apoteozy ambicji, tryumfy Imperatorów i papieży. — I jeszcze: tajemnicze natchnienia mędrców, seraficz-ne zachwyty świętych, świszczący, czarny lot demonów z łupem duszy porwanej — i niepojęta chwała Bóstwa. — Wszystkie te istnienia, doprowadzone przeze mnie do spazmu tkwiącego w nich pierwiastku rozkoszy, przechodziły przed mym głodnym wzrokiem, pożądane z osobna i wszystkie razem, — i każde z osobna niedostateczne memu pragnieniu — i wszystkie razem niedostępne.
Czym chciałabyś być? — zapytywałam swej duszy, jak czuła matka dziecko przed dniem urodzin i upragnionych darów. — Jakby w mojej mocy było obdarowanie jej najpiękniejszym... Lecz dusza moja, roztropne dziecko, wybawiała mnie z kłopotu prostotą i niedostępnym ogromem swej żądzy: chciała być... tylko SOBĄ, dostać SIEBIE w dniu narodzin, siebie prawdziwą, swój PROTOTYP nieznany i umiłowany, wolny od przypadkowości i granic, bezbrzeżny w wiedzy i mocy, ze spazmem tkwiącego w nim elementu rozkoszy wyłącznej, jedynej.
A gdy mnie wyczerpało pożądanie, — dla odmiany gardziłam szczęściem. Zagłodzeni, w pewnym okresie męki, czują wstręt do jadła, — czymś podobnym był wstręt do życia, który mnie po atakach żądzy ogarniał. — Zagadką ziemskiego bytu wydawała mi się wtedy rozkosz — i to odkrycie napawało mnie szyderstwem i odrazą pełną wzgardy. — W każdym ruchu świata upatrywałam to jedno jedyne, łakome 352
dążenie do zadowolenia, — to samo niespokojne, lubieżne pożądanie osłupienia, SPAZMU. — Robotnik, oddający swój grosz sobotni nierządnicy — i fakir, wprawiający się w stan kontemplacji; — najgrubsza chuć zwierzęca i najczystsza żądza duchowa były równie płaskie w moich oczach tym zasadniczym prawem i pragnieniem zwężenia się uczuć aż do konwulsji bezprzytomnej, unicestwiającej, ostatecznej. — Czułam w nim wolę samozagłady, zrzucenia z siebie ciężaru świadomości, powrotu do spokoju, do poziomu, — niewspółmiernych, antypatycznych memu pragnieniu bezgranicznej bujnośd i najszerszego objęcia świata. — Spazm — fizyczny czy duchowy — wydawał mi się otchłanią graniczną między nędzą trzechwymiarową a niepojmowalnym przepychem dalszych zaświatów, w które wdzierała się moja dusza, niezdolna do uciech ziemskich; — wstrętnym i bezwiednym samogwałtem, dokonywającym się u stóp niezdobytego i tajemniczego Bóstwa naszych marzeń. — W głębi mojej powstawał płomienny zarys PRAGNIEN1A-ROZKOSZY, bez granic ni końca, — trwania w wiekuiście rozszerzającej się lunie wszechświatowego pożaru, — wzbijania się nieskończonego w coraz wyższe i bardziej zdumiewające sfery nume-nalne na ognistych i niezmordowanych skrzydłach niepojętego miłowania. — Wobec tej nadludzkiej koncepcji — prochem i kałem i śmiechem było mi szczęście i nieszczęście, rozkosz i cierpienie, wiedza i niewiedza, — człowiecza zwierzęcość i duchowość,
353