Minęły święta, weselej spotkało się Nowy Rok i w pierwszych dniach stycznia „Pułaski” przybył do Gdyni. Stawiłem się na statek, przejąłem od kapitana Francuza dowództwo i zacząłem się przygotowywać do podróży. Zmieniała się jednocześnie załoga pokładowa, częściowo maszynowa i w wydziale gospodarczym. Na stanowisku pierwszego oficera jako mego zastępcę miałem pana Władysława Haremzę, trzecim oficerem był pan Deyczakowski, na stanowiskach asystentów znajdowali się też oficerowie Polacy — absolwenci Szkoły Morskiej. Inne stanowiska oficerskie zajmowali jeszcze Duńczycy. Starszym mechanikiem był pan Jespersen, intendentem pan Henkel oraz starszym ochmistrzem pan Andersen. Innej załogi niższej duńskiej pozostało na statku około 40, co jest odsetkiem dość znacznym, jeżeli zauważyć, że na „Pułaskim” było w porze zimowej około 170 ludzi.
Zimowe podróże na Atlantyku Północnym są na ogół bardzo ciężkie ze względu na burzliwą pogodę. Poza tym do przewlekłych sztormów dochodzi jeszcze mróz i śnieżyca w okolicach Nowej Fundlandii i przy wybrzeżu kanadyjskim. Wiosną na północnym Atlantyku zmniejsza się ilość burzliwych dni, natomiast zaczyna się okres mgieł, które nieraz trwają od środkowej części Atlantyku do samego Nowego Jorku.
Pamiętam jedną z podróży w zimie 1931, gdy powracaliśmy do Europy i przez cały Kattegat szliśmy w gęstej mgle. Nie zatrzymywałem się na kotwicy, lecz szedłem dalej bardzo ostrożnie i wolno. Kiedy przybyliśmy na koniec na redę Kopenhagi, to było tak źle widać, że holownik, który wyjechał z portu na nasze spotkanie, nie mógł nas znaleźć i dopiero wtenczas mógł do "nas dojść, gdy usłyszano na nim głosy z „Pułaskiego”.
Podczas pierwszego postoju w Nowym Jorku zdarzyła się śmieszna przygoda, której bohaterem stał się kapelan okrętowy.
Odjazd z Nowego Jorku naszych parowców następował zwykle około godziny 3 po południu. Rano w dzień wyjazdu, kapelan okrętowy wybrał się do miasta, żeby zakupić wina mszalnego, którego mu zabrakło. O nieobecności kapelana w chwili odjazdu nic nie wiedziano i przeto w podróż wyruszyliśmy o zwykłej godzinie. Zaledwie odbiliśmy, zakomunikowano mi o tym, a także nadeszła radiodepesza z Nowego Jorku, żebym zaczekał na kapelana przy kwarantannie, gdyż jedzie do nas na
344