lis 5'J
r
i
w autokarze. Ostatni wsiadł zdyszany Paszteeiak, który tego dnia miał wyjątkowo obfity połów.
Samochód ruszył. Turyści przez okna machali chusteczkami, tubylcy gestami rąk słali pożegnanie, lecz wkrótce tuman kurzu rozdzielił ich ostatecznie.
— Nareszcie koniec naszej męki — powiedział Py-rolak. — Nie mogę się doczekać, kiedy zrzucę z siebie te śmierdzące skóry i stanę .się znów człowiekiem.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Sprawa odbudowy Dzyndzylaków wyglądała następująco: obiecano w przyszłym tygodniu przywieźć materiał i ekipy fachowców. Z odbudową gospodarstw czas był najwyższy, bo wcześniej w tym roku zaczęły się chłody, ludzie marźli w chatach.
— Niezdrowo będzie mieszkać w zimie w surowych budynkach — mówili.
—■ Ale wygramy na czysto, bo przynajmniej będą nowe domy.
Wszyscy cieszyli się myśląc o powrocie do normalnego życia, a szczególnie Żółwiaozek, który po wy-jeździe gości mógł nareszcie wyjść z ukrycia.
—■ Żeby tylko jak najprędzej Skubany wręczył nam pieniądze — powiedział.
— Czekaliśmy tyle, poczekamy jeszcze parę dni.
Życie w osadzie płynęło więc normalnie, tyle że nie było gości. Oczywiście zarzucono niektóre pokazowe zwyczaje, jak chodzenie z zającem i wleczenie kobiet za włosy.
Buła z córką w dalszym ciągu mieszkał w hotelu.
168
Fi
r
Milioner rozpakował waliizy i w pierwszym rzędzie napoczął zapasy milordzianki, które przygotował na drogę. Milordziakowa gotowała dla niego i Mary obiady, ale Buła głównie konsumował milordziankę. Milioner nie zastanawiał się, co będzie dalej. Wiedział jedno, że w tym stanie rzeczy nigdzie się stąd nie ruszy.
Mary natomiast była szczęśliwa. Ślub miał się odbyć wówczas, gdy państwo w trosce o polepszenie warunków mieszkańcom osady zbuduje nowe domy. Tak mówił Józwa. Milordziakowie na wieść, że Mary zostanie matką, skrzyczeli syna, ale również byli zdania, że małżeństwo jest najlepszym wyjściem z sytuacji.
Tymczasem zaczęło brakować żywności. Zrzuty się skończyły, samoloty nie przylatywały.
— Niech to wszyscy diabli! Trzeba spółdzielnię znowu otworzyć.
— Gdzie? Mjuszą najpierw postawić budynki.
Ciekawego eksperymentu żywnościowego dokonał
Brysiak. Poszedł kiedyś do lasu z lukiem, który z przyzwyczajenia nosił na plecach, i przyniósł dorodnego zająca.
— To nie ten wypchany, żywy — mówił demonstrując sąsiadom swą zdobycz.
— Jakżeś go upolował? — nie mogli się nadziwić.
— A wiecie, że to nawet nie taka wielka sztuka. Wiatr miałem sprzyjający, zaszedłem go, zamierzyłem się... Strzała przebiła go na wylot.
Zapach przyrządzonej przez Brysiakową dziczyzny mile drażnił powonienie. Ten i ów odwiedził szczęśliwców w nadziei, że okażą się gościnni.
— Chętnie byśmy was poczęstowali — powiedział Brysiak — ale z jedzeniem teraz krucho. Co zjemy, to zjemy, resztę musimy zostawić na później.
Ludzie zaczęli szukać sposobu zdobycia pożywienia.
Miui
169