W chwili ostatniej, gdy ludzki spełnić na tobie miał sąd Luf polskich rząd, o skazańcze, czemuś ty zdjął okulary?
0 ślepcze, możeś w tej chwili zobaczył straszny swój
błąd
1 wyznasz go na Ostatnim Sądzie, gdy gruchną fanfary?
Wers końcowy nieodparcie nasuwa na myśl zwieńczenie barokowego ołtarza ż aniołami dmącymi w smukłe trąby. Ale to tylko prywatna impresja piszącego ten szkic. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w swoich lirykach Wittlin mistrzowsko mieszał i przetwarzał style różnych poetyckich epok, od renesansu do modernizmu, nie na zasadzie pastiszu, lecz identyfikacji. Dowodem wspomniany wyżej Tren XX, który Kochanowski zaakceptowałby zapewne, poprawiwszy tylko „wszystkie" na „wszytkie". Dla nas jednak utwór ten jest ogromnie istotny z innego powodu. Ból Jana z Czarnolasu wziął Wittlin za pretekst, żeby raz jeszcze ukazać bezradność śmierci wobec poezji:
O wielkie muzy, o Apollinie, o wy okrutni,
Pozwólcie mojej boleści zapomnieć o Niobiel
Ach, gdybym mógł na kamiennym Orszulki grobie
Strzaskać cię, moja lutni!
Rzecz w tym, że na ten właśnie jeden gest samozniszczenia żaden poeta nigdy się nie zdobędzie.
Z ontologiczną koniecznością śmierci poeci zmagają się — skądinąd świadomi daremności tych zmagań — bądź uciekając się do zaklęć retorycznych („Zgasnąć chciałbym po prostu jak ta świeca nikła...", pisał Słonimski), dzięki którym zawczasu oswajają się z nicością czy niebytem, bądź odwołując się do magii rodzimej lub antycznej („ Dionizos modli się za nami...", pisał
Iwaszkiewicz w jednym ze swoich liryków cmentarnych), szukając w niej pocieszenia. Dla Wittlina, rówieśnika wspomnianych poetów, śmierć nie była nigdy przedmiotem metafor ani eufemizmów. Od Hymnów aż do E se ncy j spoglądał jej w twarz śmiało, choć nic bez obrzydzenia, nie wymigiwał się od kontaktów z nią tropami poetyckimi, traktował ją podobnie jak Iłilke, który w swojej ostatniej chorobie odrzucił ponoć środki znieczulające, powiadając, że własną śmierć chce przeżyć do końca. Można by więc system odniesień do Thanatosa podzielić u poetów — a zresztą i u wszystkich ludzi, niezależnie od uprawianej profesji — na dwie kategorie: jedni przystrajają go, kokietują i bez względu na wiarę lub niewiarę w przyszłość (życie pozagrobowe) na wszelkie sposoby szukają z nim sojuszu-,, drudzy, jak Wittlin, żadnych złudzeń tu nie pielęgnują i pielęgnować nie chcą. Za czasów Skamandra pokrewny hart ducha przejawiał jedynie Wierzyński w Pieśniach fanatycznych, dość bliskich Wittli-nowskim Hymnom, dziś odnajdziemy go u Różewicza. Filiacje nieprzypadkowe: H y m ny zrodziły się z przerażeń i porażeń rzeczywistością pierwszej wojny światowej. Czerwona rękawiczka była reakcją dość podobną na rzeczywistość drugiej. W tak zwanym ,,turpizmie", niepojętym dla umysłów apoliń- , skich, niezmącenie słonecznych, wyzwalał się ferment lęków autentycznych i pozbawionych nadziei na wygaśnięcie. Thanatos dopada ludzi równie dobrze na wojnach, jak w łóżku, nie ma co zatem mydlić sobie oczu, trzeba otwierać je, i to możliwie najszerzej. I tutaj Różewicz miał prekursora w Wittlinie:
Już krew znużona w mych żyłach ostyga
i własne ciało jest mi obcym ciałem.
11