WIELKI KSIĄŻĘ
nieszczęśliwej miłości. Poeta przeniósł te częste łzy z ubiegłego stulecia. W XVIII wieku w Rosji panowała moda na uczuciowość. Kiedy prababka naszego bohatera, Katarzyna Wielka, opowiadała o czynach Piotra I szlachcie kazańskiej, cała sala szlochała przejęta wielkością dokonań Piotra. Gdy Katarzyna czytała Wielki Nakaz członkom Komisji Kodyfikacyjnej, prawodawcy płakali na głos, poruszeni mądrością władczyni. Gdy umarł młody faworyt Katarzyny, wraz nią gorzkie łzy wylewał jej dawny kochanek, człowiek nader okrutny, książę Potiomkin.
Nie była to płaczliwość. Była to hipertrofia uczuciowości stulecia ga-lantów. Mały Aleksander przejął ją od poety. Gdy w pół wieku później podpisywać będzie swoje ostatnie ukazy, zapłacze ze wzruszenia. Mikołaj nienawidził tych łez. Chłopiec nieraz za nie obrywał.
Ojciec znał jednak lekarstwo na łzy i głupi sentymentalizm. To ulubiona przez Mikołaja I, przez jego ojca Pawła I i dziada Piotra III musztra. Ku radości Merdera Mikołaj żądał więcej ćwiczeń żołnierskich!
Żukowski odważnie oponował:
- Obawiam się, że wówczas Jego Cesarska Wysokość uzna, że lud to pułk, a kraj to koszary...
Mikołaj dobrotliwie pozwalał Żukowskiemu gderać. Wiedział, że jego płaczliwy Sasza, podobnie jak wszyscy Romanowowie, uwielbiał armię.
Gdy miał sześć lat, wsadzono go na konia i to mu się spodobało! Jako ośmiolatek z zachwytem mknął na skrzydle pułku huzarów lejbgwardii... Podczas koronacji Mikołaja najciekawszym punktem uroczystości koronacyjnych w Moskwie stał się ośmioletni „następca tronu na koniu". Uszczęśliwiony Karl Merder z zachwytem pisał:
O siódmej rano Aleksander Mikołajewicz w uroczystym mundurze pułku huzarów lejbgwardii pomknął do Pałacu Pietrowskiego. Dosiadł tutaj przygotowanego dla niego konia krwi arabskiej i popędził do cara, przed którym maszerowały już w ceremonialnym szyku wojska - sześćdziesiąt siedem tysięcy ludzi... Cała Moskwa wybiegła, aby oglądać tę majestatyczną scenę. Pojawienie się następcy tronu na wspaniałym koniu, którym kierował z niebywałą zręcznością, przyćmiło wszystko.
W kilka dni później triumf się powtórzył. „Wszyscy oszaleli na jego punkcie, zwłaszcza damy" - żartobliwie odnotował Merder. Przybyły na uroczystości napoleoński marszałek Marmont (ten właśnie, który zdradził Bonapartego, odsłoniwszy sojusznikom drogę na Paryż) podziwiał tego dnia małego jeźdźca. Surowy ojciec wreszcie głośno wyraził najłaskawszy aplauz. Jakże dumny był też z niego jego dziad ze strony matki, król pruski, którego powiadomiono o tym wydarzeniu.
72