I
szego Lomeja nazwał Ajurokingomoi, na cześć swego dziadka, drugiemu Losealim nadała imię Lokobirimoi, bo to imię jej się podobało. Lomeja dumny był z synów, a kiedy opo- j wiadał o swoich zalotach i małżeństwie, mówił o żonie bardzo dobrze, trudno mi jednak było doszukać się w jego słowach prawdziwego uczucia.
Trudno było doszukać się uczucia gdziekolwiek. Rozprawiając o bezsensie instytucji małżeństwa A tum posługiwał się przykładem własnej córki, która była brudna, leniwa i dochowywała wierności Lodżieriemu tylko wtedy, kiedy ten był w zasięgu wzroku i patrzył na nią. Atumowi nawet przez myśl nie przeszło, że w tym, jak została wychowana i córka, może być trochę i jego winy. Mówił o niej z po- j
gardą. Ale przy innych okazjach, kiedy sądził, że to właśnie I
chcę usłyszeć, określał ją jako prawdziwą perłę wśród ko- j biet. Wydaje mi się, że zmieniał stosunek do niej podobnie jak stosunek do brata, Jakumy, wraz ze zmianą okoliczności. Zaczynałem podejrzewać, że Ikowie zwracają swoje uczucia w różne strony, zależnie od danej chwili, i mają na uwadze tylko jedno: własne dobro*Nie widziałem żadnych przejawów życia rodzinnego takiego, jakie istnieje wszędzie na świecie. Nie widziałem śladu miłości, z jej gotowością do poświęceń, ze zrozumieniem, że do pełni człowieczeństwa potrzebni nam są inni ludzie. Nie widziałem nawet oznak przywiązania. Widziałem rzeczy, które niemal doprowadzały mnie do łez, chociaż jak dotąd nie płakałem, ale nigdy | nie widziałem u żadnego łka ani jednej łzy żalu — tylko dziecięce łzy gniewu, złości i nienawiści.
Toteż kiedy pewnej nocy obudził mnie odległy lament, taki co zwiastuje śmierć, dźwięki te sprawiły mi dziwną, osobliwą przyjemność. Zawodzenie i szlochy dobiegały z wioski Lomei i trwały aż do świtu. Wstałem rano czując się po raz pierwszy od długiego czasu podniesiony na duchu, pełen nadziei, że się nie pomyliłem i że ktoś rzeczywiście opłakuje zmarłego. Przed domem zobaczyłem Lomeję — siedział na skale, nieruchomy i pogrążony w smutku. Wiedziałem już, że musiała mu umrzeć żona albo jeden z synów. Przykro mi było, że spotkało to właśnie jego, ale mimo wszystko cieszyłem się, że Ikowie jednak umieją płakać.
Jak się okazało, miałem po części słuszność. W nocy zmarł ukochany syn Lomei, Ajurokingomoi. Losealim proponowała, żeby go pogrzebać nazajutrz rano, Lomeja odparł: nie, lepiej zakopmy ciało w obejściu, dopóki jest ciemno, w przeciwnym razie trzeba będzie wyprawić pogrzeb, a co gorsza — stypę. Chłopiec nie jest tego wart, w końcu to tylko dziecko. Losealim sprzeciwiła się, wobec tego Lomeja ją zbił i to właśnie jej płacz słyszałem, bo dostała tęgie razy, a na dodatek musiała wykopać dół. Lomeja natomiast był pogrążony w smutku, gdyż wszyscy już wiedzieli, że Ajurokingomoi — nazwany tak po dziadku — umarł i liczyli na stypę.
Nie należy chyba sądzić Lomei i Losealim zbyt surowo. Sami ledwo mieli co do ust włożyć, gdyby więc dlatego, że umarł im syn, mieli wyprawić ucztę dla żarłocznych krewnych, byłoby to jeszcze jednym nieszczęściem. Postępek ich nie dowodził bynajmniej, że są niezdolni do miłości. Dowodził natomiast — wraz z odnotowanym już brakiem spójni rodzinnej — że w życiu tych ludzi po prostu nie ma miejsca na taki zbytek, jak rodzina, sentymenty czy miłość. W obliczu głodu mogło to oznaczać śmierć, a czyż to nie bezsensowny wręcz zbytek umierać za kogoś, kto już nie żyje albo jest słaby czy stary? Cała ta sprawa mocno podważała wiarę w istnienie elementarnych wartości ludzkich, obalała samo pojęcie cnoty, a nawet dobra. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że naprawdę panuje tak okrutny głód, i wolałem nie dostrzegać, iż jeśli rzeczywiście tak jest, to młodzi i stosunkowo zdrowi rozmyślnie i świadomie skazują na śmierć ludzi starych, których porzucają, jak Losike i Lo-meranianga — a teraz także i dzieci. Z biologicznego punktu widzenia miało to swoje uzasadnienie. Dzieci były równie bezużyteczne jak starcy, lub niewiele mniej. Dopóki utrzymuje się przy życiu grupa ludzi w wieku prokreacyjnym, zawsze można mieć znów dzieci. Najpierw więc niech giną starcy, a potem dzieci. Wszelkie inne postępowanie jest samobójstwem plemiennym, Ikowie zaś — stwierdzam to niemal z żalem — nie mają skłonności samobójczych w najmniejszym nawet stopniu.
Głód okazał się w istocie o wiele sroższy, niż sądziłem, wkrótce więc przyszła kolej na dzieci. Wszystko to było zupełnie bezosobowe, w większości wypadków nawet dla mnie, gdyż Ikowie sami wyrobili we mnie odporność i nie użalałem się nad nimi. Ale Edapt stanowiła wyjątek. Jej brzuch pęczniał coraz bardziej, a nogi i ręce stawały się coraz cieńsze. W swym obłąkaniu nie zdawała sobie sprawy, jak źli
105