bierze. Zapoznaję się z instrukcjami, tajne wszystko, sanitariat biorę na omówienie zagadnień organizacyjnych, poklepuję mojego prywatnego „Fiata”, który na pewno mi się przyda (jeden z sanitariuszy jest kierowcą), zajadamy przyniesione z sobą śniadanie. Obchodzę teren i sale, żołnierze zapoznają się z karabinami świeżo wyfasowanymi, wszędzie jakaś radość, jakieś odprężenie. Batalion prawie w całości zameldował się. Od adiutanta dowiaduję się, że otrzymam sanitarkę.
I stało się. Zawezwany do dowództwa batalionu, dowiaduję się o zmianie mego przydziału służbowego. Żegnam dowódcę, żegnam towarzyszy broni, moich sanitariuszy. Moim następcą jest ppor. dr Matuszewski z Orłowa. W domu lament Marty, mojej gospodyni, pożegnanie gabinetu, mieszkania, uściski i z małą walizką w drogę. Rejon lekarski Ubezpieczalni Społecznej przejmuje sąsiad dr Tomaszunas.
Cudna pogoda, gorąco. W oddali z okna wagonu rysuje się Oksywie, Pogórze, Obłuże, już Reda, już Puck, ludność spokojna, na dworcach dużo wczasowiczów, spokojnie odpoczywających, czy oczekujących na pociąg. Z Kępy Swarzewskiej widzę lotnisko, kilka hydroplanów na wodzie, jeden szybuje nad zatoką w kierunku Helu. We Władysławowie gwar dzieci z kolonii oczekujących na pociąg. Za Chałupami przy drodze, w najwęższym miejscu półwyspu, małe budowle betonowe, to pewnie bunkry, stanowiska. W Jastarni mijamy pociąg z Helu. Przeładowany wczasowiczami, ruch duży, odjeżdżają z urlopów z kolonii, za kilka dni początek roku szkolnego. Weseli, opaleni, zadowoleni. Nie do wiary, by to już miała wybuchnąć wojna. Czy Niemcy odważyliby się napaść na nas! Jurata, miejsce odpoczynku możniejszych, jakby wyludnione. I już Hel. Patrol wojskowy marynarzy wskazał mi drogę do Komendy Garnizonu. Cały jestem spocony, mokry, w jednej ręce waliza, na drugiej ciężki wy-fasowany płaszcz wojskowy. Zmęczony jestem i rozdrażniony.
Oficer służbowy garnizonu, młody podporucznik marynarki, nie wie, z kim ma mnie skontaktować, ogląda kilka razy kartę mobilizacyjną, kilka telefonów i po pół godzinie z radosną miną oznajmia, że marynarz odprowadzi mnie na kwaterę, gdzie przyjdzie do mnie lekarz garnizonu, nie dosłyszałem nazwiska, ale kapitan. Marynarz porwał mi walizę, płaszcz, powiedział, że jest sanitariuszem zawodowym. Dowiedziałem się, że na Helu jest dwóch lekarzy — kpt. Wierzbowski i jakiś młody podporucznik.
Kwatera w baraku, kilkułóżkowa, ja jestem pierwszym lokatorem, czysto, okno bez firanek. Zadowolony jestem, rozbieram mundur, ściągam przy pomocy sanitariusza buty, myję się i tak roznegliżowany poznaję kpt. Wierzbowskiego. Przydział służbowy będzie Dywizjon Artylerii Przeciwlotniczej, ale bezpośrednio będę podlegał lekarzowi garnizonowemu, a więc jemu. Ucieszył mnie jego koleżeński stosunek do mnie, bez dystansu stopnia wojskowego czy służbowej zależności..
Dowiaduję się, że jeszcze dzisiaj czeka mnie praca, że jestem wyzna-
256