Jasny Rodzicu!
Ty, coś mnie świętej Mężnych nauczył bojaźni! Patrzyłam dziś na słońce —
Dziwnie złociło się mym oczom —
Promienniej jeszcze niż zawsze,
Lecz jakby bledszą, umęczoną twarzą —
Jakby w niebieskiej zasmucone kaźni —
I nędzy wszelkiej łaskawsze--
Jakby te jasne dokoła promienie Koroną mu były cierniową —
Uśmiechem w cierniowej koronie I nieobjętą dla ziemi Skargą —
I gdym w ten rozzłocony, cichy Patrzyła żal —
Co w żyły lał mi się mocą i światłem w oczy I dziwną w serce zadumą —
Ja, nędzarz, ja, robak lichy,
Przed tobą, królewskie słońce,
Drgnęłam żalem--
Powiedz, mój Ojcze! więc w niebie
Nie kończy się cierpienie? — więc tam — w górze
Gdzie mi się zjawiasz w chwale,
Jest Nędza — boska, niepojęta Nędza, — ł Ty, mój Ojcze.....
1 gdy tak stałam przed słońcem,
Pławiącym się w dziwnym blasku,
Jak w złotej krwi własnej — lub łzach Niebieskiej kaźni —
Nieznana zdjęła mnie trwoga —
Jakby na płycie grobowca Znak do mnie przemówił tajemny — Nieznany przeszył serce złoty ból — Mgłą złotą przesłonił się wzrok —
I czoło skrzydlate Wzniosło się cicho ku tobie W dziecięcej serca bojaźni--
I zstąpił na mnie płacz,
Że i to słońce jest grobem —
I zstąpił ból niezmierzony,
Że ból w nim światłością szafarzy —
Że światłość ta jasna, cicha,
Co w ziemię spływa potęgą żywota,
To całopalnych ostatnich ołtarzy Straszliwy ogień w zenicie —
To boskiej, najwyższej nędzy W najwyższych ofiar wświecanie się dobę.
Więc padłam twarzą na ziemi twarz I piersią wryłam się w piersi senne —
By wtopić w jej serce żądzę,
Co we mnie rosła wzdęta morzem żalu — Żądzę dziecięcych serc,
Miłości świętą płonących bojaźnią, —
283