Wejście jest jedno, hall jeden i jedna łazienka na piętrze. Smród cebuli i para wędrują po klatce schodowej. Piorą bowiem i gotują w pokoju. U-ważam jednak, że mogliśmy w tych warunkach gorzej trafić. Blacharzo-wa i dzieci są ciche, taktowne. Blacharz tylko to obleśny, fałszywy Żyd, mający w powierzchowności coś ze spłoszonego karakona. Poza swoim zawodowym zajęciem pełni jeszcze wysoki urząd w jakimś Rad-Komie, Kom-Radzie czy innym takim niewiadomym nowotworze.
Każdy, kto się sprowadza, musi być natychmiast zameldowany. Melduję więc lojalnie całą rodzinę blacharza.
Tych, którzy owinięci w baranice nocują czasem w składzie rupieci, którzy wślizgują się nocą, a wychodzą brzaskiem, nie melduję oczywiście nigdy. Nie bardzo zresztą byłoby jak. Ludzie ci mają dla nas tylko pseudonimy. Nazwisk ich nie znamy. To nie jest ważne. Najważniejsze, żeby ich ani Habicha, ani blacharze, ani ten z salonu nie wypatrzyli przypadkiem. I żeby przyszła potem kartka z Węgier czy z Rumunii: „Serdeczne pozdrowienia” i podpis: „Brat”, „Babcia”, „Violetta”, „Synek”, „Węgorz”, jak tam wypadnie.
Niestety, nie wszyscy piszą. Wielu wsiąka.
Gdzieś w końcu stycznia czy w początkach lutego Habicha oświadczył, że wyjeżdża na parę dni na prowincję. „W teren” się to nazywa. Mrozy takie, że paraliżuje wprost płuca. Dali mu wreszcie granatowy, ciepły płaszcz, buty i czapkę milicjanta. Podziwu godne jest jego zaparcie się siebie, z jakim znosił dotąd bez słowa buntu czy goryczy te psie warunki pracy. Sprawa poborów milicji nie jest jeszcze uregulowana. Wiemy, że całymi dniami chodzi bez jedzenia, że całymi nocami patroluje po ulicach. Kaszle wprawdzie, aż się w hallu rozlega, ale to nic. To wszystko dla „szczęścia mas”. Niech mu będzie. Pojechał.
Nim wrócił, wiedzieliśmy już wszyscy, gdzie jeździł i po co!
Władze zarządziły bestialski wywóz polskiej ludności ze wsi i osiedli na całym zajętym terenie! Wiadomości, które nadchodzą, włosy wprost podnoszą na głowie. W ten wściekły kilkudziesięciostopniowy mróz wywożą całe wsie! I znów nie wiadomo, czemu te, a nie tamte. Z tych, na które padnie los, wyganiają całą ludność; ładują do pociągów i wysyłają w głąb Rosji. Niepodobna opisać wrażenia!
Jesteśmy wszyscy zrozpaczeni, chorzy, rozbici. Niedobitki tych pogromów kryją się po miastach i miasteczkach.
Po paru dniach Habicha wraca. Jest zielony, do siebie niepodobny,
19