7328


Dnia 1 września 1939 r. w godzinach porannych wojska niemieckie i słowackie przekroczyły południową granicę Polski. Ruchy wojsk nieprzyjacielskich na granicy zaobserwowano wcześniej. Żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza w nocy alarmowali dowództwo o ruchu wojsk na granicy. Z okolic Jabłonki meldowano o godzinie 2.30:

Naprzeciwko za granicą, widać światła samochodów i słychać szum wielkiej ilości ciężkich silników... Na górce nad samą granicą widać kilkudziesięciu wojskowych niemieckich, zebranych jakby na jakąś naradę, czy odprawę, gdyż mają mapy w rękach i przez lornetki obserwują nasze stanowiska”

O godzinie 4.30 ten sam posterunek donosił:

Niemcy schodzą z górki i słychać zapuszczanie motorów.”

O godzinie 4.45 ruszyły do natarcia niemieckie dywizje. Nieprzyjaciel wkraczał na Podhale. Niemieckie siły pancerne i zmechanizowane po zniszczeniu placówek Straży Granicznej parły na Jabłonkę, Spytkowice i Czarny Dunajec.

Żołnierze 1 Brygady Górskiej nie byli w stanie powstrzymać przeważających sił nieprzyjaciela. W takiej sytuacji dowódca Armii Kraków gen. bryg. Antoni Szylling już o godzinie 9.30 zdecydował o wysłaniu na południe, znajdującą się w obwodzie 10 Brygadę Kawalerii pod dowództwem płk Stanisława Maczka, któremu podporządkowano 1 Pułk Korpusu Ochrony Pogranicza „Chabówka” pod dowództwem ppłk Wójcika.

Płk Stanisław Maczek podjął decyzję o stawieniu Niemcom oporu w rejonie Chabówka-Jordanów skupiając siły w obronie wzgórz Wysoka i Góra Ludwiki. Krwawe walki w tym rejonie trwały do 2 września. Pozycje polskie w Chabówce i na okolicznych wzgórzach broniły się do wieczora, ale zostały okrążone przez nacierający od Nowego Targu przez Turbacz pułk 3 Dywizji Górskiej. Wieczorem Patrole Wehrmachtu dotarły do Rabki, podeszły na Łęgi. W nocy z 2 na 3 września 1 Pułk KOP wycofał się do Zarytego. Rano 3 września wojska niemieckie zajęły Rabkę.

Te dramatyczne wydarzenia spowodowały panikę, chaos wśród ludności cywilnej Rabki. Dezorganizację wszystkich dziedzin życia gminy spotęgowała natychmiastowa (już 1 września) ewakuacja władz gminy, Policji Państwowej oraz Ochotniczej Straży Pożarnej.

Tymi słowy wspomina owe wydarzenia pan Czesław Trybowski:

Rok 1939 - druga wojna światowa. W dniu 2 września od strony Słowacji wkraczają, do Rabki wojska hitlerowskie. Garstka żołnierzy źle uzbrojonych z 1 pp. KOP sformowanych w oddziały „Warty” i „Niemna” stawia im beznadziejny opór. Bohaterski zryw robotników zatrudnionych przy budowie wiaduktu w Chabówce pod kierownictwem inżyniera Różyckiego tragiczne ma następstwa. Okupant pali Wysoką, rozstrzeliwuje masowo mężczyzn i osadza w obozach. Władze terenowe na odgłos pierwszych strzałów uciekają - ludność miejscowa idzie za ich przykładem. Zdrojowisko wyludnione. Pozostawione mienie w zamkniętych budynkach oczekuje dalszego losu. Jedynie na kilku domach (Dr Cybulskiego, ss. Nazaretanek i Pałacyku Babuni) powiewają flagi z emblematami PCK. Nestor lekarzy rabczańskich dr Teodor Cybulski senior, wespół z dr Ludwikiem Łuką organizuje naprędce prowizoryczne szpitale dla rannej ludności cywilnej i niedobitków wojska polskiego. Placówki te likwiduje okupant w ciągu kilku tygodni po obsadzeniu terenu.”

Sanatoria, pensjonaty i większe domy zostają skonfiskowane przez władze okupacyjne. Stają się siedzibami instytucji niemieckich. Wiele domów zostaje przeznaczonych na mieszkania dla przybywających wojskowych i cywilnych pracowników administracji okupacyjnej. Między innymi Niemcy rekwirują budynek fundacji Marii Fränklowej na Łęgach. W lipcu 1940 roku zostaje w tym budynku umieszczona Szkoła Dowódców Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa, przeniesiona z Zakopanego.

Pod koniec 1939 roku Główny Dowódca Policji Bezpieczeństwa SS-Brigadenführer Bruno Steckelbach wydał rozkaz o założeniu w Zakopanem Szkoły Dowódców Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa (Szkoła Sipo - SD). Celem jej miało być szkolenie przyszłych kadr Sipo - SD, agentów, kolaborantów i oficerów policji granatowej. W pierwszych miesiącach 1940 roku szkoła rozpoczęła działalność.

Założycielem i pierwszym jej komendantem został SS-Hauptstumführer Hans Krüger. Na stanowisko zastępcy komendanta i sekretarza szkoły mianowano 20 kwietnia 1940 roku SS-Untersturmführera Wilhelma Rosenbauma.

Niemcy postanowili przenieść szkołę do Rabki, ponieważ nie posiadała ona żadnych zakładów przemysłowych. Ponadto Rabka miała stać się kurortem dla pracowników administracji niemieckiej i wojskowej. Dobra lokalizacja miejscowości, która leży obok głównej drogi łączącej Kraków z Zakopanem, pozwalała więc na dojazd wykładowców i kursantów transportem kolejowym i samochodowym.

Początkowo „Schule der Sipo und SD” umieszczono w domu Marii Fränklowej, w rabczańskiej dzielnicy Łęgi. W domu tym przed wojną organizowano kolonie letnie dla dzieci żydowskich. W październiku 1940 r. została ona przeniesiona do willi „Tereska”. Na terenie kolonii Marii Fränklowej utworzono koszary dla słuchaczy szkoły. Po wybuchu wojny niemiecko - radzieckiej skoszarowano tam oddział rekrutów ukraińskich, którzy byli uczestnikami kursów w „Teresce”. Ukraińcy pełnili również służbę wartowniczą oraz wykonywali zadania policyjne, wspomagając swych niemieckich mocodawców. Mieszkańcy Rabki pamiętają młodych ukraińskich rekrutów w czarnych mundurach.

Spotkanie z ukraińskimi kursantami zapamiętał również pan Kazimierz Romański:

Na Łęgach w budynku dawnej, przedwojennej kolonii dla dzieci żydowskich zakwaterowani byli ukraińscy kursanci. Nosili czarne mundury. Potocznie mówiło się na nich „kominiarze”. W ramach szkolenia przeprowadzali na terenie Rabki akcje policyjne polegające na legitymowaniu i kontrolowaniu ludności. Akcja polegała na wylegitymowaniu i doprowadzeniu zatrzymanej osoby do willi „Trzy Róże”, gdzie sprawdzano personalia zatrzymanego ze spisem mieszkańców Rabki. Po sprawdzeniu zgodności danych zatrzymanego zwalniano. Pewnego dnia wraz z Władkiem Baranem, bratem Józefa kąpaliśmy się nad Rabą. Nagle ni stąd ni zowąd przed nami pojawiło się dwóch gestapowców i dwóch Ukraińców w czarnych mundurach. Zaprowadzili nas pod „Trzy Róże”, odbywał się tam spis mieszkańców. Byliśmy świadkami zastrzelenia przez konwojujących nas Ukraińców człowieka, który na widok patrolu zaczął uciekać. Po sprawdzeniu czy jesteśmy mieszkańcami Rabki, puścili nas.”

Nową siedzibą Szkoły Dowódców Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Rabce od października 1940 roku była willa „Tereska”. Przed wojną mieściło się tam gimnazjum żeńskie im. świętej Teresy, należące do pań Szczuka. Ironią losu stało się to, że budynek, w którym mieściła się szkoła o najwyższych ideałach wychowawczych polskiej oświaty, stał się siedzibą założonej przez faszystów szkoły zwyrodniałych oprawców.

0x01 graphic

 

Po zajęciu budynku szkoły przez Niemców siostrom pozostawiono mieszkanie w suterynie oraz ogród. Gdy Irena Szczuka upomniała się o zapłacenie czynszu, obiecanego przez niemieckie władze w Krakowie, ówczesny komendant szkoły Wilhelm Rosenbaum kazał kobietę wraz z rodziną usunąć z mieszkania. W czerwcu 1942 roku pani Irena Szczuka za działalność konspiracyjną została aresztowana. Po śledztwie w „Palace” wywieziono ją do Oświęcimia, gdzie zmarła. Zofia wraz z matką opuściły Rabkę unikając represji okupanta.

Komendantem szkoły był w dalszym ciągu Hans Krüger. Po jego odwołaniu stanowisko komendanta przejął SS-Untersturmführer Wilhelm Rosenbaum. Młody dwudziestokilkuletni mężczyzna. Przystojny, szczupły, średniego wzrostu. W nienagannie skrojonym mundurze. Bardzo szybko mieszkańcy zaczęli go określać mianem „krwawej bestii” lub „katem”

Zdzisław Olszewski: „Był to „quasihomo” (niby-człowiek), młody, o lalkowatej twarzy i o dużych, odstających uszach. Sądzę, że przez serce i naczynia krwionośne tego hitlerowskiego potwora płynęła nie krew, lecz smoła z samego dna piekieł. On także kazał zapalać czerwone lampiony, kiedy w tej rabczańskiej placówce gestapo odbywały się masowe mordy.”

Władysław Kapłon: „Kat Rabki, Rosenbaum, miał około 30 lat, wysoki, przystojny, zawsze elegancko ubrany, nawet bić do krwi potrafił z uśmiechem na ustach. Często wieczorem lub nocą krążył po mieście swoim powozem w towarzystwie kochanki Anne Marie Bachus, wzbudzając lęk u przypadkowych przechodniów.”

Zofia Pitek: „Rosenbaum mieszkał w willi Margabrianka. Później jak przyjechała do niego Anna Maria Bachus, to się przenieśli do willi, którą nazwał Anna Maria. To był tyran. U niego wszystko musiało być na baczność. Straszny pedant. Zawsze chodził w eleganckich bryczesach i pejcz miał koło siebie.”

Leon Trzesniower: „Oberscharführer Rosenbaum. To był człowiek sadysta, który był chory na isjasz. Zadawalał się wówczas, kiedy widział u ofiary krew. Identycznie jak wilk, który poluje na zwierze. Przy każdej akcji brał osobiście udział i sam strzelał do ludzi.”

Janusz Bieś: „To był przystojny gość. Kawał chłopa było. Po cywilnemu wsiadał w bryczkę, tyrolski kapelusik miał, z taką kitką. On mundur bardzo rzadko nosił. Zawsze odwozili go końmi do Chabówki, tam na pociąg siadał, jechał. Był kolegą gubernatora Hansa Franka. Do Krakowa jeździł, popijali na Wawelu. To był paskudny człowiek.”

Maria Gacek: „Był to bardzo okrutny człowiek, znęcał się przeważnie nad Żydami. Tam gdzie oni pracowali, chodził z nahają i bez powodu, brutalnie ich bił.”

Od wiosny 1941 roku rozpoczęto rozbudowę szkoły. Z rozkazu Rosenbauma zaprojektowano i wybudowano nowe budynki. Powstały m.in. garaże, budynki gospodarcze, bunkry, stajnie, a w piwnicy zostało urządzone niewielkie więzienie.

Za komendantury Wilhelma Rosenbauma powstało również boisko sportowe i strzelnica w małym lasku za szkołą, przystosowana do strzelania zarówno z broni zwykłej jak i maszynowej. Materiały budowlane na te inwestycje pochodziły głównie z żydowskich cmentarzy w powiecie. Kamienie cmentarne zostały przywiezione do Rabki i użyte jako konstrukcja strzelnicy i powierzchni spacerowej przed budynkiem. Płyty nagrobne posłużyły też do regulacji potoku obok strzelnicy.

Z opowiadań pani Zofii Pitek dowiadujemy się, iż do budowy strzelnicy byli zapędzeni młodzi Żydzi.

Szkoła została oświetlona reflektorami oraz czerwonymi lampionami. Na budynku umieszczono napis: „Befehlshaber der Sicherheitspolizei und SD im GG. Schule der Sicherheitspolizei”.

Pan Jan Mlekodaj wspominając owe schody mówi:

Dużą inwestycją wykonaną przez Żydów dla SS Schule było wybudowanie olbrzymiego placu apelowego. Wyrównano także teren w skarpie, w którą wmontowano olbrzymie schody powstałe z żydowskich pomników z cmentarza żydowskiego w Jordanowie. Pamiętam taki dzień, gdy cała kolumna chłopów przywiozła na takich chłopskich wozach pomniki, które zostały wbudowane w tą właśnie skarpę.”

Przed wybuchem wojny, Rabka liczyła około 7 tysięcy mieszkańców, z czego ponad 450 osób stanowili Żydzi.

Po zorganizowaniu władz okupacyjnych, rozpoczęły się liczne represje wobec Żydów, np. wprowadzono dla nich nakaz pracy, nakazano nosić opaskę z Gwiazdą Dawida. Od lipca 1940 r. głównym przywódcą Żydów w Rabce został Paul Beck, który przybył wraz z Rosenbaumem z Zakopanego. Do Rabki zaczęli przybywać przymusowi pracownicy żydowscy. Utworzono również specjalny oddział policji żydowskiej, wykonującej polecenia władz niemieckich.

Początkowo na ludność żydowską nakładano różnego rodzaju kontrybucje. Okradano ją ze wszelkiego mienia. Żydzi byli bici i poniżani w miejscach publicznych. Pani Maria Gacek wspomina:

Dla Żydów rozpoczęła się gehenna od chwili wkroczenia Niemców. Zostali oni oznakowani Gwiazdą Dawida, którą musieli nosić na rękawie. Kiedy Niemiec szedł chodnikiem to Żyd musiał zejść na jezdnię. Została utworzona Gmina Żydowska. Sporządzono tam spis ludności żydowskiej. Gmina musiała składać haracze wyznaczone przez Niemców. Była to biżuteria i cenne przedmioty. Kiedy nie było już co odbierać Niemcy zaczęli likwidować poszczególne osoby, poczynając od ludzi starszych.”

Początkowo dokonywano pojedynczych egzekucji, ale rychło przystąpiono do masowych mordów. Mężczyzn, kobiety i dzieci mordowano w lesie nieopodal „Tereski”. Egzekucje zostały poprzedzone przygotowaniami. Na żądanie komendanta Rosenbauma Judenrat dostarczył mu listę Żydów żyjących w Rabce. Na początku maja 1942 roku rozkazał Żydom przybycie do szkoły. Stawiło się kilkaset osób. Rosenbaum usiadł przy stoliku z listą żydowskich mieszkańców Rabki, rozpoczęła się selekcja. Beck czytał nazwiska, wywołani przechodzili obok stolika. Komendant wraz z SS Scharführerem Bohnertem robili notatki. Przy nazwiskach ludzi starszych lub niepełnosprawnych stawiali krzyżyk. Po zakończeniu selekcji pozwolili wszystkim wrócić do domów. Dnia 20 maja 1942 roku Rosenbaum wezwał do szkoły 45 osób, które znalazły się na jego liście. Byli to ludzie starsi, niedołężni.

Marek Goldfinger pamięta ten dzień, kiedy do szkoły wezwano jego babcię, panią Kranz:

Pamiętam, że w tym dniu byłem z babcią i mamą w naszym domu, który znajdował się niedaleko szkoły SS. Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Babcia ukryła się w kryjówce na tyłach domu. Mama otworzyła drzwi. W progu stał SS-man i polski policjant z listą, zapytali o Ernestynę Kranz. Matka odpowiedziała, że nie ma jej w domu. Niemiec zdecydował, że wezmą mamę. Babcia musiała słyszeć tą rozmowę, bo nagle pojawiła się i przedstawiła. Została zabrana.

Następnego dnia zabrałem parę kanapek i poszedłem do szkoły, zanieść je babci. Podchodząc z tyłu pod budynek, zobaczyłem ludzi kopiących doły. Ukryłem się za krzakami, spostrzegł mnie jednak ukraiński wartownik, który mnie przegonił. Wieczorem tego dnia maja babcia wraz z innymi została rozstrzelana.”

Była to pierwsza egzekucja Żydów w Rabce.

W tym czasie Rosenbaum popełnił kolejną zbrodnię. Wymordował kilkuosobową rodzinę żydowską noszącej to samo nazwisko, co kat mieszkańców Rabki.

W kolejnych miesiącach działalność katów z „Tereski” nasiliła się. Coraz więcej ludzi padało ofiarą hitlerowskich zbrodniarzy. Latem 1942 r. jednego dnia rozstrzelano ponad 200 rabczańskich Żydów.

Druga połowa 1942 roku była też tragiczna dla ludności polskiej. Hitlerowcy przeprowadzili kilka akcji skierowanych przeciwko ludziom podejrzanym o współpracę z organizacjami podziemnymi.

Po szeregu indywidualnych aresztowań członków ZWZ w Rabce, w dniu 26 czerwca 1942 r. doszło do kolejnych, tym razem masowych aresztowań. Przeprowadzono je m.in w Rabce, Olszówce, Ponicach, Słonem, Chabówce, Rabie Niżnej.

Koszmar tamtych dni głęboko utkwił w pamięci panu Zdzisławowi Olszewskiemu:

Noc w Rabce z 24 na 25 czerwca 1942 roku. Skuli mnie z moim bratem Jerzym i wyprowadzili z naszej willi „Olszówki”, przy ulicy Słowackiego. Przedtem dali nam jeszcze do niesienia w wolnych od kajdan rękach, bratu moją ciężką maszynę do pisania, a mnie jego wielką walizkę, ale lekką, bo wypełnioną pustymi pudełkami od zapałek i papierosów.

Różowy, czerwcowy przedświt rysował kontury znajomych willi i pensjonatów na zboczu góry Bani. Idziemy nieco w dół ulicą Słowackiego, a potem na lewo, obok „Słonecznego Grodu” i znowu do góry ulicą Słoneczną. Wiadomo gdzie...

Przed oczyma migają mi iskierki, łeb z bólu i rozpaczy pęka po policzkowaniu i biciu pięściami, gdzie popadnie. Marzę jakby to zrobić, żeby wszystko, co w tej chwili przeżywam, było nieprawdą! Nowe szturchańce lufami maszynowych pistoletów, bicie pięściami, jęki i krzyki ludzkie z pobliża, uświadamiają mi rzeczywistość.

Budynek gestapo, 100 metrów w linii powietrznej od naszej willi „Olszówki”, zalewają światła reflektorów, zaś różowy przedświt czerwone lampiony. Tak jest! Oprawcy masowych mordów i egzekucji w Rabce, zawsze te czerwone lampiony zapalali wokół przedwojennego budynku sanatoryjnego gimnazjum dla dziewcząt im. Św. Teresy, przy ulicy Słonecznej, własność pp. Szczuków.

Dobrze zapamiętałem tą gestapowską jaskinię. Wszyscy górale znali te wielkie czarne litery wkute na frontonie przedwojennego sanatorium: „DER BEFEHLSHABER DER SICHERHEITSPOLIZEI UND SD IM GENERALGOUVERNEMENT SCHULE DER SICHERHEITSPOLIZEI”.

Uprzytomniłem sobie całą prawdę i już w nią uwierzyłem. Okrutny los pchał mnie wraz z bratem w złowrogie lampiony „Tereski”, czyli prosto w otchłań śmierci...

Obława w Rabce w nocy z 24 na 25 czerwca 1942 roku, byłą największą na okupowanym Podhalu. Tysiące ludzi wyciągano z wiejskich chałup, z budynków i willi w Rabce i na Zaborni. Nie oszczędzono nawet pasażerów z przejeżdżających pociągów przez stację węzłową w Chabówce. Znieważani, bici i kopani przez niemieckich oprawców z różnych formacji SS, SA, SD i HJ, a także żandarmerii, bezradni Polacy opuścili ręce. Wyselekcjonowanych popędzono w grupach, przeważnie skutych mężczyzn, do „Tereski”. Na Słonecznej wepchnięto nas z bratem do wlokących się ulicą, a także polami Stasia i Franusia Luberdy, aresztowanych Polaków.

Na czele jednej z grup więźniów powoli, lecz prosty jak świeca kroczył pułkownik WP Bukowski. Prawie 9O-letni staruszek. Emeryt Wojska Polskiego już od wielu lat, który mieszkał nad „Lotosem”, w malej willi „Zameczek”. Odziany był w swój płaszcz wojskowy z emblematami pułkownika i orderami na piersi, ale w słomianym kapeluszu... Tak bezcześciły hitlerowskie Niemcy wszystko, co było święte nawet u nich, w Europie i na całym świecie.

Wepchnięto nas w posuwające się kolumny więźniów... „Tereska” płonęła od świateł reflektorów, lampionów już budzącej się nad Grzebieniem zorzy przedświtu. Popychani pięściami, kolbami karabinów i znieważali od „polskich świń i bandytów”, zbliżyliśmy się do marmurowych schodów Rosenbauma. Minęliśmy w górę kilka stopni. Przed nami płonęło już tylko hitlerowskie piekło.”

W lipcu 1942 roku, kiedy trwała likwidacja żydowskich mieszkańców powiatu nowotarskiego z polecenia Rosenbauma rozpoczęto tworzenie na Słonem obozu pracy przymusowej dla rzemieślników i robotników żydowskich. Wille „Krakus”, „Zorza” i „Uciecha”, przedwojenne pensjonaty należące do właścicieli żydowskich, zostały otoczone wysokim drewnianym płotem i drutem kolczastym. Teren był strzeżony przez uzbrojonych strażników ukraińskich.

Gehenna rabczańskich Żydów zbliżała się ku końcowi. Nadszedł dzień deportacji - 30 sierpień 1942 roku. Od wczesnych godzin rannych grupy SS-manów i policjantów wypędzały ludność żydowską z mieszkań. Starców, kobiety i dzieci kierowano do podstawionych na stacji kolejowej wagonów, a zdolnych do pracy mężczyzn do obozu pracy. Ludzi załadowano do towarowego pociągu, w którym byli już Żydzi z Nowego Targu i wysłano do obozu zagłady w Bełżcu, gdzie wszyscy zginęli.

Od tej pory w obozie przebywało około 100 więźniów.

Powstanie obozu zapamiętała również pani Maria Gacek:

Rozpoczęła się całkowita likwidacja Żydów. Wyglądało to tak: wszystkim kazano się zgłosić z bagażami na stację kolejową. Spośród przybyłych wybrano młodych i zdrowych mężczyzn. Pozostałych pociągiem wysłano do obozu koncentracyjnego. Zdolnych do pracy umieszczono w trzech domach przy ulicy Poniatowskiego. Budynki ogrodzono, od ulicy drewnianym płotem, od góry drutem kolczastym. Znajdowały się tam też budki wartownicze, w których należący do SS Ukraińcy pełnili służbę wartowniczą. Więźniom nie wolno było opuszczać getta. Do pracy wyprowadzano ich czwórkami.”

Ludność mieszkająca w okolicy z narażeniem własnego życia niosła pomoc przebywającym tam ludziom. Dostarczano żywność i leki.

Często pomocy chorym udzielał dr Zdzisław Olszewski:

Któregoś dnia w jesieni 1942 roku przemknęła się do sanatorium dr Malewskiego, gdzie pracowałem, dziewczynka w łachmanach, Rózia Rozengarten. Dziecko niespełna 9 letnie błagało, żeby zaraz przyjść, bo tatuś umiera. Rózia Rozengarten pobiegła do „domu”, a ja w kilka minut potem wyszedłem z sanatorium w ponurych myślach. Przedwojenny tapicer był od lat naszym pacjentem.

Getto leżało u stóp Bani, a 300 metrów od willi „Olszówka” przy ulicy Słowackiego, lecz ja wchodziłem do niego przeważnie od apteki na Słonem, albo kilkadziesiąt metrów dalej przez willę Franusia Bali, który w tym czasie gnił już w oświęcimskim łagrze. Jednak jego żona wciskała mi zawsze do torby lekarskiej „coś dla żydowskich maluchów”...

Trzy poszarpane szczeble - niegdyś stopni prowadzących na werandę rumowiska, które było willą. Na środku „werandy” prycza, a na niej człowiek. Raczej jego szkielet. Siedzi. Dusi się i kaszle. Z ust spływają pasma plwociny spienionej krwią. Wokół ciężko chorego najbliższa rodzina: żona i troje maluchów. Wśród nich mój „goniec” - dziewczynka Rózia.

O Boże! Ja tych oczu nigdy nie zapomnę, błagalnie wbitych we mnie - w jedyną nadzieję... Ten obraz umierającego gruźlika, jego żony i dzieci Rozengartenów wciąż do mnie powraca. Dusi mnie. Szarpie. Dławi wstrętem do samego siebie...

- Już zaraz panie Rozengarten...

Paratus: strzykawki i przede wszystkim Pantopon (narkotyk makowca), przeciwkaszlowo. Bowiem śmiertelny lęk człowieka przed śmiercią i związany z nim wstrząs jest u wszystkich przytomnych ludzi prawie identyczny. Dlaczego tego nie pojmują miliardy na tej Ziemi?

Potem wapno - Calcium Sandoz dożylnie, glukoza z witaminą C i strofantyną... Bo tętno ciężko chorego jest nitkowate, ledwie wyczuwalne i bardzo przyspieszone. Jeszcze raz wapno z cukrem gronowym, Coraminą, Eferoniną...

Żona zakłada mężowi okulary i szepcze:

-Wyjdę na chwilę z dziećmi do drugiego „pokoju”...

Rozengarten przestaje się dusić, opada na pryczę, a ja mierzę mu ciśnienie krwi. Osłuchuję serce i płuca. Coś łagodnie tłumaczę. Pocieszam konającego, że już niedługo będzie mu lepiej...

I niebieskie oczy świecą nadzieją. A potem usta ślą słowa, których nigdy nie zapomnę:

- Pan jesteś jak Chrystus...

- Panie Rozengarten mnie się tego słuchać nie godzi.

- Dlaczego? On też leczył i cierpiał...

Wiatr halny jest zawsze ciepły. Ale tego jesiennego popołudnia był także niezwykle silny. Poszarpane futryny okien werandy z powybijanymi szybami, a poklejone tekturą i płachtami worków, świszczały w podmuchach i gwizdały w uszach.

Rozengarten usnął.

Kiedy odchodziłem z tej otchłani ludzkiej nędzy, zobaczyłem znowu te cudowne i straszne żydowskie oczy i wyciągnięte ku mnie z wdzięcznością ręce - sekundy boskiego szczęścia.”

Niemcy w dalszym ciągu mordowali resztki ukrywających się i złapanych poza obozem Żydów. W połowie lutego 1943 roku zarządzono podział obozu na połowę. Połowa pracowników obozu zostało wywiezionych do obozu koncentracyjnego w Płaszowie. Pozostała część więźniów pracowała w obozie do lipca 1943 roku. Następnie stopniowo ulegał on likwidacji. Więźniów wywożono do obozu w Płaszowie. Obóz prawdopodobnie istniał do września 1943 r.

Nie udało się ustalić ile ofiar pochłonęła „szkoła katów” w Rabce. Liczba osób zamordowanych nie znana jest do dziś. Wynika to z tego, że nie zostały przeprowadzone żadne badania, które pozwoliłyby ustalić liczbę zamordowanych w lasku obok „Tereski”. Pan Czesław Trybowski w swym opracowaniu „Z dziejów Rabki - Zdroju”, pisze:

Masowe groby zlokalizowane na terenie księżego lasku obok Liceum Pedagogicznego kryją ponad 500 ofiar.”

Na koniec chcielibyśmy przytoczyć fragment wspomnień pana Zdzisława Olszewskiego:

W 1945 roku odwiedzałem często te wielotysięczne, wspólne doły - groby pomordowanych Żydów i Polaków na zboczu Bani w Rabce, święte mogiły ofiar Apokalipsy XX wieku. Ogrodziłem je wtedy prowizorycznie drutem kolczastym, żeby pasące się bydło nie deptało po grobach bohaterów, którzy polegli śmiercią męczeńską za pojednanie świata.”

W lipcu 1964 roku szef Prokuratury przy Sądzie Krajowym w Hamburgu skierował do władz polskich odpis wniosku o rozpoczęciu śledztwa przeciwko Wilhelmowi Rosenbaumowi oskarżonemu o zbrodnie wojenne. Proces rozpoczął się 12 listopada 1964 roku. W czasie procesu zeznawało 270 świadków. Przyjechali oni ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Izraela i Polski. W swych zeznaniach mówili o zbrodniach popełnionych przez oskarżonego i jego podwładnych. Dopiero po czterech latach w procesie nastąpił przełom. Jako jedni z ostatnich zeznawali, mieszkańcy Rabki. Niemieckie gazety szeroko komentowały przebieg procesu:

Hamburski „Die Welt” z 1 sierpnia 1968 roku donosił:

Świadek Elfryda Trybowska:

Pewnego dnia obserwowałam jak prowadzono transport około 50 Żydów, z Nowego Sącza, z dworca kolejowego do szkoły SS, którą prowadził Rosenbaum. Strasznie bito tych ludzi. Jeden stary Żyd z długą brodą był tak słaby, że ciągle upadał. Rosenbaum podjechał do niego konno i zastrzelił go.”

Wilhelm Rosenbaum próbował cynicznie podważyć wiarygodność świadka:

Czy pani może określić maść mojego konia i dokładną godzinę kiedy to mogło się wydarzyć?”

Świadek bardzo zdenerwowany:

Nie tego po 26 latach nie potrafię powiedzieć.”

Ten niewiarygodny dialog miał miejsce w 34 dniu rozprawy przed hamburskim sądem przeciwko byłemu SS-Untersturmführerowi Wilhelmowi Rosenbaumowi.

Elfryda Trybowska, pracownik naukowy przy Instytucie Meteorologicznym w Rabce zeznawała: „Żydowski piekarz Stiller został zastrzelony przez ludzi pana Rosenbauma tylko dla tego, że miał takie samo imię jak Hitler, Adolf. Pierwszymi Żydami zastrzelonymi w Rabce była rodzina Rosenbaumów: ojciec, matka, córka i syn. Znałam ich dobrze. Zostali zastrzeleni ponieważ nosili to samo nazwisko co pan Untersturmführer”.

Świadek kontynuuje: „Jako telefonistka podsłuchałam rozmowę pomiędzy majorem Heinemeierem a panem Rosenbaumem. Major, kierownik sanatorium dla żołnierzy powiedział do Rosenbauma, jeżeli jeszcze raz dopuści się pan masowych egzekucji zamelduje o tym w Kwaterze Głównej. Żołnierze w Rabce nie są po to aby cały czas słuchać strzały i krzyki, lecz po to aby wypocząć.” Po tej rozmowie rozstrzeliwania wstrzymano ale w dalszym ciągu wykonywano egzekucje przez powieszenie.”

W czasie procesu nie udało się ustalić liczby ofiar „bestii z kurortu Rabka”. W dniu 15 sierpnia 1968 roku ogłoszono wyrok. Sąd skazał oskarżonego na karę dożywotniego więzienia. Wyrok nie obejmował jednak morderstw dokonanych na Polakach.

„Kat Rabki” spędził w więzieniu tylko dziewięć lat. W 1977 roku został ułaskawiony i zwolniony. Jako przyczynę zwolnienia podano rozwój choroby reumatycznej. Parę miesięcy po wyjściu z więzienia zmarł.

miejscem pamięci ofiar II wojny światowej na Podhalu jest Muzeum Walki i Męczeństwa "Palace" - katownia Podhala. Mieści się w podziemiach dawnego pensjonatu "Palace" przy ulicy Chałubińskiego 7. W czasie okupacji Niemcy urządzili tam siedzibę Gestapo - ze względu na bliskość granicy i uniemożliwienie jej przejścia oraz dlatego, że Zakopane było ośrodkiem wypoczynkowo-rekonwalescencyjnym dla niemieckich żołnierzy.

Lata okupacji hitlerowskiej to lata smutku i zarazem chluby dla miasta i Podhala. Miasto bylo punktem przerzutowym na Węgry żołnierzy uciekających do armii polskiej na zachodzie. Rozprowadzane materiały do walki podziemnej dostarczane były przez kurierów tatrzańskich. Kurierami byli przewodnicy tatrzańscy, narciarze, taternicy, górale i cywile. Kurierzy jak: Stanisław Fraczysty, Stanisław Marusarz, Jan Bobowski, Stanisław Roj-Gąsienica, kursowali regularnie z Zakopanego do Budapesztu przemycając pieniądze, meldunki, broń oraz ludzi. Do legendy przeszedł Józef Krzeptowski „król kurierów, który w okresie 1939-1944 trasę Zakopane-Budapeszt przebył ponad 50 razy. Niektórzy z nich zapłacili najwyzszą cenę. Z rąk gestapo ginie wielu sportowców jak: Helena Marusarzówna, Bronisław Czech, Władysław Berych. Pensjonat „Pallace" stał się więzieniem i miejscem egzekucji wielu zakopiańczyków. Miasto musiało spełniać rozkazy okupanta. Służyło jako ośrodek rehabilitacyjny dla rannych żołnierzy niemieckich. W roku 1944 działała partyzantka polska, radziecka i słowacka po obu stronach Tatr. W dolinach tatrzańskich: Chochołowskiej, Zuberskiej, Trzech Studniczkach i Krywaniem toczyły się krwawe walki. Miasto zostało wyzwolone 29.I.1945 r.

brodnicze działania wobec Polski i Polaków, a także obywateli państw trzecich na terytorium polskim prowadzone podczas II woj. świat. przez władze hitler. Rzeszy, organizacje i instytucje hitler. (w szczególności przez NSDAP, Hitlerjugend, gestapo, SS, Wehrmacht, organizację Todta) oraz przez ich członków i funkcjonariuszy; zgodnie z orzeczeniem norymberskim (1946) obejmują: a) planowanie, przygotowanie, rozpoczęcie i prowadzenie wojny napastniczej, b) morderstwa jeńców wojennych i osób cywilnych, masowe zabijanie mężczyzn, kobiet i dzieci, burzenie i palenie miast, wsi i osiedli, c) zagładę w obozach, niewolniczą eksploatację, wysiedlenia i pacyfikacje, grabież majątku publicznego i prywatnego, niszczenie skarbów kultury nar., wynaradawianie i germanizację, prześladowania z przyczyn polit., narodowościowych i rasowych; celem napaści niem. na Polskę była likwidacja państwa pol. i wyniszczenie narodu pol. jako "małowartościowego"; Generalny Plan Wschodni, opracowany przed wojną, zakładał wysiedlenie 80-85% Polaków i przekształcenie terytorium pol. w niemiecki obszar kolonizacyjny; po podbiciu Polski włączono jej zach. tereny (woj. katowickie, pomorskie, poznańskie, części łódzkiego, w-wskiego, kieleckiego, krakowskiego i kieleckiego) do Niemiec, tworząc na pozostałym obszarze Generalną Gubernię (gubernator H. Frank); utworzony rozkazem Hitlera Urząd Komisarza Rzeszy do Spraw Umacniania Niemczyzny na Wschodzie (komisarz H. Himmler) zajął się wysiedlaniem Polaków z ziem włączonych do Rzeszy, osiedlaniem Niemców i akcją germanizacyjną (językiem urzędowym został niemiecki, skonfiskowano w większości pol. majątek państwowy, uniemożliwiono życie społ., kult. i rel., zlikwidowano szkolnictwo pol., ograniczono swobodę poruszania się, plan przewidywał usunięcie z ziem zabranych co najmniej 3 mln Polaków, fizyczną eliminację inteligencji pol.); na terytorium GG (12-15 mln ludności) polityka zależała od sytuacji wojennej i koncepcji polityki wsch. (okupant niszczył inteligencję pol., stosował masowy terror, utrudniał aprowizację i ochronę zdrowia podbitej ludności, którą wykorzystywał jako rezerwuar niewolniczej siły roboczej dla Rzeszy); środkiem terroru i eksterminacji stały się masowe egzekucje, będące aktami zbiorowych mordów, często bez jakiegokolwiek postępowania sądowego; już IX-X 1939 zamordowano w 800 egzekucjach ludności cywilnej 18 tys. Polaków (Bydgoszcz, Katowice, Częstochowa, wsie wokół Łodzi), w następnych okresach nasilenie egzekucji notowano w Warszawie, na Lubelszczyźnie, ziemi zamojskiej i radomskiej, na Sądecczyźnie i Podhalu; podczas pacyfikacji wsi dokonywano również egzekucji, wysiedleń, aresztów, palenia zabudowań; pierwszych pacyfikacji dokonywał Wehrmacht na Kielecczyźnie, likwidując schronienia hubalczyków, potem szczególne nasilenie akcji notowano na wysiedlanej Zamojszczyźnie, a także w woj. białostockim i krakowskim; w mordowaniu ludności wielką rolę odegrał system obozów koncentracyjnych i obozów natychmiastowej zagłady.

Biografia hitlerowskiego "króla Polski" to portret człowieka przeciętnego - marnego adwokata, oszusta i naciągacza, który całą karierę zawdzięczał nazistom

0x01 graphic

Hans Frank

0x01 graphic
Wywiad Hansa Franka dla "Völkischer Beobachter" z 12 lutego 1940 r. Na pytanie, jaka jest różnica między Protektoratem Czech i Moraw a Generalną Gubernią, Frank odpowiada:

"Ujmę to obrazowo. W Pradze na przykład rozlepiono wielkie czerwone plakaty, które obwieszczały, że oto dzisiaj zostało rozstrzelanych siedmiu Czechów. Pomyślałem sobie: Gdybym chciał wywiesić jeden plakat zawiadamiający o każdych siedmiu rozstrzelanych Polakach, to lasów całej Polski nie wystarczyłoby na ich wydrukowanie".

Warto do tych żarcików Franka dodać informację, że tegoż dnia, 12 lutego, w samym Lublinie rozstrzelano 180 osób.

Równie subtelny dowcip Franka z tego samego roku, z przemówienia podczas uroczystości bożonarodzeniowej 1. Batalionu Wartowniczego:

"W ciągu jednego roku naturalnie nie mogłem zlikwidować ani wszystkich wszy, ani wszystkich Żydów. Ale z czasem, a zwłaszcza jeśli mi w tym pomożecie, da się to osiągnąć".

***

Świetna książka niemieckiego historyka Dietera Schenka to portret nie tylko polityczny, ale i psychologiczny "króla Generalnej Guberni". Od dzieciństwa po proces norymberski.

Hans Frank, z wykształcenia prawnik, prywatnie - wielki miłośnik muzyki i sztuki, związał się z ruchem hitlerowskim jeszcze w początkach lat 20. Hitlera uwielbiał i czcił. Karierę zawdzięczał temu, że w licznych procesach wytaczanych nazistom i przez nazistów w Republice Weimarskiej występował jako ich adwokat.

Według Schenka, który jest nie tylko historykiem, ale i prawnikiem (był dyrektorem policji kryminalnej i doradcą niemieckiego MSZ ds. bezpieczeństwa dyplomatów), mimo całej swej inteligencji Frank adwokatem był kiepskim. Ale jakie to miało znaczenie, skoro posługiwał się w sądzie takimi chwytami, jak słowa pod adresem oskarżyciela prywatnego żydowskiego pochodzenia w jakimś procesie z 1928 r.: "Ten pokurcz na krzywych nogach, na którego widok dobremu Niemcowi mogłoby się zebrać na wymioty ". Taki sposób prowadzenia obrony dawał mu wielką popularność wśród towarzyszy partyjnych.

Frank powtarzał, że największą przysługą, jaką oddał partii, był pomysł wystąpienia Hitlera jako świadka przed sądem w Lipsku w 1930 r., w procesie o zdradę stanu trzech młodych oficerów Reichswehry, którym zarzucano, że założyli w swej jednostce komórkę narodowosocjalistyczną i prowadzili działania wywrotowe. Hitler oświadczył sądowi, że owszem, narodowi socjaliści prowadzili niegdyś działania nielegalne, ale obecnie całkowicie je wykluczają. On, Hitler, jest za praworządnością, zamierza prowadzić NSDAP drogą wyłącznie legalną. Jeśli mówił o rewolucji, to myślał tylko o rewolucji duchowej w narodzie, jeśli o walce - to o walce z ulicznym terrorem, a jeżeli obiecywał, że spadną głowy, to na myśli miał nie przemoc, lecz wymierzający sprawiedliwość trybunał.

Według Franka, który czuł się autorem tego pomysłu, pokojowe usposobienie wodza, złożona przez Hitlera "przysięga legalności", szeroko rozreklamowana, dały partii mnóstwo nowych zwolenników. Goebbels uznał to za genialne posunięcie, a sam Hitler obiecał Frankowi: "Kiedyś zostanie pan ministrem sprawiedliwości Rzeszy".

Nawiasem mówiąc, nie dotrzymał obietnicy. Po dojściu Hitlera do władzy Frank został jedynie ministrem sprawiedliwości Bawarii, przed wojną dochrapał się też stanowiska ministra bez teki w rządzie Rzeszy. Jako minister natychmiast wprowadził w Bawarii zakaz wstępu żydowskich adwokatów do budynków sądów, urlopowanie sędziów i prokuratorów pochodzenia żydowskiego, zakaz wykonywania czynności urzędowych żydowskim notariuszom.

Był nie tylko marnym adwokatem. Był też oszustem i naciągaczem, w ustawicznych kłopotach pieniężnych, których znaczną część, trzeba przyznać, powodowała żona Brigitte (kochała - jak pisze jej syn Niklas - władzę nad mężem, nad służbą, a później nad Żydami w getcie). Kochała też luksus. Autor książki przytacza korespondencję z właścicielką firmy futrzarskiej, która domaga się pieniędzy za najdroższe w firmie futro z fok, które Brigitte wybrała, obiecując, że mąż zapłaci. Dawno - według Schenka - Frank utraciłby prawa wykonywania zawodu za postępowanie sprzeczne z etyką adwokacką i różne nadużycia finansowe, gdyby nie oparcie w nazistach.

***

Nie znalazł się jednak Frank nigdy w kręgu ludzi najbliższych Hitlerowi. Hitlera, który w ogóle nie lubił prawników, nawet czasem irytował, zwłaszcza kiedy wymądrzał się na temat państwa prawa. Oczywiście miało to być prawo hitlerowskie, ale Hitler żadnym prawem, nawet własnym, nie miał zamiaru być skrępowany. Nie chciał np. słyszeć o jakiejś nienaruszalności sędziów. Uważał, że każdego z nich można usunąć w każdej chwili. Kilka lat później, już podczas wojny, Frank popadł w niełaskę w związku z tą sprawą. Był wówczas szczęśliwy, że Hitler nie usunął go z urzędu generalnego gubernatora.

"Praworządność" Frank reprezentował też w sporze ze swoim wieloletnim wrogiem Himmlerem, który wiecznie próbował pozbawić go stanowiska w Polsce. Skarżył się mianowicie, że na rozkaz Himmlera SS rozstrzeliwuje masowo Polaków bez sądu. Żądał, żeby rozstrzeliwano z wyrokami sądów doraźnych. W tej sprawie okazał się słabszy, ale z kolei Himmlerowi nie udało się do końca wojny wyrzucić go z Wawelu.

Z krakowskiego zamku Frank dumny był jak paw. Goebbels pisał w swoim dzienniku:

„Frank nie tyle czuje się przedstawicielem Rzeszy, ile raczej królem Polski. Ale w ten sposób zbyt daleko nie zajedzie. Frank nie rządzi, on panuje. Tak to chyba trzeba ująć. »Król Stanisław «, jak mówią o Franku starzy towarzysze partyjni, wydaje się sobie polskim władcą i dziwi się, że straż nie prezentuje broni, gdy wchodzi do niemieckiego budynku urzędowego. Trzeba będzie coś z tym zrobić”.

A co chciał "król Polski" zrobić z Polakami? Uważał, że "obecnie" nie da się ich pozbyć. Stanęłyby koleje dowożące żołnierzy, sprzęt i amunicję wojskom niemieckim na wschodzie. Stanąłby przemysł zbrojeniowy. Upadłaby produkcja żywności.

W przyszłości widział jednak terytorium Polski jako ziemię zasiedloną przez Niemców. "Za kilka lat Polaków już tu nie będzie" - obiecywał, gdy zdawało mu się, że Niemcy wygrają wojnę. Już jednak w 1943 r., gdy nasilał się wciąż ruch oporu, mówił: "Za każdego Niemca, który tu zostanie zamordowany, zapłaci polska rasa. Prędzej wytępimy Polaków, niż pozwolimy wytępić Niemców".

Na temat Żydów miał opinię zdecydowaną: "Żydzi to rasa, którą trzeba wytępić; jeśli któregoś dopadniemy, już po nim".

***

Prócz Wawelu Frank zajął pałac Potockich w Krzeszowicach (na weekendy), willę w Krynicy, dom wczasowy w okolicy Zakopanego. Kradł na potęgę. Cała, albo prawie cała, administracja niemiecka w GG kradła, ile się dało, i była straszliwie skorumpowana, ale Frank miał największe możliwości.

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
REKLAMY GOOGLE

Dzieła sztuki rabowane w Polsce podzielono na trzy klasy - według wartości. O przeznaczeniu klasy I, najcenniejszej, miał decydować osobiście Adolf Hitler. Dopiero o klasie II - generalny gubernator. Tymczasem, nie wiadomo, w jaki sposób "Dama z łasiczką" (albo z gronostajem, jak kto woli) Leonarda da Vinci stała się nagle "własnością" Franka, tak samo jak "Portret młodzieńca" Rafaela i "Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta. Oczywiście wszystkie trzy obrazy należały do I klasy.

Wydatki osobiste Frank wpisywał do funduszy reprezentacyjnych. Wrogowie w Rzeszy wyciągali mu (bezskutecznie) transporty, które szły z Polski do jego prywatnych posiadłości w Niemczech, niesamowite ilości mięsa, drobiu, wapnowanych jaj.

Żona Franka szalała w getcie, kupując, albo i nie kupując, ale po prostu rabując futra, biżuterię i co się dało. Zgromadziła trzysta par butów. Miłe to małżeństwo chciało się zresztą rozwieść, ale Hitler nie pozwolił.

Na tym tle trzeba oglądać dekret Franka skierowany do niemieckiej administracji: do odpowiedzialności pociągnięty zostanie każdy, kto "poza wystarczającymi urzędowymi przydziałami zapewnia sobie niezgodne z prawem specjalne korzyści, umniejszając tym samym autorytet niemieckiego dzieła odbudowy".

***

Jednak Franka skazano w Norymberdze na śmierć nie za złodziejstwo, tylko za morderstwa, choć sam, własnymi rękami, nikogo nie zabił. Więc na zakończenie fragmenty jego przemówienia na wielkim wiecu NSDAP we Lwowie 1 sierpnia 1942 r., kiedy trwała tam akcja masowego mordowania Żydów:

„Nigdy nie zdołamy wyrazić wdzięczności Führerowi za to, że tę starą żydowską dziurę (...), tę kolonię Polaczków wreszcie oddał w niemieckie ręce, które ze szczotką, proszkiem na insekty i innymi koniecznymi artykułami sanitarnymi zadbały o to, by człowiek niemiecki wreszcie mógł tutaj przebywać (burzliwy aplauz). ( ) Po roku pracy możemy zapomnieć, jak brudna to była dziura. Lwów znów jest prawdziwym dumnym miastem niemieckim. A najpiękniejsze w tej wojnie jest to, że jeśli już raz coś zdobędziemy, to nigdy tego nie oddany (rozbawienie i aplauz). (...)

O Żydach, którzy tu jeszcze są, nie warto nawet wspominać, z nimi też sobie poradzimy. Nawiasem mówiąc, dzisiaj nie widziałem ani jednego. Cóż to się stało? Podobno w tym mieście były ich kiedyś dziesiątki tysięcy - a nie dojrzałem ani jednego. Chyba jednak źle się z nimi nie obeszliście? (duże rozbawienie). ( )

Jeśli ktoś spyta - jakim prawem rządzicie w tym kraju? Odpowiemy - jakim prawem pytasz? Ktoś, kto nieostrożnie zada to pytanie, już nigdy o nic nie zapyta. (gromkie brawa) Niechaj Żydzi całego świata rozpętują sobie oszczerczą nagonkę. Niech sobie mówią, że na każdej latarni powiesiliśmy przynajmniej dwóch Polaków - odpowiemy im krótko: aż tylu latarni Polacy nam nie zostawili, aż tylu nie ma w tym błogosławionym, cywilizowanym kraju”.

Dieter Schenk, "Hans Frank. Biografia generalnego gubernatora", przeł. Krzysztof Jachimczak, Znak, Kraków




Jesień 1939. Na Wawelu rozsiada się gubernator Hans Frank. Z Zakopanego udaje się na Jasną Górę pielgrzymka górali. Paradne haftowane cuchy, kapelusze z muszelkami. Koszty wyprawy pokrywa Witalis Wieder - oficjalnie kapitan Wojska Polskiego, w ukryciu zakopiański przedstawiciel Abwehry. Po powrocie pątnicy opowiadają, że Niemcy nie są tacy źli, skoro żarliwie modlą się do Czarnej Madonny.

Kilka tygodni później delegacja górali ofiarowuje Frankowi złotą ciupagę. Hołdowników prowadzi na Wawel Wacław Krzeptowski, przedwojenny prezes Stronnictwa Ludowego w Nowym Targu. Niemcy zwracają się do niego do per Goralenfurst - góralski książę. Wkrótce rewizyta - przy triumfalnej bramie ze smreków - niemieckiego gubernatora w Zakopanem. Karolina Rojowa, która kłaniała się okupantom na Wawelu, wiesza na belce pod powałą, między malowanymi na szkle obrazami świętych, portret Hitlera.
Związek Górali - reaktywowany za podszeptem Niemców - układa memoriał o pochodzeniu polskich górali od germańskich Ostrogotów. Zostanie wysłany do Franka wraz z prośbą, aby zaspokajał potrzeby tego „odrębnego szczepu”. To akt erekcyjny Goralenvolku. Pod memoriałem podpisują się górale: Wacław Krzeptowski, jego dwaj kuzyni Stefan i Andrzej Krzeptowscy, Józef Cukier, Jędrzej Wawrytko, oraz dwóch ceprów: Witalis Wieder i Henryk Szatkowski.

Wacław Krzeptowski wnosi do Goralenvolku szanowane na Podtatrzu nazwisko i znajomości w przedwojennych sferach rządowych. Ukrywał Witosa w czasie przewrotu majowego, do kościoła w Kościelisku prowadził pod ołtarz prezydenta Mościckiego. A gdy w 1938 r. ród Krzeptowskich postanowił na familijnym zjeździe ufundować dla polskiego wojska ciężki karabin maszynowy, ochoczo rzucił datek do kapelusza.

- Ale był też hycel na baby, lubił się zabawić - zauważa Krzeptowski-Jasinek (mimo podobnego nazwiska genealogicznie z innej gałęzi). Narobił długów, jego majątek miał być zlicytowany

3 września 1939 r. Niemcy wstrzymali egzekucję.

Stefan i Andrzej Krzeptowscy - kuzyni Wacława. Pierwszy jest lekarzem, drugi oficerem rezerwy wojska polskiego i znanym sportowcem. Jak to się mówi na Podhalu, nie dziady, jeśli chodzi o majątek.
Henryk Szatkowski. Doktor praw, po studiach w Krakowie, Wrocławiu i w Berlinie. Do Zakopanego zjechał w latach 30. w niewygasłej jeszcze aureoli legionisty. Tu ożenił się z Marysią Stopkówną, córką znanego na Podhalu Wojciecha Stopki Mocarnego. Szatkowski oprócz młodopolskiego zauroczenia góralszczyzną miał jeszcze jedną fascynację - była nią niemiecka kultura, niemiecki Ordnung. To on był mózgiem Goralenvolku. Twierdził, że pierwsi osadnicy pod Tatrami byli Ostrogotami uciekającymi przed zastępami Hunów. Na Podhalu, nim wchłonęła ich dzicz słowiańska, pozostawili takie ślady jak kształt góralskiej spinki i łudząco podobne do swastyki krzyże z połamanymi ramionami, które ryto nad wejściem do gazdówki. Dlatego powinni się zorganizować w odrębne księstwo.

Ale czy wszystkie działania okupacyjne Szatkowskiego wypływały tylko z przyjętej ideologii? Mieszkający dziś w Zakopanem wnuk Szatkowskiego, Wojciech, obronił na UJ pracę magisterską o Goralenvolku. Wspomina w niej, co słyszał w rodzinnym domu: hitlerowcy szantażowali dziadka. Dogrzebali się w jego papierach, że miał babkę o nazwisku Weiser. Mogła być Żydówką.

A może Szatkowski był rezydentem niemieckiego wywiadu w Zakopanem, jak twierdzi Jan Berghauzen, autor książki o Podhalu w czasie okupacji? Wnuk ideologa Goralenvolku nie słyszał o jakichkolwiek dokumentach, potwierdzających takie informacje. Nie chce się szerzej wypowiadać na ten temat, uważa bowiem, że zagadnienie wymaga opracowania naukowego.

Nie będzie góralskiej dywizji SS

W 1942 r. pod dyktando Niemców powstaje Goralisches Komitee (Komitet Góralski) - niby-rząd, niby-samorząd z siedzibą w Zakopanem i oddziałami w innych miejscowościach Podhala. Kieruje nim Wacław Krzeptowski. Komitet wydaje niebieskie kenkarty z literą G na pierwszej stronie. Kto w przeprowadzanym właśnie spisie potwierdzi, że jest góralem (inne opcje: Ukrainiec, Polak, Żyd, Cygan), może liczyć na uznaniowe zasiłki, dostęp do sklepów za żółtymi firankami. Pieniądze są od okupanta (patrz: ramka).

Do dziś nie wiadomo, kto przyjął góralską kenkartę dobrowolnie, a kto z lęku przed wywózką do lagru czy na roboty. - Trzeba też pamiętać - dodaje Krzeptowski-Jasinek - o utrwalonym na tych ziemiach przekonaniu, że z okupantem można się jakoś dogadać, byle nie chwytać za broń.

Ale byli tacy, którzy nie dali się zastraszyć. Jak Władysław Gąsienica - gdy działacze Goralenvolku tłumaczyli mu, że skoro nosi góralskie portki, powinien wziąć niebieską kenkartę, odparł: „Portki góralskie, ale to, co w portkach, polskie”.

Niemcy konsekwentnie realizują plan utworzenia księstwa góralskiego. Stanisław Karpiel wspomina, jak w styczniu 1943 r. była formowana Goralische Division SS. - Najpierw szukali ochotników. (Obietnicą wysokiego żołdu albo szantażem wywózki na roboty). Ale zamiast planowanych 10 tys. zgłosiło się 300 górali. Setka zwerbowanych odpadła już na pierwszy rzut oka. Przyjętych posadzono za stołami pełnymi jadła i wódki. Potem podstawiony pociąg miał ich zawieźć na obóz szkoleniowy dla cudzoziemskich formacji SS we wsi Trawniki w województwie lubelskim. Ale dojechało ledwie kilkunastu górali. Gdy tylko wódka wyparowała im z głów, zaczęli wyskakiwać z pociągu. Skończyło się więc na niczym. - Ale za obietnicę utworzenia dywizji - twierdzi Stanisław Karpiel - Wacek ściągnął z Niemiec 60 naszych jeńców wojennych. W tej grupie byli mój wujek, Stanisław Ślimak, i przewodnik tatrzański, Stanisław Marusarz.

Irena Marusarz, córka działającego w Goralenvolku Andrzeja Krzeptowskiego, pamięta słowa ojca po odprawie ochotników do Goralische Division SS.

- Nie tak miało być - powtarzał. Pani Irena przypuszcza, że ojciec już wtedy utracił wiarę, że kolaborując z okupantem, będzie mógł skrycie pomagać swym rodakom.

- Bo robił to od pierwszego dnia okupacji - twierdzi moja rozmówczyni. - Ze sklepu, który Niemcy pozostawili mu w dowód szczególnych łask, nocą stale były wynoszone jakieś paczki z zaplecza. Pewnie dostawała któraś partyzantka.

Pomagał też Wacław. - Byłem chłopaczkiem, gdy pojechałem furmanką z naszych Kościelisk do Zakopanego - wspomina Józef Krzeptowski-Jasinek. - Matka gdzieś poszła, a ja zamiast pilnować konia, wdrapałem się na płot getta i... przeleciałem na żydowską stronę, popchnięty przez strażnika. Matka pobiegła po ratunek do Wacka. Przyjechało na motorze dwóch gestapowców i wyciągnęli mnie...

Ponoć istniały listy uratowanych przez Wacława Krzeptowskiego więźniów obozów koncentracyjnych, jeńców - w sumie może 300 ludzi - ukryte u jego sąsiada, Stanisława Nędzy-Kubińca. Gdzie są dzisiaj - nie wiadomo. Osoby wtajemniczone nie żyją.

- Nawet Szatkowski - twierdzi Stanisław Karpiel - wspierał górali. Gdy po wywiezionym do Oświęcimia właścicielu manufaktury pamiątek z Podtatrza przejął tę produkcję, wystawił kilka tysięcy lewych zaświadczeń chroniących od wywózki na roboty przymusowe.

Czy te dobre uczynki mogą zrównoważyć pastwienie się hitlerowców nad Polakami z Podhala? Z samego Zakopanego rozstrzelano lub zamordowano w obozach koncentracyjnych 800 górali.

Trzeba uciekać

Od fiaska Goralische Division SS Niemcy nie traktują już Krzeptowskiego jak góralskiego księcia. Gdy jesienią 1944 r. gestapowcy przychodzą do jego gazdówki, chowa się w piwnicy. Nazajutrz z kasą Komitetu Góralskiego ucieka w Tatry. Wie, że Niemcy wydali list gończy z obietnicą nagrody za jego głowę. Przeskakuje na Słowację, gdzie przygarnia go sowiecki oddział partyzancki. Gdy i tam Niemcy depczą mu po piętach, wraca na polską stronę Tatr.

Pali się też grunt pod nogami Henrykowi Szatkowskiemu. Jego żona Maria prosi, aby uciekał z Podhala, nim odejdą Niemcy. Ona zostaje - nie wzięła góralskiej kenkarty. Żegnają się; dla Marii to tragedia, bo byli udanym małżeństwem. I - runięcie w biedę. Ale nie da się, ich dzieci pójdą na studia.

Henryk Szatkowski dotrzymał danego żonie słowa, że na zawsze zniknie nie tylko z Zakopanego, ale i z jej życia. Ale z czasem jakieś wieści o nim docierały na Podtatrze. Krakowski „Dziennik Polski” z listopada 1946 r. podał, że ktoś widział Szatkowskiego w Londynie, w mundurze armii Andersa. Innym razem ktoś słyszał, że Szatkowski był zakonnikiem w Rzymie. Po latach córka Szatkowskiego pójdzie tym tropem, bezskutecznie.

W ostatnich dniach okupacji zniknął też z Zakopanego Witalis Wieder. Co się z nim dalej działo - nie wiadomo. Gdy już po wojnie Muzeum Tatrzańskie kolekcjonowało zdjęcia członków Goralenvolku z oficjalnych uroczystości, zauważono, że Witalis nigdy nie odwrócił się twarzą do aparatu.

Andrzej Krzeptowski, kuzyn Wacka, brat Stefana, też zamierzał uciec. Nie udało się. Wpadł w ręce UB. Dopiero w latach 50. rodzina dostała wiadomość, że zmarł w 1945 r. w krakowskim więzieniu. Pani Irenie przyśniło się, że zdążył połknąć cyjanek, który podobno nosił w plombie.

Stefan Krzeptowski, aresztowany tuż po zakończeniu wojny przez NKWD, zginął w sowieckim łagrze. Zmarł na rękach Józefa Krzeptowskiego, swego stryjecznego brata, legendarnego kuriera AK, po wejściu Armii Czerwonej zesłanego na Sybir.

Józef Cukier stanął przed PRL-owskm sądem. Dostał 15 lat więzienia. Dzięki amnestii wrócił do Zakopanego po kilku latach. Do końca życia cieszył się opinią porządnego górala. - Jego pogrzeb - wspomina Józef Krzeptowski-Jasinek - zgromadził tłumy.

Z tych Krzeptowskich

W ludowej Polsce za winy ojców cierpieli ich najbliżsi. - 12-letniej Ireny, córki Andrzeja Krzeptowskiego, nie chciano po wojnie przyjąć do szkoły. Do jej matki strzelało NKWD - ukryła się w piwnicy.

Potem latami procesowali się o majątek (domy, parcele - rodzina Andrzeja Krzeptowskiego od pokoleń należała do bogatszych w Zakopanem), który, gdy po wojnie doszło do procesu założycieli Goralenvolku, w dużej mierze został zawłaszczony przez miejscowych górali. Niektóre cenne przedmioty wróciły do właścicieli. Ale większość nieruchomości, które udało się sądownie odzyskać, ostatecznie zabrała nowa władza, stosując tzw. domiary.

Stygmat córki kolaboranta towarzyszył Irenie Marusarz przez całe dorosłe życie, ilekroć musiała coś załatwić w urzędzie. Np. gdy starała się o pracę, powiedziano jej, żeby szukała poza granicami Zakopanego. Przyjęli ją w nadleśnictwie. Nie mogła też być przewodniczką tatrzańską, choć zdobyła odpowiednie kwalifikacje.

Nie zauważyła natomiast jakiejś niechęci ze strony górali. Wręcz odwrotnie. Jej córka Grażyna wspomina, że gdy uczyła się w liceum Kenara, podszedł do niej powszechnie szanowany sędziwy Byrcyn (rzeźbili jego głowę) i zapytał, czy jest wnuczką tego Andrzeja, który pomagał głodującym w czasie okupacji.

Nie do obrony

Trzydziestokilkuletni wnuk Henryka Szatkowskiego nie znajduje żadnych okoliczności łagodzących: - Goralenvolk to była zinstytucjonalizowana i największa polska kolaboracja z Niemcami. Ale winnych należy szukać nie tylko na Podhalu - twierdzi. - To przede wszystkim Niemcy, a nie górale stworzyli Goralenvolk i od tej strony należałoby badać to wydarzenie.

Postawę: „nie ma przebaczenia” przyjmuje urodzony po wojnie Wojciech Orawiec, prawnik, przewodniczący stowarzyszenia Porozumienie Orła Białego, któremu patronują Piłsudski i Augustyn Suski. Ten drugi jest twórcą okupacyjnej Konfederacji Tatrzańskiej, powstałej w opozycji do Goralenvolku. Suski - stryj Orawca, bohater Szaflar - zginął w Oświęcimiu. Orawiec uważa, że słusznie wykonano wyrok na Wacku jeszcze w imieniu państwa podziemnego.

- Ale dlaczego - mnoży swe wątpliwości prawie dwa razy starszy od nich Stanisław Karpiel - zrobili to partyzanci spod Babiej Góry, a nie miejscowe AK? I w ogóle czy ci, którzy wieszali Wacka, należeli do AK? Ich akcje wysadzania mostów na bocznych trasach nie miały sensu. Może więc to była pozorowana partyzantka, która podszyła się pod AK?

I na ten temat nie ma solidnych badań.

- Pośpieszyli się - mówi Józef Krzeptowski-Jasinek. A przecież za kilka dni można było oddać Wacka pod legalny sąd. - Czy stało się tak dlatego, że wiedział coś, co aktualnie było niewygodne? Np. o spotkaniach gestapo i NKWD na Gubałówce? A jeśli znajdą się dokumenty, że zakopiańska placówka AK miała coś wspólnego z wywiadem, któremu służył Szatkowski? Bo i takie słyszy się w Zakopanem głosy.

Zdecydowanym obrońcą szefa Goralenvolku był nieżyjący już ojciec Józefa Krzeptowskiego-Jasinka, Józef. Gdy po wojnie spotkali się w Australii, późniejszy badacz góralskich genealogii dowiedział się, że Wacek Krzeptowski należał przed wojną do tzw. dwójki, II oddziału przy sztabie generalnym WP, gdzie przygotowywano parawojskowe organizacje na wypadek wojny. Miał więc dostęp do wielu cennych informacji, których potem szukało gestapo. I niczego ani nikogo okupantowi nie zdradził. Natomiast Szatkowski, zdaniem ojca Krzeptowskiego-Jasinka, był po prostu niemieckim szpiegiem.

Również Józef Krzeptowski, słynny kurier AK, nie pozwolił powiedzieć złego słowa o Wacku. Gdy po czterech latach wrócił z łagru, przyszedł do Krzeptowskiego-Jasinka z prośbą, aby poszli na cmentarz i zmówili „Wieczny odpoczynek”. Padły słowa: - Ten człowiek dwukrotnie uratował mi życie.

Architekt Bolesław Dobrzyński studiował zaraz po wojnie z mężem Ireny Marusarz. Po powrocie do Zakopanego przyjaźnili się latami. O tym, że był w plutonie egzekucyjnym Wacka Krzeptowskiego, pani Irena dowiedziała się ode mnie."



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7328
7328
7328
praca-magisterska-7328, Dokumenty(2)
Schemat hydrauliczny do RX70 22 25 30 35 GAZ typ 7325, 7326, 7327, 7328

więcej podobnych podstron