morza. Z każdego miejsca jest nie więcej niż cztery kilometry do drogi. Na polach stoją kamienne domki z beczkami na wino, z winnymi prasami, nic. które zaopatrzone w jedzenie i świece. Na śniadanie zjedzą kiść dojrzałych winogron albo normalny posiłek u letników w zatoczkach.
Schodzą pod hotel, gdzie czeka już na nich policjant, ale inny, młodszy. Kunicki przez chwilę ma nadzieję, że przyszedł z dobrymi wieściami, ale ten prosi o paszport. Uważnie spisuje dane, mówi, że będą ich szukać także na stałym lądzie, w Splicie. I na innych okolicznych wyspach.
— Mogła iść brzegiem — tłumaczy.
— Nie miała pieniędzy. No money. Wszystko jest tutaj. — Kunicki pokazuje torebkę i wyciąga z niej portmonetkę, czerwoną, wyszywaną koralikami. Otwiera ją i podsuwa pod oczy policjantowi. Tamten wzrusza ramionami i spisuje adres w Polsce.
— Ile dziecko ma lat?
Kunicki odpowiada, że trzy.
Jadą serpentynami w to samo miejsce, dzień zapowiada się upalny i jasny, prześwietlony jak klisza. W południe zniknie z niej wszelki obraz. Kunicki myśli o możliwości patrzenia z góry, o helikopterze, bo przecież wyspa jest prawie naga. Myśli też o chipach, że daje się je zwierzętom, wędrownym ptakom, bocianom i żurawiom, a nie starcza ich dla ludzi. Wszyscy powinni mieć taki chip, dla własnego
42
I
bezpieczeństwa; potem można by śledzić każdy ludzki ruch w Internecie — drogi, punkty spoczynku, błądzenie. Ilu uratowałoby się od śmierci! Ma przed oczami obraz z ekranu komputera — kolorowe linie, jakie wyznaczaliby ludzie, ciągłe ślady, znaki. Kręgi i elipsy, labirynty. Może także nieskończone ósemki, może nieudane, przerwane nagle spirale.
Jest pies, czarny owczarek; dają mu jej sweter z tylnego siedzenia. Pies węszy wokół samochodu, a potem rusza ścieżką między oliwki. W Kunickiego wstępuje nagle energia, zaraz wszystko będzie jasne. Biegną za psem. Owczarek zatrzymuje się tam, gdzie musieli się widocznie załatwiać, chociaż nie ma żadnego śladu. Stoi zadowolony z siebie, ale przecież, psie, to nie wszystko. Gdzie ludzie, dokąd poszli? Pies nie rozumie, czego od niego chcą, ale rusza dalej z ociąganiem, zupełnie w bok, wzdłuż szosy, oddalając się od winnic.
Więc poszła wzdłuż drogi, myśli Kunicki, musiało się jej pomylić. Mogła wyjść dalej i czekać na niego kilkaser metrów stąd. Ale czy nie słyszała klaksonu?
A porem? Może ktoś ich podwiózł, lecz skoro się nie znaleźli, to dokąd mógł ich podwieźć ten ktoś? Ktoś. Niejasna, rozmazana barczysta postać. Szeroki kark. Porwanie. Ogłuszył ich i załadował do bagażnika? Przewiózł promem na ląd, teraz są w Zagrzebiu albo w Monachium, albo gdziekolwiek. A jak przekroczył granicę z dwoma nieprzytomnymi ciałami?
Jednak pies zaraz skręca w pusty wąwóz biegnący ukośnie od drogi, w kamienistą długą wyrwę i bieg-
43