niach nieświadomą pamięć odwiecznej prawdy, co tajemnicza jest, bo ginie w mrokach czasu, za którymi już Bóg wie co... Mówisz ciemno, przesądnie i na dodatek po niemiecku; wcale nie wiem, czy cię jeszcze można nazwać oświeconym, obruszał się pierwszy. I tak się kłócili sto lat.
Kształcący się romantyk był dobrym uczniem osiemnastowiecznych pedagogów. Za dobrym: dopowiadał urwane w rozsądnym miejscu wątki i wyciągał wnioski nazbyt konsekwentne. W ogóle nie znał i nie chciał znać w niczym miary, choć go uczono, że tylko umiar gwarantuje spokój, zdrowie, poprawność kulturalną i bez-, pieczeństwo. Gwarantuje, akurat! — śmiał się potem dorosły już romantyk patrząc na wiek osiemnasty od końca. A zresztą nie chcę mieć spokoju, nie interesuje mnie poprawność ani bezpieczeństwo. Ghcę wiedzieć, jak jest naprawdę i do końca; za prawdą pójdę do końca, poza rozum i poza rozumowanie, bo najgorsza była ta wasza niepewność, mówił do nieżyjących filozofów. Tamten wiek zgubił rozsądek i ostrożność. Ja będę szalony.. Ja wyciągnę ostateczne wnioski, ja się zdecyduję, groził. Ja się już zdecydowałem, wołał, ja natychmiast w czyn to wcielę. „Pomyśleć tak — i nie chcieć? o hańbo! o wstydzie! / Pomyśleć tak — i nie móc? w szmaty podrę łono!” Po czym bohater pracował nad sobą usilnie, żeby czuć, czego nie tizufjTdicieć, czego nie chciał, i być, kim nie był, bo dopiero wtedy stanie się naprawdę sobą. Dosyć to było zawiłe.
j Monolog Kordiana na Mont Blanc jest jedną wielką prowokacją wewnętrzną, wywoływaniem i nawoływaniem własnego „ja’^ żeby się wyłoniło, żeby się określiło, stało uczuciem i wolą — jednym słowem „ja” po-t dobnym dó tego z Wielkiej Improwizacji.-Które też skądś się wzięło, z jakiejś wewnętrznej decyzji — ale czyjej — bo kto właściwie — wiemy, że autor, ale kto wewnątrz dramatu — napisał, że umarł Gustaw, narodził się Konrad? Napisała to zapewne „tajemnicza osobistość”, której dzieje nadają, wedle Mickiewicza, „pewną jednolitość
dramatowi Dziady". Tę „osobistość" tu sztucznie rekonstruujemy z gotowej materii poetyckiej, składając kawałek po kawałku z obrazów nasze fikcyjne, umowne, mo- "Qje delowc „romantyczne ja". Po to je składamy, niczym jakiegoś Golema, żeby, robiąc model, zobaczyć w Dziadach nie tylko reakcję na rzeczywistość historyczną, ale i zrozumieć zapis własny owego „ja", ślad drogi tej „ta-jemniczej osobistości", którą można chyba poznać tylko ^ * tak, ex post, po śladach ii dlatego niektórzy wątpią, czy 'blent ona w ogóle istnieje.
a tymczasem minął pierwszy i dobiegał końca drugi akt 1956.
dramatu. Więc już chce je na siłę z siebie wydobyć — 1927
czujemy przecież, jak wysilony, wymuszony na sobie jest rz ten jego monolog, wcale nie natchniony, na wysoko literackim szczycie Mont Blanc. Ta „szwajcarska góra" z Prologu, po której „nie snują się Manfredy” (ale jednak Słowi
£ Kordian nie wątpił, Kordian wierzył, że jest w nim to, n, co czasem nazywał „aniołem", czasem „przyszłości gwiaz- ? s 3, dą", j,duszą", jednym słowem jakimś nie istniejącym jeszcze, choć już od środka wyczuwalnym przyszłym „ja" — jO! duch mój chce się wyrwać! już pióra rozwinął!" — ale ono wciąż trwało w przyszłości, niejasne,
się snują), została nawet w samym tekście odwołana wprost do innej nie istniejącej góry, na której jednak wysoko stał i skąd się rzucił król Lear, bo tę właśnie scenę czytał Kordian dwie sceny wcześniej, też w górach, „na białych kredowych skałach" w Dover, nad morzem, i tak oto mówił po lekturze:
\ka
Szekspirze! duchu! zbudowałeś górę,
Większą od góry, którą Bóg postawił.
J Boś ty ślepemu o przepaści prawił, i Z nieskończonością zbliżyłeś twór ziemi.
A potem dodawał, że zgodziłby się nawet być ślepym, gdyby za" tę cenę mógł spojrzeć oczami Szekspira, co
zapowiadało, że autor także zaraz zrzuci swego boba- _
tera z niematerialnej góry słów, a na razie budzi w nim
133