model psychiatryczny będzie najbardziej odpowiedni. Tak więc dzisiejsi pracownicy służb socjalnych przyjmują swoich „klientów" w biurach, przeprowadzają z nimi pięćdziesięciominutowe „wywiady kliniczne" protokołowane w czterech egzemplarzach i dyskutują na ich temat z całą hierarchią „przełożonych". Przejąwszy zewnętrzne akcesoria psychiatry, przejęli oczywiście także jego ideologię. Tak więc współczesna amerykańska „teoria" pracy socjalnej składa się głównie z okrojonej wersji psychoanalitycznej psychologii — swego rodzaju freudyzmu dla ubogich, służącego uzasadnieniu uroszczeń pracownika socjalnego do „naukowości" w pomaganiu ludziom. Nie interesuje nas tutaj rozważanie „naukowej" wartości tej sztucznej doktryny. Naszym zdaniem, ma ona nie tylko bardzo niewiele wspólnego z socjologią, ale ponadto jest naznaczona wyjątkową ślepotą na rzeczywistość społeczną. Utożsamienie socjologii z opieką społeczną rodzące się w umysłach wielu ludzi jest poniekąd oznaką „kulturalnego zacofania", datującego się z czasów, gdy jeszcze „preprofesjonalni" opiekunowie społeczni zmagali się z nędzą raczej niż z libidynalną frustracją i czynili to bez pomocy dyktafonu.
Nawet jednak gdyby amerykańska służba socjalna nie wskoczyła do pociągu popularnego psychologizmu, obraz socjologa jako teoretycznego mentora pracownika socjalnego byłby zwodniczy. Opieka społeczna, bez względu na jej teoretyczne racjonalizacje, jest w społeczeństwie pewną praktyką. Socjologia nie jest praktyką, lecz próbą rozumienia. Z pewnością rozumienie to może być użyteczne dla praktyka. Co do tego gotowi jesteśmy twierdzić, że głębsza znajomość socjologii jest bardzo dla pracownika socjalnego pożyteczna, i że taka wiedza usuwałaby konieczność schodzenia przezeń za każdym razem w mitologiczne głębiny „podświadomości" przy wyjaśnianiu kwestii, które zwykle są całkiem świadome, daleko prostsze i naprawdę z natury społeczne. Socjologiczny wysiłek zrozumienia społeczeństwa nie ma jednak żadnych własności immanentnych, które wiodłyby koniecznie do tej lub jakiejkolwiek innej praktyki. Wiedza socjologiczna może być rekomendowana pracownikom socjalnym, lecz także kupcom, pielęgniarkom, wędrującym kapłanom i politykom — faktycznie każdemu, czyje cele zakładają manipulację ludźmi, bez względu na to, jaki kryje się za tym zamiar i jakie jest tego moralne usprawiedliwienie.
Taka koncepcja podejścia socjologicznego ukryta jest w klasycznym twierdzeniu Maxa Webera, będącego jedną z najwybitniejszych postaci w historii socjologii, mówiącym, że socjologia jest „wolna od wartości". Ponieważ trzeba będzie do tego jeszcze wiele razy powracać, byłoby dobrze teraz nieco rozwinąć ten pogląd. Z pewnością twierdzenie to nie oznacza, że socjolog nie ma lub nie powinien mieć żadnych wartości. W każdym razie jest właściwie niemożliwe, aby istota ludzka istniała w ogóle bez jakichkolwiek wartości, chociaż oczywiście można uznawać nadzwyczaj różnorodne wartości. Socjolog będzie na co dzień posiadał liczne wartości jako obywatel, jako osoba prywatna, jako członek grupy religijnej bądź adherent jakiegoś innego związku ludzi. Jednakże w granicach jego działalności jako socjologa istnieje tylko jedna fundamentalna wartość — naukowa uczciwość. Nawet tutaj oczywiście socjolog, jako istota ludzka, będzie musiał liczyć się ze swoimi przeświadczeniami, uczuciami i przesądami. Do jego intelektualnego treningu należy jednak to, iż stara się on je zrozumieć i kontrolować — jako nastawienia, które powinny być z jego pracy wyeliminowane tak dalece, jak to tylko możliwe. Nie trzeba dodawać, że nie zawsze jest to łatwe, lecz nie jest to niemożliwe. Socjolog stara się zrozumieć, jak się rzeczy mają. Może on żywić nadzieje lub obawy w związku z tym, co może odkryć, lecz stara się widzieć bez względu na swe nadzieje czy obawy. Tym, do czego socjologia dąży, jest tedy akt czystej percepcji, tak czystej, jak na to pozwalają ograniczone środki ludzkie.
Nieco lepiej pozwoli to wyjaśnić pewna analogia. We wszelkich konfliktach politycznych czy militarnych korzystne jest przechwycenie informacji posiadanej przez wywiad strony przeciwnej. Lecz jest tak tylko dlatego, że dobry wywiad dostarcza nam informacji bezstronnej. Jeśli szpieg buduje swoje raporty pod kątem ideologii i ambicji swoich zwierzchników, jego meldunki są bezwartościowe nie tylko dla wroga, jeśli uda mu się je przechwycić, lecz także dla jego własnej strony. Stwierdzono kiedyś, że jedną ze słabości aparatu szpiegowskiego państw totalitarnych stanowi to, że szpiedzy meldują nie to, co ustalili, lecz to, co chcą usłyszeć ich zwierzchnicy. Całkiem oczywiste, iż jest to złe szpiegostwo. Dobry szpieg melduje to, co jest. A inni decydują, co należy w rezultacie jego informacji uczynić. Socjolog jest w bardzo podobnym sensie szpiegiem. Jego zadanie stanowi jak najściślejsze meldowanie o pewnym społecznym terenie. To inni — bądź on sam, lecz już nie w roli socjologa — będą musieli decydować, jakich posunięć należy na tym terenie dokonać. Chcielibyśmy z naciskiem podkreślić, że stwierdzenie takie nie oznacza, iż socjolog nie ma obowiązku pytania o cele przyświęcające jego pracodawcom bądź o użytek, jaki uczynią z jego pracy. Nie jest to już jednak pytanie socjologiczne. Jest to zadawanie tych samych pytań, które każdy człowiek powinien sobie zadawać na temat swych działań w społeczeństwie. I znowu podobnie:
14
15