152 Em ile M. Cioran
kochać naszego cierpienia, zanim pokochamy cierpienie innych! Czy istnieje litość nad innym bez litości nad samym sobą?
Litość wypływa z tajemnej i głębokiej litości nad samym sobą. W sposób obiektywny mówić możemy jedynie o litości nad innymi, ponieważ tylko ona nam się ukazuje i jedynie ją okazujemy. Istnieje jednak jedynie litość nad samym sobą. Ostateczne korzenie litości wyrastają z dziwnego uczucia litości nad samym sobą. Obejmujemy zatem nieszczęście innego, być może ze wspaniałomyślności, a może nikczemności...
Czy gdzieś w głębi samego siebie, tam, gdzie jest silniejszy i bardziej osamotniony niż gdzie indziej, człowiek osiągnąłby współczucie, które nie nadchodzi?
Od bardzo dawna ludzie zgodnie uważają, że świętość jest wartością najwyższą, ostatecznym wyniesieniem, jakie może osiągnąć istota ludzka. Wyzwolenie się od grzechu, oczyszczenie przez miłość i oddanie się miłosierdziu, w końcu uśmiech akceptujący każde z działań życia są tego wyrazem, którego nigdy nie uznali za niegodny podziwu. Nieliczni są jednak ci, którzy pragnęliby zostać świętymi, i w głębi duszy wszyscy odtrącają świętość jak nieszczęście. Sami święci doznają w skrytości tęsknoty za światem, z którego wykluczyła ich własna świętość, i zamartwiają się własną wzniosłą katastrofą. Nie sądzę, by istniał, święty, który nie uznałby kiedyś, choć raz, w gorzkich godzinach jasności, świętości za upadek. Na dłuższą metę człowiek przedkłada pospolitość nad wzniosłość. Jedynie ideał wywołuje w nim wrażenie anomalii.
Kobieta osiągnęła szczyty jedynie w świętości. A mężczyźni wielbią święte. Zapytajcie ich jednak zatem, by powiedzieli wam, całkowicie szczerze, kogo wolą: kurwę czy świętą?
Dlaczego właśnie życie świętej robi na nas wrażenie absolutnego zamętu, a nie życie kobiety upadłej? Czyżby ta ostatnia zrozumiała to, co leży poza wszelkimi podejrzeniami świętej? Pewne jest to, że żadna prostytutka nie zabrała ze sobą złudzeń do grobu...
A dlaczego stojąc przed wyborem pomiędzy Jezusem a Don Kichotem, nasze serce skłania się raczej ku Don Kichotowi? Dzięki czemu nasz duch wiąże się raczej z Rycerzem o Smętnym Obliczu niż z rycerzem krzyża? Jezus przecież złożył życie w ofierze dla nas wszystkich, podczas gdy Don Kichot zniszczył siebie samego dla urojonej miłości... Co jednak w największej głębi naszej duszy pozwala nam widzieć w Don Kichocie doświadczenie doprowadzone dalej niż doświadczenie Chrystusa, ryzyko bardziej ostateczne i bardziej absolutne? W Chrystusie rzeczywistość i złudzenie rozdzielone są równo. Wiemy, jak bardzo Jezus się mylił i jaka część złudzenia miała udział w jego egzystencji, wiemy również jednak, co tak naprawdę złożył dla nas w ofierze. Tak wielu ludzi zapewnia nas, że bez niego zostaliby wydani na pastwę rozpaczy, tej choroby, której obawiają się najbardziej. Dla niektórych nawet historia bez Jezusa wydawałaby się opróżniona z sensu, Jezus musiał istnieć. Tak wielu z nich się do niego modli. Kto jednak modlił się za Don Kichota? On nie musiał się narodzić. A skoro nie musiał, nikt go nie zrozumiał i nie zrozumie. Zmarnować życie po nic, osiągnąć wzniosłość w absolutnej daremności! Niemożna dojść dalej, ponieważ dalej nie ma już niczego do osiągnięcia. Przez całe swoje życie Don Kichot był bardziej samotny niż Chrystus w Getsemani, bardziej osamotniony