grów! Noszą aksamitne, kolorowe, złotymi guziczkami obszyte gorsety, białe koszule o bufiastych rękawach i pstre, silnie marszczone spódnice. Ciekawam, jak się będą czuły po łagrach w burych, watowanych fufaj-kach, kiedy im się te właśnie ładne łaszki zedrą z czasem. Już dziś z każdego ich słowa zieje złość i rozdrażnienie, ale ponieważ myśleć nie nauczył ich nikt - wszystko się w nich ogranicza do niespodzianych odruchów, impulsów i wniosków jak kulą w płot. I tak np. zawiedzione, uwięzione, wystrychnięte na dudka dyszą nieukrywaną nienawiścią do inteligencji i, mszcząc się na niej za to, czego im komunizm nie dotrzymał, rade by nas wszystkie w łyżce wody utopić. Miały przecież dostać odebrane „panom” ziemie, dwory, bydło i same stać się od razu takimi, jak oni. Tymczasem - coś nie wyszło. Przejawy, które w ich tępych, nieokrzesanych, zabałamuconych umysłach złączyły się z pojęciem znienawidzonego burżuja - jak wykształcenie, obycie, delikatność, formy, zatem to wszystko, czego niepodobna nikomu odebrać i ze zrabowanym mieniem przywłaszczyć sobie, dlatego właśnie, że się to okazało niemożliwe -stało im się nienawistne i wrogie. Czując za sobą plecy władz, te wszystkie Cyle, Zinki i Maryjki tępią w nas i prześladują to wszystko, co nas od nich odróżnia, jakkolwiek jest to tym właśnie, czego nam najbardziej zazdroszczą, począwszy od nawyku i potrzeby codziennego mycia się, a skończywszy na, dość żałosnych zresztą, próbach wstydliwego zaszycia się w najciemniejszy kąt w ubomie.
Progułkę mamy co dzień. W południe godzinę prawie wolno się wietrzyć nam i naszym kocom. W opustoszałych celach zostają zazwyczaj dwie stare wiejskie kobiety, w cudownie haftowanych koszulach i białych podwikach wokół brunatnych twarzy. Jedna z nich ma gruźlicę i krztusi się po nocach na dolnym piętrze nar, druga ma znów wole i astmę. Milczą i siedzą koło siebie bez ruchu całymi dniami, tuż obok wiadomych wiader w kącie. O brzasku jedynie, kiedy cała cela jeszcze śpi, zwlekają się obie na podłogę i bijąc pokłon za pokłonem, twarzą zwrócone ku oknu, modlą się żarliwie i długo.
Jesteśmy więc na progułce. Lekko pochyła, rozległa płaszczyzna podwórza między więziennymi barakami razi blaskiem i nieruchomym skwarem. Słońce o tej porze dopieka już porządnie. Toteż progułka ta jest tylko jednym wielkim zmęczeniem. Kto wyjdzie z celi, do której wolno mu dopiero wrócić po godzinie, ten musi już chodzić bez ustanku w szerokim, sennym kole. Nie wolno ani przystanąć w upragnionym cieniu kil-
136