używał po południu. Grube szkło szyby wygina kontur karoserii na podwoziu, za przednim kołem, w szeroki, zaokrąglony łuk. Poniżej, oddzielony od głównego kadłuba płatem kamienistej ziemi, półksiężyc tarczy z malowanej blachy wyłamał się na przeszło pięćdziesiąt centymetrów od miejsca* w którym się naprawdę znajduje. Ta zabłąkana część może zresztą dowolnie się przesuwać, zmieniać kształt i zarazem wymiary; rozszerza się, gdy patrzeć od prawej strony, zwęża się widziana od lewej, rozrasta ku dołowi, a skoro spojrzeć na nią od góry, staje się pełnym kołem lub zaczyna promieniować (ten kąt widzenia jest wprawdzie mocno ograniczony, niemal migawkowy) podwójną aureolą o wspólnej osi. Wreszcie, jeśli się bardziej odsunąć, pogrąża się w macierzystej powierzchni lub kurczy raptownie, znika.
A... usiłuje powiedzieć jeszcze kilka słów. Jednak nie opisuje pokoju, w którym spędziła noc; nic ciekawego, mówi odwracając głowę; każdy zna takie hotele, ich brak wygód i połatane moskitiery.
I właśnie w tym momencie spostrzegła przed sobą stonogę na nagiej ścianie. Stłumionym głosem, jakby nie chcąc jej przestraszyć, mówi:
— Stonoga!
Frank podnosi wzrok, następnie idąc za spojrzeniem A..., które znieruchomiałej
utkwione w jednym punkcie, odwraca głową w pTzeciwną stronę.
Stworzenie spoczywa bez ruchu pośrodku ściany, widać je wyraźnie na jasnym tynku, mimo przyćmionego światła. Frank, który nie odezwał isię słowem, znowu patrzy na A... Potem bezszelestnie wstaje. A... jest równie nieruchoma, jak stonoga na ścianie, podczas gdy on, trzymając w ręku serwetkę, zwiniętą w supeł, zbliża się do muru.
Ręka o smukłych palcach zaciska się na obrusie.
Frank odrywa serwetkę od muru i nogą rozgniata do końca coś, co leży na kamiennych płytach tuż przy listwie. Wraca, znowu siada na swoim miejscu, na prawo od lampy, która pali się za nim na kredensie.
Kiedy przechodził przed lampą, jego cień omiótł powierzchnię stołu, pokrywając ją w pewnej chwili całkowicie. Boy wszedł właśnie przez otwarte drzwi od kuchni i zaczął w milczeniu zbierać ze stołu. A... zleciła mu, aby jak zwykle podał kawę na tarasie.
A... i Frank, siedząc w swych fotelach, wciąż rozmawiają urywanymi zdaniami o tym, jaki dzień nadałby się najlepiej na ich krótką wyprawę do miasta, projektowaną od wczoraj.
Temat szybko się wyczerpał. Są nim nadal zainteresowani, lecz nie znajdują żadnego nowego ożywiającego go elementu. Zdania są coraz krótsze i przeważnie ograniczają
69