w Ministerstwie Morskim czy też jeńcem bolszewickim, stale nurtowała mnie myśl, kiedy nastąpi ta chwila, gdy będę mógł wyruszyć dalej na zachód, bliżej kraju. Tak samo gnębiła mnie myśl druga, że znalazłem się tak daleko od wybrzeża morskiego, iż wszelki wysiłek ucieczki kosztuje nazbyt wiele, a jej wynik pomyślny jest prawie niemożliwy. Niemniej, jak tylko warunki naszego pobytu w obozie koncentracyjnym w Krasnojarsku poprawiły się nieco dla nas, oficerów marynarki, zamierzałem skorzystać z każdej sposobności, która by mi pozwoliła znowu wrócić na morze. [...]
Byłem na koniec w kraju. Jechałem w pociągu polskim. Widziałem uniformy oficerów i żołnierzy, na których czapkach widniały odznaki z orłem białym. Palecki przywiózł mi od brata wiadomość, że na czele Kierownictwa Marynarki Wojennej stoi admirał Kazimierz Porębski, którego nie zdarzyło mi się spotykać służbowo w Rosji, ale o którym wiedziałem, że należał do najbliższych współpracowników admirała Essena jeszcze w czasie oblężenia Port Artur, a podczas wojny światowej zajmował bardzo wysokie i odpowiedzialne stanowisko na jednym z odcinków obrony Zatoki Fińskiej.
Naszym agentem morskim w Londynie, a późniejszym szefem sztabu był admirał Wacław Kłoczkowski, którego dobrze znałem jako jednego z najdzielniejszych dowódców torpedowca Drugiego Dywizjonu, gdzie przesłużyłem swoje cztery najlepsze lata. Wtenczas kapitan drugiej rangi, Kłoczkowski znany był z tego, że nie cofnął się przed wykonaniem żadnego najtrudniejszego i najszykowniejszego zadania, a z końcem wojny został szefem obrony podwodnej. Wśród oficerów marynarki admirał Kłoczkowski zasłynął tym, że podczas wojny japońskiej jako oficer nawigacyjny na krążowniku „Riurik” (dawniejszym, który został w bitwie zatopiony) z narażeniem własnego życia uratował od śmierci swego dowódcę.
Brat naglił mnie, żebym przyjeżdżał do Warszawy i zameldował się u szefa Kierownictwa Marynarki, lecz najpierw pojechałem na wieś do matki. Byłem najzupełniej oszołomiony ilością nadmierną nowych wrażeń, musiałem ochłonąć. Na wsi pora była piękna. Folwark nasz zbiedzony, ale zabudowania, bardzo skromne, ocalały. Pomogłem matce zakończyć żniwa, a nawet zdążyłem wymłócić zebrane zboże. Potem zostawiliśmy u niej
266