Przed każdym obrazem płonęły zapalone świece. Trumnę ustawiono pośrodku, naprzeciwko ołtarza. Stary setnik padł krzyżem, potem ucałował zmarłą i wyszedł razem z innymi, wydawszy polecenie, aby nakarmiono dobrze filozofa i po wieczerzy odprowadzono go do cerkwi. Po przyjściu do kuchni ci, którzy nieśli trumnę, zaczęli przykładać ręce do pieca, co zwykli czynić Ukraińcy, gdy zobaczą nieboszczyka.
Głód, który zaczął doskwierać filozofowi, kazał mu na czas niejaki zapomnieć całkiem o zmarłej. Wnet wszystka czeladź jęła się powoli gromadzić w kuchni. Kuchnia w domu setnika była czymś w rodzaju klubu, do którego schodziło się wszystko, co żyło we dworze, wliczając w to i psy, zbiegające się tu po kości i pomyje. Każdy, kogo posyłano gdziekolwiek po coś, zachodził naprzód do kuchni, żeby chwileczkę odpocząć na ławie i wykurzyć lulkę. Bezżenni słudzy, mieszkający we dworze, leżeli tu w swych pięknych świtkach kozackich niemal dzień cały na ławach, pod ławami, na zapiecku, słowem, wszędzie, gdzie się dało znaleźć wygodniejsze miejsce. Każdy przy tym wiecznie zapominał w kuchni to czapki, to bata na cudze psy lub czegoś podobnego. Ale najliczniejsze zgromadzenie odbywało się podczas wieczerzy, kiedy przychodził i tabuniarz, który zapędził już swoje konie na wygon, i poganiacz krów, gdy je odprowadził już do udoju, i wszyscy ci, co w dzień byli czymś zajęci. Podczas wieczerzy pogawędka rozwiązywała języki nawet najbardziej nierozmowne. Mówiono o wszystkim: i o tym, kto sobie sprawił nowe szarawary, i o tym, co się znajduje w środku ziemi, i o wilku, którego ktoś widział. Wielu słyszałeś tu dowcipnisiów, których nie brak wśród ludu ukraińskiego. Filozof zasiadł wraz z innymi w kole, na świeżym powietrzu przed progiem. Zaraz z drzwi kuchennych wyszła baba w czerwonym czepcu, niosąc oburącz gorącą misę z hałuszkami, którą postawiła w pośrodku wieczerzających. Każdy wyjął z kieszeni drewnianą łyżkę; niektórzy, nie mając jej, wydobyli drewniane szpikulce. A kiedy gęby poczęły już się ruszać wolniej, kiedy wilczy głód całego zgromadzenia został już nieco zaspokojony, zaczęły się rozmowy, które, rzecz zrozumiała, skierowały się na osobę zmarłej.
- Czy to prawda - zapytał pewien młody owczarz, który skórzaną przepaskę fajki ozdobił taką ilością blaszek i guzików, że stała się podobna do straganu przekupki
- czy to prawda, że nasza panienka, na psa urok, wdawała się w konszachty ze złym duchem?
- Panienka? - powiedział znajomy już filozofowi Dorosz. - Ależ to była najprawdziwsza wiedźma! Gotów jestem zaprzysiąc!
- Nie pleć, nie pleć, Dorosz! - powiedział ten, który podczas podróży mentorowal wciąż i pocieszał. - Nie nasza to rzecz. Bóg z nią. Nie gadaj po próżnicy.