siwiuteńkie włosy, i mój kolega mówi: »To Mulica, Robert Mulka, SS-Obersturmbannfiihrer i adiutant komendanta obozu, Hossa. Dzisiaj kupiec — eksporter w Hamburgu. Mieszka tu w hotelu Frankfurter Hof i dojeżdża niekiedy do Hamburga, by dopilnować interesów. Akt oskarżenia zarzuca mu między innymi, że ponosi odpowiedzialność za instalację i zabezpieczenie komór gazowych i sprowadzenie Cyklonu B, potrzebnego do uśmiercania więźniów. Zarzuca mu współudział przy selekcjach na rampie, współudział w organizowaniu przewozu wyselekcjonowanych osób samochodami ciężarowymi do komór gazowych«. Odjęło mi mowę, patrzę ukradkiem w tamtą stronę i odwracam wzrok, nie chciałbym robić wrażenia natarczywego człowieka, nie chciałbym gapić się w tę grupę, jak się gapi w ogrodzie zoologicznym na dziwne, dzikie zwierzęta, nie mogę zrozumieć, że mordercy tak wyglądają, tak niewinnie, mile, dobrotliwie. Ale potem uświadamiam sobie, że ci panowie nie są zwykłymi mordercami, którzy zabijają, powodowani namiętnością, przyjemnością lub rozpaczą. To się zdarza. To ludzkie odruchy. Ale ci tutaj to nowocześni, dotychczas nie znani mordercy, administratorzy i funkcjonariusze masowej śmierci, buchalterzy, zawiadowcy i pisarze maszynerii: technicy, którzy operują bez nienawiści i uczuć, mali funkcjonariusze z wielkiego państwa Eichmanna. Tutaj widoczny jest nowy styl zbrodni: śmierć w stuleciu techniki jako akt administracyjny. Mordercy są miłymi, poprawnymi urzędnikami, administratorami jak z powieści Kafki” 5. Efektem jest pełne autentycznego niepokoju pytanie o swój własny, hipotetyczny los na miejscu tych ludzi. To samo pytanie zadaje i Polak, narrator opowiadania Brychta „Wycieczka Auschwitz—Birkenau”, zwiedzając muzeum w Oświęcimiu.
Owa „interwencja rzeczywistości" jest jednak argu-
mentem dość dwuznacznym i wątpliwym. Świadczy o tym choćby opisana powyżej dwoistość interpretacji procesu Eichmanna. Co więcej — wyjątki w rodzaju Borowskiego, a przecież wykraczając poza polską literaturę można ich znaleźć więcej, dowodzą, że przesłanki do konstrukcji takiego modelu istniały znacznie wcześniej — należało je tylko dostrzec i wyciągnąć wnioski. Pytanie więc, dlaczego się tak w skali szerszej nie stało i co umożliwiło zmianę po latach?
Nowe spojrzenie na tamtą rzeczywistość pojawić się mogło dopiero w momencie, kiedy punkt wyjścia ofiary przestał być jedynym i wyłącznym. Była już mowa o przyczynach bezwzględnej dominacji literatury mar-tyrologiczmej w latach powojennych. W miarę upływu czasu owe potrzeby społeczne, zaspokajane (choć nie można, rzecz jasna, mówić o zamkniętym procesie — nieustanne trwanie jest tu jednym z naczelnych wymagań), zostały w pewnym sensie złagodzone
0 tyle, że pojawić się mogły pytania inne, podyktowane nie tylko emocjonalnym stosunkiem do wydarzeń przeszłości. Zwłaszcza dla młodego pokolenia, dla tych, którzy wojnę przeżyli jako dzieci nieledwie. Lata wojny i okupacji, tak żywe w świadomości społecznej, były problemem i dla nich, lecz zawsze w jakimś powiązaniu z dniem dzisiejszym. Tego zaś dawne schematy rozwiązać nie były w stanie. Punkt widzenia ofiary, determinowane przezeń ujęcie genezy zła przestały być wystarczające. Tym bardziej że był świadek, który postawił pytania istotne i dla tego pokolenia, istotne w obu przypadkach — zarówno dla oceny przeszłości, jak i czasu teraźniejszego. Stąd powrót do Borowskiego. Patrząc zaś z nieco innej strony, to właśnie refleksja nad własnym, w latach sześćdziesiątych przeżywanym życiem mogła sprowokować ów powrót do punktu, który z bardzo różnych powodów, również
1 tych o czysto emocjonalnym charakterze, był uzma-
233