Dyplomacja
mu systemowi i wyznawanym przezeń wartościom. Ameryka przypisywała częstotliwość wojen w Europie przewadze instytucji rządowych odrzucających zasady wolności i ludzkiej godności. „Tak jak wojna jest systemem rządzenia opartym na starej strukturze - pisał Thomas Paine - tak wrogość narodów do siebie jest niczym więcej jak emocją wzbudzoną przez politykę prowadzoną przez ich rządy, w celu utrzymania ducha systemu ... Człowiek nie jest człowiekowi wrogiem, chyba że poprzez fałszywy system rządzenia.”7
Ppgląd, że pokój zależny jest od upowszechnienia instytucji demokratycznych, pozostał u podstaw amerykańskiej myśli politycznej po dzień dzisiejszy. Tradycyjna mądrość amerykańska konsekwentnie utrzymuje, że demokracje nie prowadzą wojen ze sobą. Alexander Hamilton należał do nielicznych, którzy zakwestionowali założenie, że republiki parlamentarne są zasadniczo nastawione bardziej pokojowo niż inne formy rządów:
„Sparta, Ateny, Rzym i Kartagina były republikami, Ateny i Kartagina - nawet handlowymi w charakterze. Mimo to prowadziły wojny, ofensywne i defensywne, z równą częstotliwością, jak sąsiednie, współczesne im monarchie ... W ustroju politycznym Wielkiej Brytanii przedstawiciele narodu są częścią ciała ustawodawczego. Handel był głównym zajęciem tego państwa od wieków. Niewiele jest jednak narodów, które częściej stawałyby do walki ...”s
Hamilton wyrażał jednak opinię nielicznej mniejszości. Przytłaczająca większość przywódców amerykańskich żyła w przekonaniu, tak wówczas, jak i dziś, że Ameryka jest szczególnie odpowiedzialna za upowszechnianie własnych wartości jako swego wkładu do pokoju na święcie. Spierano się, tak samo wtedy, jak i dziś, co do metody. Czy Ameryka powinna przyjąć za główny cel polityki zagranicznej aktywne promowanie wolnych instytucji, czy też powinna raczej liczyć na siłę przykładu, jaki daje?
We wczesnych latach Republiki przeważał pogląd, że rodzący się naród amerykański najlepiej posłuży sprawie demokracji realizując swoje wartości u siebie. Cytując Thomasa Jeffersona, „sprawiedliwy i trwały rząd republikański” w Ameryce stałby się „pomnikiem i przykładem” dla ludzi na całym Świecie.9 Rok później Jefferson powtórzył tezę, że Ameryka w zasadzie „działa na rzecz całej ludzkości”:
„... te okoliczności, nie dane innym, nam zaś hojnie udzielone, narzuciły na nas obowiązek udowodnienia, jaki stopień wolności i samorządności
mnło co/słorto-7>\crawt/ cnmim
Nacisk kładziony przez amerykańskich przywódców na moralne fundamenty działania Ameryki i jej znaczenie jako symbolu wolności doprowadził do odrzucenia komunałów europejskiej dyplomacji: że równowaga sił wydobywa z rywalizacji partykularnych interesów harmonię i że względy bezpieczeństwa biorą górę nad zasadami prawa cywilnego - innymi słowy, że cele państwa uświęcają środki.
Te bezprecedensowe założenia prezentował kraj, cieszący się dostatkiem przez cały wiek XIX, którego instytucje sprawnie funkcjonowały, a wartości zostały potwierdzone. Nie istniał w Ameryce konflikt pomiędzy górnolotnymi zasadami a koniecznością przetrwania. Z czasem odwoływanie się do moralności jako sposobu rozwiązywania kwestii międzynarodowych stworzyło bardzo szczególny rodzaj sprzeczności i bardzo amerykańską udrękę. Jeśli Amerykanie zobligowani byli do realizowania polityki zagranicznej z równą prawością, jaką stosowali w życiu osobistym, to w jakich kategoriach należałoby traktować bezpieczeństwo? W rzeczy samej, czy to by oznaczało, że przetrwanie ustępowało moralności? A może to amerykańskie gorące oddanie się wolnym instytucjom nadawało niejako automatycznie pewną aurę moralności wszystkim działaniom, nawet tym najbardziej służącym interesom własnym? Gdyby to miało być prawdą, to czym różniłoby się od europejskiej teorii raison d’etat, zgodnie z którą działania państwa oceniane mogą być jedynie poprzez pryzmat ich skuteczności?
Profesorowie Robert Tucker i David Hendrickson poddali tę sprzeczność w amerykańskim myśleniu błyskotliwej analizie:
„Wielkim dylematem Jeffersońskiej sztuki rządzenia państwem było pozorne odrzucenie środków, którymi państwa zwykły zapewniać sobie bezpieczeństwo i zaspokajać ambicje, przy jednoczesnej niechęci do zrzeczenia się tych właśnie ambicji, które zazwyczaj prowadzą do użycia takich środków. Innymi słowy, pragnął on, by zachować oba elementy: by Ameryka mogła korzystać z owoców władzy, nie padając jednocześnie ofiarą zwykłych konsekwencji jej sprawowania.”11
Wzajemne przepychanie się tych dwu postaw jest jedną z najważniejszych cech amerykańskiej polityki po dzień dzisiejszy. Około 1820 r. Ameryka doszła do kompromisu, który pozwolił jej czerpać korzyści z obu sposobów, przynajmniej do okresu bezpośrednio po II Wojnie Światowej. Karcąc z jednej strony to, co działo się za oceanami, jako naganny rezultat polityki równowagi sił, traktowała własną ekspansję na kontynencie północnoamerykańskim jako „objawione przeznaczenie”.