieć, być tego pewnym: wszystko jest nasze, mamy pełnię w Nim - TERAZ. Ten fakt pomaga nam trwać w ciszy, gdy On cierpliwie pracuje nad naszym charakterem, nad tym naszym życiem, które jest wraz z Chrystusem ukryte w Bogu.
"Rozwój jest tylko wzrostem duchowego poznania tego, co posiadamy już na początku. Przyrównać go można do wchodzenia po drabinie. Drabiną jest łaska. Pierwszy szczebel: wierzymy, że Pan Jezus został posłany przez Boga; drugi: wierzymy, że dzięki pełni Jego dzieła jesteśmy usprawiedliwieni; trzeci: poznajemy Go; czwarty: widzimy Go w niebie (jesteśmy więc zjednoczeni z Nim, trwającym tam i doświadczamy Jego mocy działającej tu; piąty: uczymy się tajemnicy, poznajemy wielką prawdę, do korzystania z której jesteśmy uprawnieni jako Jego ciało; szósty: zasiadamy w okręgach niebieskich w Chrystusie; siódmy: gubimy się w podziwie, uwielbieniu i poznaniu Jego samego". (J. B. Stoney).
Mamy pełnię w naszym Panu Jezusie. Dlatego powinniśmy zaprzestać naszych własnych usiłowań, powinniśmy niczego już nie dodawać do ukończonego dzieła Jezusa Chrystusa. Nasze życie polega teraz na chodzeniu wiarą, na przyjmowaniu, czerpaniu w siebie z zawsze obfitującego źródła. Walter Marshall mówi o tym następująco:
"Podobnie jak upadek Adama był naszym upadkiem w śmierć duchową, tak zmartwychwstanie Chrystusa jest naszym zmartwychwstaniem do życia w świętości. Nie my sami, jako pierwsi, tworzymy i kształtujemy naszą nową, świętą naturę. Jeśli jesteśmy tworami czegoś, to tworami naszego zepsucia. Nowa natura i świętość zostały dla nas ukształtowane i przygotowane, abyśmy w nich uczestniczyli, a realizuje się to przez zjednoczenie z Chrystusem. W ten sposób stajemy się uczestnikami duchowego życia, które On umożliwił nam przez Swe zmartwychwstanie; zmartwychwstanie Jego uzdolniło nas do wydawania owoców zmartwychwstania. Pismo Święte mówi o tym odwołując się do związku małżeńskiego: "Tak i wy, bracia moi, dzięki ciału Chrystusa umarliśmy dla Prawa, by złączyć się z innym - z Tym, który powstał z martwych, byśmy zaczęli przynosić owoce Bogu" (Rzym.7,4;BT).
Nie do nas należy tworzenie nowego życia. Ono już jest stworzone. Mamy je przyjąć w Chrystusie. Wiąże się to, po pierwsze, z wiarą w Niego i Jego celem względem nas w Chrystusie; taka wiara ma swoje oparcie w Piśmie Świętym, uzasadniają ją i wyraźnie ją określają fakty. Po drugie zaś z cierpliwą ufnością w czasie, gdy Pan prowadzi nas przez potrzebny i konieczny proces przysposabiania. Chociaż każdy wierzący m a pełnię w Chrystusie, nie było jeszcze takiego, który osiągnąłby dojrzałość natychmiast.
Duchowy wzrost pociąga za sobą głęboki głód Pana Jezusa, pociąga, oparte na pewności biblijnych faktów, postanowienie wzięcia w posiadanie tego, co już jest nasze w Nim, pociąga wreszcie konieczność w myśleniu się w Słowo. Nigdy nie dojdziemy do poznania naszych duchowych bogactw mając tylko powierzchowny kontakt ze Słowem, bo i na jakiej podstawie możemy spodziewać się zażyłej społeczności z Kimś, kogo znamy tak mało?
Jeśli chodzi o żywą i ścisłą społeczność ze słowem, dobrą okazją do rozważania tego problemu mogą być słowa J. T. Beck'a: "Chodzi o takie studium Słowa, o takie jego rozważanie, w czasie którego Bóg napełnia człowieka właściwym sobie Duchem i Życiem jako zasadą, a to w tym celu, aby zostały one przez niego przyswojone, przyjęte. W objawieniu, które jest niczym innym jak translacją tego, co Boże w osobiste życie jednostki, Bóg jako Życie, chcąc stworzyć ludzi Bożych, musi się najpierw wcielić w pojedynczego człowieka, który jest cząstką ludzkości. Dlaczego tak? Rozważmy coś w oczywisty sposób nowego, coś, co dotychczas nie istniało na ziemi, np. jakiś nowy gatunek roślin. Zanim rozmnoży się on w wiele okazów, musi najpierw całą pełnią właściwej sobie natury zawrzeć się w jednej żywej jednostce. Podobnie dla stworzenia ludzi Bożych trzeba było kogoś, w kim Boża natura mogła się ucieleśnić.
Był Człowiek, w którym się to dokonało, w którym ucieleśniła się cała pełnia Bożego objawienia. Człowiekiem tym był Jezus Chrystus, Pośrednik, tzn. Ktoś, za pośrednictwem kogo nieznany dotąd Boży organizm, w całej swej pełni Ducha i Życia, zradza się w innych ludziach. Z wejściem Jezusa Chrystusa w istotę człowieka rodzi się w nas życie Boże. Przestaje ono być abstrakcją, zaczyna być po prostu rzeczywistością tak, że człowiek staje się istotą nie tylko stworzoną przez Boga, ale też istotą przez Niego zrodzoną.
W miarę jak życie jednostki przekształca się w życie Chrystusa, rozwija się i doskonali jej osobiste życie z Bogiem, w Bogu i dla Boga. Rozwija się nie tylko w stronę doskonałości moralnej, nie tylko w stronę coraz bardziej zażyłej społeczności z Bogiem, rozwija się ono jako współuczestnictwo w jednej naturze!"
Ziarno daje początek dokładnie takiemu życiu, z jakiego samo pochodzi. Życie to jest doskonałym odbiciem życia poprzedniego, nic dodać, nic ująć. "...odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, ale nieskazitelnego", (1Ptr.23). "Nie będziesz obsiewał pola dwoma rodzajami ziarna" (Kpł.19,19;BT).
Oto, co znaczy "nie ja, lecz Chrystus" (Gal.2,20). Ziarno zostało już zasiane - pozostaje tylko pytanie o wzrost i dojrzałość. Otóż ziarno samo przyniesie owoc, który trwa. "Rozwój Bożego życia w chrześcijaninie podobny jest naturalnemu wzrostowi, jaki obserwujemy w świecie roślin. Nie musimy podejmować specjalnych wysiłków, zastosujemy się jedynie do warunków korzystnych dla takiego wzrostu".
Ale tylko ci, którzy usiłowali wzrastać i doznali niepowodzenia, potrafią właściwie ocenić fakt, że to Bóg jest przyczyną wzrostu. "Wszystkie moce Boga, które współdziałały już na rzecz objawienia doskonałego obrazu Ojca w Człowieku Chrystusie Jezusie, co stanowi pierwszy etap na drodze do realizacji wiecznego Bożego celu, są w tym samym stopniu zaangażowane w osiągnięciu drugiego etapu - w ukształtowaniu obrazu Chrystusa Jezusa w każdym dziecku Bożym".
Zgadza się z tym William Law, gdy mówi: "Korzeń zasadzony w najlepszej glebie, w najlepszym klimacie, błogosławiony słońcem, deszczem i powietrzem, nie jest tak pewny swego wzrostu w doskonałość, jak pewnym może być każdy człowiek, którego duch wzdycha za tym wszystkim, co Bóg gotów jest mu dać i co ogromnie pragnie mu dać. Bo słońce nie wychodzi na spotkanie rozwijającemu się pączkowi, który się ku niemu zwraca, nawet z połową tej pewności co Bóg -źródło wszelkiego dobra - objawia siebie duszy, która tęskni za współuczestnictwem z Nim".
Nie tylko nasze życie znajduje swą pełnię w Nim, w Nim jest także całkowite zwycięstwo we wszystkich rozlicznych potrzebach tego życia. "Kiedy walczysz aby zwyciężyć, to już na samym początku przegrałbyś bitwę. Przypuśćmy, że wróg napada cię w twoim domu lub w twojej pracy. Chce on, na ile to możliwe, stworzyć sytuację, w której byś sobie nie poradził. Co wtedy robisz? Twoim pierwszym odruchem jest przygotować się do wielkiej bitwy, a następnie prosić Boga, aby dał ci w niej zwycięstwo. Ale jeśli tak robisz, klęska jest pewna - poddałeś teren, który jest twój w Chrystusie, wyrzekłeś się zwycięstwa na rzecz wroga z powodu postawy, jaką przyjąłeś. Co powinieneś robić, gdy on atakuje? Po prostu wznieś oczy i uwielbiaj Pana. "Panie, znalazłem się w sytuacji, z którą nie mogę sobie poradzić. Twój wróg, diabeł, przygotował już wszystko, by spowodować mój upadek, ale uwielbiam Cię, że Twoje zwycięstwo jest zwycięstwem nad wszystkim. Dotyczy to także tej sytuacji, dlatego uwielbiam Cię, mam już pełne zwycięstwo" (W.N.).
Nie goń naprzód. Bóg nie uznaje pośpiechu. "Japoński artysta Kokusai powiedział: "Od szóstego roku życia miałem manię rysowania. Do pięćdziesiątego roku życia wydałem niezliczoną ilość szkiców, ale nic z tego, co widziałem przed siedemdziesiątką nie jest warte wspominania". Kokusai zmarł w wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat oświadczając przed śmiercią, że gdyby miał jeszcze tylko pięć lat życia, stałby się wielkim artystą".
PRZYJĘCIE NASZEJ WŁASNOŚCI
Temat to niemałej wagi, wiąże się on bowiem z wiarą i praktycznym przyjęciem tego, co jest przedmiotem naszej ufności.
Przyjęcie naszej własności nie oznacza zdobycia czegoś nowego, oznacza praktyczne, realne przyswojenie sobie tego, co należało do nas już wcześniej, ale nie było przez nas używane.
Przyjęcie naszej własności realizuje się po spełnieniu dwóch podstawowych warunków: po pierwsze, musimy wiedzieć, co już jest nasze w Chrystusie; po drugie, musimy być świadomi potrzeby tego. Tylko sięgnij niezachwianą wiarą i przyjmij to, co należy do ciebie w Panu naszym Jezusie Chrystusie.
Odnośnie pierwszej zasady - poznania tego, co nasze w Chrystusie -William R. Newell tak pisze: "W pierwszych trzech rozdziałach Listu do Efezjan Paweł niczego nie chce od świętych prócz tego, by słuchali jego wspaniałej mowy, w której podaje szereg wielkich, wiecznych PRAWD ich dotyczących. Niczego im nie poleca, dopóki, wyczerpawszy do końca, nie zamknie tego katalogu realnych prawd. I, gdy potem otwiera swój apel o ich godne postępowanie, gdy wypowiada się na temat ich charakteru i przeznaczenia jako świętych, wszystko jest już oparte na objawieniu: "A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani..." (Ef.4,1;BT). Dajmy sobie spokój ze stawianiem przed świętymi długiej listy "warunków" wejścia w błogosławione życie w Chrystusie. Zamiast tego, jako wstępne przygotowanie prowadzące do praktyki takiego życia, pokażmy im, jaka jest ich pozycja, co posiadają, jakie są już ich przywileje w Chrystusie. W ten sposób będziemy naprawdę współpracować z Duchem Świętym, w ten sposób stanie się większy, o wiele większy owoc naszej pracy wśród ludu Bożego".
Gdy uświadomimy sobie, co jest naszą własnością w Chrystusie Jezusie, konkretna potrzeba pobudzi nas do przejęcia tej własności, do wyjścia naprzeciw potrzebie.
"Paweł posiadał zasób Ducha Jezusa Chrystusa i dzięki temu Chrystus mógł się okazywać wielkim w nim. Był to zasób zawsze dostępny, ale tylko wtedy doceniany i wykorzystywany, gdy Apostoł uświadomił sobie jego potrzebę. Życie ma nas uczyć odkrywania naszej potrzeby Chrystusa, a każde odkrycie otwiera drogę dopływowi nowej porcji z zasobów. Jest to wyjaśnienie tego poddawania nas coraz to nowej próbie, w czasie której jedynie świeża "porcja" Ducha Jezusa Chrystusa zaspokaja naszą potrzebę. I wtedy, gdy nasza wewnętrzna potrzeba zostanie zaspokojona, gdy pozwolimy, by zaspokoiła ją obfitość Chrystusa, wtedy, na nowo, Jego chwała może się okazać przez nas" (H.F.).
Ta rzeczywistość dwóch prawd, widzenia naszej własności i odczuwania potrzeby, wyprowadzi nas z krętych dziecinnych ścieżek i wprowadzi w odpowiedzialne, konkretne chodzenie wiarą. Przemieni ona naszą postawę "pomóż mi" w postawę, która dziękuje, przemieni postawę błagania w postawę przyjmowania naszej własności.
Zauważmy, co ma do powiedzenia na ten temat, opierając się na Liście do Efezjan 1,3, L.L. Letgers, jeden z fundatorów Wicliffe Bible Translators: "Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios".
Jeśli przebiegając myślą swoją pamięć, znajdziesz jedno jedyne błogosławieństwo, którym Bóg mógłby błogosławić nas dzisiaj, a którym jeszcze nas nie błogosławił, to słowa Pawła nie są w ogóle prawdziwe. Paweł powiedział bowiem "Bóg ubłogosławił". To już się stało. "Wykonało się". Bóg ubłogosławił nas wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios! Jakaż szkoda, że pomimo tych słów nie przestajemy mówić: "O, Boże, błogosław nas, błogosław nas w tym, błogosław nas w tamtym..." Przecież to już się stało. On ubłogosławił nas wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios. C.A. Coates mówi: "To właśnie przyjmowaniem naszej własności jesteśmy doświadczani. Jakże często poprzestajemy na zachwycie..."
Oto jak działa Duch Święty: co pewien czas zwraca On naszą uwagę na jakąś zawartą w Piśmie Świętym obietnicę. Wiara nasza raduje się wówczas widząc, że obietnica ta dotyczy nas w Chrystusie. Niech to będzie, na przykład, prawda z Ew. Mateusza 11, 28: "Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie". Poza zwykłymi okolicznościami życia, niepewność, konflikty, napięcia wynikające ze stosunków panujących w świecie, wzbudzają w nas potrzebę odpocznienia w Jezusie. Istnieje więc potrzeba, istnieje też możliwość zaspokojenia jej w Nim! Cóż pozostaje? Pozostaje przyjęcie tego, co jest nasze w Chrystusie!
Powróćmy teraz do dwóch warunków, o których mówiliśmy na początku rozdziału: Wierzący widzi, co jest jego w Chrystusie, potrzeba zaś czyni go zdolnym do ufnego przyjęcia upragnionego celu. (Podkreślić tu jednak należy konieczność biblijnego poznania tego, co jest nasze w Chrystusie oraz oparcia naszej ufności dopiero na tym, wynikającym z Pisma Świętego, poznaniu. Nie mamy bowiem "prosić od rzeczy"). Pozostaje jeszcze do omówienia jeden punkt, który nazwać by można punktem krytycznym. W nim tkwi klucz do zrozumienia wszystkiego. Przypominam, że mamy ciągle na uwadze przyjęcie naszej własności. Otóż w większości przypadków między przyjęciem naszej własności a praktycznym doświadczeniem jej w życiu jest czas czekania, trwający często lat a Naszym obowiązkiem jest cierpliwe czekanie na Niego. W tym, potrzebnym Bogu czasie, kształtuje On nasz charakter, nasze życie, działa On na rzecz tego, co posiedliśmy już w Chrystusie, czy to na rzecz odpocznienia, wytrwałości, pewności, bezpieczeństwa, czy czegokolwiek innego - Izajasz (64,3): "Ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało, żeby jakiś Bóg poza Tobą czynił tyle dla tego, co w Nim pokłada ufność" mówi o tym, co Bóg uczynił "dla tego, kto w Nim ufność pokłada" (BT).
T. Austin-Sparks dzieli się dwiema cennymi myślami dotyczącymi tego niezwykle ważnego problemu, tego "czasu pomiędzy" przyjęciem naszej własności a praktycznym doświadczeniem jej w życiu, czasu, który jest zwykle sprawą lat: "Każda cząstka prawdy, jeśli w jej szukanie zaangażowana jest nasza istota, oznacza konflikt, i w konflikcie się rodzi. Będzie ona bez wartości, jeśli nie rozegra się o nią bitwa. Zajmuj każdą pozycję, na jaką wzywa cię Pan, i jeśli już zająłeś ją w Nim, trwaj na niej, walcz o jej utrzymanie. Dzięki walce przydana ci będzie cząstka prawdy. Bo zajęcie pozycji nie oznacza jeszcze, że naprawdę ją posiadłeś, że dowiedziona. została prawdziwa jej wartość. Nie znasz prawdziwego jej znaczenia, jeśli nie potykałeś się o nią w bolesnym konflikcie..."
Rezultatem dzieła Krzyża, ważnym następstwem Chrystusowego zmartwychwstania, jest życie wieczne, które przyjmuje się przez wiarę. Ale chociaż życie to samo w sobie jest zwycięskie, nie podlegające zepsuciu, niezniszczalne, wierzący musi dowieść tego przez wiarę. W efekcie wiary prawa tego życia i jego rzeczywistość muszą zadziałać w nim. Innymi słowy, życie to, przyjęte przez wiarę jest złożeniem w wierzącym z całym swym zwycięstwem, z całą swą mocą i chwałą, jest w nim jako potencjał - nie trzeba go poprawiać, nie trzeba nic do niego dodawać. W praktyce zaś duchowe życie oznacza odkrywanie, przyjmowanie, doświadczanie pełni tego życia, które zostało już złożone i jest w nas".
Dochodzi więc trzeci element zaangażowany w proces przyjmowania naszej własności. Poznawszy to, co jest nasze w Chrystusie, uświadomiwszy sobie potrzebę, musimy pozostawić Bogu czas na wprowadzenie tego, co już należy do nas, w nasze codzienne życie. Jeśli pominiemy ten trzeci element i szukać będziemy zaspokojenia naszych potrzeb czy to w czasie następnej rozmowy duszpasterskiej, czy w następnej książce poświęconej duchowemu życiu, czy w czasie następnej serii specjalnych spotkań, czy też w następnym, wyczekiwanym z nadzieją "przebudzeniu" - to rzeczywistość zaspokojenia nie nastąpi nigdy.
W tej dziedzinie chrześcijańskiego rozwoju nie ma skrótów, nie ma szybkiej i łatwej drogi. Chrześcijański wzrost według naszego Niebieskiego Gospodarza - ma na celu budowanie takiego wierzącego, którym Bóg może się posługiwać na rzecz innych ludzi.
To, co wierzący czyni, to, co wierzący mówi, musi wypływać z tego, jakim on jest - na tym polega służenie życiem. "Ponieważ upodobał sobie Bóg, żeby w (Jezusie Chrystusie) zamieszkała cała pełnia boskości" (Kol.1,19). "Jesteśmy bowiem uczestnikami Chrystusa..." (Hbr3,14;BT) "...Abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą" (Ef3,19;BT) "...Wasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu" (Kol.3,3;BT) "...Aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele" (2Kor.4,11;BT).
Jakże często tylko podziwiamy, tylko mówimy o prawdach, które Duch Święty objawia nam w Słowie, podczas gdy On chce nam je dać i w tym celu powinniśmy trzymać się tych prawd wiarą, czekając ufnie, aż On uczyni je nierozerwalną częścią rzeczywistości naszego życia. "Prorokiem jest ktoś, kto ma historię, kim zajmował się Bóg, kto doświadczył kształtującego działania Ducha. Czasem pytają nas, nawet kaznodzieje, ile dni powinno się przygotowywać kazanie. Odpowiedź brzmi: Co najmniej dziesięć lat, a prawdopodobnie około dwudziestu! Kaznodzieja bowiem znaczy dla Boga co najmniej tyle, ile zwiastowane słowo. Bóg wybiera na swoich proroków tych, w których życiu dokonał już tego, co zamierza uczynić Swym poselstwem dla współczesnego człowieka". (Watchman Nee).
UTOŻSAMIENIE
Podążając w naszych myślach od prawd związanych z nowym narodzeniem ku prawdom dotyczącym utożsamienia się z Chrystusem, rozważmy co o utożsamieniu - myśli zawartej w Liście do Rzymian 6 -mówią Boży, uznani przezeń ludzie i przewodnicy duchowi zarazem.
Evan H. Hopkins: "Problemem wierzącego, który zna Chrystusa jako swoje Usprawiedliwienie, nie jest grzech w sensie winy, ale grzech w sensie mocy, która rządzi. Innymi słowy, nie od grzechu jako ciężaru, przewinienia, szuka on wolności - gdyż wie, że Bóg odkupił go całkowicie od odpowiedzialności, od kary za grzech - ale od grzechu jako pana. Chcąc poznać sposób, w jaki Bóg uwalnia od grzechu jako pana, musi on uchwycić sens prawdy zawartej w szóstym rozdziale Listu do Rzymian. Widzimy tam, czego Bóg dokonał nie z naszymi grzechami - to pytanie Apostoł rozważa w poprzedzających rozdziałach - ale z nami, narzędziami i niewolnikami grzechu. On umieścił naszego starego człowieka, naszą pierwotną naturę tam, gdzie i nasze grzechy, a mianowicie na krzyżu z Chrystusem. "Wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany..." (Rzym.6,6). Wierzący widzi w tym nie tylko Chrystusa, który umarł zamiast niego -w zastępstwie - ale siebie ukrzyżowanego z Chrystusem - utożsamionego z Nim ("Thoughts on Life and Godliness"; s.50; "Myśli o życiu i pobożności").
Andrew Murray: "Podobnie jak Chrystus, wierzący także umarł dla grzechu - wraz z Chrystusem, na podobieństwo Jego śmierci (Rz.6,5). I jak wiedza, że Chrystus umarł jako przebłaganie za nasz grzech, jest konieczna dla naszego usprawiedliwienia, tak wiedza, że Chrystus i my wraz z Nim, na podobieństwo Jego śmierci, umarliśmy dla grzechu, jest konieczna dla naszego uświęcenia" ("Like Christ"; "Podobnie jak Chrystus"; s.176).
J. Hudson Taylor: "Jakże szczęśliwym byłem! Chrystus zamieszkał w moim sercu przez wiarę! Umarłem i zostałem pogrzebany z Chrystusem - tak - i wzbudzony także! I teraz "żyje we mnie Chrystus, a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie" (Gal.1,20). Nie powinniśmy patrzeć na te prawdy, jako na dostępne dla niewielu. Są to prawa wynikające z urodzenia, przysługujące każdemu dziecku Bożemu; nikt nie ma prawa udzielać ich jednym, a nie udzielać drugim, bez obrazy naszego Pana" ("Spiritual Secret"; "Duchowa tajemnica"; s. 116).
William R. Newell: "Tym, którzy odrzucają lub lekceważą prawdę o uznaniu siebie za umarłych dla grzechu - zgodnie z tym, co Bóg przykazuje - rzucamy pytanie: Na jakiej podstawie wierzycie, że Chrystus naprawdę zapłacił cenę waszych grzechów i że nie znajdą was one w dniu sądu? Przecież to Słowo Boże mówi wam, że Chrystus poniósł wasze grzechy w swoim ciele na drzewo krzyża. I to samo Słowo mówi wam, że wy, jako dział mający w Adamie, umarliście w Chrystusie, wespół z Nim umarliście dla grzechu. Wasz obecny stosunek do grzechu ma być w Chrystusie następujący: uważajcie siebie za umarłych dla niego, a za żyjących dla Boga" ("Romans Verse by Verse", "List do Rzymian wiersz po wierszu"; s. 227).
Lewis Sperry Chafer: "Rozważany temat koncentruje się na śmierci Chrystusa jako odnoszącej się do Bożego osądu grzesznej natury dziecka Bożego. Potrzebę takiego osądu i cudowne objawienie, że osąd ten dokonał się już dla nas w pełni, znajdujemy rozwinięte w Liście do Rzymian 6,1-10. Fragment ten jest fundamentem "chodzenia w Duchu" i kluczem do otwarcia jego możliwości ("He That is Spiritual", "Ten, który jest duchowy"; s. 154).
Ruth Paxon: "Stare "ja", w tobie i we mnie, zostało słusznie ukrzyżowane z Chrystusem. Umarłeś, a twoja śmierć datuje się od śmierci Chrystusa. "Stary człowiek", stare "ego" zostało, w Bożych oczach, wraz z Chrystusem zabrane na krzyż, ukrzyżowane, wraz z Chrystusem złożone w Grobie i pochowane... Pewność wybawienia ze sfery "ciała", możliwość detronizacji "starego człowieka" leży w zrozumieniu i przyjęciu faktu tego wespół ukrzyżowania" ("Life on the Highest Plane", "Życie na najwyższym poziomie", t. II; ss. 78, 79).
Watchman Nee: "Krew może zmyć moje grzechy, ale nie może zmyć mojej "starej natury". Potrzebny jest krzyż dla ukrzyżowania mnie... grzesznika... Nasze grzechy są traktowane krwią, my zaś traktowani jesteśmy krzyżem. Krew wyjednuje nam przebaczenie; ... Krzyż -uwolnienie od tego, kim jesteśmy". ("The Normal Christian Life" "Normalne życie chrześcijańskie"; ss. 31-32).
L.E. Maxwell: "Wierzący zostali złączeni w Chrystusie i z Chrystusem na krzyżu, zostali zjednoczeni z Nim w śmierci i zmartwychwstaniu. Umarliśmy z Chrystusem. On umarł za nas i m y umarliśmy z Nim. Jest to wielki fakt, jest to prawda o wszystkich wierzących" ("Christian Victory"; "Chrześcijańskie Zwycięstwo"; s. 11).
Norman B. Harrison: "Znak szczególny chrześcijanina to doświadczenie krzyża. Nie, że Chrystus umarł za nas, ale że my umarliśmy z Nim. "Widząc to, że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany..." (Rzym.6,6) ("His Side Versus Our Side"; "On a my"; s. 40).
F.J. Huegel: "Jeśli wielki Luter w swoim żywym poselstwie o usprawiedliwieniu z wiary przemierzył wraz z Pawłem drogę z piątego rozdziału Listu do Rzymian do szóstego, z ich zdumiewającymi deklaracjami dotyczącymi identyfikacji usprawiedliwionego już grzesznika z jego ukrzyżowanym Panem, to czyż przygaszony protestantyzm nie mógłby stać na wyższym poziomie? Czy nie mógłby być wolny od swej owrzodziałej cielesności?" ("The Cross of Christ"; "Krzyż Chrystusa"; s. 84).
Aleksander R. Hay: "Wierzący został zjednoczony z Chrystusem w Jego śmierci. W tym zjednoczeniu z Chrystusem grzeszne ciało (tzn. całkowicie upadłe, zrujnowane przez grzech jestestwo wraz z jego intelektem, wolą i pragnieniami) zostało osądzone i ukrzyżowane. Przez wiarę wierzący uznaje siebie, uważa siebie, za "umarłego dla grzechu" (Rz.6,3-14)" ("N.T. Order for Church Missionary"; "Nowotestamentowy porządek dla kościoła i misji"; s.310).
T.Austin-Sparks: "Pierwsza faza chrześcijańskiego życia może się charakteryzować wielką, przepełniającą serce radością, której towarzyszy cudowne poczucie wyzwolenia. Wierzący, który przeżywa tę fazę wypowiada często przesadne rzeczy odnośnie całkowitego uwolnienia i ostatecznego zwycięstwa. Następnie jednak może nastąpić i często następuje, faza, której główną cechą jest wewnętrzny konflikt. Ma to wiele wspólnego ze słowami Listu do Rzymian siódmego rozdziału. Faza, pod Bożym kierownictwem, prowadzi do pełniejszego poznania znaczenia utożsamienia z Chrystusem, z Listu do Rzymian szóstego rozdziału. Szczęśliwy człowiek, który został pouczony o tym, na początku" ("What is Man"; "Kim jest człowiek"; s. 61).
J.Penn-Lewis: "Jeśli brak zrozumienia, przyjęcia i zastosowania słów "Chrystus umarł za nas" i "my umarliśmy z Nim", można z całą pewnością powiedzieć, że "ego" jest wciąż czynnikiem dominującym w naszym życiu" ("Memoir"; "Pamiętniki"; s. 26).
William Culbertson: "Kto umarł na krzyżu? Oczywiście nasz błogosławiony Pan; Ale kto jeszcze tam umarł? "Wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z N i m ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi, kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu. Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z Nim żyć będziemy" (Rz.6,6-8)" ("God's Provision for Holy Liwing"; "Boże przygotowanie świętego życia"; s. 46).
Reginald Wallis: "Bóg właściwie mówi: Moje dziecię, jak, dla twojego zbawienia, oparłeś się na fakcie śmierci Pana Jezusa Chrystusa w zastępstwie za ciebie, tak teraz postąp o krok dalej i - po to, by codziennie odnosić zwycięstwo - oprzyj się na fakcie twojej śmierci z Nim! Uwierzyłeś, że Pan Jezus umarł za twoje grzechy, ponieważ Bóg tak powiedział. Dobrze. Teraz zrób następny krok, przyjmuj wiarą następny fakt: uwierz, że i ty umarłeś z Nim; to znaczy, że twój "stary człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany" ("The New Life"; "Nowe życie"; s.51 ).
James. R. Melon Key: "On umarł, dlatego śmierć nad Nim już nie panuje". Z racji zaś naszego zjednoczenia z Nim "grzech nad tobą panować nie będzie", nawet jeśli jest w tobie. To, że "uważamy siebie" za umarłych dla grzechu w Jezusie Chrystusie nie czyni tej śmierci faktem - to już się stało faktem przez nasze zjednoczenie z Nim. Nasze zaś uznanie tej prawdy sprawia, że działa ona w praktyce codziennego życia". ("The Way of Victory"; "Droga Zwycięstwa"; s. 16).
POŚWIĘCENIE
Dobrze byłoby podkreślić w tym miejscu kilka spraw:
Żadnemu wierzącemu nie było jeszcze dane osiągnąć zdrowej duchowej dojrzałości dzięki wywieraniu na nim presji, dzięki ciągłemu napominaniu go i zachęcaniu. Żaden wierzący nie osiągnął jeszcze duchowej dojrzałości, zanim nie przygotował go do tego Duch Święty.
Zdrowy wzrost opiera się na zrozumieniu i przyswojeniu sobie w Chrystusie prawd nim kierujących.
Praktyczna strona wszelkich prawd, a szczególnie tych tak zwanych prawd głębszych, jest dostępna nie wszystkim, ale tylko potrzebującym sercom. Nie będąc świadomym potrzeby duchowego wzrostu, wierzący nigdy nie wzniesie się ponad poziom prawd podstawowych, prawd niemowlęctwa w Chrystusie. "Dlatego pominąwszy początki nauki o Chrystusie, zwróćmy się ku rzeczom wyższym nie powracając ponownie do podstaw nauki o odwróceniu się od martwych uczynków i o wierze w Boga" (Hbr.6,1).
Wydaje się, że problem poświęcenia jest przez bardzo wielu wierzących niebezpiecznie źle rozumiany. Wielu wierzących, szczególnie zaś tych, którzy są dziećmi w Panu, pada ofiarą czasu i jeszcze raz czasu, jeśli chodzi o sprawę poddania się czy poświęcenia. Otóż najczęściej spotykaną perswazją jest ta: "Pan Jezus poświęcił dla ciebie wszystko, co posiadał. Teraz ty powinieneś oddać mu co najmniej wszystko". Wierzący jest naciskany i zachęcany do poświęcenia, poddania czy powierzenia swego życia Chrystusowi z miłości do Niego i z wdzięczności za to, czego On dokonał dla niego na Golgocie.
Jakże często jednak przeciętna społeczność wpada w "rutynę poświęcania się". Poszczególny wierzący jest nakłaniany do poświęcania się Chrystusowi, odnawiania poświęcenia, poddania Mu się i odnawiania poddania, powierzenia się i odnawiania powierzenia! Jak to się dzieje, że już wkrótce wierzący zaczyna bać się takich spotkań, takiego poselstwa? Owszem, jest wiele powodów tego rozczarowania, brodzenia w trudnościach i upadania, ale - i chwała niech będzie Panu - w Piśmie Świętym znajdujemy odpowiedź dostępną wszystkim, którzy jej potrzebują, którzy jej pragną.
Trzeba po pierwsze powiedzieć, że dzięki poświęceniu, poddaniu się czy powierzeniu wierzący nigdy nie wyjdzie z poziomu prawd podstawowych /Pod pojęciem prawd podstawowych autor rozumie prawdy dot. odkupieńczej śmierci Jezusa dla zbawienia grzesznika, śmierci, którą poniósł On zamiast grzesznika./ (tzn. prawd o odkupieńczej śmierci Jezusa dla zbawienia grzesznika), zawartych w Liście do Rzymian rozdziałach 3-5, na poziom prawd głębszych, z Listu do Rzymian rozdziału 8 i 12,1. Między tymi rozdziałami znajduje się niezwykle ważny obszar rozdziału szóstego i siódmego Listu do Rzymian, obszar prawd o utożsamieniu. Obszaru tego nie da się przeskoczyć.
Przyjrzyjmy się teraz rzeczywistości. Chrześcijanin odczuwający w sercu święty głód tęskni za pełnym poświęceniem się służbie, pragnie owocnego życia. I jeśli jakieś trudne doświadczenie nie nauczy go inaczej, ten mający dobre chęci chrześcijanin od samego początku myśli, że ponieważ c h c e być posłuszny Bogu, chce być taki, jakim Bóg chce go widzieć, powinien starać się prowadzić nowe życie, wkładać w to osobisty wysiłek i oczekiwać Jego pomocy. Stara się on przeć do przodu naglony motywami miłości.
- "On zrobił coś dla mnie, teraz ja muszę zrobić coś dla Niego". Będą tu pomocne poniższe dwie myśli wyrażone przez Andrew Murray'a: "Powierzchowne zapoznanie się z Bożym planem kształtuje pogląd, że o ile usprawiedliwienie jest dziełem Boga dokonującym się przez wiarę w Chrystusa Jezusa, o tyle uświęcenie, albo wzrost, jest dziełem naszym. Mamy wzrastać powodowani wdzięcznością dla Niego za dostąpienie uwolnienia oraz wspomagani przez Ducha Świętego. Jednakże poważnie myślący chrześcijanin odkryje wkrótce, jak mała moc wypływa z wdzięczności. Jeśli myśli, że mocy tej dostarczy mu więcej modlitwy, odkryje, że i modlitwa, przy całej swej niezbędności też nie wystarcza. Często wierzący zmaga się w swej beznadziejnej walce przez lata, dopóki nie usłyszy głosu Ducha, gdy na nowo uwielbia i objawia Chrystusa - Nasze Uświęcenie, które możemy przyjąć wiarą, przez samą tylko wiarę...
Prawdą jest, że Bóg oddziaływuje na wolę, Działa On jednak aż do wypełnienia się słów z Listu do Filipian 2,13. "Niestety, wielu chrześcijan nie rozumie tego. Myślą, że wystarczy, jeśli mają wolę, jeśli chcą, myślą że chcąc są w stanie coś zrobić. Tak nie jest. Nowa wola jest co prawda trwałym darem, jest atrybutem nowej natury, ale moc do wykonania postanowień woli nie jest darem trwałym, Duch Święty musi nam jej za każdym razem udzielać. Tylko człowiek, który, jako wierzący, jest świadom własnej niemocy, zdoła pojąć i nauczyć się, że jedynie dzięki Duchowi Świętemu może prowadzić święte życie". "Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia i działania zgodnie z (Jego) wolą" (BT).
Na tej podstawie możemy śmiało powiedzieć przeciw temu, co dobre na rzecz tego, co najlepsze. Dobra jest miłość jako motyw naszego chrześcijańskiego życia i służby, ale miłość - nie jest motywem najlepszym. Dlaczego? Po prostu dlatego, że nie jest to motyw, pod którym Bóg podpisuje się do końca.
Czas już, byśmy jako wzrastający chrześcijanie dostrzegli potrzebę wyjścia ponad to, co dobre - motyw miłości - i skierowali się ku temu, co najlepsze, ku motywowi życia. Innymi słowy: podłożem i przyczyną wszystkiego, czym jesteśmy i co robimy powinna być już nie miłość, lecz życie. "...Dla mnie życiem jest Chrystus" (Flp.1,21). Nasze poświęcenie się Jemu nigdy nie będzie dotrzymane, trwałe, jeśli jego przyczyną (motywem) będzie cokolwiek innego niż Jego życie w nas. Wszelkie inne motywy oznaczają po prostu, że żyje w nas jeszcze "stary człowiek", nasze "ego". A nawet gdyby możliwym było trwałe poświęcenie, przyczyną którego nie byłoby życie, Bóg nie mógłby tego akceptować. W naturze "starego człowieka" bowiem nie mieszka dobro (Rzym.7,18): "Wiem tedy, że nie mieszka we mnie, to jest w ciele moim dobro; mam bowiem zawsze dobrą wolę, ale wykonania tego, co dobre, brak"
A poza tym On wziął stare życie idąc na krzyż i tam je ukrzyżował. (Rzym.6,6): "Wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi".(Gal.2,20): "Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecnie życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie". (2Tym.2,11): "Prawdziwa to mowa: Jeśli bowiem z Nim umarliśmy, z Nim też żyć będziemy". (1Ptr2,24): "On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli; Jego sińce uleczyły was".
Problem poświęcenia się i jego rozwiązanie ujmuje trafnie J.C. Metcalfe: "Współczesne nauczanie, które mówi o poświęceniu się jako akcie dokonanym przez starego człowieka, szuka ominięcia wykonania na nim wyroku śmierci i dlatego prowadzi do frustracji i niepowodzenia. Jeśli jednak, w prostej pokorze, fakt naszej śmierci z Chrystusem uczynimy podstawą codziennego życia i służby, to już nic nie przeszkodzi strumieniowi nowego życia wytrysnąć z nas ku potrzebie spragnionych dusz żyjących w naszym otoczeniu".
Dochodzimy do sedna sprawy: Które życie ma być poświęcone Bogu, życie starego człowieka czy życie nowe, zawarte w życiu Chrystusa? ("Nie żyję już ja, lecz żyje we mnie Chrystus"). Otóż ze starego życia Bóg nie może przyjąć absolutnie nic. On widzi i przyjmuje tylko to, co jest zawarte w Jego Synu. Jego Syn musi stanowić nasze nowe życie. Dlatego Bóg robi jedno zastrzeżenie odnośnie poświęcenia: "Oddawajcie siebie Bogu jako ożywionych z martwych" (Rzym.6,13). Oto nasz jedyny fundament, w oparciu o ten fundament możemy uważać się za umarłych dla grzechu, dla siebie, dla Prawa i świata, za żyjących zaś dla Boga w zmartwychwzbudzonym Chrystusie. Na tym polega chodzenie w nowości "wzbudzonego życia" (Rzym.6,4.11): "Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z Nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili" (Rzym.6,4). "Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym"(Rz.6,11). "...Oddawajcie siebie Bogu jako ożywionych z martwych" (Rz.6,13). Oto właściwe miejsce poświęcenia. Dopóki wierzący nie pojmą swego zjednoczenia z Chrystusem w śmierci i zmartwychwstaniu (utożsamieniu), ich poświęcenie się Bogu będzie ofiarowaniem Mu członków naturalnego człowieka, których On nie może przyjąć. Tylko ci "ożywieni z martwych" - to jest ci, którzy uprzednio przyjęli wiarą swoją śmierć wraz z Nim - mogą ofiarować Bogu swoje członki jako narzędzia". (J. Penn-Lewis).
"Bóg chce, byśmy ofiarowali Mu nasze ciała jako ofiary żywe (Rzym.12,1): "Wzywam was tedy bracia, przez miłosierdzie Boże, abyśmy składali ciała swoje jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu, bo taka winna być duchowa służba wasza".
Dopóki tego nie zrobimy, nie możemy zrobić niczego innego. Zauważmy też, że napomnienie to i zachęta następuje po rozdziale szóstym Listu do Rzymian. Jest przyczyna takiego porządku - poświęcenie musi być poprzedzone ukrzyżowaniem. "Stary człowiek" nie chce poddać się poświęceniu. Oto dlaczego tak wielu ludzi z całą swą szczerością zaczyna wciąż na nowo: ofiarowują oni Bogu nieukrzyżowanego "starego człowieka" (H. Duncan).
Jest to przyczyna, dla której prawda o utożsamieniu musi być starannie, dokładnie przedstawiona, i do końca zrozumiana. Jej rzeczywistość musi wykonać się w nas. Bez niej nie ma nawet mowy o poświęceniu się! Prawda o utożsamianiu nie jest prawdą drugorzędną, jest prawdą fundamentalną. "Szósty rozdział Listu do Rzymian nie jest aspektem prawdy, jest on prawdą podstawową, na której każdy wierzący musi się oprzeć, jeśli chce wiedzieć cokolwiek o zwycięstwie" (De V.Franke).
"Wszelkie prawdy o utożsamianiu, tzn. prawdy o krzyżu, o naszej śmierci z Chrystusem dla grzechu, o naszym poddaniu się śmierci na wzór ziarna pszenicznego, które pada na ziemię by umrzeć, są przygotowaniem do zwycięskiego życia. Stanowią one fundament tego życia i dla jego prowadzenia mają znaczenie podstawowe" (J. Penn-Lewis).
"Uważne studium Listów Pawła prowadzi do wniosku, że są one napisane w oparciu o naukę o krzyżu (wyłożoną w Liście do Rzymian szóstym rozdziale) tj. w oparciu o fakt, że Bóg wydaje na krzyż upadłego "starego Adama", a wyrok Jego jest nieodwołalny. Bóg traktuje wszystkich wierzących według zasady "w Chrystusie umarliście". Jednakże Kościół Chrystusa, jako całość, fakt ten ignoruje. Traktuje on upadłe stworzenie (starego człowieka) jako zdolne do poprawy, unieważniając w ten sposób znaczenie krzyża, na którym stary, upadły i nie nadający się do naprawy ród Adama został przyprawiony o śmierć" (De V. Franke)
"STARY CZŁOWIEK"
Jednym z najważniejszych czynników chrześcijańskiego wzrostu jest objawienie o "starym człowieku". Objawienia tego udziela wierzącemu Duch Święty. "Stary człowiek" to cielesne, zmysłowe życie właściwe naszej naturze, życie jakie jest naszym udziałem w naturze pierwszego Adama "umarłego na skutek występków i grzechów" (Ef.2,1;BT). Jest ono całkowicie zepsute w oczach Boga (Gal.5,19-21;BT): "Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich zapowiadam wam, jak już zapowiedziałem: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą", nie mieszka w nim dobro w rozumieniu Bożym (Rzym.7,18;BT): "Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie". Duchowe zasady nigdzie nie znaczą więcej niż tutaj. Platon ze swoim "poznaj siebie" miał więcej racji niż przypuszczał, nie miał jednak całej racji. Całkowitą rację miał Paweł z Bożym "Nie ja, lecz Chrystus" (Gal.2,20)!
Jeśli chcemy wyjść ponad wiedzę o Panu Jezusie, wejść w stałe poznanie Jego, w społeczność z Nim, musimy poznać siebie. Nie chodzi tu o samopoznanie. Chodzi o objawienie Ducha Świętego, które dokonuje się poprzez codzienne nasze życie. Najpierw wierzący poznaje "Nie ja", potem "lecz Chrystus". Najpierw "jeśli ziarnko pszeniczne, które upadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje", potem "jeśli obumrze, obfity owoc wydaje" (Jn.12,24). Najpierw "zawsze na śmierć wydani", potem "aby i życie Jezusa na ciele naszym się ujawniło" (2Kor.4,11). Jeśli zaś chodzi o służbę, to najpierw "śmierć wykonuje dzieło swoje w nas", potem "a życie w was" (2Kor.4,12). Zmartwychwstanie musi być poprzedzone śmiercią. W innym wypadku nie można mówić o życiu zmartwychwstałym na podobieństwo Jego wskrzeszonego życia (Rzym.6,5.6): "Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo Jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo Jego zmartwychwstania. Wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, by grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi". Mamy poddać samych siebie Bogu jako ożywionych z martwych (Rzym.6,13).
Bywa jednak, że przez lata widownia życia zdominowana jest rozumieniem nawrócenia w połączeniu z mocno akcentowanym zobowiązaniem. Takie rozumienie - przykro o tym mówić - daje w sumie niewiele więcej ponad duchowe poronienie. Jeśli nawet jest w nim szczypta życia, to rozwija się ona w pełny kwiat w ciągu jednej nocy i wkrótce staje się ciężka owocem "dynamicznej", "promiennej" osobowości uwikłanej w zajmującą, pośpieszną służbę. Tragedią takiego stanu rzeczy jest fakt, że "stary człowiek" czuje się jak u siebie w domu, kwitnie w jego cieple, rzadko bywa demaskowany i usuwany.
Zdrowe zaś nowe narodzenie, oparte na głębokim przeświadczeniu o grzechu, na skrusze wobec Boga, zaczyna wyraźnie i mocno od miłości i od poświęcenia się Zbawicielowi. Ale już niedługo pojawia się ściskająca serce wiadomość jakiejś wewnętrznej siły, która pcha nas z powrotem ku starej naturze, ku mocy Zakonu, ku grzechowi. Świadomość ta wypływa z bolesnego doświadczenia całkowitej grzeszności, ale również i mocy starej natury w codziennym życiu odrodzonego dziecka Bożego. Jest ona też środkiem, dzięki któremu poznajemy Pana Jezusa inaczej niż w fazie narodzenia. Wtedy bowiem znaliśmy Go jako naszego Zbawiciela, teraz, w fazie wzrostu, poznajemy Go jako naszego Pana i nasze życie. "Dla mnie życiem jest Chrystus" (Flp1,21). Żaden wierzący nie pozna Pana Jezusa jako swoje życie, jeśli najpierw nie doświadczy jak głęboko, jak mocno tkwi w nim "stary człowiek", "stara natura", w całej jej okazałości.
Wiele lat temu, podczas konferencji Życia Duchowego (Spiritual Life Conference). Dr C.I. Scofield powiedział: "Nie każdy człowiek przeżył siódmy rozdział Listu do Rzymian, tę agonię wynikającą z wewnętrznego konfliktu pragnień i rzeczywistości, z pragnień czynienia tego, czego czynić nie jesteśmy w stanie, z tęsknoty za dobrem, gdy trzyma nas zło. Gdy wierzący wchodzi w siódmy rozdział Listu do Rzymian, gdy zaczyna uświadamiać sobie głęboki konflikt dwóch natur, zmaganie się i przegraną, to jest to wielkim błogosławieństwem. Albowiem pierwszym krokiem ku wyjściu ze zmagań siódmego rozdziału w zwycięstwo ósmego, jest wejście w siódmy. Wśród wszystkich potrzebujących ludzi świata najbardziej potrzebującymi są nie ci, którzy przeżywają bolesne zmagania o zwycięstwo, ale ci, którzy w ogóle zmagań nie przeżywają. Ci nie mają zwycięstwa, nawet o nim nie wiedzą. Są zadowoleni i biegną przed siebie z żałosnym brakiem prawie wszystkich bogactw, które należą do nich w Chrystusie".
J.C. Metcalfe zwraca uwagę na ten sam fakt, gdy mówi: "Wielu młodych chrześcijan, którzy nie zostali ostrzeżeni o tym, że Duch Święty z całą pewnością zabierze ich w tę konieczną dla nich podróż (List do Rzymian, rozdział siódmy), pogrążyło się w beznadziejną prawie rozpacz w obliczu grzeszności, która w nich tkwi z natury. Najpierw radowali się przebaczeniem grzechów, przyjęciem ich przez Boga, aż tu nagle uświadamiają sobie, że nie wszystko jest w porządku, że zawiedli, że skrył się gdzieś we mgle ich szczytny ideał, który wytknęli sobie w pierwszej świeżości nawrócenia. Zaczynają oni przeżywać to, co tak plastycznie opisuje Paweł; "Nie to czynię, co chcę, ale czego nienawidzę, to czynię" (Rz.7,15). W konsekwencji czuję, jakby odpadła podstawa od ich chrześcijańskiego życia. I może wtedy diabeł szepce im do ucha, że nie ma sensu ich wędrówka, że i tak nie pokonają tych przeszkód... Nie wiedzą, jak na zdrowym gruncie stoją, nie wiedzą, że to rujnujące odkrycie jest tylko preludium wspaniałej serii dalszych odkryć - odkryć tych rzeczy, które Bóg wyraźnie zamierzył jako ich wieczną zdobycz. Bóg musi nam pokazać naszą całkowitą grzeszność i naszą potrzebę, zanim będzie mógł wprowadzić nas w królestwo łaski, w oglądanie Jego chwały".
Bóg objawia nam najpierw, kim jesteśmy z natury, potem kim staniemy się w Nim. Jego zasadą jest właśnie to tak w odniesieniu do narodzenia, jak i w odniesieniu do duchowego wzrostu. Zmagania i niepowodzenia są dowodem Bożej miłości, troskliwości i jego osobistego stosunku do wierzącego. W ciągu lat kształtowania wierzącego, Bóg objawia mu prawdę o jego ludzkiej naturze, doprowadza ją do śmierci - jedynej podstawy, na której możemy "...poznać Go i doznać mocy zmartwychwstania Jego, i uczestniczyć w cierpieniach Jego, stając się podobnymi do Niego w jego śmierci" (Flp.3,10;BW). Stójmy niewzruszenie na gruncie faktu, że nowemu życiu, które narodziło się w nas, nic i nikt nie jest w stanie zaszkodzić (Rz.8,31-35): "Cóż tedy na to powiemy? Jeśli Bóg za nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z Nim darować nam wszystkiego? Któż będzie oskarżał wybranych Bożych? Przecież Bóg usprawiedliwia. Któż będzie potępiał? Jezus Chrystus, który umarł więcej, zmartwychwstał, który jest po prawicy Boga. Ten przecież wstawia się za nami. Któż nas odłączy od miłości Chrystusowej? Czy utrapienie, czy ucisk czy prześladowanie, czy głód, czy nagość, czy niebezpieczeństwo, czy miecz?"
Pamiętajmy, że Bóg działa na zasadzie paradoksu. Sukces wyrasta z niepowodzenia, moc rodzi się w słabości, życie wypływa ze śmierci. Ale śmierć starej natury nie jest czymś, w co wierzący może wejść, czym może pokierować sam z siebie - "stary człowiek" nigdy nie wyrzuci się sam. To Duch Święty w swym miłosierdziu musi doprowadzić do jego śmierci poprzez niepowodzenia, głębokie, całkowite. "Zawsze bowiem my, którzy żyjemy, dla Jezusa na śmierć wydawani bywamy, aby i życie Jezusa na śmiertelnym ciele naszym się ujawniło" (2Kor.4,11). Środkiem, którym posługuje się Duch, być może niezbawiony małżonek, zbawiony małżonek, słabe zdrowie, dobre zdrowie. On może użyć tysiąca i jednej rzeczy, może użyć wszystkiego (Rzym.8,28.29) /Ludzie, okoliczności, etc. same w sobie nie są oczywiście powodem niepowodzenia -powodem niepowodzenia jest reakcja "starego człowieka" na ludzi, na okoliczności i jego do nich stosunek./ dla usunięcia z nas tego, co najgorsze, abyśmy w końcu zrozumieli, że życie chrześcijańskie to "nie ja, lecz Chrystus" (Gal.2,20).
"Wielu z nas wie, co znaczy radość z łaski Bożej nie mając zbyt wielkiego zrozumienia prawdziwego charakteru "ciała". /Pojęcie "ciała" równa się pojęciu "starego człowieka"./ Często w przypadku nowo nawróconych zauważa się, że tam, gdzie jest obfitość radości, występuje często lekceważenie lub nie branie pod uwagę, że ciało jest niezmienne. W takich przypadkach łaska Boża przyjmowana jest w pewności siebie, nieufność wobec "ciała" jest bardzo niewielka, niewielkie jest też poczucie własnej słabości i uzależnienia. Nieuchronną tego konsekwencją jest upadek lub szereg upadków, które stopniowo przekonują sumienia wierzących o ich całkowitej słabości i niezdolności jako tych, którzy pozostają w ciele" (C.A. Coates).
Evan Hopkins rzuca jasne światło na omawiany przedmiot: "W jakich różnorodnych formach objawia się "stary człowiek". Niektórzy są owładnięci jego dobrą stroną. Pysznią się jego wspaniałymi cechami. Inni zaś w takim samym stopniu, co pierwsi owładnięci są jego złą stroną. Wiecznie ubolewają nad niedoskonałościami "starego człowieka", zmagają się z nim w nadziei, że czas przyniesie zmianę na lepsze. Kiedy dojdziemy do przekonania, że "stary człowiek" jest tak zepsuty, że nie ma dla niego żadnych szans na poprawę czy uzdrowienie?
Doświadczenie mocy Bożej jest proporcjonalne do doświadczenia umierania starego człowieka.
Czy mamy się uważać za słabych dla grzechu? Nie. Chodzi o coś więcej. Czy mamy się uważać za umierających dla grzechu? Nie.
Chodzi o jeszcze więcej. "Uważajcie siebie za umarłych dla grzechu" (Rzym.6,11 ). Niektórzy uważają się za bardzo słabych. Cóż to znaczy? Znaczy to, że mają jeszcze jakąś moc. Lecz kiedy już ktoś jest umarły, wtedy nie ma już żadnej mocy.
Musimy oprzeć się na fakcie, że jesteśmy umarli dla grzechu. Wówczas nie będziemy mówić, że odpieranie pokus jest trudne, nie mogą bowiem ulegać pokusom umarli. Wtedy poznamy, że to, co jest niemożliwe dla ,,starego człowieka", możliwe jest dla Boga. Zajmijmy miejsce po drugiej stronie krzyża, tam gdzie jest zmartwychwstanie. Uważając siebie za umarłych dla grzechu pozostawiamy "starego człowieka" na rzecz życia nowego - życia, którego wszystkim jest Chrystus. Życie w Nim, który jest naszym życiem, jest równoznaczne z życiem w mocy Boga".
Słusznie ktoś zauważył: "Jest wielu chrześcijan oddzielonych od świata, lecz nie oddzielonych od swej "starej natury".
ZAPARCIE SIĘ SIEBIE
Z chwilą, gdy wierzący odkrywa coś ze strasznej tyranii "starego człowieka" lub jeśli bez końca się z nim zmaga, całe jego zainteresowanie koncentruje się na pragnieniu zaparcia się siebie. Ono bowiem oznacza wolność, odpocznienie i wzrost w Chrystusie. Ono bowiem oznacza ucieczkę od własnej natury. Człowiek zna wiele ucieczek z tej niewoli - Bóg zna tylko jeden sposób. Najpierw jednak omówimy niektóre z ludzkich metod.
Umartwianie się
Odmawianie sobie czegoś na jakiś okres czasu bądź nawet na stałe, nie spełnia naszych oczekiwań. Stara natura dostosowuje się i rozkwita w każdym warunkach. Umartwianie się jest za słabe, by spowodować śmierć "starego człowieka".
"Byli tacy, którzy myśleli, że aby wyzbyć się siebie, swej starej natury, grzesznej natury, trzeba oddzielić się od społeczności. Wyrzekli się więc naturalnego obcowania z ludźmi, udawali się na pustynię, w góry, zamykali w pustelniach poszcząc, pracując, umartwiając ciało. Chociaż ich motywy były dobre, nie sposób zalecić ich metody. Taki sposób przezwyciężania natury starego Adama nie znajduje poparcia w Piśmie Świętym. Stara natura nie poddaje się niczemu innemu prócz śmierci na krzyżu. Zbyt trudno zabić ją umartwianiem ciała, zagładzaniem uczuć" (A. W. Tozer).
Podbijanie
Prawdopodobnie najwięcej kosztuje i najbardziej wyczerpuje wierzącego walka o zwycięstwo, o przejęcie kontroli nad zbuntowanym "starym człowiekiem". Poświęca się temu więcej spotkań, więcej studiów biblijnych, więcej modlitw, ale wszystko to nie jest Bożą odpowiedzią na problem.
Szkolenie
Jest to ulubiona, wypróbowana i stosowana od wieków metoda. Dobra chrześcijańska kultura, szkolenie prowadzone w porządnych domach, kościołach, szkołach polega na ujarzmieniu starej natury i wdrażaniu jej we właściwy sposób postępowania.
Ruch przebudzeniowy
Inną pomyłką była i jest praktyka prowadzenia raz lub dwa razy w roku serii specjalnych spotkań. Angażują one nauczycieli, kaznodziejów spoza społeczności (nie znających jej problemów), angażują całą miażdżącą rutynę przebudzeniową (wyznanie grzechów, nowe zobowiązania, etc.) w nadziei, że coś się zmieni. Ale rzadko coś się zmienia, a jeśli już, to nie na długo.
WZROST
Jakże wielu kochanych, szczerych chrześcijan haruje wręcz wprzągniętych w kierat morderczej działalności kościelnej, w kierat niezliczonych obowiązków w nadziei, że z czasem wraz ze wzrostem, "stary człowiek" zmieni się na lepsze. Ale on nigdy nie przekształci się w kogoś innego. Chyba że bardziej w samego siebie! "Co się narodziło z ciała, ciałem jest" (Jn.3,6). "Czasem "stary człowiek" jest całkiem zły, łatwo popadający w gniew, mściwy, nieuprzejmy, niesprawiedliwy, niewierny, niemiłujący, złośliwy. Czasem jednak złe serce kryje się za fasadą miłej powierzchowności, za fasadą dobra i cnoty. Dzieje się tak wtedy, gdy dumni jesteśmy ze swego człowieczeństwa, zarozumiali z powodu swej chrześcijańskiej służby, zadufani we własnej prawowierności. Zbytnia pewność siebie, zarozumiałość w głosie, psuje wiele spotkań modlitewnych".
OCZYSZCZANIE SIĘ
Popularną metodą jest natychmiastowe wyznanie grzechów i konsekwentne oczyszczanie się z ich brudu. I List Jana 1,9 odnosi się jednakże do grzechów już popełnionych, nie zaś do źródła, do starej natury, z której one wypływają. "Krew może zmyć moje grzechy, nie może jednak zmyć mojej starej natury. Trzeba krzyża, aby krzyżować mnie grzesznika... Nasze grzechy traktowane są krwią, lecz my sami musimy być potraktowani krzyżem. Krew wydaje nam przebaczenie... Krzyż uwalnia nas od nas samych" (Watchman Nee).
PRZEŻYCIA
Jedną z najbardziej rozpowszechnionych dzisiaj prób ucieczki od starej natury jest dążenie do przeżycia "chrztu w Duchu Świętym", do mówienia językami i tak dalej. Jest to niebezpieczna, emocjonalna pułapka: nerwowo i religijnie niepohamowana stara natura. "Pięćdziesiątnicę poprzedza Golgota. Pełnię Ducha poprzedza śmierć z Chrystusem. Moc! Owszem, dzieci Boże potrzebują mocy, ale Bóg nie daje jej "staremu stworzeniu", ieukrzyżowanej duszy: 2Kor.5,17 (przyp. tłum.) "Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przemija, oto wszystko staje się nowe",. To szatan, nie Bóg, daje moc "staremu Adamowi".
Któż z nas nie wie o niepowodzeniach naszych dróg i sposobów, naszych tak często dobrych chęci? Jest jednak coś, o czym większość nie wie, a mianowicie, że te właśnie niepowodzenia są sposobem uczenia się Bożej drogi, sposobem wejścia na nią. "Bo myśli Moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi Moje - mówi Pan, lecz jak niebiosa są wyższe niż ziemia, tak Moje drogi są wyższe niż drogi wasze i myśli Moje niż myśli wasze" (Iz.55,8.9).
Jaki jest więc ten Boży sposób "zaparcia się samego siebie"? Bóg zna tylko jeden skuteczny sposób, leży on u podstaw Jego dróg. Jest to zasada dokonanego dzieła. Otóż droga, jaką wyznaczył nam Bóg we wszystkim, jest drogą, którą On sam już przetarł, pokonał, zakończył w Chrystusie.
KRZYŻ -- BOŻA DROGA
To właśnie na krzyżu Golgoty Bóg w Chrystusie rozprawił się całkowicie i ostatecznie ze starą naturą, z której wypływa cały nasz grzech. "Wiemy, że nasze stare (nie odrodzone) życie zostało wraz z Nim przybite do krzyża po to, aby (nasze) ciało (które jest narzędziem) grzechu zostało pozbawione mocy i aktywności w kierunku czynienia zła, abyśmy już dłużej nie byli niewolnikami grzechu" (Rz.6,6; wg Amplified Version).
Nie ma innej drogi zaparcia się samego siebie, swej starej natury; nie ma z tej prostej przyczyny, że Bóg dokonał już dzieła! Oto Jego droga: mamy utożsamiać się z Chrystusem Jezusem w Jego śmierci i zmartwychwstaniu! To już się dokonało! Nam pozostaje tylko uwierzyć w to.
"Ciało poddaje się tylko krzyżowi, nie poddaje się żadnym postanowieniom podejmowanym w wyniku specjalnych spotkań czy konferencji, nie poddaje się żadnym własnym wysiłkom, żadnej próbie samoukrzyżowania - poddaje się jedynie wespół - ukrzyżowaniu, ukrzyżowaniu wespół z Chrystusem (Gal.2,20). Nie dzieje się to przez zadanie sobie śmierci, ale przez poddanie się i przyjęcie wiarą pozycji zjednoczenia z Chrystusem w Jego śmierci. Dopiero to błogosławione zjednoczenie odgranicza nas od "ciała" z wszystkimi jego powabami i otwiera drogę do poznania oraz pełnienia woli Boga" (G.Watt).
Na krzyżu Golgoty dokonała się śmierć Pana Jezusa - śmierć grzechu i śmierć dla grzechu. Przez to, że umarł On dla grzechu, umarł dla królestwa grzechu, zmartwychwstał zaś do królestwa "nowego życia" (Rzym.6,4): "Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z Nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili", wiecznego życia. Podobnie nasze utożsamienie się z Nim na Golgocie doprowadziło nas do śmierci, do grobu, oraz wprowadziło nas w nowe życie. Najpierw - Rzym.6,3 - "ochrzczeni (...) w śmierć Jego, potem - Rzym.6,4 - "pogrzebani (...) wraz z Nim, następnie - Rz.6,5 - "bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo Jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo Jego zmartwychwstania", a także -Kol.3,3 - "Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu" i dlatego - Rzym.6,11 - "...uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym".
Chwała Panu! Wszystko to dokonało się na Golgocie. Cena naszych grzechów została zapłacona, nasza grzeszność potraktowana w sposób ostateczny - przez śmierć.
Dobrodziejstwa dzieła krzyża przyjmuje się po prostu, przez wiarę i przez złożenie całej nadziei w dokonanym jego dziele. Najpierw, przez Słowo, odkrywamy co Bóg zrobił z naszym problemem. Następnie, dochodząc do całkowitego przekonania o tym fakcie, zrozumiawszy go jasno, jesteśmy w stanie uznać jego prawdziwość. Pozostaje już tylko zrobić krok wiary - jeśli uwierzymy w Boży fakt, w dokonane dzieło Krzyża, poczniemy doświadczać jego dobrodziejstw w praktyce codziennego życia. Czyż nie okazało się ono prawdą co do naszego usprawiedliwienia?
Tak w podobny sposób dzieło to okaże się prawdą co do uwolnienia nas z niewoli starej natury.
"Skutek Krzyża / "Krzyż" oznacza tu raczej dzieło krzyża (przyp. tłum.)/ w odniesieniu do Boga w niebie - zmazanie naszych win i odnowienie naszego w Nim zjednoczenia - jest nierozerwalnie związany ze skutkiem krzyża w odniesieniu do człowieka, ze zniesieniem panowania grzechu nad człowiekiem dokonującym się przez ukrzyżowanie "starego człowieka".
Z tej przyczyny Pismo Święte uczy nas, że krzyż nie tylko wzbudza skłonność i pragnienie ukrzyżowania, ale w rzeczy samej, umożliwia je oraz dokonuje jego dzieła. Problem ten wyjaśnia List do Galacjan. W jednym miejscu mówi się o krzyżu w związku z odkupieniem (Gal.3,13): "Chrystus wykupił nas od przekleństwa zakonu, stawszy się za nas przekleństwem, gdyż napisano: Przeklęty każdy, który zawisł na drzewie", w trzech innych miejscach mówi się o krzyżu w związku ze zwycięstwem nad mocą grzechu, mówi się o nim jako o mocy, która trzyma w śmierci "ja", ,,starego człowieka", "ciało" (uniemożliwia uczynki starej natury), oraz trzyma w śmierci świat. (Gal.2,20): "Z Chrystusem jestem ukrzyżowany, żyję więc nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecnie życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie".(Gal.5,24): "A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami". (Gal.6,14): "Co zaś do mnie, niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z Krzyża Pana naszego .Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata".
W tekstach tych nasze zjednoczenie (utożsamienie) z Chrystusem, z Ukrzyżowanym, nasze zawieranie się w Nim, będące rezultatem tego zjednoczenia, wyrażone są jako skutek mocy wyzwolonej w nas i nad nami przez krzyż" (Andrew Murray).
W miarę jak będziemy uczyć się opierania swego życia na dokonanym dziele Golgoty, Duch Święty wiernie i skutecznie będzie realizował to dzieło w stosunku do "starego człowieka", trzymając go dzięki niemu w stanie śmierci, nieaktywności wyrażającej się w "nie ja, lecz Chrystus". (Gal.2,20).
KRZYŻ
Studium tych prawd jest cienką pracą, prawda? Chociaż duchowy głód i potrzeba serca są podstawowymi wymogami oświecenia i zrozumienia, Duch Święty nieprędko i niełatwo daje wgląd w skarby Słowa. "Głębia przyzywa głębię" (Ps.42,8;BT), Pan musi nas przygotować, a nawet wtedy, gdy już zostaniemy przygotowani, trzeba wiele czasu poszukiwań, modlitwy, tęsknoty, wielu przeżyć. Prawdziwa duchowa rzeczywistość nie przychodzi jednak w inny sposób, ale i chwała za to Panu, właśnie w ten!
Praktyka dowodzi, że okres potrzebny dla zrozumienia i przyswojenia sobie faktów dotyczących krzyża jest dla dziecka Bożego najtrudniejszym i najbardziej bolesnym okresem. Nasz Pan trzyma te najżywotniejsze i najlepsze rzeczy w zapasie dla tych, którzy poznają ich wielką wartość, dla tych, którzy łakną i pragną tego, co najlepsze, co kryte w Panu naszym, Jezusie Chrystusie. Zrozumienie przez wierzącego dwóch aspektów Golgoty stanowi klucz zarówno duchowego wzrostu, jak i służby ogarniającej pełnię życia.
"Golgota kryje w sobie tajemnicę wszystkiego, liczy się jednak to, czego On tam dokonał. Właśnie to, czego On tam dokonał, staje się siłą w życiu chrześcijanina, jeśli tylko przyswaja to sobie przez wiarę. Jest to punkt wyjścia, od którego musi się rozpocząć wszelkie Boże życie. Nigdy w naszej codzienności nie doświadczymy Chrystusowego zwycięstwa, jeśli nie zostaniemy przygotowani do tego, by liczyć na Jego zwycięstwo na krzyżu jako na tajemnicę naszego osobistego zwycięstwa w dniu dzisiejszym. Nie ma dla nas zwycięstwa, które by pierwej nie było Jego zwycięstwem. To, przez co my mamy przejść, On już wcześniej zdobył; tego, co On wcześniej zdobył dla nas, powinniśmy doświadczyć. Początkiem świętego życia jest wiara w ukrzyżowanego Zbawiciela, wiara, która widzi w tym więcej niż dzieło dokonane za nas. Jest to wiara człowieka, który utożsamia siebie z Chrystusem w Jego śmierci i zmartwychwstaniu".
I właśnie Ojciec nasz przygotowuje każdego z nas do wyraźnego przyjęcia wiarą tego drugiego aspektu Golgoty, którym jest utożsamienie się z Panem Jezusem w Jego śmierci dla grzechu i zmartwychpowstania.
W tym kierunku zmierza Jego działanie. Najpierw musimy przyswoić sobie przez wiarę dokonane już dzieło Jego śmierci za nasze grzechy, tzn. usprawiedliwienie. Następnie, w tak samo wyraźny sposób musimy przyswoić sobie przez wiarę drugi aspekt Golgoty: "Wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany" (Rzym.6,6; "Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga..." (Rzym.6,11).
Mądra nasza wiara, oparta o fakty Golgoty, daje Duchowi Świętemu wolną rękę we wprowadzeniu konsekwencji dokonanego dzieła krzyża w praktykę naszego codziennego życia. Stanęliśmy na gruncie Jego śmierci za nasze grzechy; ten akt wiary pozwolił Duchowi Świętemu uwolnić nas od kary za grzechy, pozwolił wnieść usprawiedliwienie. Teraz, dostrzegając następną prawdę, następny aspekt, mamy stanąć na gruncie wyzwalającej prawdy naszej śmierci z Chrystusem w Jego śmierci dla grzechu. Pozwala to Duchowi Świętemu wnieść w nasze życie wolność od mocy, od jarzma grzechu - wnieść postępujące uświęcenie. Gdy zaś staniemy wraz z Nim w chwale, będziemy na zawsze wolni od obecności grzechu - całkowicie uświęceni i otoczeni chwałą.
"Jako nasz Zastępca poszedł On na krzyż sam, bez nas, by ponieść karę za nasze grzechy, lecz jako Przedstawiciel wziął On nas z sobą na krzyż i tam, w obliczu Boga, wszyscy razem umarliśmy z Chrystusem. Możemy mieć przebaczenie, ponieważ O n umarł zamiast nas, możemy być uwolnieni, ponieważ my umarliśmy z Nim. Boży sposób uwalniania nas, rodu pogrążonego w nieuleczalnej chorobie grzechu, polega na pozbyciu się nas w krzyżu Jego Syna, a następnie na uczynkach nowego początku poprzez ponowne stworzenie nas w jedności z Nim, Zmartwychwstałym, Żyjącym (2Kor.5,17): "Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe", Duch Święty zaś, gdy tylko z Nim współpracujemy, jest tym który wielkie te prawdy uczyni rzeczywistością, treścią naszych przeżyć. W ten sposób zatrzymana zostanie zaraza szalejąca w naszych sercach, my zaś sami przeobrażeni w podobieństwo Chrystusa".
"Dzięki ukrzyżowaniu wraz z Chrystusem "starego człowieka" dokonała się w wierzącym śmierć dla grzechu, został on całkowicie uwolniony od mocy grzechu, znalazł się poza jego zasięgiem. Prawo, jakie grzech miał do jego osoby, zostało unieważnione. Jest to nieodwołalne postanowienie Bożej łaski. Jednak ten dokonany fakt może stać się realną rzeczywistością w codziennym życiu wierzącego jedynie wtedy, gdy spocznie na nim jego wiara, która, chwila za chwilą, dzień po dniu, pomimo ataków pokuszenia, pozwala mu liczyć na ten fakt, uznawać jego prawdziwość. Wtedy, gdy licz y nań, Duch Święty czyni go rzeczywistością, gdy ciągle liczy na ten fakt, Duch Święty ciągle go urealnia, ucieleśnia w jego życiu. Grzech nie potrzebuje większej mocy nad wierzącym niż ta, którą wierzący daje mu przez swoją niewiarę. Jeśli wciąż przejawia on życie dla grzechu, to jest to w większości spowodowane faktem, że przestał uważać siebie za umarłego dla grzechu" (Ruth Paxon). Reformacja raz jeszcze postawiła w centrum duchowe narodzenie, bez którego nie może być mowy o jakimkolwiek początku. Jednakże; wśród wierzących do dnia dzisiejszego brakuje właściwego zaakcentowania potrzeby wzrostu. Nie chodzi bowiem o "zbawienie i niebo". Między zbawieniem a pójściem do nieba jest jeszcze wzrost! Cóż to byłby za rodzaj zbawienia, gdyby nasz Ojciec zbawił nas od kary za nasze grzechy, a następnie pozostawiał nas samym sobie w walce z mocą grzechu? A większość wierzących myśli, że tak właśnie jest, zachowuje się jak gdyby On odszedł. Zmagają się i starają się zrobić co mogą najlepszego, oczekując w tym Jego pomocy. To jest właśnie błąd Galacjan, tak powszechny dzisiaj w kręgach nowo narodzonych. Musimy powrócić do podstaw:
1) jesteśmy uwolnieni od kary za grzechy dzięki Jego dokonanemu dziełu,
2) jesteśmy uwolnieni od mocy grzechu dzięki Jego dokonanemu dziełu. "Usprawiedliwieni...z wiary" (Rz.5,1), (Gal.3,24): "Tak więc zakon był naszym przewodnikiem do Chrystusa, abyśmy z wiary zostali usprawiedliwieni". "W wierze... pielgrzymujemy" (2Kor.5,7): "Gdyż w wierze, a nie w oglądaniu pielgrzymujemy"; "Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w Nim chodźcie" (Kol. 2,6).
Nie jesteśmy pozostawieni sami sobie w zmaganiach ze starą naturą, "starym człowiekiem". Został on pokonany przez Chrystusa na krzyżu. Jest to fakt, który musimy uznać, na nim bowiem zbudowana jest nowotestamentowa zasada i doktryna świętości. Innymi słowy, Golgota jest w tej samej mierze fundamentem u święcenia co i usprawiedliwienia . Oba te dary wypływają z tego samego dzieła, są dwiema stronami tego samego zbawienia.
Tak długo, jak długo wierzący nie pozna tego podwójnego aspektu swego zbawienia, najlepsze, co może zrobić, to traktować grzech wyznaniem (1Jana1,9) - to znaczy - dopiero po szkodzie! Ale takie traktowanie grzechu odnosi się do kary za produkt, nie do źródła. Czyż nie czas, byśmy pozwolili Duchowi Świętemu dotrzeć do źródła i odcisnąć ten strumień grzechów zanim zostaną one popełnione? Czyż jest to nieporównywalnie lepsze niż gruzy zniszczeń dokonanych przez grzech, choćby wyznany? Gdy wierzący zaczynają chorować, gdy zaczynają być zmęczeni snuciem roku za rokiem, zamknięci w duchowej klatce - grzesząc i wyznając, wyznając i znowu grzesząc - dopiero wówczas gotowi są przyjąć Bożą odpowiedź na rozwiązanie problemu źródła grzechu. Odpowiadają, że to jest śmierć dla grzechu, śmierć "starego człowieka", śmierć, która wynika z dokonanego dzieła krzyża.
"Gdy Boże światło po raz pierwszy zaświeci w naszych sercach, wyrywa nam się najpierw wołanie o przebaczenie, uświadamiamy sobie bowiem, że dopuściliśmy się wielu grzechów w obliczu Boga. Ale kiedy już poznamy przebaczenie grzechów, wówczas robimy nowe odkrycie - odkrycie grzesznej natury. Odkrywamy w sobie wewnętrzną skłonność do grzechu. To wewnątrz nas jest moc, która popycha nas w grzech i kiedy moc ta wymknie się nam spod kontroli, popełniamy go. Możemy szukać i otrzymać przebaczenie, ale potem grzeszymy znowu. I życie toczy się błędnym kołem - grzech i przebaczenie, i znowu grzech, i znowu przebaczenie. Chcemy czegoś więcej niż przebaczenia -chcemy wyzwolenia. Potrzebujemy przebaczenia za to, co zrobiliśmy, wyzwolenia zaś od tego, jacy jesteśmy".
Liczenie na dokonane na Golgocie dzieło naszej śmierci dla grzechu jest jedyną drogą do wyzwolenia. Jest Bożą drogą. Nie ma innej. Taką drogą szedł Jezus i dlatego jest ona jedyna. Wiemy już, że nie trzeba nic dodawać do dokonanego przez Jezusa dzieła usprawiedliwienia. Musimy też wiedzieć i wziąć to sobie do serca, że nie trzeba nic dodawać do dokonanego przez Jezusa dzieła wyzwolenia.
Zostaniemy uwolnieni, gdy wejdziemy w Jego przygotowaną wolność - inaczej nie możemy nawet marzyć o wolności.
"Wierzący nigdy nie pokona "starego człowieka", choćby nawet dysponował mocą o wymiarze nieznanym, jeśli nie pokona go dzięki śmierci Chrystusa. Dlatego śmierci Chrystusa nie da się niczym zastąpić. Jeśli krzyż nie stanie się podstawą, w oparciu o którą wierzący pokonuje ,,starego człowieka", to przechodzi on tylko do innej formy moralności; chce on, mówiąc inaczej, pokonać "starego człowieka" za pomocą jego własnych wysiłków, a ta walka jest, niestety, beznadziejna" (C.Usher).
Marcus Rainford nie kończy na stwierdzeniu, co jest Bożą podstawą wolności. Pisze on tak: "Spoleganie na dokonanym dziele krzyża nie ma być przemijającym doznaniem intelektu w chwili, gdy nie atakuje nas pokuszenie; nie ma to być szczęśliwy stan ducha, gdy znajdujemy się chwilowo pod wpływem odświeżającego tchnienia Bożej obecności; nie ma to być pochlebstwo własnego serca wyćwiczonego w dobrych uczynkach - żadna z tych rzeczy nie da wierzącemu mocy nad grzechem. Moc ta wyrasta z gruntu śmierci Chrystusa dla grzechu. Dlatego teraz on, wierzący, żyje dla Boga w Jezusie Chrystusie, Panu naszym".
"Muszę uznać, że wróg wewnątrz obozu - "ciało", "stara natura", "ego", "Ja", "stary Adam" - jest uzurpatorem. Przez wiarę muszę uważać go za umieszczonego w miejscu, w którym Bóg go umieścił -ukrzyżowanego z Chrystusem. Muszę sobie uświadomić, że teraz moje życie jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu, że teraz On jest moim życiem". (Ian Thomas).
UCZNIOSTWO
Uczniem jest ten, kto ma swój udział w krzyżu. Udział w krzyżu prowadzi do społeczności z Panem. Społeczność zaś z Panem to właśnie uczniostwo. "Zarówno pojednanie krzyża jak i udział w krzyżu zwiastowane być muszą jako warunki prawdziwego uczniostwa". "Chrystus jest odpowiedzią, lecz aby przygotować Mu drogę, potrzebny jest krzyż".
W procesie duchowego wzrostu nasz Pan nie uznaje pośpiechu. On jest naszym przewodnikiem (Hebr.12,2): "Patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary, który zamiast doznać należytej mu radości, wycierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i usiadł po prawicy tronu Bożego", On prowadzi nas krok za krokiem. Zmagamy się, upadamy z powodu własnych wysiłków i dzięki temu rodzi się w nas tęsknota za odpowiedzią, za rozwiązaniem problemu tego przygnębiającego niepowodzenia. W końcu nadchodzi czas, kiedy dostrzegamy biblijne prawdy dotyczące wyzwolenia w krzyżu, utożsamiania. One budzą w nas potrzebny głód wejścia do wolności, do współuczestnictwa z Odpowiedzią - z naszym zmartwychwzbudzonym Panem Jezusem.
"Nic nie oddzieli nas dla Boga, nic nie jest w stanie uczynić nas świętymi prócz krzyża działającego w nas, albowiem krzyż i krzyż jedynie może zadać śmierć wszystkiemu, co przeszkadza świętości" (C. Watt).
"Podłożem wszelkiej owocnej pracy na rzecz zgubionej duszy jest wewnętrzny impuls, podłożem tego impulsu jest Duch Święty, który odtwarza w nas Chrystusa, znakiem zaś tych obu jest krzyż, którego konkretna rzeczywistość musi zaistnieć w naszym życiu i zdominować je. Wtedy dopiero możemy być przydatni do służby" (J. E. Conant).
Nigdy nasz Pan Jezus nie wyrażał się w sposób bardziej jasny i stanowczy niż wtedy, gdy wspominał uczniostwo. "I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie i naśladuje mnie". (Łuk.9,23). "Kto nie dźwiga krzyża swojego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim" (Łuk.14,2). Przyczyna tych słów Jezusa jest prosta: ,,stary człowiek" nie może i nie będzie Go naśladował, wzięcie zaś krzyża zadaje śmierć "staremu człowiekowi" i rodzi nowe życie w Chrystusie Jezusie.
Uczniem jest człowiek uwolniony od starego i wolny do nowego. Mówiąc inaczej, biblijnie: "...uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga..." (Rzym.6,11). Z tego powodu Pan Jezus wyraźnie stwierdza, iż każdy musi wziąć swój krzyż. Jest to warunek konieczny. Zastanówmy się teraz nad praktyczną stroną tego zagadnienia, nad tym "jak" zrealizować tę prawdę w życiu.
Powiedzmy sobie najpierw, "jak" nie należy brać krzyża: "Chrześcijanie muszą zrozumieć, że niesienie krzyża nie odnosi się do prób, doświadczeń, które nazywamy krzyżami. Niesienie krzyża odnosi się do codziennego poddawania życia, do codziennego umierania "starego człowieka", które musi nas cechować w takim samym stopniu, w jakim cechowało Pana Jezusa. Tak rozumianego krzyża potrzebujemy nawet bardziej wtedy, gdy nam się wiedzie, niż wtedy, gdy doznajemy niepowodzeń. Bez tak rozumianego krzyża pełnia błogosławieństwa z niego wypływająca nie może zostać przed nami odkryta" (Andrew Murray).
"Obyśmy już nareszcie przestali mylić pojęcie "krzyży" z pojęciem "krzyża". Czasem wierzący rozczulają się nad sobą i powiadają: Muszę wziąć swój krzyż i podążać za Jezusem".
Gdybyśmy chcieli zagubić nasz obraz "krzyża" w Jego krzyżu, wówczas Jego krzyż stałby się naszym krzyżem, Jego śmierć naszą śmiercią, Jego grób naszym grobem, Jego zmartwychwstanie naszym zmartwychwstaniem, Jego zmartwychwzbudzone życie naszą nowością życia". Nie, wzięcie na siebie krzyża nie oznacza dźwigania ze stoickim spokojem ciężarów, niewygód, chorób, przykrych sytuacji, nieznośnych stosunków. Przeżywanie którejkolwiek z tych rzeczy nie jest niesieniem krzyża. Niesienie krzyża może, ale nie musi pociągać za sobą tych rzeczy. Rzeczy te nie tworzą krzyża, nie z nich krzyż jest zbudowany.
Krzyż wierzącego to krzyż Golgoty, ten sam, na którym został on wraz z Chrystusem ukrzyżowany (Gal.2,20): "Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus, a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie" . Tam, na Golgocie, zostało podpisane i przypieczętowane krwią Baranka obwieszczenie wiecznego wyzwolenia. Tak, tam każdy wierzący jest uwalniany z wszelkiej niewoli, nie każdy jednak wierzący świadom jest tej wyzwalającej prawdy.
Smutny to fakt, ale jedynymi wierzącymi zainteresowanymi wolnością nie są ci, którzy tulą się do swoich kajdan, ale ci, którzy ich nienawidzą. "Prawdą jest, że umysł potyka się o krzyż. Niechęć do krzyża ma swe źródło wewnątrz nas, jest to niechęć zarówno grzesznika, jak i świętego. Poselstwo bowiem krzyża chętnie przyjmują tylko ci, którzy pragną wolności od niewoli swoich grzechów, którzy łakną i pragną Bożej sprawiedliwości w doświadczeniach dnia codziennego". Wielkie musi być zaiste to łaknienie, skoro Norman Douty tak pisze: "Bożą drogę (która wiedzie przez Golgotę) do duchowego wyzwolenia dziecko Boże musi przebyć z takim samym żarem potrzeby, z taką samą determinacją, z jaką zgubiony grzesznik przebywa Bożą drogę do zbawienia".
Kiedy wierzący zobaczy krzyż takim jaki on jest, że jest to miejsce jego śmierci, zaczyna wahać się, czy wybrać ten rodzaj współuczestnictwa. Nasz Pan Jezus dobrze to rozumie... Nie ma jednak innej drogi, nie ma dlatego, że On w imieniu nas wszystkich dokonał dzieła właśnie w taki sposób. Z tego powodu pozwala On naszej potrzebie wywierać na nas swój nieubłagany nacisk tak długo, aż w końcu, pokonani, skłonimy się ku tej nieuniknionej drodze życia.
Gdy nasz "stary człowiek" stanie się dla nas nie do zniesienia, gdy znienawidziliśmy swoje życie, jak mówi Ewangelia Łukasza 14,26: "Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki, i żony i dzieci, i braci, i sióstr a nawet życie swoje, nie może być uczniem moim", dopiero wówczas będziemy gotowi wziąć na siebie swój krzyż. Ogromny ciężar "starego człowieka" i głód bycia takim jak On, czyni funkcję krzyża - ukrzyżowanie - pociągającą.
Długie, wyniszczające lata nędznej niewoli czynią wolność w Panu Jezusie bezcenną - jej koszt staje się dla nas niczym! Zaczynamy dzielić (pomyśl o tym!) postawę naszego Pana Jezusa - "Zamiast doznać należytej Mu radości". Pan Jezus "wycierpiał krzyż (Hebr.12,2) - i postawę Apostoła Pawła - "...Niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa" (Gal.6,14). "Taką niech będzie wasza postawa względem siebie, jaka była w Chrystusie Jezusie" (Flp.2,5; za oryginałem ang.).
Krzyż staje się naszą chlubą, naszą wolnością od wszystkiego, co nas zniewala, co mogłoby trzymać nas z dala od społeczności z naszym zmartwychwzbudzonym Panem. Bierzemy go na siebie - nasze wyzwolenie, nasze osobiste, dokonane w Chrystusie dzieło. Długo i cierpliwie zachowywał je dla nas Duch Święty. Wyzwolenie to żyło najpierw w sferze naszej nadziei, w kapitale naszej ufności, teraz zaczynamy oglądać jego rzeczywistość.
Teraz kilka słów o tym, jak mamy brać na siebie i nieść swój krzyż. Bierzemy go ostatecznie przygotowani przez nasze potrzeby, świadomi, że nasza niewola została zniesiona w Chrystusie na Golgocie. Biorę krzyż z radością i chętnie, przyjmuję wiarą w niewzruszone biblijne fakty dokonane już na Golgocie dzieło mego wyzwolenia. Uważam siebie za umarłego dla grzechu, a za żyjącego dla Boga w Chrystusie. Na tym polega wzięcie krzyża. Biorąc krzyż w ten sposób odkryjemy jego rzeczywistość w codziennym naszym życiu. Dzięki wierze bowiem Duch Święty wnosi dokonane dzieło śmierci w nasze życie dotykając nim całości starej natury, która jest w ten sposób trzymana w śmierci - -w śmierci Golgoty. Jeśli zaś odwracamy się od tych prawd, jeśli zaczynamy polegać na czymkolwiek lub kimkolwiek innym, włączając w to samych siebie, zostaje uwolniony z krzyża nasz "stary człowiek", aktywny i zniewalający nas jak zawsze. Musimy więc ciągle trzymać się wiarą dokonanego już dzieła krzyża, musimy żyć w wierze w to, co dokonało się za nas i z nami na Golgocie. Na tym polega chodzenie wiarą, którego Pan nasz uczy nas z całą cierpliwością.
Adolf Saphir napisał: "Wąska ścieżka, która zaczyna się krzyżem - -"umarliśmy z Chrystusem" (Rzym.6,8): "Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z Nim żyć będziemy" a kończy chwałą Pana Jezusa, jest tą ścieżką, na której sam Pan zbliża się i idzie ze swymi uczniami. "...Żyje we mnie Chrystus". (Gal.2,20): "Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus, a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie". Pan żyje w nas jako jedyne źródło życia. Stare "ja" nie ma żadnego wkładu w chrześcijańskie życie i służbę: Nie jest ono w stanie poddać się Bożym celom. Cząstką mu przyznaną jest śmierć. W naszym życiu nie ma miejsca na służbę dwóm panom. Jeśli jesteśmy w posiadaniu starego "ja", nie możemy być w posiadaniu Chrystusa, ale jeśli z radością chwytamy się wielkich prawd odkupienia - "Z Chrystusem jako ukrzyżowanym"(Gal.2,20), wówczas Chrystus przez Ducha Swego zaczyna przejawiać w nas życie. Zaczyna On przewodzić nam jako Swoim niewolnikom (uczniom) na ścieżce Swojego triumfu".
PROCES UCZNIOSTWA
W podobieństwie o siewcy ziarno "...które padło na dobrą ziemię oznacza tych, którzy szczerym i dobrym sercem usłyszawszy słowo, zachowują je i w wytrwałości wydają owoc" (Łuk.8,15). Wzrost przebiega zawsze według zasady "najpierw trawa, potem kłos, potem pełne zboże w kłosie" (Mar.4,29). Dlatego "...rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi, dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny" (Jak.5,7). Jasno wyrażają to słowa: "kto wierzy, nie będzie się śpieszył" (Iz.28,16).
Okres wzrostu był dla większości z nas okryciem długim. Rozwój przebiegał od malutkiej zielonej trawki do "pełnego zboża w kłosie". Jakże wielu, osiągnąwszy pewność zbawienia poprzestaje na chrześcijańskiej przyzwoitości, przynajmniej wtedy, gdy obracają się w kręgach kościelnych. My jesteśmy jednak skłonni mówić o wierzącym, którego Bóg traktuje na kształt ziarenka pszenicznego zawierającego w sobie życie, okrytego bardziej lub mniej połyskliwą, złocistą powłoczką i umieszczonego na wysokim źdźble w społeczności z innymi, podobnymi mu, ziarenkami kłosu. Stan takiego ziarenka jeśli li tylko jest w stadium, nie jest to cel. I - jak zwykle, młody wiek - może to być niebezpieczne stadium. Jest to stadium, w którym "ziarenko" szuka "zasłużonego" odpoczynku, wygrzewa się bezczynnie w społeczności spotkań, klas biblijnych itp., itd. Jest to stadium lekceważenia lub zapominania o bólu zmagań, o bólu wzrostu maleńkiej zielonej "trawki", która, pracując w trudzie nad kształtem swej dojrzałości, oczekuje pomocy i zachęty.
Stan ziarenka w kłosie jest, owszem, wygodny lecz kosztowny, przytulny lecz jałowy. "Ziarno zboża może być piękne, ale jest twarde. Zalążek zamknięty jest w jego skorupie i nie może się wydostać. Dlatego ziarno takie nic z siebie nie wydaje. Jest to przyczyna, dla której tak wielu chrześcijan, a nawet kaznodziejów, jest bezowocnych. Tylko pojedyncze osoby, to tu, to tam, są ratownikami dusz. Dopóki ziarno nie wpadnie w ziemię, dopóty nic się nie dzieje. Pogrzebane zaś ziarno umiera, wtedy jego twarda, zewnętrzna powierzchnia mięknie i gnije, aby stać się pokarmem dla młodego pędu, który w innym wypadku umarłby powodując nieurodzaj w plonach. Trzeba uznać się za umarłego dla twardej, zimnej, pełnej egoizmu starej natury. Dopiero wtedy zmiękczający wpływ Ducha może działać na rzecz przygotowania wierzącego do służby Bogu. Wielu chciałoby wykonywać dzieła Boże, nie są jednak w stanie, ponieważ życiem ich rządzi "ciało".
Ojciec nasz wszystko to rozumie i dlatego bierze inicjatywę w swoje ręce. Zasiewa On w naszych sercach niezadowolenie, pokazuje, że życie chrześcijańskie to coś więcej niż osiągnięcie pewności zbawienia i aktywność dla Jego sprawy. Pan staje się głównym inżynierem naszej przemiany z cielesnych chrześcijan w owocujących dla społeczności uczniów. Z niezliczonej ilości dróg wybiera On tę najlepszą dla każdej jednostki, tę najskuteczniejszą dla jej przemiany. W jego rękach nie ma miejsca na strach, jest miejsce na wolność.
Często spotykamy chrześcijan promiennych i bystrych, mocnych i sprawiedliwych, ale - w rzeczy samej - trochę za promiennych, trochę za bystrych. W ich promienności wydaje się być tak wiele ich samych, ich własnej mocy. Ich własna sprawiedliwość jest szorstka i pełna krytycyzmu. Wyposażeni są we wszystko, co mogłoby zrobić ich świętymi oprócz... ukrzyżowania. Krzyż bowiem formuje ludzi o ponadnaturalnej delikatności i bezgranicznym miłosierdziu w stosunku do innych. Jeśli jednak są naprawdę wybrani, Bóg ma dla nich prasę! Ma tłocznię jak do wina, która ich pewnego dnia zgniecie, która obróci żelazną twardość ich natury w łagodną miłość, którą Chrystus wnosi zawsze na koniec uczty".
"Inne podobieństwo podał im, mówiąc: Podobne jest Królestwo Niebios do człowieka., który posiał dobre nasienie na swojej roli... Ten, który sieje dobre nasienie to Syn Człowieczy. Rola zaś, to świat, a dobre nasienie, to synowie Królestwa" (Mat.13,24.37.38). Pan żniwa sieje, grzebie chrześcijan jako ziarna w roli, którą jest świat.
Patrząc na cierpliwą, pełną poświęcenia pracę Gospodarza ziarno zboża, wyniesione na wysokim źdźble, zaczyna się obawiać złożenia go w spichlerzu, tęskni za wydaniem "obfitego owocu" (Jan.12,24): "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje". Zaznacza się tu Boża motywacja uczniostwa - ten charakterystyczny dla synów głód serca, głód przynoszenia owocu. Wierzący zaczyna w końcu prosić Pana, aby uczynił go owocnym za wszelką cenę i wówczas słyszy Go mówiącego; "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeśli ziarno pszeniczne, które wpadło do ziemi nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje" (J.12,24).
"...kto by utracił duszę swoją dla mnie i dla ewangelii, zachowa ją" (Mk.8,35). W tej pełnej miłości odpowiedzi na głód serca Duch Święty cicho i delikatnie zaczyna rozluźniać wygodne więzy pokarmowe między ziarnem a kłosem. "Gdy zaś owoc dojrzeje, wnet się zapuszcza sierp, bo nadeszło żniwo" (Mk.4,29). W rezultacie, wcześniej czy później, ziarno pszeniczne odnajdzie się nie wysoko, w kłosie, ale wrzucone w ziemię, w zimną i nieprzyjemną ciemność. A co gorsza, ziemia brudzi i rani jego połyskliwą, złocistą otoczkę. Najgorsze zaś jest to, że otoczka zaczyna się psuć i rozpadać na kawałki. Wszystko, co niechrystusowe, choćby nie wiem jak miłe w wejrzeniu i w praktyce, zostaje objawione takim, jakim jest - jako stara natura.
Odzieranie posuwa się dalej, posuwa się aż do zalążka życia, posuwa się tak daleko, aż nie pozostanie już nic prócz Chrystusa, który jest naszym życiem - odzieranie to posuwa się aż do śmierci starej natury. Cierpliwości, ziarenko pszeniczne! "Choćby mnie zabił Wszechmocny - ufam..." (Job13,15; BT).
"Jeśli nie padnie w ziemię i tam nie obumrze...
Czy "wiele owocu" tylko tę ma cenę?
Czy trzeba ziarno grzebać w czarną, zimną ziemię
Pozbawiając je piękna i radości lata?
On grzebie swoje ziarna w czarnej, zimnej ziemi
On do społeczności głębokiej, wzajemnej,
Wzywa tych, co podzielą gorzki Jego kielich
Co podzielą go z pieśnią zwycięstwa na ustach
Jeśli nie padnie w ziemię i tam nie obumrze...?
Ale jakież żniwa w dniach, które nadchodzą!
A kiedy pola staną pełne złotych kłosów
I ty swój dział odnajdziesz w czasie Święta Zbiorów.
Tobie, co "tracisz życie", dajesz mu "umierać",
Odnajdując w traceniu swoje życie nowe,
Tobie odsłoni Chrystus swoją twarz - doczekasz,
Jego chwała najwyższa odpocznie na tobie..."
Kiedy wierzący bierze na siebie swój krzyż uczniostwa, rozpoczyna się proces śmierci "starego człowieka". Uczeń odkrywa, że jest ziarnem zasianym przez Syna, zasianym w domu, w biurze, w szpitalu, w kościele, w gminie lub na stacji misyjnej. Kimkolwiek i gdziekolwiek jest, musi dokonać się w nim śmierć, za którą podąża zmartwychwstanie. "Zawsze bowiem my; którzy żyjemy, dla Jezusa na śmierć wydawani bywamy, aby i życie Jezusa w śmiertelnym ciele naszym się ujawniło. Tak tedy śmierć wykonuje dzieło swoje w nas, a życie w was" (2Kor.4,11.12). Wniknijmy głęboko w tę prawdę; że sam Chrystus, umiłowany Syn Ojca, nie mógł wejść do chwały Niebios, zanim najpierw nie wydał Siebie na śmierć. Prawda ta, kiedy zostanie przed nami odkryta, pomoże nam zrozumieć, dlaczego Jego życie nie może się uzewnętrznić w nas i przez nas. Uzewnętrzni się ono dopiero wtedy, gdy w każdym czynie i każdego dnia poddawać się będziemy śmierci dla grzechu, dla "starego człowieka", dla zakonu i dla świata trwając w ten sposób w nieprzerwanym współuczestnictwie uczniostwa z naszym ukrzyżowanym i zmartwychwstałym Panem.
Wszystkie poznane przez nas prawdy o krzyżu, prawdy zawarte w naszym podobieństwie do ziarna pszenicznego, które po to wpada w ziemię, aby umrzeć - wszystkie one są przygotowaniem do zwycięskiego życia. Prawdy te są podstawą takiego życia, są jego fundamentem.
ODPOCZNIENIE
"A tak pozostaje jeszcze odpocznienie dla ludu Bożego. Kto bowiem wszedł do odpocznienia Jego, ten odpoczął od dzieł swoich, jak Bóg od swoich. Starajmy się tedy usilnie wejść do owego odpocznienia..." (Hebr.4,9-1.1), Wiele darzących życiem prawd Słowa Bożego składa się z dwóch nierozerwalnie z sobą związanych części, "starania się" i "odpocznienie". "Starajmy się tedy usilnie wejść do owego odpocznienia".
"Staranie się" związane jest z odkrywaniem i dochodzeniem do zrozumienia prawd odnoszących się do naszych potrzeb. W procesie tym czeka nas wiele zmagań, wiele poszukiwań, jest to czas usilnych próśb i udręk czekania.
Większość tej drogi przebywa się lub brnie w wysiłku pochwycenia prawdy, ogarnięcia jej, wejścia w jej rzeczywistość. Wszystko to nie jest bez znaczenia. Jest to potrzebne. Nie jest to jednak klucz, który otwiera drzwi rzeczywistości - odpocznienie jest kluczem do wejścia w odpocznienie!
Dzięki ważnemu, choć wyczerpującemu procesowi "stawania się" dochodzimy do zrozumienia potrzebnych nam prawd, stajemy się pewni faktów, uświadamiamy sobie, co jest nasze w Panu Jezusie Chrystusie. Ale pochwycenie, przyswojenie sobie i odpocznienie w odkrytej rzeczywistości opiera się na wierze, nie na staraniu się, nic na uczynkach. Słowo Boże mówi, że mamy oprzeć się i liczyć na to, co jest prawdą o nas dzięki Niemu i w Nim, jak to wyraził prorok Izajasz:
"...w ciszy i zaufaniu będzie wasza moc" (Iz.30.15). Słowo Boże mówi też, byśmy w ciszy, lecz wytrwale wznosili wzrok swój ku Ojcu, byśmy w ufności i z dziękczynieniem przyjęli od Niego to, co dał nam w swoim Synu. "Wszystko to czeka na Ciebie, byś dał im pokarm w swym czasie. Gdy im udzielasz, zbierają; gdy rękę swą otwierasz, sycą się dobrami" (Ps.104,27.28;BT).
Norman Grubb dzieli się trafnym spostrzeżeniem na temat zasady starania się (uczynków) i odpocznienia: "Weźmy na przykład naukę języka obcego. Stajesz wobec szeregu "hieroglifów", zewsząd dochodzi cię mieszanina niezrozumiałych dźwięków, które nie znaczą dla ciebie absolutnie nic. Wiesz jednak, że to jest język, którego można się nauczyć. Więcej, podjąłeś postanowienie, że się go nauczysz. To jest właśnie pierwszy szczebel w drabinie wiary. Choćby szczebel ten był słaby i chwiejny, w sercu swoim wierzysz, że możesz nań wejść. Gdybyś nie wierzył, nie przyszło by ci nawet na myśl, żeby to zrobić. A więc zacząłeś. Zmagasz się. Kujesz. Wiele razy opuszcza cię wiara, odwaga zawodzi, umysł jest znużony, serce staje się ociężałe i prawie się poddajesz, ale nie zupełnie. Poddanie się jest nieprzebaczalnym grzechem wiary. Posuwasz się więc dalej. Mijają miesiące. Wydaje ci się, że to wszystko wchodzi jednym uchem a uchodzi drugim. Ale w końcu - okres czasu zależy oczywiście od stopnia trudności języka oraz od zdolności i pracowitości ucznia - stał się "cud"! Przychodzi dzień, nieoczekiwany, w którym to, czego szukałeś, znalazło cię!; to, co starałeś się pochwycić, pochwyciło cię; zaczynasz posługiwać się nowym językiem, myśleć jego kategoriami, słuchać go! To, co było kiedyś mieszaniną niezrozumiałych dźwięków, stało się w twym umyśle uporządkowanym językiem!
Podobnie jest z duchową pracą wiary. Przychodzi taka chwila, kiedy wiemy, kiedy już rozumiemy. Zanika wtedy ślad wysiłku i pracy. Wiara jako taka przestaje być wyczuwana i rozpoznawana. Staje się ona jakby rzeką gubiącą się w morzu obfitości. Jeśli kiedyś wiedzieliśmy, że jesteśmy dziećmi Bożymi dzięki wewnętrznej pewności, dzięki świadectwu Ducha poświadczającego duchowi naszemu, tak teraz wiemy, że "stary człowiek" jest ukrzyżowany z Chrystusem, że "nie żyję już ja, lecz żyje we mnie Chrystus" jako moje trwałe życie, że duch z Duchem stopił się w jedno, latorośl została wszczepiona w krzew winny, członek złączony z ciałem, problem "trwania w Chrystusie" stał się czymś tak naturalnym jak oddychanie".
Dzięki Bogu za potrzebę, która nie pozwala, aby głód serca nie został zaspokojony w Nim. Musimy pamiętać o podstawowej zasadzie życia duchowego, o tym, że Bóg objawia duchowe prawdy tylko po to, by wyjść naprzeciw duchowym potrzebom. Jakże wielu zatrzymuje się w stadium nowego narodzenia - "Jako odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, ale nieskazitelnego, przez Słowo Boże..." (1Ptr.1,23): "Jako odrodzeni nie z nasienia skazitelnego. ale nieskazitelnego, przez Słowo Boże, które żyje i trwa"- nie dochodząc do poznania i przeżycia słów: "...odrodził nas... przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa ku dziedzictwu nieznikomemu..." (Ptr.1,3.4;BW): "Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który według wielkiego miłosierdzia swego odrodził nas ku nadziei żywej przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Ku dziedzictwu nieznikomemu i nieskazitelnemu, i niezwiędłemu, jakie zachowane jest w niebie dla was".
W ciągu lat odczuwania głodu wierzący odkrywa, że przebył długą drogę, że mocno przeżył każdy jej odcinek. Taka jest rzeczywistość wiary ugruntowanej na faktach słowa. "Im lepiej wchodzimy w wiarę, w obiektywną prawdę - tzn. w to, co jest prawdą o nas w Chrystusie - tym głębsza, tym bardziej odczuwalna i praktyczna dokona się w nas samych przemiana, tym doskonalszy będzie przejaw duchowego owocu w naszym życiu i charakterze". (C. H. M.)
Zaiste długą przebywamy drogę wiarą stawiając krok za krokiem: najpierw odpocznienie wiary odnośnie przyjęcia, następnie odpocznienie wiary odnośnie naszej pozycji w Chrystusie Jezusie, aż w końcu odpocznienie wiary odnośnie naszego utożsamienia się z Chrystusem w Jego śmierci, zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu. Za każdym krokiem postawionym w odpocznieniu wiary, podąża krok następny. Zawsze jednak trzeba postawić ten pierwszy, aby móc odpocząć na następnym.
Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że zanim wierzący nie zostanie mocno utwierdzony w słowach Listu do Rzymian, rozdziałów 1-5, jeśli nie przejdzie ich "krok za krokiem", nie może, nie jest w stanie wejść i spocząć na prawdach rozdziałów 6-8, choćby uczestniczył w nie wiem ilu spotkaniach, konferencjach, choćby przeżył nie wiem ile tak zwanych przebudzeń.
"Dr James of Albany, mąż, który setki wierzących wprowadził w zrozumienie głębszych prawd, stwierdził, że "niedomaganie w wyższym stadium chrześcijańskiego życia spowodowane jest niewłaściwym zrozumieniem i przyjęciem ewangelii zbawienia w jej podstawowych zasadach". Rzadkością jest zdolność nauczania, albowiem w większości przypadków nauczający ograniczeni są do wykładania "pierwszych zasad nauki Bożej". Są w stanie wyjść niewiele dalej poza podstawowe fakty dotyczące nowego narodzenia. Nie można zaś zgłębić życia duchowego, jeśli się go nie ma! Jeśli fundamenty nie są położone właściwie, mur będzie krzywy, nie stanie żadna odpowiedzialna budowla! Brak właściwego zrozumienia, właściwej oceny cudu pełnego zbawienia w Chrystusie otwiera drzwi wszelkiemu rodzajowi nierównowagi, powodując przewlekłe rozczarowanie i niepowodzenie" (J. C. Metcalfe).
Wierzący potrafią często ufać Bogu, ale tylko co do prawd wynikających z ich pierwszej potrzeby, tylko na tyle, aby prześlizgnąć się po łasce w sferę zakonu. W swoim życiu i służbie oni chcą być twórcami jakiejś szczególnej prawdy, podczas gdy, otrzymawszy poznanie prawdy, powinniśmy na niej spocząć, powinniśmy Bogu pozostawić jej tworzenie.
"W praktyce codziennego życia zdarza się często, że już po zrozumieniu prawdy o naszym wyzwoleniu dzięki śmierci z Chrystusem, "stary człowiek" jawi się żywszy niż kiedykolwiek indziej! Bóg chciałby, byśmy właśnie wtedy mocno oparli się o Jego napisane Słowo i na nim odpoczęli. Albowiem im wyraźniej "stary człowiek" zostanie nam objawiony, tym lepiej rozumiemy potrzebę poddania się krzyżowi. Pamiętajmy, że to Duch Święty odsłania nam "starego człowieka". To On wskazuje, że jedynie na krzyżu można z nim się rozprawić. Do nas należy poddać swoją wolę, stanąć po stronie Boga przeciwko samemu sobie. Duch Święty zada wtedy śmierć krzyża wszystkiemu, co jest Mu przeciwne, aby prawda stała się rzeczywistością, że my, którzy jesteśmy Chrystusowi, ukrzyżowaliśmy nasze ciała wraz z ich namiętnościami i żądzami.
(Gal.5,24): "A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami".
"Wiara, która sięga i bierze z ręki Ojca, łączy w sobie dwa etapy. Nie wolno nam się poddawać tylko dlatego, że etap zmagań i pracy nie kończy dzieła. "Według wiary twojej niech ci się stanie". Zapamiętajmy, że wiara zaczyna się od pracy ("Starajmy się tedy usilnie wejść do owego odpocznienia, aby nikt nie upadł idąc za przykładem nieposłuszeństwa"- Hebr.4,11) lub walki ("Staczaj dobry bój wiary, uchwyć się żywota wiecznego, do którego zostałeś powołany i złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków"-1Tym.6,12), kończy zaś i udoskonala w odpocznieniu" ("Albowiem do odpocznienia wchodzimy my, którzy uwierzyliśmy, zgodnie z tym jak powiedział..."- Hebr.4,3). Innymi słowy, pierwszym etapem wiary jest zawsze praca. Drugim odpocznienie. Najpierw rozgrywa się walka o jakąś prawdę lub obietnicę, której nie potwierdza nasze osobiste doświadczenie. Walka ta angażuje nas - naszą wolę, serce i rozum - w wyznawanie naszej prawdy za naszą, za nas dotyczącą. Nie powinniśmy wtedy zniechęcać się, jeśli na razie nie dostrzegamy urzeczywistnienia się tej prawdy w naszym życiu. Ufajmy. Dokonany fakt naszej śmierci dla grzechu nie od razu staje się rzeczywistością w pełni, nasze życie dla Boga nie od razu jest dorosłe. Jeśli więc Bóg powiedział, że mamy przyjąć daną prawdę wiarą, że należy ona do nas, uwierzmy i wyznawajmy. Być może tysiąc razy wiara zostanie atakowana i upadnie, niewiara powie "nonsens" i zada kłam wyznaniu wiary; ale praca wiary, bój wiary oznacza, że rozważnie powracamy do ataku.
Znów zdobywamy się na wiarę, znów wyznajemy prawdę lub obietnicę. Trwamy w tym. Jeśli w ten sposób wstępujemy w ślady tych, którzy przez wiarę i cierpliwość dziedziczą obietnicę, zaistnieje w nas nowa, Boża rzeczywistość. Duch Święty będzie współdziałał z naszą wiarą. Działa On zresztą przez cały czas, choć Go nie widzimy. W końcu naszej wierze przydana będzie pewność, pracę zastąpi odpocznienie. Osiągniemy upragniony cel - spełnienie wiary". (N. Grubb).
"Prawdziwą aktywnością jest ta, która wypływa z odpocznienia i której ono towarzyszy. Tylko wtedy, gdy wiemy co to znaczy "trwać w uciszeniu", jesteśmy gotowi "iść naprzód".
"Uważajmy, byśmy szukając błogosławieństwa nie wypadli z odpocznienia duszy. Bóg nie może działać, gdy jesteśmy niespokojni, gdy niepokoimy się, choćby nawet o duchowe życie. Uchwyćmy się przeto Jego Słowa i Jemu pozostawmy Słowa wypełnienia".
POMOC
Większość z nas chciałaby się zatrzymać w obliczu tych prawd i prosić Boga o pomoc. Otóż Bóg nam nie pomoże. On dokonał dzieła zbawienia, lecz nie przyjmie go za nas. Podobnie nie zamierza On pomagać nam w chrześcijańskim życiu.
Niedojrzałość uważa Pana Jezusa za pomocnika. Dojrzałość zna Go jako życie samo w sobie. Dr J.E. Conant napisał: "Chrześcijańskie życie to nie nasze życie z pomocą Chrystusa, to Chrystus żyjący Swym życiem w nas. Dlatego ta część naszego życia, która nie jest Jego życiem, nie jest życiem chrześcijańskim; ta część naszej służby, która nie jest Jego służbą, nie jest służbą chrześcijańską. Wszelki przejaw takiego życia i takiej służby ma ludzkie, naturalne źródło. Życie zaś chrześcijańskie i chrześcijańska służba ma źródło ponadnaturalne, duchowe". Paweł dodaje: "Dla mnie życiem jest Chrystus" (Flp.1,21) oraz "Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie" (Flp.4,13).
William R. Newell mówi, że "wielkim fortelem szatana jest zapędzanie szczerych dusz z powrotem do błagania Boga o to, co według słów samego Boga, zostało już dokonane!" Przypomnijmy sobie nasze nowe narodzenie. W pewnym momencie musieliśmy wyjść ponad etap "pomóż" i dziękować Bogu za to, czego dokonał On już ze względu na nas. Bóg nigdy nie odpowie na modlitwę z prośbą o pomoc w usprawiedliwieniu. Ta sama zasada dotyczy chrześcijańskiego życia. Nasz Pan, Jezus czeka aż pozwolimy Mu być wszystkim w nas i działać we wszystkim przez nas. "Gdyż w Nim mieszka cieleśnie cała pełnia Boskości i (mamy) pełnię w Nim" (Kol.2,9.10).
Ciągłe proszenie o pomoc jest dowodem naszej nieufności w stosunku do Boga. Nie oddajemy przez to należnej Mu czci. Jak możemy prosić o pomoc Boga, który "zaspokoi wszelką potrzebę (naszą) według bogactwa swego w chwale w Chrystusie Jezusie". (Flp.4,19)? Jesteśmy odpowiedzialni za to, by dostrzegać w Słowie wszystko to, co jest nasze w Chrystusie, a następnie dziękować Mu za to wszystko i ufać Mu z tym wszystkim, co stanowi odpowiedź na nasze potrzeby.
Wcześniej czy później musimy stanąć w obliczu prawdy, o której pisze F.J. Huegel: "Gdy chrześcijańskie życie modlitewne wypływa z właściwej pozycji (pełne utożsamienie się z Chrystusem w Jego śmierci i zmartwychwstaniu), następuje ogromna zmiana w sposobie postępowania, zanika zwykły typ błagania (choć, oczywiście, proszenie jest zgodne ze Słowem Bożym, Pan mówi bowiem: "Proście, a weźmiecie..." (J.16,24), aby przerodzić się w dające niewysłowioną radość przyjmowanie. Wiele naszych błagań wpada w niebo do pamiątkowego rejestru próśb. Przestały one bowiem wypływać z właściwego stosunku do Ojca, którym jest zjednoczenie z Chrystusem w śmierci i zmartwychwstaniu. Będąc w tym właściwym stosunku, chrześcijanin przyjmuje po prostu to, co już jest jego. "Wszystko bowiem jest wasze" - mówi Apostoł Paweł - "wyście zaś Chrystusowi, A Chrystus Boży" (1Kor.3,21.23;BW).
"Bez wiary nie można podobać się Bogu" (Hebr.11,6). Rozważmy zatem kilka mocnych, ale prawdziwych stwierdzeń, aby lepiej zrozumieć nastawienie wiary, które podoba się Bożemu Sercu.
"W naszych osobistych modlitwach i w naszej publicznej służbie - pisze dr A.W. Tozer - wiecznie prosimy Boga o zrobienie czegoś, co On już zrobił lub czego zrobić nie może z powodu naszej niewiary. Błagamy Go, by mówił, kiedy już powiedział albo jest w trakcie mówienia. Prosimy Go, by przyszedł, gdy już jest obecny i czeka, byśmy to zauważyli. Błagamy Ducha Świętego, by wypełnił nas, podczas gdy cały czas wzbraniamy Mu tego przez swoje wątpliwości".
Dr S.D. Gordon napomina: "Gdy znajdujesz się w gorączce walki, gdy jesteś obiektem ataku, mniej błagaj, więcej zaś, na gruncie krwi Pana Jezusa, wyznawaj. Mam na myśli, byś nie prosił Boga o danie ci zwycięstwa, ale ogłaszał Jego zwycięstwo, wzywał je, aby cię osłoniło".
Inny mąż Boży - Watchman Nee zaskakuje wielu, gdy mówi: "Boży sposób wyzwolenia jest całkowicie różny od ludzkiego. Sposobem ludzkim jest tłumienie grzechu przez przezwyciężenie go, Bożym zaś sposobem jest usunięcie grzesznika. Wielu chrześcijan boleje nad swoją słabością myśląc, że gdyby tylko byli mocniejsi, wszystko byłoby dobrze.
To fałszywe pojęcie o uwolnienie jest bezpośrednią konsekwencją myśli, że niepowodzenie w prowadzeniu świętego życia wynika z naszej niemocy i z tego powodu Bóg wymaga od nas czegoś więcej. Jeśli poprzednio byliśmy owładnięci mocą grzechu oraz niezdolnością przeciwstawiania się mu, to teraz logicznie myśląc, dochodzimy do wniosku, że aby osiągnąć zwycięstwo nad grzechem, musimy mieć więcej mocy. "Gdybym był tylko mocniejszy - powiadamy - mógłbym przezwyciężać dzikie wybuchy mego temperamentu". Błagamy przeto Pana o wzmocnienie nas, ku większemu samoopanowaniu.
Takie myślenie jest całkowicie złe! To nie jest chrześcijaństwo! Bóg, chcąc uwolnić nas od grzechu, nie czyni nas coraz mocniejszymi. Nie, On czyni nas coraz słabszymi. Powiadasz, że dziwna to droga do zwycięstwa. Tak, ale jest to Boża droga. Bóg uwalnia nas spod władzy grzechu nie przez umacnianie w nas "starego człowieka", ale przez ukrzyżowanie go, nie przez dopomaganie mu w robieniu czegokolwiek, ale przez usunięcie go ze sceny życia".
Wierzący nie musi błagać o pomoc. Musi on z wdzięcznością przyjąć to, co już należy do niego w Chrystusie. "Sprawiedliwy z wiary żyć będzie" (Hebr.10,38).
Nasz stary, dobry znajomy Andrew Murray zachęca nas tymi słowy: "Chociaż powoli, chociaż potykając się co chwila, wiara, która Mu zawsze dziękuje - nie za przeżycia, ale za obietnice, na których może się oprzeć - wzrasta z mocy w moc umacniając się ciągle w błogosławionej pewności, że Bóg osobiście uczyni w nas Swe dzieło doskonałym" (Flp.1,6): "Mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa".
DOSKONALENIE
Może powstać pytanie o znaczenie równowagi, tak ważnej jeśli chodzi o fizyczną, psychiczną i duchową stronę naszego życia. Nierównowaga jest często powodem rozpadu, a także spustoszenia wewnątrz nas i w naszym otoczeniu.
"Stary człowiek" jest jednostronny, jest wytrącony z równowagi. Jego stan - dobrze opisuje poniższy wierszyk:
Postanowiłem przyjąć gości:
Gdy skwar letniego minął dnia,
Pod drzewem usiedliśmy w trójkę,
"Ja sam", me "ego" no i ja.
"Ego" chęć miało na kanapki
"Ja sam" herbatką zajął się
Przy czym ze smakiem zjadał babkę,
Podczas gdy ciasto podał mnie.
Dobry Gospodarz, jakim jest nasz Bóg, zaczyna uprawę (doskonalenie) pełnego głodu wierzącego. Cierpliwie, wytrwale dokonując wielu bolesnych zabiegów, Ojciec nasz dokopuje się do najgłębszych zakątków starej natury obnażając ją przed nami taką, jaką jest i jaką nie jest. Przyczyna tego jest dwojaka: Bóg czyni to po to, aby Pan Jezus miał wolność objawienia się (1) w nas i (2) - ze względu na innych - -przez nas.
Pan Jezus musi wzrastać w nas i innych obdarowywać przez nas. "Pan będzie cię stale prowadził i nasyci twoją duszę nawet na siłę i będziesz jak ogród nawodniony i jak źródło, którego wody nie wysychają" (Iz.53,11).
Zanim Bóg będzie mógł skutecznie "uprawiać" innych przez nas, musi najpierw dokładnie "uprawić" nas samych. Nie znaczy to, że zanim nie staniemy się duchowo dojrzali, nie ma dla nas miejsca w służbie, jednakże naszą służbę na drodze do dojrzałości Pan będzie wiązał głównie z naszym rozwojem, nie z rozwojem innych. Rosnący duchowo chrześcijanin myśli najpierw, i może takie robi wrażenie, że cała jego służba jest skuteczna. Z czasem jednak uświadamia sobie, że Pan wcale nie tak wiele dokonuje przez niego, ile dla niego. Albowiem nasz Pan koncentruje się zawsze na większej potrzebie.
"Dzieło Boże jest z natury dziełem duchowym, dlatego jego realizacja wymaga ludzi duchowych, a ich wartość w oczach Bożych określa miara ich duchowości. Ponieważ jest właśnie tak, w myśli Bożej sługa jest czymś więcej niż dzieło. Jeśli prawdziwie chcemy być narzędziem w Jego rękach i dla Jego celów, wówczas Jego postępowanie względem nas zmierzać będzie do ciągłego podnoszenia naszej duchowej wartości. Nie nasze zainteresowania chrześcijańską działalnością, nie nasza energia, entuzjazm, ambicje czy zdolności; nie nasze wykształcenie czy cokolwiek innego w was, ale po prostu duchowe życie jest podstawą, na której możemy oprzeć, zacząć rozwijać naszą służbę dla Boga. Nawet dzieła, kiedy je realizujemy, używa Bóg ku podniesieniu naszej duchowej wartości" (autor nieznany).
"Błędem jest mierzenie duchowej dojrzałości obecnością darów Ducha. Dary same w sobie są niewystarczającą podstawą stałego oddziaływania Boga na człowieka. Mogą one być obecne, mogą być wartościowe, ale celem Ducha jest coś o wiele większego, jest uformowanie w nas Chrystusa poprzez działanie krzyża. On chce ujrzeć Chrystusa zrośniętego z wierzącym. To jest Jego cel. Nie polega to na tym, że człowiek czyni pewne rzeczy, wypowiada pewne słowa, ale, że jest on pewnym rodzajem człowieka. On sam jest tym, co mówi. Zbyt wielu wierzących chce zwiastować poselstwo sami nie będąc poselstwem, w ostatecznym zaś rozrachunku to kim jesteśmy, nie to co robimy lub mówimy, liczy się przed Bogiem. Cała zaś tajemnica tkwi w kształcie Chrystusa w nas" (Watchman Nee).
Nie zostaliśmy zbawieni, by służyć, osiągamy dojrzałość, by służyć. Tylko w tym stopniu, w jakim "uprawa" nas samych odsłania naszą starą naturę taką, jaką jest, jesteśmy w stanie pomóc innym w ich "uprawie" (doskonaleniu).
Poznajemy wszystkich innych poznając najpierw siebie. "Jak w wodzie odbija się twarz, tak serce jest zwierciadłem człowieka" (Prz.27.19). Dla zrównoważenia zaś poznania siebie Ojciec nasz uzdalnia nas do "wzrastania w łasce i poznaniu Pana naszego i Zbawiciela Jezusa Chrystusa" (1Ptr.3,18).
Prawdy te dotyczą nie tylko służby w ogóle, dotyczą one także służby wstawiennictwa. Służba modlitwy o innych, bardziej niż inne rodzaje służby, narzuca potrzebę potrójnego zrozumienia innych. "Modlitwa o innych wypłynąć może jedynie z serca, które najpierw znalazło odpocznienie dla siebie, z poznania wartości pragnienia, jakie serce to wyraża w ich sprawie. Inaczej nie mogę być szczery i szczęśliwy modląc się o innych (Stoney). Paweł pisał, że będzie "modlił się duchem - dzięki Duchowi Świętemu, który jest (w nim)", ale będzie też "modlił się rozumem - angażując umysł, odwołując się do zrozumienia" (1Kor.14,15).
Tak wielu z nas, zrozumiawszy niektóre z głębszych prawd naszego Pana, chce natychmiast wciągnąć lub wepchnąć w nie innych dziwiąc się, dlaczego są oni tak powolni w uczeniu się, tak apatyczni w swym rozumieniu i zainteresowaniu. Jakże łatwo zapominamy, ile lat nam to zajęło, ilomaż pustynnymi szlakami przejść musieliśmy z naszym Panem, aby w końcu przekroczyć Jordan i wejść do Kanaanu.
"Mojżesz posiadł całą mądrość Egiptu, a jednak ratunek dla Izraela widział w zabiciu Egipcjanina! Musiał się, niestety, ćwiczyć w Bożych drogach. Miał na to czterdzieści lat w Midianie. Potem, kiedy został posłany do Egiptu, Bóg nie kazał mu martwić się o Izrael, ale iść bezpośrednio do Faraona, przyczyny ich więzów! Bóg nie ćwiczył najpierw Izraela, ćwiczył najpierw przewodnika, który miał go wyprowadzić. Tak i dziś Bóg chce mieć przewodników wyćwiczonych w poznaniu Jego dróg".
Przypomnijmy sobie, w jaki sposób Ojciec nasz musiał obchodzić się z nami przez lata naszego rozwoju. Na ile to rozumiemy, na tyle też rozumiemy, jak On chce, byśmy postępowali względem innych. Musimy być "uprawiani" - by "uprawiać", udoskonalani by - udoskonalać.
"Szkodzi to wierzącemu, gdy jest przez innego wierzącego przymuszany do przyjęcia "błogosławieństwa" nie mając duszy gotowej na jego przyjęcie. Wymuszony postęp daje wrogowi możliwość sprowadzenia wierzącego na błędne tory. Ci bowiem, którzy się spieszą, którzy są popychani przez innych, nie potrafią jeszcze ustać o własnych siłach, nie mogą znieść prób właściwych dla zajętej przez nich pozycji" (J. Penn - Lewis).
Musimy także gruntownie przemyśleć motyw całej naszej służby. "Praca powinna być rozpatrywana nie tyle pod kątem szybkich jej rezultatów, nie tyle ze względu na jej wpływ na tę czy inną osobę, pytaniem najwyższej wagi powinno być, czy poddana dokładnemu badaniu w obliczu Boga podoba się Mu i czy może być przez Niego przyjęta. Jeśli tak, to Jego akceptacja jest moją nagrodą: "Dlaczego tak dokładamy starań, żeby niezależnie od tego, czy mieszkamy w ciele, czy jesteśmy poza ciałem, Jemu się podobać" (2Kor.5,9;BW). Nie chodzi o to, by pracować w radości i sile kogoś, kto wychodzi z domu i udaje się do swych normalnych codziennych zajęć. Wielu upada na duchu nie widząc owoców swej pracy, są nieszczęśliwi, jeśli nie pracują. A przecież praca jest wystarczająco dobra sama w sobie, musimy tylko zachować właściwy porządek rzeczy: od szczęścia do pracy, nie przez pracę do szczęścia. Do pracy musimy wyjść nie z domu, ale ze świątyni, z wewnątrz, z ośrodka ożywienia, z serca, w którym panuje Chrystus -jedyne źródło życiaz kręgu rozmiłowania. Jakość naszej pracy zależy od natury naszego odpocznienia. Odpocznienie zaś nasze ma być jak Jego odpocznienie, dzięki Niemu poznane i z Nim dzielone. Niewielkie niestety mamy pojęcie o tym, w jak wielkim stopniu zewnętrze nasze nosi barwę wnętrza. Jeśli nasze wnętrze jest niespokojne, to nie ma mowy, aby nasza służba wnosiła odpocznienie, choćby się o to bardzo starali. (...) Największym dowodem naszej miłości dla Chrystusa jest troska o tych, którzy należą do Niego. "...Miłujesz mnie? (...) Paś owieczki moje" (J.21,16) (J. B. Stoney).
TRWANIE
Na starcie naszego chrześcijańskiego życia, spragnieni i pełni gorliwości dla Niego, wyobrażamy sobie, że zrobiliśmy już duży postęp. W rzeczy samej jest to dopiero początek. Dopiero po latach naszej wędrówki z Nim rozjaśnia się nam obraz, widzimy te rozległe, prawie nieskończone obszary rozwoju, przez które Bóg musi nas wciąż prowadzić.
Wiele z tych obszarów to po prostu pustynia - brak duchowej aktywności, brak służby, słaba społeczność z Bogiem, z innymi... Jeśli jest modlitwa, to wymuszona, a czasem porzucana na długie miesiące, ustaje studium biblijne... Wszystko wydaje się na nic... W tym, tak skądinąd potrzebnym dla naszego duchowego rozwoju czasie, wierzący miewa odczucie, że Bóg przestał spełniać swe obietnice, że trwanie w wierze ma niewielki sens lub jest zgoła bez sensu. A jednak gdzieś głęboko w nas pozostaje głód, który nie pozwala nam zrezygnować. "Wszakże fundament Boży stoi niewzruszony, a ma tę pieczęć na sobie: Zna Pan tych, którzy są Jego...". (2Tym.2,19).
Czyż mamy go kochać, czyż mamy mu ufać i reagować tylko wtedy, gdy nam "błogosławi"'? Cóż to za rodzaj miłości'? Miłość własna? Nasz Ojciec czasem pozbawia nas wszystkiego, aby dać nam możliwość kochania Go, ufania Mu i zwracania się do Niego tylko dlatego, że On jest naszym Ojcem. On wie, jakie zadanie spełnić ma krzyż w naszym życiu, widzi śmierć, która musi dotknąć nas wszystkich, jeśli ma w nas powstać zmartwychwstałe życie. On patrzy na te spustoszone, poranione serce, którym musi usłużyć przez nas, i dlatego chce nas doprowadzić do stanu, w którym nie liczy się już nic innego poza Nim samym, w którym On jest wszystkim.
"Synostwo jest czymś więcej niż tylko nowym narodzeniem. Synostwo to wzrost w pełnię. Być niemowlęciem w okresie niemowlęctwa to rzecz zupełnie prawidłowa, ale niemowlęctwo, gdy okres niemowlęctwa przeminął, staje się czymś złym i nieprawidłowym, a jest to niestety sytuacja wielu chrześcijan. Podczas gdy synostwo w sensie ogólnym jest nieodłączne od narodzenia, w rozumieniu Nowego Testamentu synostwo jest realizacją możliwości narodzenia, jest wzrostem ku dojrzałości. Dlatego Nowy Testament ma wiele do powiedzenia na ten temat, na temat pozostawienia dzieciństwa i osiągania dojrzałości. To wraz ze wzrostem przychodzi pełnia Chrystusa oraz obfitość bogactwa, do którego zostaliśmy zbawieni. Chodzi bowiem nie tyle o to, od czego zostaliśmy zbawieni, ile do czego zostaliśmy zbawieni" (T. Austin-Sparks).
Na początku jesteśmy zwykle pochłonięci zewnętrzną stroną chrześcijaństwa, tym co robimy. Przez jakiś czas Pan pozwala nam na to. Potem jednak zaczyna usuwać nas samych i to, co robimy, zabiera wiele z tego, co myśleliśmy, że mamy, a czyni to po to, aby Pan Jezus Chrystus stał się dla nas wszystkim. Od tego momentu zaczyna się długa przemiana, w której krzyż zajmuje miejsce centralne, przemiana "co robię" w "jaki jestem".
Cały ten paradoksalny postęp, paradoksalny, bo jest to droga, która prowadzi w górę schodząc w dół, wywołuje w nas uczucie opuszczenia. "Pan się mną nie opiekuje, nie zależy Mu na mnie". Są to podszepty wroga. Można im łatwo przeciwdziałać pozwalając Bogu być Bogiem w biblijnym znaczeniu - "pozwalając" Mu być naszym Ojcem.
"To prawda, Bóg obiera niegodnych i pozwala im wypowiadać Swoje Słowa na lata wcześniej, zanim w pełni zrozumieją ich wagę; Bóg jednak nie chce, aby ktokolwiek z nas pozostał w tym stadium. Owszem, możemy iść tą drogą przez pewien czas, ale czyż nie jest prawdą, że od czasu kiedy zaczyna On w naszym życiu Swoje dzieło formowania nas karaniem, doświadczeniami, szybko staje się dla nas jasne w istocie, jak niewiele wiemy o prawdziwym znaczeniu tego, co przedtem mówiliśmy i robiliśmy? Bóg chce, byśmy osiągnęli taki punkt, w którym będziemy zwiastować poselstwo sami będąc poselstwem, niezależnie od przejawiania, bądź nie, darów Ducha. Albowiem w miarę wzrostu dary Boże stają się coraz mniej widoczne na zewnątrz - dotyczy to darów Ducha - a coraz bardziej zwrócone do wewnątrz, związane z życiem. Głębia i istota działania jest tym, co liczy się w długim biegu życia. Kiedy sam Pan zaczyna znaczyć dla nas coraz więcej, wszystko inne poza Nim - dotyczy to również darów Ducha - liczy się coraz mniej. Wówczas, chociaż uczymy tych samych prawd, chociaż wypowiadamy te same słowa, nasze oddziaływanie na innych różni się od poprzedniego. Różnicę tę dostrzegamy w pogłębianiu działania Ducha również i w nich samych" (Watchman Nee).
Ten proces wzrostu, któremu Bóg bezlitośnie nas poddaje, wywoła zniechęcenie i zakłopotanie, jeśli marzymy o niebie po śmierci. Jeżeli jednak nasza wola utożsamia się z Jego wolą, wówczas wszystkie drogi Boże, nawet tę pustynne staną się dla nas zachętą. Będziemy na nich trwać mając tę pewność, że On wykonuje w nas i przez nas to samo dzieło, które rozpoczął i zakończył w Panu Jezusie Chrystusie.
"Mając, serca naprawdę szczere wobec Boga, możemy być pewni, że On poprowadzi nas w poznaniu Siebie samego tak szybko, jak szybko możemy podążać. On wie, ile możemy przyjąć i nie zawiedzie w podawaniu nam takiego pokarmu, który dokładnie odpowiada potrzebie chwili. Być może czasem stracimy cierpliwość nad sobą widząc powolny nasz postęp, ale wtedy uczmy się ufać Panu, ufać, że On wie, jak pokierować naszą duchową edukacją. Jeśli oczy zwracamy ku Niemu, jeśli w prostocie serca podążamy za Nim, odkryjemy wkrótce, że prowadzi nas On właściwą drogą, że wiedzie nas przez wszystkie te doświadczenia i próby, które potrzebne są, by nauczyć nas właściwego uznania dla Niego samego i dla wszystkich błogosławionych darów, które spływają na nas w Nim. Musimy ufać jego miłości we wszystkim i uczyć się coraz bardziej nie ufać samemu sobie". (C.A. Coates).
Paweł pisze do nas słowa, które ongiś przesłał Tymoteuszowi: "Ty więc, synu mój, wzmacniaj się w łasce, która jest w Chrystusie Jezusie, a co słyszałeś ode mnie wobec wielu świadków, to przekaż ludziom godnym zaufania, którzy będą zdolni i innych nauczać. Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa" (2Tym.2,1-3).
Radość wasza jest naszą radością, jeśli trwacie w Nim. "Wierny jest Pan, który was utwierdzi i strzec będzie od złego" (2Tes.3,3).
Miles J. Standford
2