Błogosławiony ten, który przyzwolił na wszystko złe...
Signor Santo Barochiah
Emil czytał Ksenofonta „Wspomnienia o Sokratesie”:
„...Oczywistym więc jest, że gdybyś naukę swoją uważał za mającą wartość, to wymagałbyś za nią wynagrodzenia... nie mniejszego od jej wartości. Sprawiedliwym zatem może jesteś, ponieważ nie oszukujesz gwoli chciwości, ale bynajmniej nie mądrym, gdyż posiadasz znajomość rzeczy, nie mających żadnych wartości.”
W tym miejscu odłożył książkę na tapczan (zawsze czytał, leżąc) i zanotował:
„SOKRATES: — Co porabiają u ciebie moje myśli, Platonie?
PLATON: — Są owinięte w dzieła, które piszę.
SOKRATES: — Czy aby nie spleśniały?
PLATON (patrząc w ziemię): — Nie potrafię tego stwierdzić. Nie wszystko bowiem mówisz przy mnie i nie zawsze nadążam z moimi tabliczkami: (Zmieszany) Dlaczego sam nie piszesz swoich myśli?
SOKRATES: — Ooo, rozmowa poważna... Powiedziałem już: bo nie umiem pisać.
PLATON: — Tego nie mówisz na serio, Sokratesie. (Po chwili.) Zapewne nie zaliczasz się do nieśmiertelnych?
SOKRATES: — Skąd taka myśl? Pewnie, że nie.
PLATON (kurcząc się): — Po twoim zgonie, oby nastąpił jak najpóźniej, będę w twoje usta wkładał słowa, których nie powiedziałeś nigdy.
SOKRATES: — Do stu kurtyzan, które nieczysto pachną! (Targa sobie brodę, żuje ją, targa znów.) Niech cię Hades pochłonie! O, dobra, dobra Ksantypo. (Pomału uspokaja się; potem ze słodką ironią) Powiedz mi, Platonie, wytłumacz, z jakich powodów spisujesz słowa, które powiedziałem? Czy po to, aby rozmowy nasze, gdy przechadzamy się wszyscy
0 zmierzchu, czy w nocy pośród drzew, gdy głowa kręci się
1 pali, a rozmowa szumi, jak najlepsze wino, i nurza się w winie, uczynić rzeczą odstręczającą? Czy też po to, aby gawędy nasze, prowadzone w takt leniwych i rytmicznych kroków, swobodnie jak piana, która się tworzy i znika na sennej wodzie, uczynić rzemiosłem ciężkim i trudnym?
PLATON milczy, SOKRATES, z zamkniętymi oczami kiwa głową na kształt wahadła.
SOKRATES: — Powiedz mi lepiej, Platonie, o czym plotkują na mieście, chociaż ty tak się nadajesz do tego, jak... jak... Nie chcę cię obrażać, Platonie.”
Wtem weszła Ewa i usiadła na tapczanie. Nie przywitała się.
Chciał ją wziąć za rękę, ale ją cofnęła. Miała twarz niezwykle nieruchomą.
— Czy coś się stało?
— Chcę, abyś przyszedł do mnie.
187