niż zostać ogrodnikiem, mieć dostatni chleb, przyjemne i pożyteczne dla kraju zajęcie. Aby tylko schwytać jakikolwiek urzędzik, znaczek głowy końskiej na czapce tramwajowej. [...] Śmieszne to i smutne. Dopóki zaś nie pozbędziemy się tej śmieszności i tego smutku, bezpłodne będą wszystkie nasze gadaniny o odrodzeniu społeczeństwa”26.
Bezpłodne one hyły, ale z innego powodu. Pozytywiści uważali się za deterministów i realistów: za punkt wyjścia swego programu i swych projektów szczegółowych przyjmowali istniejący stan rzeczy mierząc zamiary na siły. Kończyli zaś zawsze moralistyką. Ale czymże wreszcie mieli kończyć, nie mając wpływu ani na władzę, ani na kapitał, mając za całą broń dwa czy trzy surowo cenzurowane czasopisma?
Tradycja, szlacheckie przesądy, inteligenckie snobizmy, marzenia
0 służbowej czapce... Wszystko to zapewne odgrywało jakąś tam, trudną do wymierzenia rolę. Przecież jednak ten sprawca wszelkiego zla, poszturchiwany przez dziennikarzy i literatów gimnazjalista, szedł po prostu tam gdzie mógł, uczył się, czego go rząd uczyć kazał, a potem — nie mając środków lub chęci na dalsze studia — brał się za to, do czego się nadawał. To znaczy — nic zostawał wykształconym robotnikiem, tylko niedoksztakonym inteligentem. W końcu pewnie
1 tak lepiej na tym wychodził niż ci, co nauczywszy się czytać i pisać szli do terminu u majstra lub na niewykwalifikowanego do fabryki.
A potem ów gimnazjalista winien był temu, iż — jak pisał Prus i dziesiątki innych po nim — ,,ta średnio ukształcona część narodu, która zwie się 'inteligencją’, jest jakby oderżniętą od mas i na ich byt wcale nie wpływa albo bardzo mało”27.
KRĄG DRUGI: INTELIGENCJA „NAUKOWA”
Sprawa inteligencji zwanej naukowy, to znaczy mającej ukończone studia uniwersyteckie, była bardziej zawiła. Tu już nie chodziło o gimnazjalnych niedouczków, o biurowych ,,pasożytów”, za którymi nie ujmował się nikt. 'Uniwersytet kształcił przede wszystkim lekarzy i prawników: dwa zawody, o których trudno było powiedzieć, że są społecznie nieużyteczne. Lekarz zwłaszcza w programie pracy organicznej zajmował miejsce wybitne. W wielu okolicach kraju był jedynym:
A. Świętochowski, Liberum t/elo. t. II. s. 105-107.
2' A. Prus. Kromki, t. V, Vfarszawa 1955, i. 109.
wykształconym człowiekiem. Docierał, gdzie nie docierała oświata. Miał być krzewicielem higieny, tępicielem zabobonów, popularyzatorem wiedzy, wysuniętą placówką postępu.
Uniwersytet kształcił także nauczycieli szkół średnich oraz uczonych. O nauczycielach pisało się, a przynajmniej drukowało, niewiele. Za czasów Apuchtina był to temat niecenzuralny, a dla zwolenników pracy legalnej ideologicznie kłopotliwy. Nauczyciele Polacy byli Usuwani ze szkół lub usuwali się samij kto mógł, przechodził na nieliczne jeszcze, głównie żeńskie, pensje prywatne, ci zaś co utrzymali się na posadzie, stawali się, chcąc nie chcąc, narzędziami rusyfikacji* Ludzie formatu Antoniego Bema należeli w gimnazjach raczej do wyjątków. Co innego uczony. Uczony w Królestwie, w braku instytucji naukowych, to nie był wprawdzie zawód, ale było to powołanie. Powołanie w epoce pozytywizmu najzaszczytniejsze, co uznawali nawet konserwatyści.
Sama logika kierunku, który słowa „wiedza to potęga” przyjął za swoje hasło, wymagała popierania ze wszech sił pędu młodych do nauki, do zawodów wyzwolonych, do studiów wyższych, choćby nawet na niepolskim uniwersytecie. Wszelako sytuacja na rynku pracy wywoływała w tej dziedzinie ogromną konfuzję i chwiejność postaw. Pogimnazjalnej inteligencji bez wyuczonego zawodu było za dużo — co do tego panowała zgoda — i należało tak czy inaczej ograniczyć jej przyrost. Ale inteligencji z wyższym, specjalistyczny!^ wykształceniem? Za dużo czy za mało? To pytanie nie dawało spokoju publicystom warszawskim aż po schyłek XIX wieku.
Los uczonego traktowano zrazu ze stoicyzmem. Sprzyjała temu tradycja, nie tylko zresztą polska, heroizowania trudu badawczego. R. Czepulis zwróciła uwagę, że w większości pośmiertnych wspomnień o ludziach nauki, pomieszczanych w „Bibliotece Warszawskiej”, „Kłosach” czy „Tygodniku Ilustrowanym”, stylizowano ich na męczenników pracy, którzy do swych wyników — jakkolwiek bądź skromnych lub przyczynkarskich —dochodzili kosztem największych wyrzeczeń28. Podobnie na Zachodzie stylizował ich Smiles w niezmiernie i u nas popularnej Pomocy własnej29, podobnie stylizowała ich
® R. Czepulis-Rasicnis, Wtór osobowy inteligenta polskiego to itoielle wspomnień polmiertnyck (1863-1872), w cyt. zbiorze Inteligencja polska pod soborami, t. 159-178.
S. Smiles, Pomoc ulotna (Se/f-HcIp/, Warszawa 1867; seria II, Warszawa 1870 (wyd. red. „Przeglądu Tygodniowego").
16 Jakie) cywilizacji