I
dwie grupy: pierwsza to określenia gatunkowe, które miały zamknąć Kalendarz... w obszarze bliżej nie określonej „ścisłości” („proza dokumentalna”, „pamiętnik”, „podsumowanie”), druga zaś to terminy akcentujące literackość („esej”, „poemat dygresyjny”, „spowiedź dziecięcia wieku”, „żartobliwa powieść”) i wskazujące na osobliwą grę z prawdą. Każda z tych kwalifikacji była o tyle ważna, że uzasadniała odrębne style odbioru, tłumaczyła recenzenckie postępowanie. Kto wybierał kwalifikację doku-mentarną. miał prawo punktować nieścisłości, przeinaczenia, fałszerstwa. Ale też właśnie dla łowców prawdy i słuszności Kalendarz... stał się pułapką — niczym galeria, w której miast obrazów wiszą na ścianach lustra: nieuważny widz oburzał się na portret, nie zauważając, że patrzy na swoje odbicie.
Przedstawiciele tej pierwszej grupy dążyli więc do wykazania, iż Kalendarz... — jako dokument — powinien być rozliczany ze zgodności z faktami i poprawnej ich interpretacji. Filier, Sokorski, Putrament, Wasilewski wykazywali więc nieścisłości i usiłowali wprowadzać do książki — choćby najmniejsze — sprostowania:
J. Putrament: „W związku z Kalendarzem i klepsydrą miło mi powiadomić Tadzia Konwickiego, że wyspa Bali należy do Archipelagu Wielkich Moluków (Indonezja), nie zaś do Archipelagu Filipińskiego” („Literatura” 1976, nr 26).
A. Wasilewski: twórca żmudzkiego nurtu
naszej literatury miesza jawę i sen również w prozie dokumentalnej. [...] Prawdą jest, że dawno temu żeśmy (sic!) się poznali, ale nastąpiło to w Warszawie, a nie w Krakowie, i nie w roku 1947, a w 1950” („Szpilki” 1976, nr 19).
W. Sokorski: „Konwicki nie może się wyprzeć swojej współodpowiedzialności, ale chce ją nie tyle pomniejszyć, co sponiewierać, „złachmycić” w oczach czytelników, ujawnić się jako ofiara, pomyłka historii i wydarzeń, które go wprawdzie popychały, z których korzystał w tej lub innej postaci, a nawet je tworzył, pisząc książki i kręcąc filmy, ale się w nich dobrze nie czuł, był — jak wyznaje — »z masłem na głowie«” („Miesięcznik Literacki” 1976, nr 7).
Jest oczywiste, że niektóre „błędy i wypaczenia” miały charakter pretekstowy: recenzenci wytknęli je po to, by zakwestionować „prawdziwość” całej książki i zaznaczyć tym samym, że obraz okresu lat pięćdziesiątych jest niewiarygodny.
Konwicki dotknął więc jakiejś rany — już niby zabliźnionej, a jednak jeszcze bolesnej. Cóż takiego powiedział autor o latach stalinowskich? Fragmenty Kalendarza... poświęcone tamtemu okresowi liczyły niewiele ponad dziesięć stron i dzieliły się na prywatne i publiczne. Prywatnie Konwicki wyznawał, że przystąpił do komunizmu, ponieważ po przegranej wojnie szukał winy,
.—105 —