62 WACŁAW BERENT
Kunicki gryzł i szarpał w zębach munsztuk19 od papierosa.
— Szare życie, szare życie — bąkał. — Szary, przeciętny, nieomal zbyteczny! — wybuchnął w nagłym rozdrażnieniu. A ręka mu się trzęsła, gdy ją do papierosa podnosił.
Jelsky teraz dopiero podniósł głowę. Twarz wyciągnęła mu się wyrazem zdziwienia.
—- Panie — wołał tymczasem Kunicki — dzisiaj ci szarzy ludzie zanadto uświadamiają sobie życie na samym już wstępie. Znają nie tylko maksimum tego, co osiągnąć mogą, ale [| i to całe morze małych fałszów, lichych komedyj, mizernych I podstępów, aprobowanych podłości, jakie przepłynąć muszą. 1 Cel ich niezbyt pociąga, a droga nazbyt odraża. I to jest tragedią szarych ludzi.
— No — „tragedią!” — skrzywił się Jelsky.
— I pan chcesz im odebrać jeszcze wiarę w obowiązki społeczne, w ideały. Trzeba im te zostawić, chociażby...
— Chociaż dopóty, dopóki im skóra nie stwardnieje. Potem cisną tę tarczę sami, na głowy młodszych. I to z rozmachem wielkim. Hę?
Kunicki wpadł już w pasję.
— Więc czymże, czym mam się bronić przeciw temu smokowi wszystkich improduktywów1 2, co na mnie nałazi i ziewa mi w twarz smutkiem życiaTnudą, pustką... O tak, pustką! Zresztą, nie! Ja ciągle jeszcze nie o tym mówię, co mi dolega. Mnie dławi, oczadza, dusi po prostu niesmak, obrzydzenie i wstręt do wszystkiego! — krzyknął niecierpliwie, zerwał się i schwycił za kapelusz.
— Wiosna — westchnął melancholijnie Jelsky, zakładając serwetkę za kamizelkę.
Podaną sobie dłoń zatrzymał jednak w ręku.
— My wszyscy tak intensywnie odczuwamy dziś wiosnę! Wiedzą coś o tym restauratorzy miejscy. Jest to najstosowniejsza pora, aby pić.
Siłą niemal posadził go przy stole i nalał mu kieliszek wina. Kunickiego rozbrajał zupełnie ten jego spokój.
— Ja nie jestem przyzwyczajony... Chociażby dlatego.
— Głupstwo! — Jelsky zabrał się ze smakiem do kolacji.
— Pan nie pijasz — wywodził przy tym — ponieważ to wytwarza podobno rozszerzenie serca, nazywacie to cor bouis3. Ale wierz mi pan... (Jelsky, nie znalazłszy czegoś przy nakryciu, zadzwonił w talerz) ...wierz mi pan, stokroć gorzej nie pijać, nie szaleć, nie umieć stawiać życia na jedną kartę i wołać va banąue!4 To wytwarza z czasem cor ranae, serce żaby...
Kunicki patrzał ze zdumieniem na jego krzętny apetyt w tej chwili.
— „Szaleć?” „Na kartę?"... Pan chyba miał Speisekarłe5 na myśli.
— Oho — skrzywił się Jelsky. — Ja nie wrzeszczę i nie szarpię włosów jak pan, tylko rozumuję. A to nie przeszkadza mi jeść... Z takim sercem żaby gorzej żyje się na świecie
— żadne uczucie już się w nim nie zmieści.
— „Uczucie?!" — powtórzył Kunicki jak wprzódy. Wzruszył ramionami i bezwiednie zupełnie, jakby w złości, podniósł kieliszek do ust.
— Miłość — tłumaczył dalej Jelsky — miłość, co słońce wesela winna zapalać nad głową, rzuca takim ludziom tylko cień goryczy, obrzydzenia i wstrętu na jałową codzienność.
— Hę, jakaż to znana nuta!... Gdyby najada6, zbudziwszy się gdzieś w górskim uroczysku, huknęła „kocham!" — echo z dolin ludzkich przyniosłoby jej wołanie: Jałowość, nuda.
i0 munsztuk — ustnik, część papierosa nie wypełniona tytoniem.
improduktyw — człowiek dotknięty niemocą twórczą; wyraz ten spopałaryźowął Śienkiewicz w Bez dogmatu ^^improauctiuite slave>, pierwszej polskiej powieści o dekadencie.
cor bouis (łac.) — serce wołu.
oa banąue (fr.) — w grze hazardowej stawka o całą sumę.
Speisekartę (niem.)—jadłospis.
najada (z gr.) — w mit. gr. nimfa źródła, jeziora lub rzeki