130 Em ile M. Cioran
Czy nie odczuwaliście nigdy, jak czas w was się skupia, rośnie i was zalewa, kiedy wszystko, co się stało i upłynęło aż do tej chwili, zagęszcza się niespodziewanie w abstrakcyjnej płynności, by unieść się w was ku nieznanemu szczytowi? Czy nigdy nie cierpieliście od tego puchnięcia czasu, nie stężeliście z jego powodu? Czy nie ugięliście się pod wewnętrzną spiralą czasu, nie wykręciły was jego krętości i palące ruchy? Czyżby stawanie mściło się za nasze absolutne chwile? Czy nie mamy prawa do kontaktu, choćby epizodycznego, z absolutem? Czas wydaje się pragnąć przypomnieć nam o naszej niepamięci w świetle i zniszczyć nas tam, gdzie pragnęliśmy się zatracić.
Czas podkopuje fundamenty raju. Wąż nie był wyłącznie narzędziem poznania, lecz również narzędziem czasu. Przeszłość jest ustępstwem nieskończoności na jego rzecz.
SZEPTY I SKARGI DO SAMOTNOŚCI
Czy nie doświadczyłaś siły moich negacji? Napięcia, które wykręcało stawy mojego istnienia? Czy nie paliły cię moje rany za to, że przepowiedziały mój kres? Czy nie zrozumiałaś, że pozwoliłaś mi być mocnym, że byłaś moim szańcem, broniącym mnie przed nicością? Dlaczego szepczesz mi do ucha, bym wszystko zostawił, kiedy przywiązałem się już dzięki tobie do pozoru natury? Nie prosiłem, byś się nade mną litowała, lecz byś dała mi siłę do przeklinania i promień nadziei.
Czy sama mnie nie uczyłaś, że pogarda powinna mieć rozmach miłości? Wyniosła pogarda, o samotności — takie jest prawo, szczyt pogardy, szczyt osiągnięty dzięki twojej miłości. Gdyż powinniśmy najpierw budować świat na miłości, nim pozwolimy sobie patrzeć na niego z wysoka.
A czy nie radziłaś mi spoglądać na niego w ten sposób, by wydobyć z cierpienia jego tożsamość, a z porażki jego ciemność?
Czy mnie nie dotykałaś, nie całowałaś mych ran, o samotności, tych ran, które mówią o zmartwychwstaniu?
Czułem twe pieszczoty, kiedy mój łamiący się głos, gorzki i smutny, szeptał: jestem wszechświatem żalu. Dlaczego ty, która niczego nie wybaczasz, znosiłaś słabość takiego wyznania? Niech będą połamane moje kości, niech