Parasol - D. Graj
Była sobie rodzina: mama, tata, Marcin i malutka Lusia. Rodzina ta miała duży, czarny parasol. Parasol stał w przedpokoju i marzył, żeby choć raz zobaczyć słońce. Za każdym razem, kiedy ktoś z domowników zabierał go na dwór, myślał z nadzieją: „Może dziś...”
Ale za drzwiami okazywało się, że niebo jak zwykle jest zasnute chmurami. Trzask! - parasol otwierał się, a krople pukały o napięty materiał. Drobny deszczyk pukał tak:
Dopuść mnie do taty, proszę, niech mu trochę głowę zroszę.
- Nie ma mowy! - odpowiadał parasol i tata dochodził do przystanku suchy.
Silny deszcz pukał tak:
Przepuść zimnej wody strużki, chcę pokropić mamie nóżki.
- Nie pozwolę na to! - odpowiadał parasol i mama docierała do sklepu sucha.
Natomiast ulewa nie pukała, tylko waliła w parasol grożąc:
Puść mnie, puść mnie do Marcina, bo ci druty powyginam!
- Nie boję się ciebie! - odpowiadał parasol i Marcin przychodził do szkoły suchy.
Mijały miesiące i lata, miliony kropel bębniących w tkaninę parasola osłabiły niektóre miejsca - tu i ówdzie pojawiły się maleńkie dziureczki... Śmiały się teraz z parasola deszcze:
Tutaj dziurka i tam dziurka woda - kap, kap - przez nie ciurka!
Pewnego dnia tata przyniósł do domu całkiem nowy parasol. Postawił go w kącie, a do ręki wziął stary.
- Ten już zupełnie nie chroni przed deszczem - powiedział i skierował się w stronę drzwi.
Co za nieszczęście! - pomyślał parasol. - Wynosi mnie na strych, bo do niczego się nie nadaję. To już nie tylko koniec nadziei na ujrzenie słońca. Już nigdy nie zobaczę nawet zachmurzonego nieba”.
Ale tata nie poszedł na strych. Wyszedł na podwórko, umocował parasol na tyczce nad piaskownicą i otworzył go. Prosto w jasne, gorące słońce!
Teraz parasol był naprawdę szczęśliwy. Nie dość, że mimo dziur nadal był użyteczny, bo osłaniał bawiącą się w piasku, w upalne dni Lusię, to mógł do woli wpatrywać się w ukochane słońce.