58
oczami innych członków rady. Zupełnie wbrew zamiarom poety. Być niewidzialnym to naturalny stan bogów Homera; nie potrzeba ani oślepienia, ani odcięcia promieni światła, aby bogów uczynić niewidzialnymi (10); przeciwnie, trzeba ujawnienia, trzeba wzmożenia wzroku, śmiertelnika, aby mógł on ich ujrzeć. Nie dość więc, że chmura jest u malarzy dowolnym, a nie naturalnym znakiem; ten dowolny znak nie ma nawet wyraźnej jednoznaczności, którą jako taki mieć by powinien; używają go bowiem zarówno wtedy, gdy czynią rzeczy widoczne niewidzialnymi, jak i w wypadku odwrotnym.
XIII
Jeśliby dzieła Homera całkowicie zaginęły, jeślibyśmy z jego Iliady i Odysei nie mieli nic poza cyklem malowideł podobnym do tego, który proponował Caylus, czyż moglibyśmy na podstawie tych obrazów — choćby pochodziły one od najznakomitszego mistrza — wyrobić sobie takie pojęcie, jakie obecnie posiadamy, nie powiem już o całym poecie, lecz chociażby tylko o i ego talencie malarskim?
Uczyńmy próbę na pierwszym lepszym fragmencie. Niechże to będzie opis zarazy (1). Cóż ujrzymy na płaszczyźnie stworzonej przez artystę? Martwe ciała, płonące stosy, umierających, którzy zajmują się zmarłymi, na chmurze zaś zagniewanego boga wysyłającego strzały. Największe bogactwo tego malowidła jest ubóstwem poety. Jeśli bowiem mielibyśmy z tego malowidła odtworzyć Homera, cóż kazalibyśmy mu powiedzieć? «Na to Apollo zapłonął gniewem i ciskał strzały w wojska Greków. Wielu Greków umarło, a ciała ich zostały spalone». A teraz przeczytajmy samego Homera:
B'?j Ó2 zat' OuX>j|A7t'H!> K«pyjvf,iv yy-v>\>.Z')oę xv)p
1 d)(xoiciv zy (>)v, a|it/p7)pefpćoc. ts <papŚTp7jv.
5,ŁxXocy^av 8’ap’ uicttoi ctu' v yj.i)0[jlćvolo.
■AuTOU XtV7]i)'SVTOę ’ O Ó 7] iS V')XtI COLX<'\>ę'
Itcit5 a77<xvsu-0e ve<ov, r).era 8’iov stjxs‘
Aew/3 8s wXayy-rj apyupecHo fiioto.
Oupyjaę fjtsv 7rpwxov hnór/z-zo, xal x'óva£ apyoiij*
Aux&p etceit’ auTOLGi, pśXoę £^gtcsox£p Ś9isię BaXX’• aisl Ss Trupal vexułov xcdovxo ■O-Kp.Eiat (2).
O ile życie góruje tu nad malowidłem, o tyle poeta góruje nad malarzem. Rozsierdzony, z łukiem i kołczanem zstępuje Apollo ze szczytów Olimpu. Nie tylko widzę, jak zstępuje, ale go słyszę. Za każdym krokiem brzęczą strzały wokół ramion rozgniewanego. Kroczy nocy podobny. Oto siedzi naprzeciw okrętów i wypuszcza — straszliwie zadźwięczał srebrny łuk — pierwszą strzałę na muły i psy. Potem razi zatrutymi strzałami samych ludzi; i wszędzie płoną nieustannie stosy zwłok. — Jest rzeczą niemożliwą przełożyć na inną mowę to muzyczne malarstwo, jakie słyszymy w słowach poety. Tak samo niemożliwe jest domyślać się go z malowidła w dosłownym znaczeniu, choć jest ono zaledwie najmniejszym z przywilejów, dzięki którym malarstwo poetyckie góruje nad prawdziwym. Przywilej główny polega na tym, że poeta wiedzie nas ku temu, co przedstawia jedno malowidło w dosłownym znaczeniu, przez całą galerię malowideł.
Ale może zaraza nie jest tematem korzystnym dla malarstwa. Oto inny, bardziej dla oka powabny temat. Biesiada obradujących bogów (3). Złoty, otwarty pałac, swobodne grupy przepięknych i czcigodnych postaci, w dłoniach puchary; obsługuje Hebe 73, wieczna młodość. Jakaż architektura, jakież masy światła i cienia, jakież kontrasty, jakaż rozmaitość wyrazu! Od czegóż tu zacznę, na czym skończę napawać oczy? Jeśli obrazem takim oczarował mnie malarz, o ile bardziej uczyni to poeta! Otwieram książkę i — czuję się oszukany. Znajduję cztery zwięzłe, jasne wiersze, które mogłyby służyć jako podpis pod malowidłem, zawierające materiał na malowidło, lecz które same go nie stanowią.
Ot Sz '(>SOL TCOtp ZtJVL XcU>Yj|J.SV01 Y]TCOpÓtoVTO
XpuGŚcp i'j 8<xnśo(p, asti 8ś 09101 7tÓTvta "Hfłrj ■ .
Ney.rap oyóet ‘ toI Ss '/pwśoię ScTrasoot
h£tSś>'KT’ iXXr/Xooęr, Tpo>tóv jtóałv slcopówvx£j (4). . .