.345
tułu koadjutorstwa obejmował arcybiskupie dobra na Ukrainie. Zdaje się, że nie miał prawa następstwa, bo zgłosił się przez księdza Bułhaka do wojewody, który miał moc od króla rozdawania wszystkich urzędów świeckich i duchownych w Kijowskiem. Ochocki, autor Pamiętników, płatny już od Smogorzewskiego, że mu wyrabiał .nteressa, był pośrednikiem. Wypłacił mu Bułhak w Dubnie pensyją, a po tym wstępie z księdzem Lewińskim Stefanem (ob.) jechał koadjutor do Łabunia do wojewody i prosił o przyczynienie się do króla. Sam znajdował się w Warszawie i pomiarkowat, że bez polecenia wojewody nie ma co zaczepiać nawet króla; byłoby to napróżno. Wojewoda odpowiedział księżom, że listy da na ręce Ochockiego i sprawę całą mu zleci. Było to jakby polecenie, wskazówka, co zrobić; wojewoda potrzebował Ochockiego i chciał cudzym kosztem go zbogacić. Kiedy się znalazł jakby przypadkiem^ wtedy w Łabuniu Ochocki koadjutor, wszedł z nim w układy, utrzymał go na urzędzie pełnomocnika metropolity w Lublinie, przy trybunale, zapewnił za to 200 dukatów rocznej pensyi i dał na drogę do Warszawy, do której zaraz sam wyjechał, a w tydzień później stanął za nim w stolicy i Ochocki z listami wrojewody do króla i do Piusa Kicińskiego, szefa gabinetu; Ochockiego pomieścił ksiądz Rostocki w pałacu swoim na ulicy Miodowej i za grzeczność swoje cierpiał mocno od zuchwałego ulubieńca, który, może sam wolteryjanin w duszy, a do tego człowiek łakomy i narzucający się, bez poczucia godności osobistej, marnotrawca i zbytnik, nadużywał swojego położenia przypadkowego. Winien był może cokolwiek i ksiądz Rostocki, że nie umiał czekać na to co go niezawodnieby prędzej lub później spotkało. Chciał co prędzej upragnionej gorąco senatorskiej godności, a był cokolwiek ^aoszczedny. Ochocki z zimną krwią rozpowiada te wszystkie szczegóły rażące, brudne, które charakteryzowały czas i ludzi, a najwięcej jego samego. Skończyło się na tern, że obdarł porządnie biskupa dla siebie, dla sekretarza, dla liberyi królewskiej, a wtedy oddał listy wrojewody i w trzy dni uzyskał przywilej. Rostocki tedy został metropolitą kijowskim. Pobożny, prosty zakonnik, oszczędny, niemający wyobrażenia
0 wielkim świecie w który wchodził, zacny kapłan, ale bez tradycyi, w czasach Stanisława Augusta przypominał Rahozę. Tamten drżał przed księciem Ostrog-skim, ten chciał senatorskiej godności i razem jej się obawiał, bo nie wiedział, jak będzie w niej wyglądał. Słuchał jednak rady dobrej, uczył się, chciał utrzymać stanowisko. Smogorzewski dawno już przywykł do wielkiego świata, Ro-stockiemu przychodziło z trudnością nosić dostojność. Lękał się śmieszności i tern ozuchwalał złośliwych jak Ochocki, który postanowił być jego mentorem. W istocie ksiądz Rostocki żył poprostu, polewką spartańską i miał stół tak niewykwintny, że prokurator biednego klasztoru żył lepiej. Służby wielkiej niepotrzebował. Starając się jednak o senatorstwo, zdobywał sie na wy-stawność. Dawał w pałacu Radziwiłłowskim obiady dla senatorów, ministrów,
1 posiow sejmowych. Upłynął jednak rok czasu i dopiero kiedy d. 4 Stycznia 1790 r. został za wstawieniem się Stępkowskiego, kawalerem orderu ś. Stanisława, potem Orła białego, zaświeciła nadzie,a. Król usamowolniał metropolitę, stawiał go udzielnie i na jedynej metropolitalnej dyjecezyi. Dotąd od półtora wieku prawie nie było przykładu, żeby metropolita był tylko metropolitą; kiedy bowiem Kijów popadł w ręce nieunickich arcybiskupów, uniccy nie postali w nim prawie nogą, ostatni Welamin Rutski bywał i mieszkał w Kijowie. Metropolita nie miał więc własnej dyjecezyi, a raczej miał jej tylko cząstkę i pospolicie dla tego brał inną dyjecezyją; był więc razem i metropolitą i biskupem,