chora, że nie ujdzie kroku. Nic nie pomaga. I poty się pieklił, wrzeszczał, tupał i wyzywał, póki się nad nią nie zlitowała jakaś mocna jak chłop lwowska przekupka, nie wzięła jej na plecy i - jęczącej z bólu - nie zniosła z trzeciego piętra wniz. Tam jednak wezwany doktor uznał, że chora nie nadaje się do transportu, i zabrano ją na bolnicę.
Trzy razy jeszcze zmieniałam na parterze transportowe cele, nim mnie ostatecznie wywołali, tym razem już naprawdę do wyjazdu. Mnie i pięć innych. Kiedy stanęła w progu ze znajomym plikiem kopert w ręce młoda lwowska Żydóweczka, zajęta w NKWD, i kiedy spytałam, czy to już do samego transportu - bardzo nieznacznie i bardzo ostrożnie skinęła powiekami. Zdawało mi się, że widzę w jej oczach bezradne, przestraszone współczucie, zażenowanie i coś jakby prośbę o przebaczenie jej tego, że ma do czynienia z tymi przeklętymi żółtymi kopertami.
Kiedy zażądałam wydania mi moich cenności - dla próby raczej, bo nigdy nie wierzyłam w ich oddanie - odpowiedziano mi, że rzeczy te idą i tak za nami. Jakkolwiek raz jeszcze, po zakończeniu śledztwa, prosiłam o pozwolenie napisania do domu o ciepłe rzeczy, nie pozwolili mi napisać wprost. Śledczy obiecał, że sam pójdzie i powie. Czy był - nie wiem, w każdym razie wyjeżdżałam w głąb Rosji na początku zimy w letnim płaszczu, w płytkich trzewikach i w ręczniku na głowie! Na szczęście miałam - ów w ostatniej chwili wetknięty mi w hallu - koc!
Gotowa do wielkiej podróży stoję przy drzwiach, piastując w poszewce z poduszki całe swoje mienie. Kilka kawałków bielizny, drugą bluzkę, pończochy, mydło, szczoteczkę do zębów i grzebień. To wszystko. Ach, nie! Mam jeszcze garnuszek. Dostałam go od jednej z Ukrainek, która miała dwa. Powiedziała, że mi go daje z wdzięczności za bajki, którym się lubiła przysłuchiwać. Jednym słowem coś w rodzaju autorskiego honorarium! To skarb, taki własny garnuszek. Przywiązałam mu do ucha szmatkę, żeby mi go kto przypadkiem nie zamienił, i strzegę jak oka w głowie. Wzięłam też chyłkiem ową drewnianą, malowaną miskę. Nie bardzo wiem, czy mi jej przy rewizji nie odbiorą, bo to kazionne dobro. Zobaczymy. Może się przecie uda.
Może mi się także uda nie rozpłakać się. Nie chcę! Nie chcę też za żadne skarby uczuć tego, co się dzieje. Puszczam świadomość płytko po nawierzchni rzeczywistości, nie pozwalam myśli patrzeć ani przed siebie, ani wstecz. Ważne jest tylko to, aby niczego nie zapomnieć, aby się z wszystkimi pożegnać, aby porządnie pozapinać guziki. Nie! Żadnych
77