96
lam toru i n. ii
- IJ.14,0 opowl*a*ł
r0d7^Ł czy ogólnemu w Jakiej dziedzinie tycia „otrzaskaniu alę"
----------^ ^ *P ^ niachi ] aU^ora z zagadnieniem. Tu zaczynało się (podobnie jak w dzień-
- nikarstwie,
Studium li.
_Toznymil_
ojpiAeh na swój temat, o podróżach, jakie odbywali «truuje więc portret o dużym stopniu wiarygodności faktycj (czytelnicy Garbatego wiedzieli, a przynajmniej mogli wiedń że autor tej powieści naprawdę jest wizytatorem oświatowy* m.in. kontrolującym egzaminy promocyjne na prowincji). M człowieka społecznego daleko mocniej są) tym autoportrecie eksponowane niż cechy ostiU wości artystycznej czy wizerunek „człowieka wewnętrzneg| Za powagą narratora ma tu przemawiać nie tyle jego literaci urząd i poetycka natura, ile przygotowanie zawodowe (profesj nauczycielska), doświadczenie życiowe, nawet wiek (ten molyjfi
przechodzącym wtedy od komentarzowo-morali-stycznego roztrząsania i pretekstowego traktowania faktów ku współczesnemu reportażowi i instytucji „specjalnego wysłannika") powieściowe studium rzeczywistości, studium, na jakie nie mogła się zdobyć kreatorska powieść romantyczna, nawet taka powieść romantyczna, jaką tworzyła z dużym poszanowaniem empirii życia George Sand. Jeśli porównać jej Wędrownego czeladnika (1840) z odpowiednimi partiami Krewnych — różnica nastawienia autorskiego okaże się nad wyraz znamienna. Autorka „romansu" o stolarzach nie zwraca uwagi na żadne techniczne szczegóły ich rzemiosła i choć
podnosi Korzeniowski na początku Krewnych). Bardzo czytelń, wielokrotnie i z zapałem mówi o ich pracy, ani razu nie sili
sugeruje autor sprawdzalność wiedzy o życiu opisywanym w po wieściach, co więcej — daje do zrozumienia, że dla zdobyd tej wiedzy celowo podejmował określone obserwacje i „zwiadn Kiedy więc we Wdowcu opisuje życie trupy aktorskiej koczu] jącej na Kielecczyźnie, wprowadza takie szczegóły informacyjni o scenie i zakulisowej atmosferze zespołu, jakie może uzyskać tylko „umyślny" badacz, który widział teatr prowincjonalny nie z widowni samej. Te fragmenty powieści przywodzą na pamięć późniejszą Komediantką Reymonta. Kiedy w Krewnych „maluje" biuro i jadłodajnię dla aplikantów, czyni to ze znawstwem zawodowego urzędnika, ale zarazem z dokładnością gazetowego zbieracza „wzorków". Gdy zaś mówi o świecie rzemieślniczym, to nie tylko cytuje dokumenty prawne regulujące działalność cechową, ale i „zarys" warszawskiej rękodzieini stolarskiej kształtuje tak, by czytelnik nie miał wątpliwości, że autor tam był, i to z notesem w ręku, spisując nazwy osobliwszych przed-miotów i dopytując się majstra o nie znane sobie czynności.
Jest w tym zapowiedź późniejszej zasady kardynalnej na-turalistów, którzy „studia terenowe”, uczynili warunkiem rzetelności pisarskiej. Korzeniowski postępował tu analogicznie jak Balzak i mm „fizjologowie" francuscy w latach czterdziestych, także ubezpieczający się przed zarzutem niekompetencji za pomocą reporterskich penetracji nie znanych sobie środowisk oraz ,\P^S..»?0Wi!dnich lektur- W każdym razie nie było to
jut powieśclopisarstwo
zawierzające przypadkowemu wspomnie-
się powiedzieć o niej w terminach ściśle fachowych. Markuje tylko jej „materialny” charakter, a w istocie koncentruje się na życiu duchowym rzemieślników jako artystów, na ich ideologii i etyce oraz na egzotycznej obyczajowości „kompanionażu"
0 rzemiośle samym wie mniej więcej tyle, ile wie każdy użytkownik wyrobów stolarskich. Cała zasadnicza wiedza o wartościach duchowych środowiska rzemieślniczego, jaką czytelnik wy-]_ nosi z tej powieści, to darowana temu środowisku świadomość
1 wyobraźnia pisarki.
Korzeniowski nie chce spoglądać na świat i ludzi oczyma przede wszystkim artysty, lecz „zwyczajnego", ciekawego a uważnego widza. Takiego, który rzeczowo sądzi dostrzegane przedmioty, nie doszukuje się pod zauważonymi zjawiskami zbyt skomplikowanych mechanizmów i nie narzuca rzeczywistości zbyt wygórowanych żądań. Parokrotnie w swych powieściach daje do zrozumienia „normalnym* ’ czytelnikom, że jest im bliższy niż zawodowym literatom i „gazeciarzom” uważającym się za wtajemniczonych poetycko. O krytykach napomyka z przekąsem lub i niechęcią. Jak w przymówce pomieszczonej w Spekulancie, gdzie powiada, że „niektórzy znakomici krytycy” wzruszają ramionami z powodu „względnego przyjęcia” jego utworów przez publiczność (DW I, 194), on jednak — naturalnie — tymi znawcami się nie przejmuje, bo nie dla nich pisze.
Taki narrator nie może, oczywiście, obiecywać powieści wysnutej 1 siebie samego. Będzie zapewniał, że to, co pisze, jest
j. Bacbórc