TRIEST-GBYNIA 27 sierpnia rano byliśmy gotowi. Zanosiło się na deszcz, który też niebawem zaczął kropić.
Pociągi z naszymi pasażerami przybyły około godziny 9 na Dworzec Główny w Trieście, z którego wszyscy przyjeżdżali taksówkami zamówionymi zawczasu. Bagaże transportowano osobno. Zależało nam na pośpiechu, gdyż tego samego dnia musieliśmy być po południu w Wenecji i wieczorem wyjść stamtąd do Palermo.
Bohdan Pawłowicz, stary znajomy ze „Lwowa”, przyjechał jeden z pierwszych i od razu zajął się ustawieniem swoich aparatów dla rozpoczęcia reportażu radiowego. Ci, którzy sami jeszcze niedokładnie poznali statek, wskazywali pasażerom ich kabiny. Około godziny 11 wszyscy pasażerowie byli na pokładzie. Zaczynałem swoją pierwszą podróż.
Gdy ruszyliśmy biegiem wstecznym od przystani Dworca Morskiego, gdy zaczęliśmy potem się obracać dziobem ku wyjściu, wszystkie syreny statków, wszystkie syreny fabryk na mieście odezwały się potężnym chórem. Trzykrotnie powtarzał się ten sygnał pożegnalny, sygnał statków zapracowanych na morzu, witających i żegnających swego młodego brata.
Trzykrotnym sygnałem syreny okrętowej odpowiedzieliśmy i trzykrotnie odsalutowaliśmy banderą. Skierowaliśmy się ku wyjściu. Wybrzeże, miasto zaczęły zapadać za horyzontem, w miarę jak rozwijaliśmy szybkość coraz większą.
Wśród pasażerów był dyrektor Leszczyński, dyrektor Moż-dżeński, dyrektor Plinius z żoną oraz dyrektor Cosulich z córkami. Jednakowoż dyrektorowie Leszczyński i Możdżeński płynęli z nami tylko do Wenecji, skąd mieli wyjechać koleją
390