250 ELŻBIETA DĄBROWIC/!
powiedzialną?”24, po pierwsze oznajmiła, że Gabryelii „już nie ma na Świecie", a po drugie, że nie ma leż jednego rozwiązania „dręczącej” kwestii. Na jedno swoje śmiertelnie poważne pytanie admiratorka pisarki uzyskała aż dziewięć, zasłyszanych rzekomo między ludźmi, odpowiedzi25. Źinigjiowska. nie była, lecz tylko pobyła Gabryellą przez chwile.
Cypriana Norwida, który sławił Sokratesa poetów, wszelkie mistyfikacje, przebrania musiały mierzić. Kiedy sam występował udrapowany, jak przystało na potomka Sobieskich albo kawalera maltańskiego, nikogo przecież we własnym mniemaniu nie udawał. Wręcz przeciwnie, manifestacyjnie nie zapominał, kim jest i z własnego wyboru do śmierci zostanie.
Lenartowicz natomiast, odkąd faz się przebrał po chłopsku, to i w stroju tym umarł, narażając się pośmiertnie na irytację hrabiego Stanisława Tarnowskiego, który wyrzucał mu ,jednostajność”, powielanie do znudzenia samego siebie, a nawet szkodliwy społecznie anachronizm. „On tak przywykł i uwziął się patrzeć na świat oczyma niby mazowieckiego wieśniaka i jego niby językiem mówić, że tej wiejskiej naiwności (rubasznej czy wdzięcznej) pozwala sobie za wiele, nadużywa jej i... wpada w manierę”26. Upierając się przy prostocie, mazowiecki limik stawał się - mimo woli - „wyszukany i sztuczny”27. Co gorsza zaś, gustował w swoim na siebie pomyśle.
O swoim aż po grób wyborze pisał poeta do Józefa Ignacego Kraszewskiego, wyjaśniając, dlaczego woli, aby ułożona przezeń odezwa Do artystów polskich w sprawie Muzeum Rapperswylskiego ukazała się bezimiennie: „[..J nie mara ochoty apostołować w innej formie jak mazowieckiej dudy, liry, piszczałki, aż do basu i góralskiej ligawki. Ja dudą się urodziłem i dudą zginę. Ja nawet robiłem spisek w moich pisemkach, żeby mnie za chłopa miano, prawdziwego dudarza, a nie za puetę, jak u nas mówią. Od laurów i parnasów przyszłość, mam nadzieję, że mnie uwolni, od towarzystwa laureatów, przesadzonych pyszałków, a zaliczy pomiędzy wędrujące ż lirą dziady, rybałty, pątniki, autory kantyczek i ludowych pieśni i będę się nazywał Raptus. Tak przerobią z greckiego rapsoda, a chłopi to wytłomaczą, iż był na wymieracji i bez cierzpliwości"28.
Swoją tożsamość autorską Lenartowicz znalazł pośród tradycji wiejskich i staro-greckicb. Zbaczał zaś z drogi na Parnas naśladując poniekąd swego wspomnianego przy końcu listu ojca, kapitana kościuszkowskiego, który „w ferworze wolności” wyrzekł się szlachectwa i zgłosił akces do stanu miejskiego .
Gabryella Zmichowskiej na pewno nie była tym, czym dla Lenartowicza jego dudarz czy limik, choć niewykluczone, że u zarania pisarskiej drogi myślała
M i., Jedno pytanie, „Tygodnik Ilustrowany” 1861, t, IV, s, 204.
25 N. Żmichowska, Kilka odpowiedzi na jednopytanie, „Tygodnik Ilustrowany" 1862, z. 121, s. 25. ■6 S; Tarnowski, Teofil Lenartowie!, w: O literaturze polskiej XIX wieku, oprać. H. Markiewicz, Warszawa 1977,8.598.
|? Ibidem, t. 60J.
28 J.l. Kraszewski, T. Lenartowicz, Korespondencja, oprać. W. Danek, Wrocław 1963, s. 196; w Ibidem 1.197.
o adaptacji którejś z tradycyjnych form „apostołowania". Sądząc z układu Wolnych chwil Gabryclli, jej pierwszej książkowej publikacji - zawierającej między innymi „wspomnienie” o prządkach, które przy kominku snują nitki na przemian z rozmaitej treści i formy bajaniami - można by o tytułowej Gabryelli pomyśleć właśnie jako o prządce przerzucającej się swobodnie z tematu na temat, od prozy do wiersza. Byłaby taż prządka żeńskim, niemęskim i nieszlacheckim wariantem kontuszowego „gawędy”.
Lenartowicz przy obranej roli autorskiej obstawał niezależnie od zmiennych okoliczności historycznych i biograficznych. Po chłopsku uparł się grać na dudach, lirence, piszczałkach, nie patrząc na dziejowe burze i zastoje, nie słuchając też opinii krytyków, którzy go naglili do artystycznych poszukiwań. Żmichowska zaś co prawda przyswoiła sobie na stałe metaforykę z zakresu kobiecego rękodzieła, używając jej jako prywatnego słownika pseudonimów dla pracy pisarskiej, ale w owej metaforyce autorskiej tożsamości bynajmniej nie szukała - jak Lenartowicz w dudach, w lirence, w piszczałkach - ostoi przeciw wewnętrznym i zewnętrznym zamętom. Zdarzało się, że w listach pisała o swoichjpracach pisarskich jak o płótnie Penelopy. tkanym za dnia, w nocy zaś bez litoścl-spruwanym. Cechy płótna tPenelopy noszą zresztą wyraźnie Pisma Gabryelli z roku 186l7~w największym stopniu ich tom czwarty, gdzie Gabryella-Kazimiera-Bezimienna prowokowała na
I swój temat domysły, sugerowała inne, równie prawdopodobne, równie przelotne, po to tylko, by wkrótce opatrzyć je znakiem zapytania. Po serii filozoficznych „zapytań”, po mistycy żującym opowiadaniu Stary dwór w Świerszczowej, przesłała powieściowemu redaktorowi rzecz obszerną, Białą Różę. Tu zaś iluzje i deziiuzje co do tożsamości autorskiej bezzwrotnie uwikłanej w losy bohaterów tak się skłębiły, że nawet końcowy list Hieronima, z łaski autorki odpornego na pułapki marzycielstwa, nie przywracał już czytelnikowi wiary i ufności w prawdę międzyludzką i wewnętrzną, a więc w prawdę wszelką, bo niczego „niemiędzyludzkiego” między ludźmi w świecie Żmichowskiej nie ma.
Można by do owej, jakże trudnej do pojęcia, Gabryelli-Kazimiery zastosować uwagę, którą Lenartowicz potraktował lwowskie młode pokolenie: „[...] zresztą młodzież to jakaś, z którą żadną miarą porozumieć się nie można. Proteusze, mieniący się to w smoki, to w psy morskie, i tak myślisz, że to smok, a to pies, i znowu myślisz, że to pies, a to mgła, zupełnie jak u starego Homera” . Czytelnikowi próbującemu zawrzeć z autorką bliższą znajomość, jeśliby nadto gustował w Owidiuszu albo w Trembeckim, mogłyby przyjść na myśl również metamorfozy Tetydy, broniącej się przed zapałem miłosnym Peleusa.
Dlaczego Penelopa tkała i pruła dopiero co utkane płótno, Żmichowska i wszyscy z odrobiną ówczesnej edukacji wiedzieli. Dlaczego ona sama zachowywała się niczym Penelopa, swojemu czytelnikowi nie zdradzała. Co jej kazało, co za demon kazał jej mnożyć autorskie widma? Czy rozszczepiając piszące „ja”, broniła się przed powtórzeniem po raz setny tego, co już zostało powiedziane? Czy
30
J.I. Kraszewski, T. Lenartowicz, op. cit., s. 121.