- A czym jest, według ciebie, amulet? - zapytałam.
“ Ten skrawek pergaminu musiał być nasycony jakimś lekarstwem i stanowi odtrutkę przeciw malarii - odparła.
- To znaczy, że działa tylko na ciało?
- Z całą pewnością. Nie przypuszczasz chyba, że złe duchy mogą obawiać się kawałka wstążki czy aptecznych zapachów. Unosząca się w powietrzu choroba atakuje nerwy i w ten sposób zaraża mózg. Ale zanim zdąży cię chwycić, lekarstwo odpycha ją. Pewna jestem, że tak właśnie działa amulet. Nie ma w tym żadnej magii, wszystko jest zupełnie naturalne.
Czułabym się lepiej, gdyby Carmilla zdołała całkowicie mnie przekonać, ale starałam się jej uwierzyć ze wszystkich sił i straszliwe wspomnienie straciło nieco na sile. Przez kilka nocy spałam twardo, ale każdego ranka czułam owo znużenie i osłabienie utrzymujące się potem przez cały dzień. Czułam się jakby odmieniona. Owładnął mną dziwny smutek, z którego więzów nie próbowałam się wyzwolić. Zaczęły mnie nachodzić niejasne myśli o śmierci, z wolna opanowało mnie łagodne, na swój sposób przyjemne uczucie, że gdzieś się zapadam. Jeśli nawet był w tym smutek, towarzyszący mu nastrój był błogi i dusza moja pogodziła się z nim zupełnie.
Nie dopuszczałam myśli o chorobie, nie chciałam, by dowiedział się o tym ojciec ani by wzywano doktora.
Carmilla była dla mnie serdeczniejsza niż zwykle, a jej osobliwe ataki marzycielskiego uwielbienia stawały się częstsze. Im bardziej opuszczały mnie siły ducha i ciała, z tym większym żarem zdawała się wpijać we mnie wzrok. Wstrząsało to mną zawsze niczym przebłysk obłędu.
Niczego nieświadoma, byłam we władaniu najdziwniejszej z chorób, jakich doświadczyć może śmiertelna istota. W jej pierwszych objawach tkwił jakiś niedają-cy się pojąć urok, który z nawiązką wynagradzał mi osłabienie będące jej skutkiem. Urok ten narastał czas jakiś, aż doszedł do punktu, w którym łączyć się z nim zaczęło uczucie grozy pogłębiające się tak dalece, że - jak później zobaczycie - potrafiło ono odmienić całe moje życie.
Pierwsza zmiana, jakiej doświadczyłam, była raczej przyjemna. Stanowiła ona jednak jakby punkt zwrotny, od którego zaczęło się powolne zstępowanie w otchłań. W czasie snu doznawałam dziwnych i niejasnych odczuć. Wśród owych doznań dominował osobliwy, przyjemny zimny dreszcz, podobny temu, jaki odczuwamy, płynąc pod prąd rzeki. Po niedługim czasie towarzyszyć mu zaczęły niemające, zdawało się, końca sny, tak jednak mgliste, że nigdy nie potrafiłam przypomnieć sobie ich scenerii, występujących w nich postaci ani też drobnego nawet fragmentu akcji. Skutki ich wszakże były straszliwe: pozostawiały po sobie uczucie wycżer-